czwartek, 27 października 2016

Rozdział 52

        -Nataniel zabrał inteligencje, a ja urodę. - uniosła głowę Amber.
-Masz się czym chwalić, nie ma co.. - rzuciła białowłosa.
-Może powinnaś iść na jakieś leczenie? - odpowiedziała jej blondyna.
-Raczej radziłabym się wybrać na jakąś grupową terapie, kiwanie głowami może mieć zły wpływ na kręgosłup. - Roza wskazała na świtę Amber.
-Ofiara... - powiedziały wszystkie razem.
-Wy to ćwiczycie? - zapytałam i odeszłam w stronę palarni. Po drodze dogonił mnie Lysander.
-Na prawdę nie będzie Cię na balu? - zapytał.
-Tak myśle. Zapytam taty, ale wątpię. - odpowiedziałam szczerze.
-Może powinnaś przyjść z Carmen.. - zasugerował badając moją reakcje.
-Tak, albo z sąsiadem. - mruknęłam cicho i stanęłam przy ścianie odpalając papierosa.
-Jak chcesz. To był tylko pomysł. - uniósł ręce w obronnym geście.
-Bedą inne imprezy. - tym zdaniem zakończyłam temat balu.
-Pewnie będziemy pomagać Rozalii w dekorowaniu. - powiedział bez entuzjazmu.
-Nie ma mowy, to ona się zapisała do tego durnego komitetu. Niech teraz biega i stroi sale.
-Muszę iść na próbę, może wpadniesz?
-Raczej nie. Mam esej do oddania, a jeszcze go nie skończyłam. - usprawiedliwiłam się, uśmiechnął się i odszedł.
      Z westchnieniem udałam się do biblioteki i wybrałam miejsce na końcu długiego rzędu stolików. Wyjęłam mojego laptopa i otworzyłam plik z esejem, zabrałam się do pracy. Prawie kończyłam, gdy zauważyłam, jak bardzo ściemniło się na zewnątrz. Byłam tak zajęta pisaniem, że nie zauważyłam, kiedy biblioteka opustoszała, nie dostrzegłam nawet Pani Fox, bibliotekarki, pewnie poszła po książki zostawione w rzutni; mogliśmy zwracać książki o dowolnej porze, poprzez wrzutnie znajdującą się w ścianie, na zewnątrz budynku. Usłyszałam huk, jakby coś spadło, potem kolejny...
-Kto tu jest? - zawołałam i powoli wstałam. Kolejny huk, potem kilka kolejnych. - Halo?? - zawołałam ponownie. - to nie śmieszne, żałosny czubek. - mruknęłam i powoli ruszyłam w stronę regałów z książkami. Zobaczyłam, że pomiędzy działem naukowym i młodzieżowym pojedyncze egzemplarze książek leżą na podłodze. Westchnęłam głośno i zabrałam się za ich zbieranie. Kucnęłam i dostrzegłam czarne, ciężkie buty po drugiej stronie regału. Rzuciłam książki, które miałam w dłoniach i puściłam się biegam do drzwi. Były zamknięte. Waliłam rękami, by ktoś mi otworzył.
-Pomocy! - krzyczałam. Obróciłam się twarzą w stronę stolika, przy którym siedziałam. Mój laptop... zniknął. Cholera. Nagle ktoś średniego wzrostu podbiegł do mnie i mocno popchnął na drzwi, gwałtowne uderzenie głową w metalowy element drzwi spowodowało, że zemdlałam.
      -Nic jej nie jest? - ktoś gorączkowy próbował uzyskać informacje.
-Dajmy jej czas. - ktoś inny łagodnie uspokajał pytającego.
-Co się stało? - usłyszałam trzask drzwi, a potem ten głos.. poznałabym go wszędzie, chciałam otworzyć oczy.
-Jak zwykle nikt nic kurwa nie wie! - tym razem poznałam głos Kastiela.. poczułam czyjś dotyk.
-Loraine.. słyszysz mnie? Proszę otwórz oczy. - ten anielski głos próbował mnie przywrócić do rzeczywistości. Lysander tu był i prosił mnie bym otwarła oczy, jasne jak mogłabym nie spełnić jego prośby? Powoli otworzyłam oczy.
-Loraine. - szepnął Kastiel i mocno mnie przytulił.
-Nie wolno jej podnosić! - skarciła go pielęgniarka.
-W porządku.. - szepnęłam do niego i wtuliłam w silne ramiona. Spojrzałam na Lysandra, z jego twarzy znikały resztki przerażania.
-Co się stało? Znaleźli Cię w bibliotece. - powiedział czerwonowłosy.
-Ktoś mnie popchnął. - szepnęłam starając przypomnieć sobie szczegóły.
-Pani Fox mówiła, że byłaś tam sama. - ton głos pielęgniarki zabrzmiał litościwie.
-Mówię, że nie byłam. Ktoś mnie popchnął. Nie skoczyłam na drzwi sama. - zirytowałam się.
-Wierzymy Ci. - odparł uspokajająco Kas.
-Mogę już iść? - zapytał pielęgniarkę.
-Muszę sprawdzić twoje reakcje.. - mówiąc to wskazała moim towarzyszom drzwi.
        Po około trzydziestu minutach byłam wolna, wyszłam przed gabinet, chłopcy czekali tam przez cały czas.
-Kto to był? - wycedził Kas przez zaciśnie zęby.
-Nie wiem. - powiedziałam szczerze.
-Laska czy facet? - dopytał mnie.
-Nie wiem! - podniosłam ton głosu.
-Jak to kurwa nie wiesz? Nie umiesz rozróżnić? - syknął.
-Nie wszyscy są chodzącymi ideałami. - zmrużyłam oczy i obracając na pięcie ruszyłam do drzwi wyjściowych, miałam dość na dziś.
-Loraine, poczekaj! - krzyknął za mną.
-Spadaj! - odkrzyknęłam i usłyszałam, jak kopie w pobliski kosz.
      Przed szkoła otrzeźwiło mnie wieczorne powietrze, pielęgniarka powiadomiła ciocie, która akurat była na konferencji, więc musiałam poczekać na Michaela. Podjechał białym Audi i zahamował z piskiem opon. Wsiadłam do środka zatrzaskując głośno drzwi.
-Witaj, cieszę się, że cię widzę, co u ciebie? U mnie spoko, a u ciebie? - zaczął gadać Michael.
-Daj spokój. - syknęłam. Poczułam na sobie jego spojrzenie.
-Co się stało, prócz zabawy w spidermana. - zażartował, ale jego głos brzmiał poważnie.
-Kas to dupek. - powiedziałam.
-Ahh, kłopoty w raju. - zażartował po raz kolejny.
-Nic nie mów. - poradziłam mu i wpatrywałam w światła miasta, ludzi powoli idących po chodniku.
      Gdy dotarliśmy do domu, poszłam prosto do siebie.
-Może coś zjesz? - zaproponowała Pani Emeryll.
-Nie, dziękuje. - warknęłam, będę musiała ją przeprosić.
-Zajmę sie nią. - dobiegł mnie głos Michaela, potem bezceremonialnie wpakował się do mojego pokoju i położył obok mnie na łożku.
      Wybuchnęłam głośnym płaczem, przytulił mnie do swojego boku i pocałował w czubek głowy.
-Będzie dobrze. - szepnął i pogłaskał mnie po włosach.
Nie wiem, ile minęło czasu odkąd zaczęłam płakać, a on pozwalał mi na niszczenie swojej koszuli moim łzami. Po jakimś czasie się uspokoiłam.
-Przepraszam. - powiedziałam słabym głosem i wytarłam nos dłonią, mało kobiece..
-Przyniosę coś do picia. - zaproponował, pokiwałam głową. Chwile później wrócił z herbatą, podał mi kubek, posłałam mu wdzięczne spojrzenie.
-Opowiesz, co się stało? - usiadł po turecku na środku łóżka. Rozpoczęłam opowieść, o tym, co stało się w bibliotece, potem o sytuacji z Kastielem i rozterce, co do Lysandra.
-LOL.. musisz wiedzieć, co dla ciebie najlepsze. Rób to, co podpowiada Ci serce. - pogłaskał mnie po dłoni.
-Lysander ma mnie za przyjaciółkę, a Kastiel.. wydawał mi się miłością mojego życia. - powiedział zrezygnowana.
-Wydawał się.. No właśnie. Zobaczysz, że życie nie zawsze jest takie, jak chcemy. Może Ty i Kas potrzebujecie tylko czasu. Może jednak nie kochasz go tak mocno, jak kiedyś. - mówił to wszystko łagodnym tonem bojąc się mnie urazić.
-Może. Opowiedz mi coś. - poprosiłam.
-Najpierw zmyjemy Ci ten makijaż. - podszedł do mojej toaletki skąd wyciągnął płatki kosmetyczne i płyn do demakijażu. Delikatnie zmywał mu makijaż, potem wzięłam szybki prysznic.
-Gotowa na bajkę na dobranoc? - zapytał mnie i poklepał miejsce obok siebie.
-Wskoczyłam pod kołdrę obok niego i kładąc głowę na poduszce zamknęłam oczy, a on rozpoczął swoją opowieść..

