wtorek, 25 kwietnia 2017

Rozdział 100

Epilog

-Nie wierze, że skończyliśmy szkołę! - pisnęła białowłosa.
-Niektórzy cudem. - wypomniał jej Lysander. 
-Udało się, tylko to jest ważne. - pokazała mu język. Chłopak roześmiał się obejmując mnie ramieniem. 
-Idziemy to uczcić! Dobrze, że zrobiłem rezerwacje z miejscem dla Rozalii, przez chwilę się wahałem. - zażartował Armin. 
Nasi znajomi ruszyli przodem, żartując między sobą, o ostatnich dniach naszej edukacji. Nie udało mi się skończyć szkoły z wyróżnieniem, jakim planowałam. Miałam jednak nadzieje, że nie pokrzyżuje mi to planów związanych z moją przyszłością.
-Idziesz? - wyrwał mnie z zamyślenia. 
-Dołączę do Was. - cmoknęłam go w policzek. 
Przez chwilę stał w miejscu, w którym go zostawiłam i wyglądał na zmieszanego, ale znał mnie na tyle, by nie iść na mną. 
       Gdy dostałam się na miejsce, zdjęłam wysokie, czarne szpilki i pozwoliłam by trawa łaskotała mnie w stopy. Słońce chyliło się ku zachodowi. 
-Wszystko jest takie, jakie miało być. - mruknęłam stając obok Kastiela. 
-Wiedziałem, że przyjdziesz. - zaśmiał się. - Gratuluje wyników egzaminów końcowych. 
-Ja Tobie też. Myślałam, że Ty i Rozalia powtórzycie klasę. - zażartowałam, tak naprawdę od początku wierzyłam, że im się uda. 
-Oszalałbym z nią. - przewrócił oczami. - Zgaduję, że nie powiesz mi, gdzie się wybierasz. - kilka tygodni przed końcem szkoły wszyscy złożyliśmy sobie obietnicę, że naszymi planami na przyszłość podzielimy się dopiero w dniu zakończenia roku. 
-Nie. - pokręciłam głową. 
-Nie mogę sobie tego wyobrazić... - w jego głosie pobrzmiewała nuta nostalgii. - Pożegnanie z Tobą i Lysandrem. - zacisnął usta.
-To nie pożegnanie, mówiłam Ci kiedyś. W naszym przypadku to zawsze jest do zobaczenia. - uśmiechnęłam się szeroko. 
        Razem z Kastielem odnaleźliśmy wskazany przez Armina bar. Wyglądał na bardzo drogi i ekskluzywny, ale mieliśmy, co świętować. 
-Nareszcie! Siadajcie, już nie mogę się doczekać. - Alexy z podekscytowania i zniecierpliwienia  podskakiwał na skórzanej sofie. 
-Już, wyluzuj. - zaśmiałam się i wplotłam swoje palce w dłoń Lysandra. 
-Dobra, kto zaczyna? - zapytała Rozalia. 
Nie wyglądało na to, by ktokolwiek był chętny. 
-Dobra, niech będzie, że ja. - jęknął Nataniel. - Zamierzam studiować rachunkowość, w Bostonie. - nikogo z Nas to nie zdziwiło. Blondyn zawsze tonął w stercie papierów i lubił to. 
-A ja wybrałam iberystykę na tym samym uniwersytecie. - powiedziała nieśmiało Melania. 
Spotykali się ze sobą od kilku miesięcy, ich związek spotkał się ze sporą krytyką ze strony ich rodziców i rodzeństwa, ale wśród Naszej paczki zostali w pełni zaakceptowani. 
-Akademia Mody w Mediolanie. - zabrała głos białowłosa. 
Jej wybór również był oczywisty. Tak, jak przewidywałam Leo po odbytym stażu postanowił zostać tam na stałe; największe szychy branży modowej zachwycały się jego projektami. 
-Akademia Muzyczna w Tokio. - tym razem odezwał się Kastiel. 
-Żartujesz? - zapytał go Lysander szeroko się uśmiechając. Czerwonowłosy pokręcił głową. - Gratuluje, to najlepsza szkoła muzyczna, na świecie! Poza tym, pokochasz Tokio. - chłopcy przybili sobie piątkę. 
Ich relacje długo nie były tak przyjacielskie, jak kiedyś, a to wszystko za sprawą afery wywołanej naszym trójkątem miłosnym. W tym przypadku sprawdziło się powiedzenie; czas lecz rany. Ich rany zostały uleczone, uraza poszła w niepamięć, a przyjaźń została odbudowana, mocniejsza niż kiedykolwiek. 
Byłam pewna podziwu. Kastiel nie ukończył szkoły z najlepszymi wynikami, ale w tego typu szkołach nie liczą się oceny. Liczy się talent, a on niezaprzeczalnie go miał. 
-Akademia Mody w Mediolanie. - słowa wypłynęły z ust Alexego. 
Na twarzy Rozalii pojawił się olbrzymi, promienny uśmiech; nie będzie sama. Oczywiście miała tam Leo, ale to nie to samo, co mieć kogoś z kim można urwać się w czasie zajęć na kawę. 
-Nie idę na studia. - powiedział Armin dumnie. 
W tym przypadku również byłam przekonana, że tak się stanie. Od jakiegoś czasu miał dobrze płatną prace, jako tester gier. Mój przyjaciel nie miał głowy do nauki, a więc po co się zmuszać? Posłałam mu uśmiech pełen dumy.
-Dobra to teraz chyba ja. - przełknęłam ślinę. - Instytut Mody w Nowym Jorku. 
-A Lys? - zaciekawiła się Kim. 
-Akademia muzyczna.. - zanim Lysander dokończył widziałam, jak w oczach Kastiela pojawia się nadzieja, być może bedą studiowali razem. Zrobiło mi się przykro, ja znałam odpowiedź. - W Nowym Jorku. - nadzieja w oczach Kastiela ulotniła się. 
-Gratulacje, stary. Mówiłeś o tym, jako dzieciak. - Kastiel wstał i obdarzył Lysandra uściskiem. 
         Nie było to Nasze ostatnie spotkanie. Do wyjazdu większość z Nas pozostał około tydzień. Część chciała pracować, inni jechali na wakacje, albo jak ja lub Kentin, zobaczyć się z bliskimi. 
Wczorajszy wieczór stał się jednym z najlepszych od czasu, gdy się tu przeprowadziłam. Do rana nieodłącznym elementem mojego wyglądu był uśmiech. Ciężko mi było przestać się uśmiechać od ucha do ucha. Tyle serdeczności, miłości i oddania nigdy sobie nie okazywaliśmy. Miałam wrażenie, że Nasza przyjaźń przetrwa wszystko; próbę czasu, odległości... Trzymałam kciuki za Nich wszystkich i każdego z osobna. Miałam nadzieje, że gdy spotkam ich za jakiś czas, wszyscy powiedzą mi jedno; jestem szczęśliwy. 


                                                       5 lat później 



-Mój tata miał rację, jest idealnie. - powiedziałam do Rozalii, zniekształconej przez słaby sygnał internetowy. 
-Dalej jest mi przykro, że nie mogłam pojechać z Tobą. - uciekła wzrokiem od kamerki. 
-Chciałam tu być sama. - oddychałam świeżym, nadmorskim powietrzem. 
-Nie jesteś. - prychnęła. 
Miała rację, nie byłam sama. Towarzyszył mi Lysander, jedyna osoba, która była mi na tyle bliska, bym pozwoliła jej jechać ze sobą. Nie, powiedzenie, że był mi bliski było niedopowiedzeniem. Byliśmy jednością, zgodnym organizmem posiadającym jedną wolę. Nie mogłam istnieć bez niego tak, jak i on nie mógł istnieć beze mnie. 
-Zobaczymy się, gdy wrócicie? Może moglibyśmy przylecieć z Leo.. - nadal traktowała mnie pobłażliwie. 
-Myślę, że odwiedzimy Was w Mediolanie. - uśmiechnęłam się szeroko. - Do zobaczenia. - powiedziałam i przerwałam połączenie. 
         -Wszystko w porządku? - na twarzy Lysandra malowało się zmartwienie. 
-Jest idealnie. - wzięłam głęboki wdech. - Zamierzam tu siedzieć i patrzeć na wszystko, co tutaj jest piękne, więc bądź łaskawy stanąć gdzieś blisko morza. - zaśmiał się krótko i cicho. 
Siedziałam pomiędzy jego nogami, oparta o jego tors. Słońce chyliło się ku zachodowi. Niebo mieniło się  odcieniami akwamaryny i pomarańczu bez ani jednej chmury. 
-Bałem się. - błogą ciszę przerwał głos białowłosego. 
-Czego? - odwrócił się twarzą w jego stronę. 
-Nie wiedziałem, jak zareagujesz na to miejsce. - wyznał smutno. 
Wiedziałam, o czym mówił. Przyjechaliśmy tutaj z mojego powodu; chciałam zobaczyć plażę wskazaną mi kiedyś przez ojca. Myślałam, że przyjedziemy tutaj razem, nie sądziłam, że może Nas coś rozdzielić. Opowiadał o niej godzinami. Nie łatwo było ją znaleźć, ale było warto nawet biorąc pod uwagę, że musiałam nauczyć się podstaw hiszpańskiego, by móc porozumieć się z tutejszą ludnością. 
-Byłby z Ciebie dumny. - powolnym ruchem gładził moje włosy. 
-Że tu dotarłam? 
-Z tego kim jesteś, zawsze był z Ciebie dumny, ale teraz jesteś kimś stokroć lepszym niż byłaś. - pocałował mnie w skroń. - Robi się chłodno. Idziemy? 
Z westchnieniem spojrzałam na fale rozbijające się o brzeg. Tęsknie za Tobą, pomyślałam. Przez ostatnią chwilę, obserwując otaczający mnie krajobraz uświadomiłam sobie, że śmierć przestała być dla mnie czymś odległym niczym inna galaktyka, a stała się równie nieprzewidywalna, co sztorm. 
Pospiesznym krokiem ruszyłam w stronę Lysandra, cały czas obracając diamentowy pierścionek od jakiegoś czasu zdobiący mój serdeczny palec, będący deklaracją wspólnej wieczności. 



