-Ma... - powtórzył szeptem. Podszedł do mnie i stanął tylko kilka centymetrów od mojego ciała.
-Jakie? - również szeptałam bojąc się, że zadrży mi głos.
-Jesteś wyjątkowa. - powiedział jeszcze ciszej. Moje serce załomotało. - W tej chwili jestem na Ciebie cholernie zły, ale dalej Cie lubię. - mój entuzjam zgasł.
-Też Cię lubię. - powiedziałam i zrobiłam kwaśną minę.
-Dobra usiądźmy. - wskazał na miejsce niedaleko nas. Poszłam za nim i usiadłam na piasku.
-To co z Gretchen? - wolałam wiedzieć. Każda prawda, nawet ta gorzka jest lepsza niż kłamstwo.
-Co ma być? - obruszył się.
-No spędziłeś z nią cały wieczór. - powiedziałam z trudem panując nad emocjami.
-A no tak. Spoko laska, zabawna, inteligentna, ładna i przede wszystkim seksowna. Mam nadzieje, że jeszcze nie wyszła. - powiedział z uśmiechem.
-Aha no to leć jeszcze ją złapiesz. - uśmiechnęłam się sztucznie.
-Masz racje. - podniósł się.
Tego było już za dużo. Nie wiedziałam, co dokładnie spowodowało wybuch, ale po moich policzkach pociekły strumienie łez. Być może to wina alkoholu, złego nastroju, napięcia przed okresem, rozstrojenia emocjonalnego... Mogłabym o to obwinić nawet atak na WTC. Nic z tego nie było z tym bezpośrednio powiązane. Powód musiał być tylko jeden - Kastiel. Odkąd go poznałam mój świat kręcił się wokół jego osoby. Nasza przyjaźń, docinki, kłótnie, przekomarzanie.. To wszystko składało się na NAS. Małe słowo, które niosło za sobą ogromny ładunek emocjonalny. Każda łza płynąca po moim policzku mogła równie dobrze mieć na sobie wypisane słowo Kastiel. Szlochałam, nie zauważyłam nawet tego, że mnie przytula.
-Odejdź. - powiedziałam i pociągnęłam nosem, mało kobiece, brawo Loraine.
-Zostaje. - odpowiedział hardo.
-Nie chce.
-Chcesz. - nawet w takim momencie był bezczelny i pewny siebie. Po kilku minutach, uspokoiłam się.
-Już ok. Możesz iść. - machnęłam ręką w stronę naszego domku.
-Ale ja nie chce. - powiedział cicho.
-Nie rozumiem. - zmarszczyłam brwi. Chwile temu był gotowy wyrywać Gretchen.
-Ty nigdy nic nie rozumiesz. - warknął.
-Dzięki. - prychnęłam.
-Dobra stary zbierz się. - powiedział do siebie i zamknął oczy. Patrzyłam na niego zdziwiona. - Kocham Cie. - powiedział tak cicho, że gdyby nie absolutna cisza wokół nas nigdy bym tego nie usłyszała. Gwałtownie go pocałowałam.
Mój pocałunek go zaskoczył, jego bierność wynikająca z owej niespodzianki trwała tylko kilka sekund, chwile pózniej całował mnie z równym zapałem, jak ja jego. Jego usta były miękkie i ciepłe, zarzuciłam mu ręce na szyje, a dłonie wplotłam we włosy. Jego dłonie odnalazły zagłębienie na plecach. Byłam tak drobna w jego ramionach i jednocześnie tak bezpieczna. Nic nie było w stanie mnie wtedy zranić.. Po kilku minutach namiętnego pocałunku nieznacznie się od siebie odsunęliśmy. Kastiel pocałował mnie jeszcze kilkakrotnie, delikatnie w usta. Były to pocałunki bardzo, ale to bardzo słodkie. Pod powiekami poczułam łzy. Byłam taka szczęśliwa i nic nie było mi w stanie odebrać mojego szczęścia.
-Nic nie powiedziałaś. - szepnął.
-Co tu mówić.. - pokręciłam głową. - nadal do mnie nie dotarło. - popatrzyłam mu w oczy i szybko opuściłam wzrok lekko zawstydzona. Uniósł moją brodę ku górze tak, że musiałam spojrzeć mu w oczy.
-Kocham Cie. - powiedział. Wzięłam głęboki wdech.
-Też Cie kocham. - szepnęłam patrząc mu w oczy i dotknęłam jego twarzy od skroni, delikatnie zjeżdżając w dół ku brodzie. Niemożliwe zdawało się to, że taki twardziel, jak Kastiel potrafił być jednocześnie niezwykle wrażliwy i delikatny. Wiedziałam, że to bedą nieliczne chwile, ale takiego go kochałam.
-Nie wierze, że Ty mnie kochasz.. - powiedziałam w dalszym ciagu zawstydzona.
-Kocham. Kocham od tego momentu, w którym się pojawiłaś po raz pierwszy. Postawiłaś mój świat do góry nogami. - przytulił mnie do siebie i zaśmiał cicho.
-To dlaczego się ze mną kłóciłeś? - zapytałam.
-Chyba nie chciałem myśleć, że kogoś kocham, szczególnie nie taką laske, jak Ty. Potrafisz mi się postawić. Jesteś silna, niezależna, piękna.. Jesteś wszystkim tym, czego potrzebuje. - spojrzał mi w oczy, chyba sam nie wierzył w to, co mówił. Ja zresztą też nie. Ktoś powinien mnie uszczypnąć.
-To, że Ty mnie kochasz to jest takie oczywiste. - prychnął.
-Co? - widać skończyły się czułości.
-No wiesz ja to ja. - uniósł brwi do góry i uśmiechnął, w ten piękny i jedyny taki sposób.
-Debil. - powiedziałam. Zmrużył oczy i szybkim ruchem przerzucił sobie mnie przez ramie. Klepnęłam go w tyłek. Oddał mi.
-Ej! Postaw mnie! - pisnęłam.
-W domu. - powiedział i ruszył przed siebie.
Szedł ze mną na ramieniu przez dłuższą chwile, w końcu ubłagałam go, by mnie puścił. Szliśmy ramie w ramie. Moje włosy rozwiewał wiatr.
-Gdzie Ty masz do cholery buty? - powiedział oburzony i wskazał na moje brudne stopy.
-Nie wiem. - powiedziałam, musiałam je zostawić na plaży. - biegłam za tobą, by było szybciej musiałam je ściągnąć.
-Eh, Loraine. - westchnął, a ja wzruszyłam ramionami.
Nie ważne, że szłam boso, w brudnej i ponaciąganej sukience, rozczochrana i z rozmytym makijażom. Szłam na spotkanie z przyjaciółmi z właściwym mi mężczyzną u boku.