poniedziałek, 24 października 2016

Rozdział 51

        Lysander włączył film i usiadł obok mnie, jedliśmy nasz posiłek w ciszy, to znaczy nie całkowitej ciszy. Jedynymi dźwiękami były te płynące z głośników kina domowego. Cisza, którą mam na myśli była między nami.
-Smakowało? - różnobarwne tęczówki wpatrywały się w moje. Pokiwałam głową i wróciłam do oglądania. -Przepraszam, jeśli poczułaś się zakłopotana. - szepnął.
-Kiedy? - udawałam głupią.
-Kiedy wspominaliśmy Twoją ręcznikową eskapadę.
-Lysander, posłuchaj. - wzięłam głęboki wdech. - tak dobrze spędza mi się z Tobą czas, ale nie chce też kłamać..
-Kłamać? - zmarszczył brwi.
-Tak, kiedy mnie dotykasz.. - próbowałam zebrać myśli. - to, co czuje się niesamowite. - postawiłam na szczerość.
-Wiem, też to czuje. - jego smukłe palce dotknęły moich. - Kastiel to szczęściarz, ja w sumie też. Jesteś najlepszą przyjaciółkom. - moje emocje opadły. Przyjaźń? Tylko tyle? Cholera, przecież i tak nie mogę mu dać więcej. Jestem z Kastielem, co ja wyprawiam..
-Kumple. - szepnęłam, przez jego twarz przemknął dziwny cień, trwało to może sekundę, potem uśmiechnął się blado.
 

                                                        KILKA TYGODNI PÓŹNIEJ



    Do końca wakacji panowała podobna atmosfera, w ostatnim tygodniu udało mi się nawet odwiedzić tatę. Nigdy więcej nie rozmawiałam z Lysander na temat tamtego wieczoru, a między mną i Kastielem bywało różnie, raz lepiej, raz gorzej. Początkowo z tym walczyłam, potem zrozumiałam, że jest to odwieczne prawo związków; raz na wozie, raz pod wozem. Pierwszy miesiąc szkoły również minął w doskonałej atmosferze, dalej wszyscy byliśmy kumplami, no może poza Kim i Mel. Jedna z nich została wrogiem naszej ekipy, natomiast Mel była niezdecydowana, co powodowało kłótnie, a w rezultacie jej odsunięcie się.
-Może powinniśmy się wybrać do kina? - zaproponował Kentin, kiedy szliśmy korytarzem.
-Mam chłopaka. - upomniałam go i strzepnęłam jego rękę z mojego ramienia.
-Warto próbować. - puścił mi oczko i zniknął na skrzyżowaniu korytarzy.
-Zgadnij, co! - mojego ramienia uczepiła się Rozalia.
-Nie mam pojęcia. - przyznałam. Szłyśmy korytarzem czując na sobie spojrzenia innych.
-Dostałam się do komitetu do spraw dekoracji! - wykrzyknęła.
-Suuuper. - przeciągnęłam sylabę. - ale po cholerę?
-Ej! Okaż trochę optymizmu. Będę najlepszym organizatorem imprez szkolnych.
-Oszalałaś. - podsumowałam. Niedaleko szafek stał Kastiel. - zaraz wracam. - powiedziałam do Rozy.
-Cześć.. - mruknęłam i przylgnęłam do niego całym ciałem.
-Witaj.. - szepnął i pocałował mnie krótko.
-Jakieś plany? - zapytałam, wziął mnie za rękę i ruszył w stronę dziedzińca.
-Mam próbę. - jak zwykle, krótko i zwięźle.
        Na dziedzińcu siedzieli już prawie wszyscy nasi znajomi.
-No nareszcie! - krzyknęła białowłosa i pomachała w naszą stronę.
-To nie wyścigi. - odpowiedział jej Kas, jednocześnie przytulając mnie do siebie.
-Nie spóźnij się dzisiaj. - Lysander zwrócił czerwonowłosemu uwagę, przez ostatnie tygodnie cały czas się spóźniał.
-Wyluzuj, bo Ci zmarszczek przybędzie. - zażartował Kas. Zaczęłam jeść moją sałatkę z kurczakiem.
-Patrz, to Nataniel. Czemu do nas nie podejdzie? - obok mnie usiadł Alexy i wskazał na blondyna.
-Pewnie jest zajęty. - na przekór moim słowom, Nat ruszył w naszą stronę.
-Rozalio. - zaczął. - nie było Cię na zebraniu w sprawie balu. - jego głos przybrał dziwny ton, już go kiedyś słyszałam..
-Jakiego balu? - szepnął do mnie Lysander, wzruszyłam ramionami.
-Wybacz! - białowłosa pisnęła. - zapomniałam, że to dzisiaj. - próbowała się usprawiedliwić.
-Proszę, by był to ostatni raz. Inaczej szukaj nowego komitetu. - powiedział chłodno i odszedł.
-Tak jest! - odpowiedziała, jak żołnierz i przewróciła oczami. - cholera jasna, znowu zapomniałam, o czymś ważnym. - mruknęła i zrezygnowana usiadła na trawie.
-Starość nie radość.. - rzucił Kas.
-Śmierć nie wesele. - odpowiedziała mu.
-Dobra, co za bal? - Alexy oparł się o moje ramie.
-Alexy.. trochę naruszasz moją przestrzeń. - dziwnie się czułam jedząc i czując jego głowę.
-Wybacz. - odsunął się i wpatrywał w Rozalie.
-Nie widzieliście plakatów? - spojrzała na nas, jakbyśmy byli z innej planety.
-Nie. - odpowiedzieliśmy grupowo.
-Bal ojców i córek, synów i matek. - wyjaśniła załamując ręce.
-Nie ma opcji. - powiedział Kas.
-To na szczytny cel, zbieramy pieniądze na ratowanie delfinów. - wykrzywiła usta w podkówkę.
-A na mrówki, kiedy zbieracie? - rzucił z przekąsem, podniósł się, otrzepał tyłek i ruszył za budynki, by zapalić.
-Ale Ty będziesz? - zwróciła się do mnie, białowłosa.
-Odpada, mój tata nie da rady. Nie ma takiej możliwości. - pokręciłam głową.
-Zaproszę mamę. - powiedział Lysander, Roza rzuciła mu wdzięczne spojrzenie.
-Ej, a co z nami? - bliźniacy spojrzeli na siebie.
-Zobaczymy, kogo mama bardziej kocha. - powiedział Alexy, w jego spojrzeniu widać było, że nie obawia się, co do towarzystwa na balu.
-Mój tata będzie....na pewno. - dumny głos Rozalii przerwał trajkoczącą wymianę zdań bliźniaków.
-O są i nasze ofiary... - dołączyła do nas Amber i jej świta, która w tym roku powiększyła się o jednego członka; Kim.
-Zjeżdżaj. - powiedziałam ostro.
-Nie pluj się. - odpowiedziała mi blondyna. - o czym dyskutujecie? Zapewne o balu. Obyś się postarała Rozalio, inaczej moi rodzice nie wpłacą ani centa.. - Amber uśmiechnęła się chytro.
-Nic dziwnego, przynamniej wiemy, po kim taka jesteś, lisku chytrusku. - Armin uśmiechnął się do niej słodko, ścierając jej ten głupawy uśmieszek z wypudrowanej twarzy.
-Jakim cudem dzielisz z Natanielem te same geny? - westchnęłam.