A reszta to już historia...



KONIEC. 


Kochani, 
To już koniec, dziękuje za wszystkie komentarze, za całe wsparcie, za to, że byliście i czytaliście dzielnie moją twórczość. Nie spodziewałam się, że blog spotka się z takim odbiorem i zostanie przyjęty tak ciepło. Jednocześnie zapraszam Was na kolejnego bloga, jak już wspominałam o podobnej tematyce. 
Po stokroć DZIĘKUJE ! ❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️

Nowy blog: http://kaseternal.blogspot.com/



poniedziałek, 10 kwietnia 2017

Rozdział 99

         -Kastiel. - odsunęłam się zaciskając powieki.
-Hm? - mruknął starając się przysunąć.
-Nie mogę. - otworzyłam oczy.
-Loraine... - w jego oczach zauważyłam ból.
-Przepraszam. - spojrzałam w dół, a w moich oczach nie wiadomo czemu wezbrały łzy.
-Ej.. - chwycił moją twarz w dłonie, tym samym nakazując spojrzeć sobie w oczy. - Czyli jednak nie ja. - uśmiechnął się blado.
-Nie. - pokręciłam głową. - Wybacz.
-Daj spokój i nie płacz. - starł z mojego policzka pojedynczą łzę.
-Ale.. - chciałam zaprotestować. Może tego nie okazywał i ból w jego oczach zniknął, ale na pewno było mu przykro.
-Nie tłumacz się. Kochasz Go bardziej niż mnie i zrobiłbym wszystko, aby było inaczej. - wziął głęboki wdech. - Ale kocham Cię na tyle, że chcę Twojego szczęścia. Wszystkie te romantyczne dyrdymały kiedyś wydawały mi się pierdoleniem, ale teraz rozumiem. - nie spodziewałam się po nim takiej dojrzałości. - Idź do niego. - puścił moją twarz, nie mówił tego wrogo. - No leć. - zaśmiał się. - Nic mi nie będzie. - uśmiechnął się uspokajająco.
             Nie chciałam dłużej czekać, wybiegłam z pokoju, jak poparzona. Kastiel znał drogę do wyjścia. Na zewnątrz, jak na złość padało, ale nie przejmowałam się tym, że moknę. W połowie drogi musiałam wyglądać, jak zmoknięta kura, ale nie dbałam o to. Chciałam tylko móc powiedzieć Lysandrowi, o swoim wyborze. Chciałam móc wreszcie spojrzeć mu w oczy i powiedzieć, że kocham Go ponad wszystko inne na tym świecie. Nikt nie mówił, że życie jest łatwe i bezbolesne, ale w tym momencie wiedziałam, że każda moja łza prowadziła do tego momentu - szczęścia, niepohamowanego, najpiękniejszego szczęścia. Znalazłam się pod domem Lysandra, energicznie pukając w drzwi.
-Loraine? - wydawał się zdziwiony moim przybyciem.
-Muszę z Tobą porozmawiać. - weszłam do środka.
-Chcesz jakiś ręcznik? - z moich włosów kapała woda.
-Nie, nie teraz. - przetarłam twarz, by pozbyć się wilgoci. I tak nic to nie dało. - Lysander, kocham Cię. - powiedziałam patrząc mu w oczy.
-Wiem. - nie rozumiał.
-Nie rozumiesz. - zmarszczyłam brwi. - Kocham Cię ponad wszystko inne na tym świecie. Przepraszam za wszystko. Byłam głupia. Kas to dla mnie przyjaciel, wielka część mojego życia, ale nie jest miłością mojego życia. Ty nią jesteś. - uderzyłam palcem w środek jego klatki piersiowej.
-Jesteś pewna? - widziałam, jak na jego twarzy wykwita uśmiech.
-Jak niczego innego. - uśmiechnęłam się szeroko.
Przysunął się do mnie i ujął moją twarz w dłonie. Poczułam, jak w moim brzuchu na nowo fruwają motyle. Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy, a potem jego usta opadły na moje. Całowaliśmy się tak, jakbyśmy poznawali się na nowo. Po kilku uderzeniach serca pocałunek zmienił się; całowaliśmy się, jakbyśmy znali się od lat i byli w sobie zakochani. Całowaliśmy, jakby miało poruszyć to ziemię.
            Leżałam wtulona w tors białowłosego wciąż czując na ciele jego gorące pocałunki.
-Nie masz pojęcia, jak bardzo jestem szczęśliwy. - powiedział jednym tchem.
-Chyba mam. - uniosłam głowę i przejechałam palcem po jego ustach.
-Bałem się, że ten dzień nadejdzie, ale nie będzie tak wyglądał. Wiele razy w myślach widziałem, jak stajesz w moich drzwiach i oświadczasz, że Kastiel jest tym, z którym chcesz być. Nie zatrzymywałbym Cię, nie jestem egoistą. - lekko pokręcił głową. - Ale czekałbym na jego najmniejszy błąd. Stale będąc blisko. Wiem, to mało szlachetne. - skrzywił się.
-Nie musimy, o tym rozmawiać. Kastiel nie jest dla mnie wszystkim. - wreszcie czułam się wolna i szczęśliwa.
-Jak to odkryłaś? - zadał kluczowe pytanie.
-Uczyliśmy się, w pewnym momencie wszystko potoczyło się szybko i Kas chciał mnie pocałować. - wyznałam szczerze. Czułam, jak Lysander sztywnieje. - Wtedy nagle wszystko okazało się takie proste. Nie chciałam tego pocałunku. Chciałam pocałować kogoś innego...
-Kocham Cię. - powiedział i pocałował mnie w czubek głowy.
Wreszcie odnalazłam upragniony spokój. Czekała mnie jeszcze rozmowa z Kastielem, ale czułam, że wszyscy się dogadamy.
                 Przekonałam się, że kochanie dwóch osób na raz jest możliwe. Nie darzy się ich tą samą miłością, ale można kochać równocześnie. Zyskałam pewność, że Kastiel był moim sentymentem, pierwszą, wielką miłością, ale nie ostatnią. Żywiłam nadzieje, że jest nią Lysander; życie lubi być przewrotne, więc nie mogłam tego stwierdzić z pełnym przekonaniem. Nie wyobrażałam sobie bez niego życia i chciałam by zawsze był blisko mnie.
Żałowałam, że sprawiłam ból Lysandrowi, ale także Kastielowi. Gdy widziałam się z nim jeszcze przed podjęciem decyzji miałam wrażenie, że mnie rozumie i nie ma do mnie żalu. Z całego serca wierzyłam, że i on odnajdzie miłość. Zastanawiałam się także, jak szybko przyjaciele ponownie się dogadają. Skoro ja przestałam być przedmiotem sporu, może nastąpi to wkrótce?
Każde z Nas mogło ruszyć dalej. Ja ze świadomością, że Kas już na zawsze pozostanie w moim sercu, na szczególnym, honorowym miejscu.
           Postanowiłam, że wyjaśnię mu, co tak właściwie wydarzyło się wcześniej; wyszłam, zostawiajac go w swoim pokoju. Ciekawe, czy wychodząc spotkał Carmen. Jeśli tak, nie obyło się bez tłumaczeń.
Zgodził się na spotkanie ze mną, więc szłam do parku, czując spokój i błogość. Byłam żywym dowodem na to, jak jedna decyzja może zmienić życie.
-Cześć. - usiadłam obok niego na ławce.
-Więc kłopoty w raju właśnie się zakończyły? - uśmiechnął się krzywo.
-Tak. - westchnęłam. - Chciałam Ci wytłumaczyć, czemu wyszłam. - patrzył w przestrzeń, to dobrze, przynajmniej nie krępowało mnie jego spojrzenie.
-Daj spokój. - powiedział bez wrogości. - Wiem czemu. - tym razem spojrzał na mnie.
-Wiesz?
-Tak. Kochasz go bardziej niż mnie. - wzruszył ramionami. Chciałam zaprotestować, ale wtedy musiałabym skłamać i cały ten dramat rozpocząłby się na nowo.
-Przepraszam. - tylko to mogłam powiedzieć.
-Za miłość się nie przeprasza. Nie obwiniaj się za swoje uczucia. Ja tego nie robię. - uśmiechnął się. - Chciałbym żebyś coś mi powiedziała. - zmarszczył brwi, pokiwałam głową. - Czy gdybym nie odszedł, myślisz że pokochałabyś Lysandra?
-Nie wiem. - nie potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie. - Możliwe, że nie miałbym okazji spędzać z nim zbyt wiele czasu. Ale myśle też, że moja miłość do niego rosła od tamtego pomostu..
-W takim razie leć do Romea. - zaśmiał się. -Czyli to zawsze... - przerwałam mu.
-Był Lysander. - spojrzałam na niego przepraszająco. Pokiwał głową, ale po chwili na jego twarzy pojawił się uśmiech.
-Między Nami wszystko dobrze? - upewniłam się.
-Jasne. To, że nie jestem miłością Twojego życia nie oznacza, że nie chce być dla Ciebie dobrym kumplem. - oboje wstaliśmy. Kastiel chwycił mnie za rękę i przyciągnął do siebie. - Bądź szczęśliwa i tyle, a resztę.. pierdol. - ehh, Kas we własnej osobie. Nic romantycznego, wszędzie wulgaryzmy.
-Widzimy się we wtorek? - zapytałam. Spojrzał na mnie pytająco. -Nauka. - przewróciłam oczami.
-No tak. - uderzył się w czoło. - Do zobaczenia.
-Na razie! - pomachałam mu i każde z Nas poszło w swoją stronę.




Kochani,
Zbliżamy się do końca :( Na dniach pojawi się jeszcze jeden, myśle że długi rozdział kończący moją przygodę z tym opowiadaniem. Jednocześnie na końcu opowiadania pojawi się link do drugiego bloga, na którym znajdziecie opowiadanie ponownie o bohaterach SF. Te rozdział pojawia się tak późno, bo sporo pracuje nad nowym blogiem, chcąc by tam wpisy pojawiały się REGULARNIE. Wielu z Was z ankiecie głosowało na Kastiela. Przykro mi, że to opowiadanie zakończy się związkiem Loraine i Lysandra, a nie Kastiela i Loraine. Mam nadzieje, że będziecie ze mną do końca. I obiecuje, że drugi blog poświęcony zostanie w dużej mierze Kastielowi. Tutaj swoje serce oddałam Lysandrowi. ❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️

piątek, 31 marca 2017

Rozdział 98

        Armina odnalazłam leżącego na ławce przy boisku.
-Zasłaniasz słońce. - skrzywił się, gdy przesłoniłam mu źródło ciepła.
-Musisz mi o niej opowiedzieć. - chłopak usiadł i poklepał miejsce obok siebie.
-Powoli. - chyba wyrwałam go z drzemki. Ziewnął, przeciągnął się i kontynuował rozmowę. - Nic nie wiem, jeszcze jej nie widziałem. - wzruszył ramionami.
-Eh, nie wiem na co się nastawić. Tak bardzo chce ją poznać.
-Opanuj się, bo ją wystraszysz. - spojrzał na mnie, jak na wariatkę.
-Jestem po prostu szczęśliwa. - uśmiechałam się szeroko.
-Ta, pewnie będziemy najbardziej szczęśliwą grupą kretynów prócz wariatkowa. - zaśmiał się.
-Więc widzimy się w Cameleonie? - zapytałam wstając, nie chciałam mu już przeszkadzać.
-Jasne. Może programy dzisiaj w coś? - zaproponował.
-Muszę napisać wypracowanie, może w weekend? - zaproponowałam.
-Mam świetną, nową grę. Będziesz zachwycona. - jego oczy rozbłysły.
         Wieczorem spóźniłam się przez korki, wpadłam spóźniona do baru, w którym mieliśmy się spotkać.
-Wybaczcie spóźnienie. - powiedziałam dochodząc do stolika, przy którym siedzieli moi przyjaciele.
-Nie ma problemu, zapraszamy. - Kentin wskazał na wolne miejsce obok Armina.
Usiadłam i moje spojrzenie padło na dziewczynę siedzącą naprzeciw mnie. Nie mogłam ocenić jej wzrostu, ale wygladała na drobną kobietę. Miała czarne włosy do ramion delikatnie zakręcone, oczy w kolorze orzechowym wpatrywały się we mnie i lustrowały mnie. Miała uroczy mały nos i pełne usta.
-Jestem Loraine. - przerwałam ciszę.
-Marina. - wyciągnęła do mnie drobną dłoń, uścisnęłam ją delikatnie. - Wiele o Tobie słyszałam. - uśmiechnęła się ukazując rząd równych, śnieżnobiałych zębów.
-Mam nadzieje, że same pozytyw. - zaśmiałam się.
-Nie sądzę, by Kentin mógł powiedzieć o Tobie coś złego. - odparła.
Rozmawialiśmy na różne tematy aż w końcu Armin postanowił dowiedzieć się więcej o  relacji Kentina i Mariny.
-Więc, jak się poznaliście? - zapytał.
-W sklepie ogrodniczym, w którym pracuje. - odpowiedziała mu dziewczyna. - Kentin robił tam zakupy z babcią i pewnego razu moja mama zaproponowała mu prace, w taki sposób spędzaliśmy razem więcej czasu.
-Dlatego zniknąłeś na pewien czas. - wytknęłam mu.
-Dokładnie. - uśmiechnął się szelmowsko.
-Gdzie poszliście na pierwszą randkę? - tym razem pytanie zadała Rozalia.
-Do kina i na kolacje, klasyka. - znowu odpowiedziała Marina.
-Jak długo się spotykacie? - wystrzelił Kastiel.
-Dajcie spokój, to nie ogień pytań. - mruknął Leo.
-Nie jesteśmy tacy źli, czasem nawet zabawni. - powiedział Alexy do Mariny i chwycił dłoń dziewczyny.
-Wierze, wiele o Was słyszałam i teraz, gdy Was spotkałam, rozumiem czemu on spędzał z Wami tyle czasu. - wtuliła się w Kentina. Moje serce topniało, gdy widziałam szczęście malujące się na twarzy chłopaka.
       Wyszłam na zewnątrz, by zapalić.
-Kiedy korepetycje? - dołączył do mnie Kastiel.
-Zaczynamy od piątku.
-Co?! Imprezujemy w piątki. - oburzył się.
-Nadchodzą zmiany. - wzruszyłam ramionami.
-Do dupy. - mruknął.
-Nie muszę Ci pomagać.
-Nie dam rady sam. - skrzywił się. - Musisz. - spojrzał mi w oczy.
-Gadałeś z Lysem? - zmieniłam temat.
-Nie odbiera moich telefonów.
-A gdzie Lucy? - zapytałam kpiarskim tonem.
-Została z rodzicami Rozy.
          Gdy wróciłam do domu nie potrafiłam przestać się uśmiechać. Szczęście przyjaciela wiele dla mnie znaczyło, jeśli Kentin na prawdę się zakochał to nie pozostawało mi nic innego, jak go dopingować. Kochałam go, jak brata i jego szczęście  było dla mnie równie ważne, co własne; jeśli on był szczęśliwy i ja taka byłam. Marina okazała się sympatyczną, zabawną i troskliwą dziewczyną, czy mogłam prosić o więcej dla Kentina?
        W czwartek wieczorem znalazłam chwilę, by spotkać się z białowłosą.
-Leo wyjeżdża w piątek, to znaczy jutro. - wygięła usta w podkówkę.
-Będzie dobrze, poradzicie sobie. - chwyciłam jej dłoń i ścisnęłam delikatnie.
-Jeszcze nie wyjechał, a ja już się martwię.
-Nie zostajesz tutaj sama, masz Nas wszystkich. - miałam na myśli naszą paczkę.
-Wiesz czego się boje? - zapytała retorycznie. - On jest dobry w tym, co robi, cholernie dobry. Boje się, że zaoferują mu stałą pracę. - nagle mnie oświeciło. Ona miała racje, to było prawdopodobne. Przełknęłam ślinę i przybrałam obojętny wyraz twarzy, nie chciałam by przyjaciółka zauważyła, że i ja biorę to za pewnik.
 -On by wrócił, dla Ciebie. - uśmiechnęłam się do niej. - Zawsze możesz wyjechać tam z nim. - wzruszyłam ramionami.
-Mam tutaj ostatnią klasę... ponad rok rozłąki to za dużo. - posmutniała jeszcze bardziej.
-Skończysz szkołę tam. - myśl o jej wyprowadzce wywołała u mnie dreszcze.
-To nie takie proste.
-Nikt nie mówił, że takie będzie.
-Co z Tobą i Lysem?
-Nie wiem, stoimy w miejscu. - mój blady uśmiech zgasł.
-Słyszałam o korkach dla Kastiela.
-Uważasz, że to głupie? - zapytałam uważnie ją obserwując.
-Trochę. - odparła zgodnie z własnym przekonaniem.
-Nie powinnaś być teraz z Leo? - zapytałam, myślałam, że będzie chciała z Nim spędzić każdą sekundę.
-Jest teraz z rodzicami, widzę się z Nim za około godzinę.
-A gdzie Lucy? - zainteresowałam się.
-Ona wyjeżdża jeszcze dzisiaj. Opowiedziałam rodzicom o wszystkich przykrościach z jej strony. Nie chcą jej dłużej gościć. - uśmiechnęła się triumfalnie, zawtórowałam jej.
        W piątek rano poszłam się pożegnać z Leo tak, jak wszyscy przyjaciele. Drzwi z ich domu otworzył mi Lysander. Na jego widok zabrakło mi powietrza.
-Cześć. - przywitałam się, gestem wskazał bym weszła do środka.
W salonie siedzieli już wszyscy, twarzy Rozalii tonęła we łzach. Widząc ją taką, coś ścisnęło mnie w środku.
-Pożegnania są do dupy. - zaśmiał się gorzko Alexy.
-To nie żegnaj, to do zobaczenia. - powiedziałam głośno. Leo uśmiechnął się do mnie i zaczął iść w moim kierunku.
-Dzięki za wszystko, opiekuj się nią. - mruknął mi do ucha, gdy mnie przytulał.
-Jasne, powodzenia. Nie zapominaj o Nas. Zadzwoń czasem lub napisz. - po moich policzkach spłynęły łzy wzruszenia. Starł je kciukiem.
-Nie sądziłem, że kiedyś będę miał taką grupę przyjaciół. - miał racje, kiedy go poznałam wydawał się samotnikiem; cóż, taki był. A teraz? Otoczony przez ludzi, którzy go kochają.
-Musimy się zbierać na lotnisko. - ponaglił Lys.
-Jasne. - odpowiedział mu brat. W kierunku Leo ruszyła lawina znajomych.
-Uśmiechnij się. - szepnęłam siadając obok Rozalii. - Zaraz ktoś pomyśli, że mamy tutaj pogrzeb.
-Nie chce. - pociągnęła nosem.
          Wieczorem zamiast wyjść na miasto oczekiwałam na przybycie Kastiela, jak zwykle się spóźniał.
-Dziesięć minut spóźnienia. - wypomniałam mu, gdy wreszcie się pojawił.
-Byłem po piwo. - uniósł siatkę, którą trzymał w ręce.
-To trzeba było wyjść szybciej z domu. - warknęłam.
-Sorki.  - westchnął głęboko.
-Od czego zaczynamy? - zapytał, gdy weszliśmy do mojego pokoju.
-Wytłumaczę Ci kilka rzeczy, resztę musisz doczytać w domu. - wyjaśniłam i zabraliśmy się do pracy.
        -Mam dość. - odrzucił kartki na bok.
-Nie jesteśmy nawet w połowie. - zmierzyłam go wzrokiem.
-Nie dam rady więcej, więc to bezsensu żebym się męczył. - wzruszył ramionami.
-Dobra, ale nadrobisz to w domu.  - zaproponowałam.
-Eh, niech Ci będzie. - zgodził się.
Zajął mnie rozmową na inne tematy, było miło, normalnie... Ponownie pokazał mi swoją najlepszą stronę. W takich momentach nie pozostawałam obojętna na jego urok.
-Dogadaliście się? - zapytał.
-Na razie nie, zresztą to nie jego wina. Sama powinnam była zachować się lepiej.
-Co masz na myśli? - oparł się wygodnie.
-Gdybym nie.. - zastanawiałam się, czy powiedzieć mu prawdę.
-Bądź szczera, chyba sobie ufamy. - uśmiechnął się kwaśno.
-Gdybyś nie miał na mnie takiego wpływu.. wszystko byłoby inne. Dopóki nie wróciłeś nie było problemu, nie musiałam się mierzyć z uczuciami do Ciebie. Prawda jest taka, że zawsze będę Cię kochała. - podsumowałam.
-Loraine.. - zbliżył się na niebezpieczną odległość. Nie oponowałam.
Kastiel zaczął przybliżać swoje usta do moich, wiedziałam co zamierza zrobić i nie przerywałam mu. Czerwonowłosy znalazł się na tyle blisko, że jego oddech łaskotał moją dolną wargę. Spojrzałam wtedy w górę i Nasze spojrzenia się spotkały. W tym momencie już wiedziałam, znałam odpowiedź na pytanie Lysandra, czego chcę.