wtorek, 18 października 2016

Rozdział 50

             Wracając do domu ze spotkania z Rozalią, natknęłam się na Lysandra, zaproponował spacer, na co ochoczo przystanęłam.
-Bardzo się ucieszyłam, gdy Roza powiedziała mi, że przesadziła i nie było w tym całym zmieszaniu żadnej winy ze strony Leo. - tym zdaniem zakończyłam mój monolog dotyczący spotkania z przyjaciółką.
-Fantastycznie, że to zrozumiała. - podrapał się po brodzie.
-Ale? - dopytałam.
-Nie, nic więcej nie chciałem dodać. Czemu uważasz, że jest jakieś ale? - jego różnobarwne tęczówki wpatrywały się w moje oczy.
-Miałeś taką minę. - musiałam uciec gdzieś wzrokiem, by móc się lepiej skupić, niestety uwolnienie się z magnetycznego wpływu jego spojrzenia było prawie niemożliwe.
-Jak Ci się układa z Kastielem? - spojrzał w niebo, wykorzystałam okazje i odwróciłam wzrok.
-Dobrze, średnio, źle.. Zależy od dnia. Jest trudny i mega irytujący, ale przecież takiego go pokochałam. - odpowiedziałam szczerze. - A Ty masz kogoś? - dawno nie rozmawiałam z nim na ten temat.
-Nie, Loraine, nie mam. - czułam jego spojrzenie na mojej twarzy, moje policzki oblały się rumieńcem. Był tylko moim przyjacielem, ale reagowanie na niego nie zmieniło się wraz z moim statusem na fejsie...
-Miałaś jakieś wieści od Kentina? - zagadnął mnie.
-Tak, jeszcze podczas wyjazdu napisał do mnie, że do końca wakacji będzie z tatą. - nie wspomniałam o tym, że miałam do niego zadzwonić, o czym kompletnie zapomniałam, a teraz było już za późno..
-Też jadę się spotkać z rodzicami, a potem na dużą rodzinną imprezę... - skrzywił się.
-Co to za mina? - dotknęłam jego policzka, gdy dotarło do mnie, co zrobiłam, szybko cofnęłam dłoń.
-Nie lubię takich miejsc, jest głośno, dużo dzieci i wszyscy mówią Ci, że urosłaś. Dodatkowo w mojej rodzinie jestem namawiany na noszenie szkieł, uważają, że moje oczy to mutacja, którą należy schować.. - delikatnie się zasmucił.
-Co?! Nie! Nie pozwalam Ci! Uwielbiam Twój kolor oczu.. - najpierw delikatnie rozchylił usta zaskoczony moim wyznaniem, a potem lekko zarumienił. O rany, jego twarz wygladała bardzo uroczo... po raz kolejny mnie zatkało.
-To miłe.. - dalej był zakłopotany. Tak wygladała nasza przyjaźń, wzajemne wprawianie się w zakłopotanie.. urocze, ale i krępujące.
-Taa.. - szepnęłam.
-Powinien Cię odprowadzić. - nie chciałam iść do domu, tak mało czasu spędzaliśmy razem.
-Spieszysz się? - zapytałam z nadzieją, że zaprzeczy.
-Nie, ale nie chciałbym Ci zabierać zbyt dużo czasu. - podrapał się po głowie.
-No coś Ty! Mam pomysł, co Ty na to, żeby kupić po drodze coś do jedzenia? Może szybki Shake w Milk&Muu - specjalnie wymieniłam to miejsce, należało do naszych ulubionych. - możemy zjeść coś włoskiego, obejrzeć musical.. - oboje uwielbialiśmy tego typu filmy, zapowiadał się miły wieczór.
-Z chęcią. - odpowiedział po chwili namysłu.
    W Milk&Muu kupiliśmy shake; czekoladowy i truskawkowy. Nigdy nie mogłam się zdecydować, który bardziej wole, więc dzieliliśmy się pół na pół. W włoskiej knajpie nie było już tak łatwo, musieliśmy sporo czekać na zamówienie, w gruncie rzeczy poprosiłam o dostawę do domu.
       Przekroczyliśmy próg głośno się śmiejąc.
-Loraine, powiedz Kastielowi żeby nie opierał się o domofon! - krzyknęła z góry Carmen i słyszałam, jak zbiega po schodach. - Wybacz, myślałam, że to Kastiel. - była zdziwiona widząc Lysandra.
-Nic się nie stało. - uśmiechnął się łagodnie.
-Witaj Lysandrze, dawno do nas nie zaglądałeś. - uśmiechnęła się do niego ciepło. - co zamierzacie robić? - nie było w tym pytaniu niczego dziwnego, ot ludzka ciekawość.
-Obejrzymy film. - odpowiedział jej, a w jego oczach tańczyły wesołe ogniki.
-Lysander! Witaj chłopcze! - z kuchni wyłoniła się Pani Emeryll, uwielbiała Lysandra. Podeszła do niego i ucałowała w oba policzki, delikatnie ją do siebie przytulił.
-Dobry wieczór, jak mija Pani dzień? - jak zwykle kulturalny..
-Dobrze, nie mam za dużo do roboty.. - wydawała się zasmucona.
-Chodźmy. - pociągnęłam go za rękę.
-Emm.. Kochanie może byś zaproponowała naszemu gościowi coś do picia, jedzenie? - ciocia spojrzała na mnie z wyrzutem.
-Mamy Shake. - Lysander podniósł średniej wielkości, brązową torbę z napojami.
-O, super. No nic, ja idę na kolacje. Miłego wieczoru i w sumie widzimy się rano. - ciocia zachichotała, jak nastolatka. Dopiero teraz zauważyłam, że ma na sobie intensywnie czerwoną sukienkę i zabójcze, czarne szpilki.
-Miłej zabawy, Carmen. - Lysander mógł jej mówić po imieniu.
      Weszliśmy na górę, u szczytu schodów Lysander się zatrzymał i zaśmiał.
-Dlaczego się śmiejesz? - zapytałam go, na mojej twarz zaczynał błądzić uśmiech, miło widzieć go radosnego.
-Jesteś taka malutka.. - dalej wesoło się uśmiechał, palcem wskazał na moje białe trampki.
-Aa no tak. - roześmiałam się cicho. - Ja też sobie coś przypomniałam. - wyznałam.
-Co takiego? - po jego minie widziałam, że moje słowa go zaintrygowały.
-Początek naszej znajomosci, wyskoczyłam przed tobą w ręczniku, było mi tak wstyd.. - miło było przypomnieć sobie tę sytuacje.
-Mnie chyba bardziej. W sumie mogłem wstać i wyjść na chwilę, a siedziałam, jak zaczarowany. Patrzyłem na krople wody przy Twoim obojczyku. - delikatnie dotknął miejsca, o którym mówił. Po raz kolejny tego dnia przeskoczyła między nami dziwna iskra.
-Emm.. - poczułam się zakłopotana. - co oglądamy? - próbowałam zmienić temat. Weszliśmy do mojej sypialni, Lysander usiadł na łożku.
-Wybierz sama. - powoli rozpiął swoją wiktoriańską kurtkę.
-Co powiesz na...Deszczową Piosenkę? - pomachałam mu opakowaniem DVD. Pokiwał głową. - Zwykła biała koszulka? To do ciebie nie podobne. - powiedziałam po włączeniu filmu, siadając obok niego, podał mi mojego shake'a.
-Posiadam zwykle ubrania. - powiedział. Po wypiciu połowy mojego napoju podałam mu kubeczek bez słowa, wymieniliśmy się dalej wpatrując w film.
-Piękna kobieta. - przerwał milczenie, Lysander.
-Która? - dopytałam.
-Debby Reynolds, czyste, naturalne, nieskazitelne piękno. - mówił to cicho i nostalgicznie.
-Urodziłeś się w złym stuleciu. - wypomniałam mu. - tamte kobiety byłyby dla Ciebie natchnieniem. - zrobiło mi się na swój sposób przykro.
-Możliwe, spójrz na Cyd Charrise.. - patrzył na nią, jak zaczarowany. - jej rola tancerki to za mało.. miała ogromny potencjał. - ja, nie widziałam w nich niczego niezwykłego, ale on tak.. usłyszałam pukanie do drzwi, okazało się, że gospodyni odebrała nasze zamówienie, film dobiegał końca, a my zaczynaliśmy jeść.
-Jeszcze jeden? - zaproponował. Tak dobrze spędzało mi się z nim czas, nie musiałam uważać na to, co mówię. Dokładnie tłumaczyć moich myśli, on to wszystko rozumiał. Był moją pokrewną duszą..
-Teraz ty wybierasz. - otworzyłam plastikowe wieczko osłaniające moje penne ze szpinakiem.
-Upiór w operze! - klasnął w dłonie i podszedł do półki, film należał do moich ulubionych, a więc miałam go na DVD....