Kochani, przepraszam za tak długą nieobecność. Byłam chora i nie miałam siły na napisanie czegokolwiek, a nawet edytowanie tych napisanych. Finalnie odrzuciłam kilka rozdziałów, mam nadzieje że nadal jesteście ze mną. Pare osób pisało z prośbą o opowiadanie poświęcone głównie Kastielowi, takie się pojawi i obiecuje podlinkować. Powinno wystartować za około dwa tygodnie ❤️

sobota, 25 marca 2017

Rozdział 97

        -Nie wiedziałam, że obracasz się w takim towarzystwie. - powiedziałam z podziwem. Szliśmy wąską ścieżką, prowadzącą na most. Z przeciwnej strony szła roześmiana para.
-I vice versa. Będziesz miała coś przeciwko jeśli zapalę? - zapytał. Pokręciłam głową. - Tylko nie wydaj mnie wujkowi. - uśmiechnął się kpiąco.
-A więc to Twój wujek.. - mruknęłam do siebie.
-Raczej nie ciocia. - burknął i odpalił papierosa. Sama miałam olbrzymią ochotę, by zapalić, ale nie mogłam, nie tutaj.
-Musiałeś tutaj przyjść? - zapytałam chcąc zagaić rozmowę.
-Jeśli chcę być kiedyś właścicielem tej firmy, to muszę. - zatrzymaliśmy się na moście i oparliśmy o barierkę.
-Wow, nie sądziłam, że jesteś.. - brakowało mi odpowiedniego słowa.
-Bystry. Ta, nie wyglądam. - uśmiechnął się kpiąco. W tym uśmiechu było coś znajomego, przypominał mi trochę sposób, w jaki uśmiechał się Kas. Nie mogłam o nim myśleć , od razu przypomniałam sobie, o kłótni z Lysandrem.
-Czyli będziesz właścicielem tej firmy, a więc.. - po raz kolejny się zawahałam.
-Multimilionerem? - zapytał i roześmiał.
-Dokładnie. - zachichotałam.
-Albo bankrutem. Na razie jedyne, co potrafię, to ograć młodszego kuzyna w monopoly. - po raz kolejny się roześmiałam.
-Ile ma lat? - zapytałam.
-Sześć i liczy szybciej niż ja. - zacisnął usta. - Dobra, teraz Twoja kolej. - odwrócił się do mnie. - Masz oczy, jak ćpun. - spojrzał mi głęboko w oczy. Zawstydzona odwróciłam wzrok.
-Mam małe problemy. - wzruszyłam ramionami.
-Chłopak? - ponownie odwrócił się w stronę jeziora.
-Ta.. - mruknęłam i splotłam dłonie.
-Nie martw się, najwyżej ja będę bankrutem, a Ty będziesz miała złamane serce. Normalka. - jego próby poprawienia mi humoru powiodły się.
-Muszę się napić. - powiedział po chwili. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki. - Chcesz? - podał mi piersiówkę.
-Nie, dziękuje. - odmówiłam.
-Za to ja się napije. - przechylił piersiówkę i upił sporego łyka.
-Dużo pijesz. - stwierdziłam.
-Pomaga mi się zrelaksować. Wyjdziemy kiedyś na drinka? - zapytał.
-Mam chłopaka. - odparłam.
-Wiem, nie obawiaj się, umiem trzymać ręce przy sobie. - powiedział kpiąco.
-W takim razie się zastanowię.
-Najwyżej możesz się wypłakać w moje ramie po zerwaniu. - dodał.
-Ej! - szturchnęłam go.
-Żartuje. - podniósł ręce w obronnym geście.
-Chyba musimy już wracać. - powiedziałam.
-Czas włożyć kijki w dupę i idziemy. - schował piersiówkę.
         W drodze powrotnej byłam bardzo zmęczona. Oparłam głowę o szybę samochodu i pozwoliłam sobie na chwilę relaksu. Nie przeszkadzały mi nawet wibracje powstałe na skutek jazdy.
-Zanieść Cię? - usłyszałam głos Michaela.
-Poradzę sobie, dzięki. - mruknęłam sennie.
Musiałam przemyśleć kilka spraw, ale zmęczenie nie pozwoliło mi na to. Po prysznicu ruszyłam do łóżka. Od razu zasnęłam, porwał mnie nurt niejasnych snów.
        W szkole postanowiłam nie pokazywać po sobie, że coś jest nie tak. Lysander postępował podobnie. Przez cały dzień uważnie go obserwowałam.
-Zamierzasz w ogóle ze mną nie rozmawiać? - zapytałam go wchodząc za nim do męskiej toalety. Cholera, co ja tu robię.
-Zaszła w Tobie jakaś zmiana, o której chciałbyś mi powiedzieć? - rozejrzał się dookoła dając mi do zrozumienia, że nie powinno mnie tutaj być.
-Lys.. - westchnęłam. - Tęsknie za Tobą. - zrobiłam krok, by się do niego zbliżyć.
-Ja za Tobą też, ale zastanów się. - cofnął się.
-Jasne. - burknęłam pod nosem.
-Loraine, co Ty dziecko tutaj robisz? - usłyszałam za sobą głos woźnego, swoją drogą bardzo się lubiliśmy.
-Wychodzę. - uniosłam ręce. - Nie dam ci odejść. - szepnęłam do Lysandra i posłałam mu znaczące spojrzenie.
Jakby tego wszystkiego było mało w drzwiach natknęłam się na dyrektorkę.
-Pomyliłaś drzwi? - warknęła do mnie. Rany, kto tej kobiecie pozwolił pracować z młodzieżą... Przewróciłam oczami.
-Szukałam wrażeń. - odparłam ze słodkim uśmiechem.
-Przekaż swojemu przyjacielowi, że ma czas do piątku na napisanie testu, inaczej nie zaliczy semestru, a co za tym idzie opuści mury tej szkoły. - zagrzmiała.
-Szczęściarz. - mruknęłam. - Ma Pani na myśli Kastiela? - dopytałam.
-Tak. Nie udało mi się go dzisiaj spotkać. - odeszła w stronę swojego gabinetu.
       -Co robiłaś w męskim? - Kentin dogonił mnie, gdy szłam korytarzem.
-Zwiedzałam. Zawsze interesowało mnie, czy obsikujecie ściany. - udałam, że się nad tym zastanawiam. On także wygadał na zamyślonego. Uderzyłam go w ramię. - Gadałam z Lysandrem, kretynie.
-Między Wami wszystko spoko? - zapytał.
-Gdyby tak było, czy musiałabym wchodzić do męskiego? - on i jego wolne procesy myślowe..
-Czyli to nie jest odpowiedni moment... - wyglądał, jakby chciał mi coś powiedzieć. Nagle dostałam wyrzutów sumienia. Wszystko kręciło się wokół mnie, zupełnie zapomniałam o przyjaciołach i i ich troskach.
-Kentin. - zatrzymałam go. - Odpowiedni moment na co?
-Nie, nic.. - nie patrzył mi w oczy. Ścisnęłam jego przedramię i zmusiłam do spojrzenia sobie w oczy. Jego zielonobarwne tęczówki wpatrywały się we mnie.
-Mów. - nalegałam.
-Chciałem Wam kogoś przedstawić. - przygryzł wargę.
-O mój Boże. - wytrzeszczyłam oczy. - Poznałeś kogoś. - mimowolnie otworzyłam usta.
-LOL, wyglądamy dziwnie. - podrapał się nerwowo po głowie. - Zamknij buzie, wyglądasz średnio inteligentnie. - próbował zamknąć mi usta, przykładając dłoń do brody.
-Gdzie się widzimy? - byłam ciekawa jego wybranki.
-O dwudziestej w Cameleonie. - odparł. Był to Nasz ulubiony bar.
-Do zobaczenia. - powiedziałam radośnie. - Muszę iść. - dodałam, gdy zobaczyłam Kastiela. Pospiesznie ruszyłam za nim. Musiałam mu przekazać informacje.
      -Kas! Zwolnij! - zawołałam, chłopak nie zareagował. Szliśmy w stronę nieoficjalnej palarni.
Miałam wrażenie, że czerwonowłosy idzie coraz szybciej, nie potrafiłam go dogonić, a nie chciałam biec. Wyglądałabym na idiotkę, zapewne dodatkowo z krzaków wyskoczyłaby Lucy z aparatem i zrobiła mi zdjęcie, po czym wmówiła Lysandrowi, że biegłam wyznając mu miłość. Kastiel skręcił za róg szkoły, tam się zatrzymaliśmy. Poznałam powód jego niezatrzymywania się; cholera, a już miałam w głowie gotową tyradę, szkoda. Zatrzymam ją na inną okazje.
Stanęłam na przeciw chłopaka. Odpalił papierosa i chcąc wypuścić dym uniósł głowę. Na jego twarzy malowało się zdziwienie. Słyszałam głośną muzykę w jego słuchawkach. Spojrzałam na niego wymownie.
-Sorry. Pewnie wolałaś. - wyjął z uszu słuchawki i wyciągnął IPoda.
-Nie no co Ty, tak sobie szłam za Tobą. - przewróciłam oczami.
-Jak pedofil za dziećmi. - mruknął. Jego porównania zawsze były.. dziwne.
-Musisz zaliczyć sprawdzian, inaczej nie zdasz. - wyciągnęłam dłoń i wyjęłam mu z ust fajkę.
-Ta stara kurwa wszystko pamięta. - zaklął. Tymczasem ja paliłam jego papierosa.
-Ej, szacunku trochę. - upomniałam go.
-Eh. - westchnął.
-Popraw się.
-Wedle życzenia, to stare próchno ma doskonałą, nieprzeciętną pamięć. - powiedział słodki głosem. - Co jest między Tobą, a Lysem? - zapytał po chwili.
-Powinieneś wiedzieć. Twoja Lucy pokazała mu zdjęcie. - odparłam.
-Nie jest moja. I tyle to wiem, myślałem tylko, że to mnie się dostało, a Ty jesteś jego świętą Loraine. - a więc nie tylko ja jestem z nim pokłócona.
-Nie ważne. Sprawdzian. Wylecisz ze szkoły. - zmieniłam temat. Ostatnie, czego potrzebowałam to analiza moich uczuć przy asystaturze Kastiela.
-Nie poradzę sobie sam. Pomóż mi. - mówił to, jak roszczenie, nie prośbę.
-Nie ma mowy. - zmarszczyłam brwi.
-W takim razie nie zdam. - zaczął swój szantaż.
-Dobra, ale ja ustalam zasady. - miałam na myśli częstotliwość spotkań, zakres materiału...
-Stoi. - patrzył mi prosto w oczy.
-Do zobaczenia. - pożegnałam się.
-Nie tylko umowa! - krzyknął i zaśmiał się. On i jego dwuznaczności. Przewróciłam oczami i z głośnym westchnieniem ruszyłam na poszukiwania Armina, musiał coś wiedzieć na temat dziewczyny Kentina.