Zapraszam do udziału w ankiecie, poproszę każdego czytelnika o oddanie głosu. Ankietę odnajdziecie po prawej stronie ❤️❤️❤️

piątek, 14 października 2016

Rozdział 49

       -Ulżyło mi, że go poznałaś. - twarz Carmen rozpromieniła się i to nie tylko dzięki naleśnikom Emeryll.
-Szkoda, że tak późno. - nabrałam na widelec kawałek naleśnikowego ciasta z borówkami.
-Lepiej późno niż wcale. - mrugnęła do mnie.
-Tak w ogóle, gdzie Michael? - zmarszczyłam brwi, zupełnie umknęła mi jego nieobecność.
-W Alpach, prawdopodobnie. - no to się dowiedziałam...
-Z kim? - zaczynałam za nim tęsknić, za jego głupimi docinkami, naszym porannym papierosem w moim oknie, na samą myśl uśmiechnęłam się pod nosem.
-Znajomymi, tak mówił. A co zazdrosna? - Carmen uniosła jedną brew.
-Bardzo. - przygryzłam wargę i spojrzałam w górę, jakby rzeczywiście skręcało mnie z zazdrości, ciocia wybuchnęła melodyjnym śmiechem.
-Dobra, dobra. Jakie masz plany na dziś? - zapytała mnie dopijając swoją latte.
-Idę do Kastiela.. - nie stresowałam się, pewnie nikogo nie będzie w domu.
-Powodzenia. Powal ich urokiem osobistym. - pocałowała mnie w skroń i zabierając teczkę wyszła z jadalni.
-Miłej pracy! - krzyknęłam za nią. Odłożyłam brudne talerze do zmywarki i z westchnieniem  poszłam się szykować na górę. Pidżama nie była strojem idealnym..
       Spoglądałam co chwile na złotą tarcze zegarka na moim nadgarstku i wzdychałam zniecierpliwiona. Rozejrzałam się dookoła, dzieci grały wesoło w piłkę na intensywnie zielonym trawniku, para staruszków siedziała na drewnianej ławce, trzymając się za ręce. Kobieta w ciąży spacerowała powoli, przed nią jakiś chłopczyk jechał na niebieskim rowerku z bocznymi kółkami, pewnie już niedługo nauczy się jeździć bez tej pomocy... Oddałam się chwilowej zadumie, właśnie tego bym chciała w życiu, siedzieć w parku z miłością mojego życia, w miejscu gdzie trawa jest zieleńsza, a słońce bardziej świeci; siedzielibyśmy tak, a ja głaskałabym go po łysiejącej głowie, mówiąc mu jedno, jedyne słowo: wygraliśmy. Z nostalgii wyrwał mnie buziak od Kastiela, wydawał się lekko zdyszany. Uśmiechnęłam się po nosem.
-To, co masz na ręce, co to jest? - ruszyłam powoli przed siebie z założonymi rękoma.
-Zegarek. - odpowiedział z szerokim uśmiechem.
-A po co ludzie noszą zegarki? - kontynuowałam.
-Żeby się nie spóźniać. - dodał i mocno do siebie przytulił. - Przepraszam. - rzucił i złapał moją dłoń.
      Weszliśmy przez furtkę na jego posesję, jakiś mężczyzna kosił trawę.
-To Twój tata? - wskazałam na owego faceta.
-Coś Ty. Jak coś jest trudniejsze niż zamówienie pizzy, to go przerasta. - skrzywił się i pociągnął w stronę domu.
-Ale.. - zaczęłam.
-Ale nic. - dokończył za mnie i od razu po przekroczeniu progu namiętnie pocałował, celnym kopniakiem zatrzasnął drzwi i przytrzymując mnie jedną ręką za kark rozpoczął wędrówkę po moim ciele drugą dłonią. Ja natomiast postanowiłam zrobić użytek także z moich dłoni i delikatnie włożyłam mu je pod koszulkę, pod palcami czułam jego mięśnie, zaczęłam zjeżdżać po brzuchu w stronę zapięcia jego spodni..
-Ekhm. - ktoś głośno chrząknął. Odskoczyliśmy od siebie, jak poparzeni. Czułam, jak na moje policzki wypełzają rumieńce.
-Babciu. - Kastiel podrapał się z zakłopotaniem po głowie.
-Kastiel. Może nas przedstawisz. - kobieta, która nam przeszkodziła, była jego babcią, chociaż wcale tak nie wygladała. Średniego wzrost, farbowana blondynka, ubrana w drogą garsonkę, do której przypięta była sporych rozmiarów broszka. Jej makijaż był minimalistyczny, ale podkreślający jej urodę. Z jej osoby biła duma i klasa, niewątpliwie należała do grona osób wobec, których czuło się niewytłumaczalny respekt.
-Babciu, to Loraine. Moja dziewczyna. - kobieta zlustrowała mnie od stóp do głów, po chwili uśmiechnęła i wyciągnęła do mnie dłoń. - Witaj, jestem Eva. - podałam jej dłoń.
-Dzień dobry, Loraine. - w dalszym ciągu byłam zakłopotana.
-Napijecie się czegoś? - zaproponowałam, widocznie czuła się tutaj, jak u siebie w domu.
-Wody. - odpowiedziałam, wcale nie chciało mi się pić..
-Piwo. - rzucił Kas, szturchnęłam go łokciem w bok.
-Zabawne. - odpowiedziała kobieta głosem pozbawionym wyrazu.
-Długo się spotykacie? - rzuciła mi leniwe spojrzenie, miała niebieski oczy o przeraźliwie  bladym odcieniu, jeszcze jaśniejsze niż chłopak poznany przez nas na plaży.
-Znamy się ze szkoły, ale parą jesteśmy od niedawna. - odpowiedziałam grzecznie.
-Domyślam się, Kastiel nigdy o Tobie nie mówił. - podała mi szklankę wody, a raczej kielich.
-Na prawdę miło mi panią poznać. - postanowiłam być sobą i wykorzystać przy okazji wszystkie zasady dobrego wychowania.