poniedziałek, 20 marca 2017

Rozdział 96

     Chciałam wyjść z domu, jak najszybciej. Gdyby istniał teleport do szkoły, po raz pierwszy z życiu miałabym ochotę z niego skorzystać.
-Nie jesz? - zapytała Carmen, gdy minęłam ją w kuchni.
-Muszę być wcześniej w szkole. - usprawiedliwiłam się.
-W takim razie zajmę Ci tylko minutę. - niechętnie odłożyłam kubek z herbatą, który miałam zamiar zabrać do szkoły i spojrzałam na Carmen. - Mam dzisiaj kolacje z nowym udziałowcem w projekcie. Proszę żebyś ze mną poszła.
-Jasne. O której? - chciałam to mieć, jak najszybciej za sobą, ze zniecierpliwienia przebierałam nogami w miejscu.
-Dziewiętnastej. A i musisz być sama, brak Rozalii lub Lysandra. - dodała.
-Rozumiem. - chwyciłam kubek i ruszyłam do wyjścia. Chodzenie do szkoły na piechotę nie było moim ulubionym zajęciem, ale nie miałam czasu, by czekać na Michaela.
          Moje wczesne przybycie do tego chorego miejsca okazało sie bezcelowe. Przed lekcjami nie dałam rady spotkać się z chłopakiem. Na pierwszej, drugiej i trzeciej lekcji, czyli tych których nie miałam z Lysandrem, siedziałam, jak na szpilkach. Rozalia także nie wiedziała, o co chodzi. Zresztą nawet nie miałam ochoty z nią rozmawiać, nasze nastroje były skrajne; moje rozdrażnienie i jej błogi spokój bez Lucy. Nie udało mi się go także odszukać na przerwach. Zaczynaliśmy biologię, wiedziałam, że będę miałam okazje z nim porozmawiać. Usiadłam na swoim miejscu i czekałam aż nadejdzie białowłosy, zamiast niego do sali pierwszy wszedł Kas. Usiadł za mną, tam gdzie zwykle siadali razem z Lysandrem.
-Zamień się miejscem. - wyparowałam.
-Cześć, u mnie wszystko dobrze. - uśmiechnął się krzywo.
-Kas, nie rób sobie żartów. Zamień się. - wstałam i poganiałam go.
-Nie chce siedzieć z Rozalią. - westchnął.
-Kas. - warknęłam.
-Dobra, siadaj. - wydawało mi się, że w ten sposób będzie Nam łatwiej porozmawiać.
-Chcesz pogadać? - Kas był oparty o ścianę, siedząc bokiem do mnie i patrząc w okno.
-Nie. - odparłam monosylabicznie.
-Ok. - wzruszyłam ramionami. Chwaliłam Boga, że akurat dzisiaj nie zamierzał być upierdliwy.
Do sali wszedł Lysander, zdziwił się zamianą miejsc i spojrzał na Kastiela, czerwonowłosy wzruszył ramionami. Lysander siadł obok mnie.
-Lys, musimy pogadać. - szepnęłam.
Nie zdążył nic odpowiedzieć, nauczyciel rozpoczął lekcje, a chwile później do sali wbiegła spóźniona Roza.
-Przepraszam. - wystękała.
-Siadaj, dzisiaj film. - nauczyciel zignorował ją.
Cholera, ja to mam pecha; lekcja idealna do rozmowy, ale oczywiście musimy oglądać film, czyli potrzebna jest cisza. Nie poddawałam się jednak.
-Lys. - szepnęłam.
-Nie teraz. - odparł nie patrząc mi w oczy.
-Teraz, nie wytrzymam dłużej. - nalegałam.
Oczy nauczyciela zwróciły się w Naszą stronę.
-Chcecie coś dodać? - zapytał Nas.
-Przepraszam, to moja wina. - uśmiechnęłam się licząc, że to pomoże.
-Opanuj się. - wow, Nasz nauczyciel był w złym humorze.
         Na rozmowę z Lysandrem musiałam poczekać do przerwy obiadowej. Siedziałam w stołówce w towarzystwie znajomych.
-Jesz to? - zapytał Kentin wskazując na moją sałatkę. Grzebałam w niej widelcem od dziesięciu minut czekając na pojawienie się Lysandra.
-Nie, chcesz? - zapytałam i podsunęłam mu miskę.
-Stało się coś? - spojrzał na mnie zabierając posiłek.
-Muszę pogadać z Lysem. - odparłam i wstałam, ruszając na poszukiwania chłopaka.
Stał przy swojej szafce i wyciągał z niej jakieś książki.
-Możemy porozmawiać? - zapytałam opierając się o szafkę obok.
-Nie chciałem tego robić w szkole. - odparł zniechęconym głosem.
-Nie zamierzam czekać. - byłam uparta.
-Dobra. - wyjął z kieszeni telefon, chwilę się w niego wpatrywał, a następnie podał mi go.
Wyświetlało się zdjęcie. Byłam na nim ja i Kastiel. Siedzieliśmy przy zalewie; Kas przykładał sobie moją rękę do piersi.
-No i? - zapytałam patrząc na niego zdziwiona, nie widziałam w tym zdjęciu niczego złego.
-Nie mówiłaś, że się z nim spotkałaś. - tym razem to on patrzył na mnie, jakby było coś ze mną nie tak.
-Nie sądziłam, że to problem. Nie robię nic złego. - oburzyłam się.
-Loraine, posłuchaj. - zaczął. - Od jakiegoś czasu zachowujesz się dziwnie. Gdzie Kastiel tam i Ty. Zastanów się po prostu, czego chcesz. Nie będę planem B. I proszę nie dzwoń do mnie za dziesięć minut i nie zarzekaj się, że znasz odpowiedź. - zatrzasnął szafkę i wyminął mnie. Stałam, jak wryta.
         Nie miałam ochoty się z nikim widzieć, dlatego pukanie do drzwi wzbudziło we mnie rozdrażnienie.
-To interwencja. - białowłosa wślizgnęła się do pokoju.
-Wejdź. - mruknęłam niechętnie.
-Opuściłaś ostatnie lekcje.. Bałam się, że coś się stało i.. - przerwałam jej.
-I pogadałaś z Lysandrem, a on powiedział Ci wszystko. - skwitowałam.
-Nie wszystko, tylko powód Waszej sprzeczki. - wydawała się zawstydzona. - Chętnie ukręciłabym łeb mojej kuzynce.