-Nonsens, cała przyjemność po mojej stronie. - machnęła niedbale dłonią. -Jedliście coś? - nieznacznie uniosła brwi.
-Nie i nie chcemy. - odpowiedział Kastiel i dalej siedział na blacie kuchennym i wpatrywał w okno.
-Pozwól się najpierw wypowiedzieć kobiecie. - skarciła go.
-Nie, dziękuje. - uśmiechnęłam się delikatnie.
-Wpadłam tylko na chwile. Alice chyba zostawiła Wam coś w lodówce. - kobieta podniosła się i bezszelestnie zasunęła za sobą krzesełko. Odprowadziliśmy ją do drzwi.
-Kastielu, cudowna wybranka. - uśmiechnęła się do niego. - Loraine. - powiedział i skinęła głową.
-Do widzenia. - odpowiedziałam.
-Mam nadzieje, że jeszcze się spotkamy. - powiedziała i opuściła dom, a Kastiel z trzaśnięciem zamknął drzwi.
-Ja pierdole, ona nie ma kiedy przychodzić. - oparł się o framugę.
-Urocza. - skrzywiłam się.
-Bywa fajniejsza, ale ogółem kijek w dupie. Fanka Lysandra. - powiedział i zacisnął usta.
-Nie dziwie się Lysander to okaz kultury i dobrego wychowania. - podeszłam do niego i pociągnęłam za rękę.
         Przewróciłam się na plecy, głęboko oddychając.
-Jesteś najlepsza. - pocałował mnie w ramie, oddychając nierównomiernie.
-Ty też. - przewróciłam się na bok, twarzą do niego, nasz seks był najlepszym, tak powiedział, byłam przeszczęśliwa..Pogłaskał mnie po policzku.
-Kim jest Alice? - szepnęłam.
-Moja druga babcia. To one się tu kręcą, jak nie ma rodziców. - odpowiedział.
-Obie takie same? - położyłam głowę na jego ramieniu, dłonią gładząc nagi brzuch.
-Nie, nie. Alice to typowa babcia. Zjedz, zjedz. - imitował głos starszej pani. - nie mogę babciu, brzuch mnie już boli. - tym razem udawał wnuczka. - to pewnie z głodu. - powrócił do głosy staruszki. Wybuchnęłam śmiechem.
-Kocham Cię. - powiedziałam i spojrzałam mu w oczy.
-Ja ciebie też. - odpowiedział i delikatnie mnie pocałował. Poczułam, że zaczyna napierać na moje udo.
-Runda numer dwa? - zapytałam z uśmiechem.
-O tak. - odpowiedział i przewrócił mnie na plecy by znaleźć się nade mną.
         Postanowiłam nie suszyć włosów, było na tyle ciepło, że wyschną samoistnie. Prysznic Kastiela był nawet lepszy od mojego, ogromna deszczownica zapewniała miejsce dla dwojga.
-Zjedzmy coś. - powiedział i po razy kolejny przyciągnął do siebie.
-Jasne, ale ja nie gotuje, nie umiem. - zaśmiałam się.
-Ja też nie umiem, ale chyba potrafimy zamówić pizzę. - szepnął i przygryzł moją wargę.
-Zdecydowanie. - pokiwałam delikatnie głową i zajęłam się całowaniem Kastiela.
              -Muszę iść się spotkać z Rozalią. - powiedziałam odkładając talerz.
-Już z nimi okej? - czerwonowłosy upił łyka coli.
-Ta.. - mruknęłam.
-Gdzie się spotkacie? - spojrzał na mnie. Wplotłam dłoń w jego wciąż wilgotne włosy.
-Jescze nie wiem. Zapomniałam Ci powiedzieć. Carmen kogoś poznała, był u nas wczoraj. - ruszyłam do salonu, poszedł za mną.
-To super, jaki jest? - położyliśmy się na kanapie.
-Ciekawy. - odpowiedziałam.
-Tylko tyle? - zmarszczył brwi.
-Na razie. - zmrużyłam oczy, zaśmiał się.
-Kiedyś musisz poznać moich rodziców. - powiedział i nabrał powietrza w płuca.
-Boje się, co jeśli mnie nie polubią?  - na prawdę mnie to martwiło.
-Polubią, jeśli Eva Cię polubiła, to każdy polubi. - pocałował mnie w skroń.
-Nie wiesz, czy mnie polubiła.
-Nie wyrzuciła Cię, co znaczy, że tak. - moje oczy nagle stały się większe.
-Co?!
-No zdarzało się. Debra miała tu zakaz wstępu. - jedno słowo i szczęście zmieniło się w smutek.. Debra..
-Co jest? - zapytał, pokręciłam głową. - mów. - nadal byłam cicho, po chwili zrozumiał. - Loraine nie zachowuj się, jak jakiś bachor. Ona to ona, przeszłość to przeszłość. Jak masz z tym problem to po cholerę ze mną jesteś?! - Boże, zapomniałam, jak szybko potrafi się zdenerwować.
-Przesadziłeś. - zdenerwował mnie, gwałtownie się podniosłam ruszając do drzwi.
-Daj spokój, ja pierdole, zawsze jakiś dramat. - skończyła się sielanka..
-Dramat? Dramatem jest twoje zachowanie. A jak Debra się tak nie zachowywała to idź do niej. - wkładałam białego trampka.
-I teraz wyjdziesz?! Kurwa nie chce jej, chce ciebie. - rozłożył szeroko ręce, by po chwili uderzyć pięścią w futrynę.
-Zadzwoń, jak się uspokoisz. - chwyciłam za klamkę. Szybko do mnie dobiegł.
-Daj spokój, nie chce jej, powtarzam to setny raz. Ale nie możemy unikać tego imienia. - starał się mi wszystko wytłumaczyć.
-Nie wiem Kas. Wkurzyłam się. - powiedziałam, głośno wypuszczając powietrze.
-Nie powinnaś, ale ja też. Przesadziłem. - przyznał w końcu.
-Wiem. - obróciłam się twarzą do niego. Jego oczy były pełne paniki, czyżby bał się, że wyjdę i nie będę chciała już z nim gadać? Przytuliłam go, wyglądał, jak mały,  zagubiony chłopiec, nie mogłam postąpić inaczej..

poniedziałek, 10 października 2016

Rozdział 48

         -Może zobaczymy się jutro u mnie? - szepnął w moje usta, pocałowałam go jeszcze krótko i czule, a potem pokiwałam głową.  - Do zobaczenia LOL. - obrócił się na pięcie i przebiegł na drugą stronę ulicy do parku, chwile później zniknął w mroku wśród drzew, mój słaby wzrok nie był w stanie go zobaczyć. Westchnęłam i ruszyłam brukowanym podjazdem w kierunku domu.
-Jestem! - krzyknęłam i przypadkowo trzasnęłam drzwiami. Z salonu doszły mnie śmiechy. Ruszyłam w tamtą stronę. To, co zobaczyłam wprawiło mnie w osłupienie. Carmen siedziała na kanapie z nogami przełożonymi przez uda jakiegoś mężczyzny. Był po czterdziestce, jego posiwiałe włosy kontrastowały z jego ciemną skórą; nie mogłam jednoznacznie stwierdzić, ale chyba był Latynosem.
-Dobry wieczór. - powiedziałam ze sztucznym uśmiechem.
-Już jesteś? Nie słyszałam jak wchodziłaś. - ciocia zabrała swoje zgrabne nogi z ud naszego gościa i wygładziła ołówkową spódnice.
-Ta, krzyknęłam na wejściu, ale było dość głośno. - wytłumaczyłam, mężczyzna bacznie mi się przyglądał, wydawał się sympatyczny, nie sposób było pozostać obojętnym na jego szczery uśmiech. -Jestem Loraine. - wyciągnęłam do niego dłoń. Ujął ją pewnie.
-Witaj, jestem Marco. - uśmiechnął się szeroko prezentując rząd równych zębów. - ciocia dużo o Tobie mówiła. - uniosłam jedną brew.
-Czyżby? O Tobie nic nie wspominała. - mogło się to wydać niegrzeczne, więc szybko dodałam. - Ale to nic, chętnie się teraz czegoś dowiem. - spojrzałam na Carmen, wydawała się spięta. - albo i nie. - wzruszyłam ramionami.
-Nie, nie. Zostań z nami, właśnie czekamy na kolacje. Wasza gospodyni bardzo dobrze gotuje. - poklepał się po szczupłym brzuchu, ciekawe ile razy tu był.
-Pan za dużo chyba nie je, nie z takim ciałem. - skomplementowałam. Zaśmiał się.
-Jem, jem. Po prostu każda kaloria to ćwiczenia. - przyznał. - muszę namówić Carmen do ćwiczeń. - objął ją ramieniem, mój wzrok niechcący podążył za jego ręką, co sprawiło wrażenie, jakbym miała coś przeciwko.
-Powinien Pan. - odwzajemniłam uśmiech.
-Mów mi Marco. - spojrzał mi w oczy, jego były duże i ciemne.
-Jesteś Latynosem? - zagaiłam rozmowę.
-Moja matka była Brazylijką, mieszkałem tam przez pare lat. Ojciec służył w wojsku. Może usiądziemy? - nawet jego akcent delikatnie odbiegał od standardu. Usiedliśmy, chwile później Emeryll przyniosła nam kolacje.
-Ojej, Loraine. Nie wiedziałam, że tu będziesz. Zaraz przyniosę porcje dla Ciebie. - uśmiechnęła się ciepło, było taką dobrą wróżką, uwielbiałam ją.
-Nic nie szkodzi, poczekam. - Emeryll odeszła w stronę kuchni, by po chwili pojawić się w z moim talerzem.
-Smacznego skarbie. - powiedziała stawiając przede mną porcje zamarynowanego i upieczonego łososia ze szparagami.
-Dziękuje. - posłałam jej buziaka, oddaliła się, a ja usadowiłam na podłodze przy ławie, miękki dywan był lepszy niż krzesła na stołówce w naszej szkole.
-Wina? - zapytała ciocia. Pokiwałam głową.
-Skoro nic o Tobie nie słyszałam, to może sam mi coś opowiesz. - powiedziałam i spojrzałam na Marco. Przełykał akurat porcje fenomenalnego łososia Emeryll.
-Co chciałabyś wiedzieć? Pytaj o wszystko. - zachęcił mnie.
-Skąd się znacie? - Carmen wpatrywała się we mnie, jej oczy ciskały błyskawice, chyba bała się, że coś palnę.
-Z pracy. - odpowiedział krótko, nie przestając się uśmiechać.
-Jesteś udziałowcem? Pracujesz w którymś dziale? - domagałam się szczegółów.
-Nie, nie. Jestem firmą zewnętrzną, że tak to ujmę. - zaśmiał sie z niewiadomego powodu. - pracuje w policji, konkretniej w dziale kryminalnym, sprawdzałem pare spraw dotyczących korupcji w firmie Twojej cioci. - fajnie, że nigdy o nim nie wspomniała.
     Dokończyliśmy posiłek w miłej, domowej atmosferze, udało mi się nie urazić naszego gościa, opowiedział mi więcej o swojej pracy. W zależności od kilku czynników zmieniał działy. Wydawał się inteligentnym, obytym facetem. Zanim wyszedł wyciągnął do mnie dłoń:
-Miło było Cie poznać. I wreszcie zobaczyć Cie na żywo. - zmrużyłam oczy. - Twoje zdjęcia.. - wyjaśnił, no tak ciocia oblepiła połowę domu moimi zdjęciami, jedne były czarno białe, inne kolorowe. Część z nich zrobiła Carmen,  kiedy nie patrzyłam.
-Ciebie również. - uśmiechnąłem się i uścisnęłam jego dłoń.
     -Całkiem miły gość. - powiedziałam do Carmen i wzruszyłam ramionami, przybierając obojętną minę.
-Tak, nie było okazji.. - próbowała się wytłumaczyć. - Jak się bawiłaś? Gdzie byliście? - zmieniła temat.
-W parku rozrywki, na karuzelach, bawiłam się dobrze. Wiesz to był taki wieczór pełen niespodzianek, nie wiedziałam, gdzie zabierze mnie Kastiel, nie wiedziałam, że polubię diabelski młyn, nie wiedziałam, że dodają tak ogromne ilości wody do lanego piwa, byle ludzie kupili następne.. Nie wiedziałam, że wracając do domu zastane jakiegoś typa, który wie o mnie sporo, a ja o nim nic. - na koniec mojej przemowy uśmiechnęłam się złośliwie.
-Kochanie, wybacz. Bałam Ci się powiedzieć.. Jest cudownym facetem, miły, inteligenty, szarmancki... Mogłabym wymieniać bez końca, ale to nic pewnego. Nie chciałam, żebyś mnie oceniała, możliwe że jestem już za stara na takie podboje.. - początkowo była rozmarzona, pod koniec zdania wyraźnie zesmutniała.
-Ciociu, daj spokój. Za stara? Pokaż mi kobietę w Twoim wieku, która odniosła tak duży sukces w pracy, ma piękną figurę, zwiedziła pół świata, jest zabawna, inteligentna, piękna i niezależna? - podeszłam do niej i przytuliłam kładąc głowę na ramieniu.
-Och, co ja bym bez Ciebie zrobiła... - pocałowała mnie w skroń.
-Uprawiałabyś z nim teraz seks. - skwitowałam i popędziłam na górę nim zdążyła mnie rzucić poduszką. Kręciła głową z uśmiechem, czyli się nie obraziła..
     Było już późno miałam jednak nadzieje, że Roza nie śpi. Wybrałam jej numer i położyłam się na łożku, odebrała po trzech sygnałach.
-Halo? - usłyszałam słodki głosik.
-To ja. - liczyłam, że się nie rozłączy.
-Wiem, mam cię zapisaną. - powiedziała z rezygnacją w głosie.
-Jak bardzo jesteś zła? - pytanie za sto punktów..
-Wcale. Jest mi tylko smutno, że Kim zrobiła takie coś, znamy się tak długo..
-Wszyscy stanęli po Twojej stronie.
-Prócz Melanii
-Nie, ona też, ale z drugiej strony nie chciała wierzyć, że Kim tak postąpiła.
-Suka..
-Dogadałaś się z Leo?
-Tak, właśnie wyszedł, musi rano jechać po tkaniny do sklepu, zaczyna nowe projekty.
-To wspaniale!
-Wiem, wiem. - wreszcie w jej głosie zabrzmiała nuta entuzjazmu.
    Rozmawiałam z nią ponad godzinę, szczegółowo opowiadając o randce z Kastielem, tymczasem ona streściła mi rozmowę z Leo. Umówiłyśmy się na kolejny dzień i zasnęłam z uśmiechem na ustach..