-To nie jej wina. Lysander musiał zauważyć to wcześniej. Normalnie nie wkurzyłby się, o to że dotknęłam Kastiela. Coś musiało w nim pęknąć. - w moich oczach wzbierały łzy.
-On ma racje, wiesz to... - szepnęła przyjaciółka.
-Wiem, chyba dlatego to tak boli. Gdyby to było puste oskarżenie mogłabym winić Lysandra za bycie idiotą i ewentualny rozpad Naszego związku. To ja spieprzyłam. - proszę bardzo, powiedziałam to głośno.
-Dogadacie się. - usiadła bliżej mnie i objęła ramieniem.
-Oby. - mruknęłam.
-Zastanawiałaś się nad tym, że może jednak nie kochasz Lysandra, tak bardzo, jak Kastiela?
-Jeszcze nie. - odparłam szczerze. - Która godzina? - zupełnie zapomniałam o kolacji.
-Osiemnasta.
-Moja ciocia Cię wpuściła? - zapytałam i poderwałam.
-Tak. Chociaż mówiła, że wychodzicie... - dodała po chwili i szybko podniosła się z łóżka.
-Zobaczymy się jutro. - powiedziałam i ruszyłam do garderoby wybrać strój.
-Trzymaj się. - krzyknęła białowłosa wychodząc.
         Nie miałam ochoty nigdzie wychodzić, ale obiecałam. Ubrałam się wieczorowo, upięłam włosy w luźnego koka i zeszłam na dół.
-Gotowa? - zapytała ciocia. Wygladała olśniewająco.
-Tak. - mruknęłam cicho.
-Stało się coś? - moje oczy pewnie nadal wyglądały, jakby ćpała przez tydzień.
-Tak, ale nie chcę o tym rozmawiać. Chodźmy. - ponagliłam.
-Loraine, jeśli nie dasz rady... - zaczęła.
-Dam, będzie miło. Zjemy coś dobrego. - starałam się brzmieć, jak najbardziej optymistycznie.
-Dziękuje. - pocałowała mnie w skroń.
Podjechałyśmy pod bardzo elegancką restauracje, częściowo znajdowała się na wodzie, co zauważyłam z mostu, przez który przejeżdżaliśmy. Weszłyśmy do środka, powitała Nas niska, pulchna kobieta.
-Dobry wieczór. - odpowiedziałyśmy na jej powitanie.
-Pani godność? - kobieta zwróciła się do Carmen.
-Rezerwacja na nazwisko Hotate. - zdziwiłam się, to chyba japońskie nazwisko.
-Zapraszam. - tym razem odezwał się mężczyzna stojący niedaleko kobiety, z którą najpierw rozmawiałyśmy.
Podążyłyśmy za nim. Prowadził Nas przez główną salę, gdzie przy małych stolikach siedzieli ludzi. Nie była to pospolicie i pozornie ekskluzywna restauracja; w każdym kącie sala opływała luksusem. Ludzie jedzący posiłki również wydawali się z wyższych sfer. Przeszliśmy do okrągłego pomieszczenia, od połowy ściany zaczynało się szkło; przez szybę widać było jezioro, na którym zbudowano tę część restauracji.
-Pan Hotate poprosił, bym przekazał, że się spóźni. Czy mogę zaproponować wino? - zapytał Nas kelner.
-Poczekamy, dziękujemy. - skinęła głową Carmen, nie obdarzając młodzieńca nawet sztucznym uśmiechem.
Rozglądałam się dalej, zauważyłam drzwi, pewnie można było przez nie wyjść na taras i podziwiać światła odbijające się na powierzchni wody. Na środku sali stał okrągły stół otoczony czterema krzesłami, a więc Pan Hotate nie będzie sam. Przy jednej ze ścian znajdował się kominek, zbudowanie go w formie półokrągłej musiało kosztować projektanta i wykonawcę sporo nerwów. Palił się w nim ogień, pomimo wiosennej pogody. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że w sali nie panuje cisza; ze sprytnie ukrytych głośników sączyła się delikatna, klasyczna muzyka.
-Kim jest ten facet? - szepnęłam. Musiał być ultra bogaty.
-Nowym udziałowcem. - odparła i poprawiła etolę.
Drzwi do sali otworzyły się, odruchowo się wyprostowałam i uśmiechnęłam delikatnie.
-Miko Hotate. - mężczyzna wyciągnął do mnie dłoń. Był to niski Azjata, uścisk dłoni był zdecydowany, patrzył mi prosto w oczy. Dobre maniery to mi się podoba. Przedstawiłam się i ja, a potem nadeszła kolej na jego towarzysza.
-Victor... - chłopak zająknął się. Cholera. Patrzyłam na niego szeroko otwartymi oczyma.
-Victorze. - starszy mężczyzna upomniał go.
-Przepraszam. - wykrztusił. Uśmiechnęłam się zachęcająco.
-Loraine? - wtrąciła się Carmen. -
-My się znamy. - wyjaśniłam. - Witaj. - uścisnęłam jego dłoń. Chłopak uśmiechnął się.
-Wybaczcie spóźnienie, samolot miał opóźnienie. - wyjaśnił Pan Hotate.
-Drobiazg. - Carmen zapewniła go, że nie sprawiło Nam to kłopotu.
-Siadajmy. - wskazał ręką na stolik. Miejsca skąd nieznacznie, ale jednak było widać drugą salę, zajęłyśmy razem z ciocią; po raz kolejny dobre maniery dały o sobie znać.
Starałam się, by dorównać im pod względem wychowania. Pamiętałam o złączonych kolanach, nadgarstkach na stole i siedzeniu prosto, ale nie sztywno. Pamiętałam nawet, o tym by sztućce od momentu wzięcia do rąk nie dotknęły obrusu.
Przez całą kolacje zachowywałam się nienagannie. Po zjedzonym posiłku zauważyłam, że atmosfera rozluźniła się.
-Pozwolę sobie dolać Paniom wina. - Pan Hotate, jako gospodarz stolika wyręczył kelnera i dolał wszystkim wina.
-Naturalnie. - Carmen uśmiechała się enigmatycznie.
-Porozmawiamy? - szepnął do mnie Victor.
-Oczywiście. - uśmiechnęłam się i odłożyłam serwetkę z kolan na lewą stronę mojego talerza.
-Masz ochotę na mały spacer? - jego łobuziarska natura dała o sobie znać i mrugnął do mnie.
-Z chęcią. - tym razem powstrzymywałam śmiech.

środa, 15 marca 2017

Rozdział 95

        Promienie słońca nieprzyjemnie raziły mnie w oczy. Uwielbiałam panoramiczne okno w pokoju Lysandra, ale jeśli zapominałam zasunąć zasłon, cały urok pryskał.
Poszłam poszukać jakiś swoich rzeczy, w szafie znalazłam rozkloszowaną sukienkę z dzianiny w kolorze malin. Lepsze to niż wczorajsze ubrania. Skierowałam się do łazienki, by wziąć prysznic. Wykonując poranną toaletę, przypominałam sobie wczorajszą noc. Mimowolnie uśmiechnęłam się do swojego odbicia w lustrze. Moje serce o mało się nie zatrzymało, gdy do łazienki wszedł nieproszony gość.
-Puka się. - warknęłam, przykładając sobie dłoń do klatki piersiowej.
-Myślałem, że jest wolna. - Kastiel uśmiechnął się w charakterystyczny dla siebie sposób. - Szybko wstałaś, jak na tak męczącą noc. - dał mi do zrozumienia, że nie tylko ja i Lysander słyszeliśmy własne jęki.
-Szybko się regeneruje. - uśmiechnęłam się słodko.
-Powiedzmy, że wiem. - bezczelny, zazgrzytałam zębami.
-A jak Twoja noc? - wypaliłam bez namysłu, cholera ten kretyn jak nic coś sobie pomyśli.
-Zawsze lubiłaś te ładne słowa, epitety... - szedł w moją stronę z rękoma w kieszeniach. - Upojna. - dodał.
-To świetnie, nie złap jakiegoś syfu. - odwróciłam się do niego. Żadne z Nas nie chciało spuścić wzroku.
-Co  tu się dzieje? - do łazienki wszedł Kentin.
-Nic, zupełnie nic się tu nie dzieje. - ominęłam Kastiela i wyszłam.
         W kuchni spotkałam Rozalie, Armina i Leo.
-Dzień dobry. - przywitałam się.
-Hej. - Rozalia mruknęła niewyraźnie, z jej ust o mało nie wysypała się jajecznica.
-Co masz taką minę? - zapytał Armin.
-Idealny poranek, z eks w łazience. - włączyłam czajnik.
-Czyli dzisiaj też imprezujemy.
-Rozalia, na Boga zanim coś powiesz połknij to, co masz w buzi. - Kentin wytarł policzek.
-Wybacz. - białowłosa wytarła usta w serwetkę.
-Muszę Was rozczarować, ja dzisiaj odpadam. - powiedziałam mało skromnie.
-Chyba żartujesz. - jęknęła białowłosa.
-Nie, nie żartuje. - pokręciłam głową.
-Lysander, powiedz jej coś! - Rozalia zaczęła się skarżyć. Nie zauważyłam, kiedy białowłosy wszedł do kuchni.
-Roza, nie za bardzo chcę żeby była tutaj kolejna impreza. - odpowiedział jej chłopak.
-Za to my szukamy miejscówki na dobry melanż. - dołączyli do Nas Lucy i Kastiel. Chłopak trzymała jej rękę.
-Disneyland? - powiedziałam słodko, poniekąd nawiazując do dziecięcego wyglądu dziewczyny.
-Nie wnikam, gdzie chodzicie na randki. - odgryzł się czerwonowłosy.
          Po powrocie do domu postanowiłam pójść pobiegać. Ubrana w sportowy strój i buty do biegania wyszłam z domu. Biegałam tam, gdzie zwykle; park był coraz bardziej zielony, a powietrze cieplejsze. Wymijałam rodziny spacerujące z dziećmi. Korzystając z ładnej pogody, wiele rodziców zdecydowało się nauczyć swoje pociechy jazdy na rowerze. Postanowiłam pobiec na zaporę, tam nie powinno być tak wielu ludzi, co prawda biegało się wtedy dookoła, ale lepsze to niż berbecie wpadające pod nogi. Kończyłam serie biegu, gdy zauważyłam znanego mi psa, no tak czerwonowłosy unikał towarzystwa.
-Dlatego będę się wciąż upierał przy pokrewieństwie dusz i innych bzdetach. - usłyszałam jego głos i zatrzymałam się.
-Gdzie zgubiłeś rudowłosą przylepę? - odwróciłam się.
-Liczyłem na miłą pogawędkę. Poza tym chciałbym ją tylko poznać. - uniósł dłonie w obronnym geście. - Alkohol pomaga jej się rozkręcić, jest wtedy bardzo wylewna.
-Cukierki byłyby skuteczniejsze. - uśmiechnęłam się kpiąco.
-Co Cię ugryzło? - zapytał, wyglądał na zdziwionego.
-Zastanawiam się, gdzie podziała się Twoja godność.
-Usiądziemy? - westchnął zrezygnowany i przewrócił oczami. Zastanawiałam się chwilę, w końcu pokiwałam głową. Usiedliśmy na betonowej ławce.
-Dobra, powiedz wprost. Co do mnie masz? - zapytał bez zbędnej gadki.
-Zachowujesz się, jak kretyn. - postanowiłam wyrzucić z siebie wszystko, co przez ostatni czas zaprzątało moje myśli. - Wykorzystujesz kuzynkę Rozalii, uprawiasz z nią seks, zastanowiłeś się nad konsekwencjami?
-Tak mamo. - odparł grobowym tonem. Głośno wypuściłam powietrze i zdecydowałam odejść. - Poczekaj. - chwycił moją dłoń. Jak zwykle przeskoczyła między Nami dziwna elektryczność, wyszarpałam rękę. -Chodzi Ci o to, że to kuzynka Rozalii, czy o to, że to w ogóle kobieta? - zapytał, spojrzałam w niebo.
-Kuzynka. - skłamałam.
-Słuchaj, nie robię z nią niczego złego. Nie mordujemy ludzi, po prostu spędzam czas na zabawie. Nie obiecuje jej gromadki dzieci i domu na wybrzeżu. - prychnął.
-Podoba Ci się? - zapytałam i po raz kolejny uciekłam wzrokiem, tym razem patrząc w trawę.
-Nie jest zła, ale nie szaleje za nią. - wzruszył ramionami. Ta odpowiedź mnie... ucieszyła? Tak, to chyba dobre słowo. - Twoja kolej. - powiedział po chwili, zmarszczyłam brwi.
-Co? - zapytałam.
-Dlaczego się tak ubrałaś, przecież wiem, że zrobiłaś to dla mnie. - pycha i pewność w jego głosie była irytująca.
-Nie prawda. Zrobiłam to dla Lysandra.
-Przestanę Cię nazywać Loraine, a zacznę Pinokio. - zacisnął usta. - Wyluzuj i powiedz prawdę. Chcesz mi pokazać, co straciłem? Wiem o tym aż za dobrze. - ściszył głos.
-Kas.. - odwróciłam twarz w jego stronę. Patrzył na ziemię. - Popatrz na mnie. - nie potrafiłam pohamować chęci pocieszenia go. Podniósł wzrok. - Nie mów tak, przed Tobą całe życie. - byłam beznadziejna w pocieszaniu.
-Tak poznam kobietę mojego życia bla bla bla. - warknął.
-Nie wyszło Nam. - powiedziałam z wahaniem. - To nie znaczy, że już nigdy.. - nie pozwolił mi dokończyć.
-Czyżby była dla Nas nadzieja? - zapytał z kpiną w głosie. - Kurwa, zastanów się. Nie można udawać, że nic do siebie nie czujemy. - chwycił moją dłoń i przyłożył sobie do serca. - Ono bije tylko dla Ciebie. - patrzył mi hardo w oczy. - Ale jest jeszcze jedna ważna rzecz w moim życiu, przyjaźń z Lysandrem. - wypuścił moją dłoń z uścisku.
            Wróciłam do domu i bez słowa ruszyłam na górę.
-Hej, chcesz pogadać? - zatrzymałam się, gdy Carmen mnie zawołała.
-Nie bardzo. - pociągałam nosem.
Nie powiedziała nic więcej, pozwoliła mi pójść do siebie. Rozebrałam się i weszłam pod prysznic. Gorąca woda tym razem nie pomogła mi się zrelaksować. Usiadłam na płytkach, a krople wody spadające z deszczownicy nieprzyjemnie odbijały się od moich pleców.
Byłam żałosna, nie mogłam mieć ich obu, ale wciąż uparcie próbowałam. Może powinnam pozwolić odejść Kastielowi? Pozwolić mu stworzyć związek z kimś takim, jak Lucy? Nie potrafiłam sobie wyobrazić życia bez Lysandra, był dla mnie wszystkim. Może w innym życiu, wybór padłby na Kastiela. Gdyby mnie nie zostawił, wszystko mogłoby być inne, a może nie? Może byłoby tak, jak powiedział Lys? Byliśmy sobie przeznaczeni, a takie osoby po prostu musiały być razem. Rozstałam się z Kastielem kilka miesięcy temu, a dalej rozkładałam to na czynniki pierwsze.
       -Lys? - szepnęłam do słuchawki telefonu.
-Loraine, co się stało? - zapytał z przejęciem.
-Chciałam tylko usłyszeć Twój głos. - pociągałam nosem.
-Tak się składa, że miałem do Ciebie zadzwonić. Była u mnie Lucy. - nie wiedziałam do czego on zmierza. - pokazała mi dziwne zdjęcie... - zawahał się.
-Lys? - zapytałam drżącym głosem.
-Nie chcę, o tym mówić przez telefon. Zobaczymy się w szkole. - rozłączył się.
Jego głos był... inny. Co ta suka wykombinowała?