piątek, 7 października 2016

Rozdział 47

         -Nigdy nie przystawiałam się do zajętego faceta.  - Rozalia podniosła wzrok znad kubka i rzuciła Kim mordercze spojrzenie. Dziewczyna jakby nigdy nic upiła łyk.
-No to gratuluje. - prychnęła Roza.
-Daj spokój, ja umiem się przyznać. - odpowiedziała jej Kim. W powietrzu unosiła się aura napięcia i niewypowiedzianych oskarżeń.
-Dajcie spokój, obie. - nerwowy śmiech Melanii zadziałał na mnie, jak płachta na byka. Nie mogłam stracić panowania nad sobą.
-Grajmy.. - melancholijny głos Lysandra zadziałał kojąco.
-Nigdy nie byłem aż taką szmatą żeby podrywać cudzego faceta. - zaczął Kas. - a sorki  było, ale jak chcesz możesz się napić Kim, to zapewne nie zdażyło się raz. - Rozalia spojrzała na Kastiela, a ten do niej mrugnął. Graliśmy do jednej bramki.
-Bynajmniej nie jestem taką męska dziwką. - odgryzał się Kim. I w tym momencie puściły mi nerwy, podniosłam się gwałtownie i chlusnęłam drinkiem na dziewczynę.
-Ty suko! - krzyknęła i rzuciła się na mnie.
-Zostaw moją przyjaciółkę wariatko! - do całego cyrku dołączyła Rozalia. Chłopcy próbowali nas rozdzielić. Ponad wyzwiskami słyszałam głos Kastiel próbującego mnie uspokoić.
-Rozalia, Roza. - wolał Leo i odciągał białowłosą na bok.
-Po czyjej Ty jesteś stronie?! - krzyknęła i wyrwała mu się z uścisku.
-Przecież wiesz. - powiedział smutno.
-Chyba właśnie nie. - poprawiła ramiączko i odeszła kawałek. Zamieszanie jakie wywołałam ja, Kim i Roza umilkło.
-Roza, przepraszam. - powiedziałam, chciałam żeby wiedziała, że mi przykro. W ferworze wyzwisk wykrzyczałam Kim, co myśle o jej przystawianiu się do Leo. Teraz już wszyscy wiedzieli..
-Nie Ty powinnaś przepraszać. I jeszcze jedno.. - białowłosa podeszła do Kim i wymierzyła jej siarczysty policzek. Wow, to musiało boleć. Białowłosa podniosła dumnie głowę i powiedziała - nie dotyka się byłych, teraźniejszych i przyszłych facetów swoich koleżanek, zapamiętaj. - towarzystwo stało i patrzyło po sobie, nikt nie miał śmiałości się odezwać.
-Pilnuj własnego faceta. - Kim odsunęła dłoń od policzka. Rozalia obróciła się, zmierzyła ją wzrokiem i ruszyła na górę. W połowie schodów powiedziała - Jutro wracam do domu. Dobranoc wszystkim.
        Siedziałam na kanapie, Nataniel głaskał mnie po ramieniu.
-To nie Twoja wina.
-A czyja? Teraz wszyscy wiecie, Roza mnie udusi, jak tylko ochłonie. - pożaliłam się.
-Nic takiego się nie zdarzy. Dogada się z Leo, teraz wiemy, jaka jest Kim. - kąciki jego ust wygięły się ku górze. Widziałam, że Kastiel idzie w nasza stronę.
-Wybacz. - powiedziałam i wyszłam mu na przeciw.  - Jutro wrócę z Rozalią. - poinformowałam Kastiela.
-Nie musisz.
-Jak to?
-Wszyscy chyba wracają. To znaczy nie wiem, jak blondasek, zdzira i słodka idiotka, ale pozostali jadą. - skrzywił się.
-Ok dzięki. - westchnęłam.
        Rano byłam już spakowana, wyruszyliśmy na dworzec, by móc wrócić do domu. Rozalia i Leo milczeli, ale trzymali blisko siebie. Kastiela miał wszystko w dupie, jak zwykle. Kim była pocieszana przez Melanię. W pociągu również  było cicho. Na dworcu, w mieście pożegnałam się ze wszystkimi poza Kim.
-Wybacz mi. - powiedziałam przytulając Rozę.
-Daj spokój. I tak by się dowiedzieli. Dzięki za wszystko. - powiedziała do mnie.
-Dogadasz się z Leo? - zapytałam nieśmiało.
-Na pewno. - odpowiedziała z pocieszającym uśmiechem.
     Pozostało mi tylko pożegnać się z Kastielem, podeszłam do niego i mocno przytuliłam, objął mnie pewnie. Wzięłam głęboki wdech by poczuć jego zapach. Pachniał Kastielem, moim Kasem..
-Widzimy się wieczorem? - zapytał. Pokiwałam głową. Ktoś zatrąbił, to pewnie ciocia.
-Podrzucić cię? - wskazałam na samochód.