niedziela, 12 marca 2017

Rozdział 94

        Usiadłam obok Lysandra i postawiłam drinki na stoliku.
-Cóż za kobiece kolory. - powiedział zgryźliwie Kas, patrząc z idiotycznym uśmieszkiem na drinka białowłosego.
-Nazwa tych kobiecych kolorów zobowiązuje. - powiedziałam pół żartem, pół serio. Wszyscy doskonale znamy nazwy większości drinków serwowanych w barach, w naszym mieście. Szczególnie Sex on the beach, podawany chyba w każdym miejscu na świecie.
-Co jest złego w kobiecych kolorach? - wtrącił się Armin.
-Nic, po prostu niektórzy wolą bardziej męskie rzeczy, kolory, ludzi... - odezwała się Lucy zanim Kas zdążył zareagować.
-Odpoczęłaś już? - Alexy prawie podskakiwał ze zniecierpliwienia.
-Alexy... zlituj się. - jęknęłam.
-Myśle, że to ja powinienem zatańczyć z moją dziewczyną. - Lysander uśmiechnął się szeroko. Wstał i wyciągnął do mnie dłoń, ujęłam ją z uśmiechem.
         Na parkiecie było sporo ludzi, chciałam mieć oko na Nasz stolik, więc nie wchodziliśmy w tłum, a zaczęliśmy tańczyć na obrzeżach ludzkiej masy.
-Wydajesz się być mało zaangażowana. - Lysander krzyknął do mojego ucha. Jak nic, na starość stracę słuch.
-Czyżby? - spojrzałam na niego wyzywająco i przyciągnęłam do siebie.
Jego usta były jak zawsze miękkie. Słodki, delikatny pocałunek, pełen czułości... Iskra zamieniła się w płomień. Jego język stał się zachłanniejszy, dłonie ściskały mocniej moją talie. Gdy chciałam się cofnąć, by móc złapać oddech, delikatnie chwycił moją dolną wargę zębami. Chciałam by to trwało dłużej. Chciałam, by trwało wiecznie.
            -Wzbudzacie zainteresowanie całej sali... - wypaliła Rozalia, gdy tylko podeszliśmy do stolika.
-Niech się skupią na tańcu. - uśmiechałam się szeroko.
-Skupią się, jeśli Wy dwoje dacie wreszcie upust emocjom i będziecie uprawiać romantyczny seks w pobliskiej toalecie. - kontrast pomiędzy słowami, a jej głosem był tak duży, że wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem.
-Rozalio, ja mam jakiś poziom. - Lysander popatrzył na nią z politowaniem.
-I potrzeby. - dziewczyna uśmiechnęła się i przygryzła rurkę włożoną do szklanki.
-Głodnemu chleb na myśli. - wtrącił się Kentin.
-Głodny, głodnemu wypomni. - dorzucił Armin. Ponownie loże wypełnił Nasz śmiech.
-Powinieneś trochę potańczyć. - powiedziała Lucy do Kastiela, gładząc jego udo. Zazgrzytałam zębami, czy ja przypadkiem nie byłam psem ogrodnika? Sama nie chciałam z nim być, ale nie potrafiłam oddać go komuś innemu...
-Doskonały pomysł, chodź. - chwycił jej dłoń i ruszyli w stronę parkietu.
Kastiel był dobrym tancerzem, jego pewność siebie powodowała, że tańcząc emanował dziką, niepohamowaną seksualnością. Lucy nie była zbyt dobrą tancerką, ale kręciła tyłkiem na wysokości jego krocza, co było wystarczające, by Kastiel pozostał na parkiecie.
-Wyglądasz jak wściekły buldog. - szepnęła Roza, siadając obok mnie.
-Zachowuje się, jak tania... - nie dokończyłam.
-Widzę, olej to. Kastiel ją zaliczy i tyle. - wzruszyła ramionami. Dla mnie nie było to tylko tyle, a aż tyle. Myśl o nim, całującym ją, dotykającym jej ciała... obrzydliwe.
Obserwowałam ich jeszcze przez chwile. Kastiel zaczął się nudzić, co można było stwierdzić po jego minie. Przerwał taniec i z delikatnym, pełnym irytacji uśmiechem pociągnął Lucy w stronę stolika. Dziewczyna zatrzymała się gwałtownie. Widziałam, że czerwonowłosy coś do niej mówi; Lucy stanęła na palcach i zdecydowanym ruchem przywarła do Kastiela, by chwile później go  pocałować.
W moim sercu coś pękło, poczułam się zdradzona, choć nie miałam ku temu powodów. Ona nie całowała Lysandra, tylko Kastiela. Mojego przyjaciela, nie chłopaka, a jednak w moje serce wbiły się ciernie. Chwyciłam torebkę i wstałam.
-Gdzie idziesz? - zapytał Lys.
-Zapalić, zaraz wrócę. - uśmiechnęłam się sztucznie i ruszyłam do wyjścia. Nie miałam ochoty na wizytę w palarni, postanowiłam wyjść na zewnątrz.
      -Boli, prawda? - usłyszałam głos Kentina.
-Ta. - mruknęłam zaciągając się dymem tytoniowym.
-Pierdol to. Przyszłaś tu z przystojnym, pełnym klasy facetem. Osobiście znam wiele dziewczyn, które zabiłby dla jednego pocałunku z nim. - próbował mnie pocieszyć.
-Kiedy to wszystko stało się tak skomplikowane? - spojrzałam mu w oczy, widziałam w nich bezradność; nie mógł odpowiedzieć na moje pytanie. Mimo wszystko spróbował.
-To wszystko jest piękne. Żyjemy w świecie, gdzie największym problemem jest pocałunek eks z nową laską, a nie w świecie bez dostępu do wody pitnej... Kochamy i jesteśmy kochani, ranimy i jesteśmy ranieni. Czyż to nie jest niesamowite? - miał stuprocentową racje, to było piękne. - Pamiętasz, jak Cię pocałowałem? - zapytał.
-Jasne, że tak. - uśmiechnęłam się.
-Spełniłem swoje marzenie. Wiem, jak głupie to jest, ale tak było. Jesteś najlepszą osobą, jaką w życiu spotkałem. A Lysander prawdopodobnie jest taką Twoją osobą. - mimo chaotyczności ostatniego zdania, zrozumiałam przekaz.
-Dziękuje. - za to kochałam Kentina; jego nieoceniony wgląd w moje serce.
-Do usług mała, do usług. - przytulił mnie do siebie. - wracajmy.
            Usiadłam obok Lysandra i wplotłam swoje palce w jego. Pocałował mnie w skroń.
-Ciekawe, kiedy będzie jakaś szkolna impreza albo wyjazd. - zastanawiał się Armin.
-Pod koniec maja. - odpowiedział mu Nataniel, to oczywiste, że wie takie rzeczy.
-Leo, jak przygotowania do wyjazdu? - Melania zagadnęła czarnowłosego. Widziałam, jak Rozalia zesztywniała. Nie lubiła poruszać tego tematu.
-Powoli do przodu. - odpowiedział jej chłopak.
-Czyli ma już wszystko gotowe. - dopowiedział Lys.
-Powinieneś spakować Rozę, nie wytrzymamy tu z nią bez Ciebie. - zażartował Kentin.
-Muzyka zaczyna być słaba. - marudziła białowłosa, zmieniając temat.
-Nie jest taka zła. - Lucy znajdowała się stanowczo za blisko czerwonowłosego. Jej nogi przełożone były przez jego nogi tak, że czubki jej butów dotykały moich spodni.
-Mam genialny pomysł! - wykrzyknęła białowłosa.
-Czy do realizacji są Nam potrzebne paszporty? - zapytał Armin z przekąsem.
-Śmieszne. - zmroziła go spojrzeniem, ale jej entuzjazm nie zgasł. - Przenosimy imprezę.
-Nich zgadnę, do Naszego domu. - Lysander nie wydawał się zachwycony tym pomysłem.
-Dokładnie! - Rozalia pstryknęła palcami tuż przed twarzą białowłosego. - No dalej, chodźmy! - jęczała namawiając Nas do zmiany miejsca.
-Dobra, ruszmy się. - postanowił za wszystkich Leo.
         Po drodze do domu braci, kupiliśmy alkohol i zamówiliśmy jedzenie. Szliśmy w wesołej atmosferze. Na końcu kolumny szła Lucy i Kastiel, na którym rudowłosa praktycznie wisiała.
-Może wstąpimy na karuzele? - białowłosa wskazała na światła migające w oddali.
-Skarbie, nie wszystko jednego dnia. Zapewne i tak byś wymiotowała. - Leo objął ją ramieniem i zajął się wybijaniem jej z głowy tego pomysłu.
W domu panowało przyjemne ciepło, przez wieczorny chłód nieznacznie zamarzałam.
-Idę po kieliszki. - Kas czuł się, jak u siebie w domu. Tak często tu bywał, że znał zawartość szafek lepiej niż ja.
Siedliśmy na kanapach zaopatrzeni w alkohol. Melania i Nataniel oddaleni od pozostałych rozmawiali o planach na przyszłość.
-Zostaniesz na noc? - szepnął Lysander.
-Tak, napisze tylko do Carmen. - wyjęłam telefon i zajęłam się pisaniem sms'a.
-My też dzisiaj zostaniemy. - Rozalia zwróciła się do Lucy.
-Czyli ja też. - chętnie starłabym mu ten ironiczny uśmieszek z twarzy.
          Zakończyliśmy zabawę około trzeciej w nocy. Lysander pokazał Natanielowi i Melanii, gdzie śpią. Podobnie zrobił w przypadku Lucy i Kastiela. Byłam w kuchni, gdy nagle ktoś stanął za mną. Rozpoznałabym ten zapach wszędzie.
-Potrzebujesz czegoś? Poduszki? Kołdry? Prezerwatyw? - prychnęłam.
-Milutka, jak zawsze. - odwróciłam się w jego stronę.
-Kas nie chce mi się dzisiaj dyskutować. - przewróciłam oczami.
-Myślisz, że możesz się mną bawić? - wytknął. - ubierz się jeszcze lepiej, a ja posunę się jeszcze dalej z Lucy. - patrzył mi hardo w oczy.
-Nie zrobiłam tego żebyś czuł się niekomfortowo. - udałam niewiniątko. - poza tym nie mąć jej w głowie. - zrugałam go.
-To dla zabawy. A może coś z tego będzie. - wzruszył ramionami. Naszą rozmowę przerwał Lysander.
-Loraine, idziemy? - zapytał.
-Tak, dobranoc Kas. - uśmiechnęłam się do niego i odchodząc starałam się wyglądać maksymalnie kusząco, wprawiając w ruch moje biodra.
         -Byłaś dzisiaj trochę nieobecna. - powiedział Lysander, zamykając drzwi od sypialni.
-Nie sądzę. - odparłam niskim głosem i podeszłam do niego. Sięgnęłam ręką do drzwi i przekręciłam kluczyk. Następnie przyciemniłam światła w pokoju. Podeszłam powoli do białowłosego, przez chwile patrzyłam w jego różnokolorowe tęczówki. Moje palce delikatnie naznaczyły ścieżkę od jego skroni aż po brodę. Lysander chwycił moją twarz w obie dłonie i pocałował mnie; jego usta były jeszcze bardziej zachłanne niż podczas pocałunku na parkiecie. Jego język jeszcze bardziej nieustępliwy, o ile było to w ogóle możliwe. Nie zauważyłam, kiedy znaleźliśmy się w łożku. Wydawało się, jakbyśmy nie widzieli się szmat czasu. Byliśmy, jak kochankowie wojenni po wieloletniej rozłące. Nasze pragnienie przypominało pragnienie człowiek pozostawionego na wiele godzin na pustyni. Byliśmy niczym spieczona słońcem ziemia, kiedy wreszcie zaczynam padać. Zdzierałam z niego ubrania, nie dbałam o uszkodzenia. Nie chciałam seksu pełnego romantyzmu. Chciałam czegoś ostrzejszego, mocniejszego. To ja szeptałam mu do ucha sprośności i namawiałam do przekraczania granic. Oplotłam go nogami, prowokowałam, kusiłam. Chciałam mocniej, szybciej, gwałtowniej. Chciałam dzikiego seksu, pełnego miłości porywczej i nieokiełznanej. Chciałam by mnie kochał się ze mną, jak nigdy dotąd, doprowadził na skraj ostateczności. Chciałam przyjemności bezkresnej. Chciałam czegoś pierwotnego, żywiołowego. Wiłam się pod nim, pospieszałam i nagle nadeszła fala orgazmu. I gówno mnie obchodziło, czy ktoś słyszy. Moje ciało drżało z wyczerpania...