-Nie, zaraz będzie tu moja babcia. - nie wiedziałam, że jego babcia ma prawo jazdy. - powinnaś ją poznać. - dodał. Przeraziłam się, nie znałam nikogo z jego rodziny. - albo i nie, jeszcze pomyśli, że jesteś jakaś opóźniona. - wzruszył ramionami i dał mi buziaka w czoło. - ubierz się ładnie, zabiorę Cie na randkę. - uśmiechnęłam się, randka z Kasem to może być ciekawe.
     W domu opowiedziałam szczegółowo cioci o całym wyjeździe, dowiedziałam się także, że nigdzie z nią nie pojadę, bo nie dostanie urlopu. W sumie sama sobie była szefem, co wydawało mi się dziwnie, ale skoro tak, to trudno. Naszykowałam się na randkę w ekspresowym tempie. Miałam na sobie obcisłe, ciemne jeansy. Białą, szyfonową bluzeczkę i krótką, skórzaną kurtkę. Dobrałam do tego dwie średniej grubości, złote bransoletki, kolczyki do kompletu oraz złoto-czarny pierścionek. Około ósmej byłam już gotowa.
-Gdzie się wybierasz? - zapytała Carmen podnosząc wzrok znad sterty papierów.
-Idę z Kasem na randkę. - odpowiedziałam.
-Zepnij włosy. - doradziła mi.
-Czemu? - zdziwiłam się.
-Zaufaj mi, on jest trochę szalony. - pokręciła głową z uśmiechem i zakładając okulary wróciła do pracy. Natomiast ja poszłam na górę, by spiąć włosy w luźny kucyk, przełożony przez ramie.
-Dobry wieczór. - usłyszałam z dołu, to oznaczało, że Kastiel już się pojawił.
-Witaj, zapraszam do środka. Napijesz się czego? Mam otwarte wino. - ciocia, jak zwykle zachęcała młodzież do alkoholu. Zaśmiałam się i zeszłam na dół.
-Nie dziękuje, Loraine się wkurzy. - zażartował.
-Ja tu stoję. - powiedziałam.
-Widzę i wow. - zagwizdał z uśmiechem.
-Dobra bawcie się dobrze. - ciocia ruszyła do salonu, musiała się tam przenieść ze swoimi papierami.
-Gotowa? - zapytał i wyciągnął rękę.
-Tak. - wzięłam głęboki wdech i podałam mu dłoń.
      Nie widziałam, dokąd idziemy dopóki nie ujrzałam światełek. Były kolorowe, w pobliżu robiło się coraz głośnej od muzyki, rozmów ludzi, dźwięków wydawanych przez... Karuzele. Cholera jasna, ciocia miała racje by spiąć włosy.
-To co, na jaką najpierw? - zapytał mnie.
-Obojętne. - odpowiedziałam i zaczęłam się śmiać, typowy Kas, nic romantycznego. Randka w parku rozrywki.
-Diabelski młyn? - przekrzywił głowę.
-Jasne. - zaśmiałam się ponownie.
-Chce pocałować moją dziewczynę na samym szczycie. - szepnął mi do ucha, a mnie zatkało.
     Jak obiecał, tak zrobił. Na szczycie młynu pocałował mnie długo i namiętnie, aż zabrakło mi tchu. Potem spędziliśmy czas na bardziej ekstremalnych atrakcjach, jedliśmy watę cukrową, hot-dogi i piliśmy lane piwo rozcieńczane wodą.
-Nie bolą Cie nogi? - wskazał na moje szpilki.
-Nie. - pokręciłam głową.
-Podziwiam Cie, te buty wyglądają strasznie. - zmarszczył brwi i wykrzywiła usta w grymasie.
-E tam. - wzruszyłam ramionami, szpilki były moją codziennością.
-Kto pierwszy do rollercoastera? Przegrany stawia piwo. - powiedział z szelmowskim uśmiechem. Zaczęłam biec zanim dałam mu odpowiedź, miałam marne szanse, więc liczyłam na szczęście. Finalnie wyprzedził mnie o dwa, może trzy kroki.
-Kurde! - krzyknęłam i położyłam dłonie na udach, głęboko oddychając.
-Frajer. - szepnął równie zdyszany, co ja.
-Stawiam piwo. - wydusiłam.
-Żartowałem, to nasza randka, ja stawiam. - mrugnął do mnie.
       Około drugiej w nocy zaczęliśmy zbierać się do domu, jak na gentlemana przystało odprowadził mnie, w drodze rozmawialiśmy na temat wyjazdu.
-Nie podobało mi się, że Nataniel Cie dotyka. - wyglądał na obrażone dziecko.
-Mnie też nie podoba się wiele rzeczy. - nie chciałam kapitulować. Nataniel był moim przyjacielem, Kas musiał do tego przywyknąć.
-Pff.. - prychnął. - Mam to gdzieś. - kopnął leżący na ziemi kamień.
-Nie zrezygnuje ze znajomości z nim. - szłam machając torebką.
-Zobaczymy. - uśmiechnął się.
-Ta. - nie miałam powodu by zaczynać kłótnie, ale będę walczyć o swoje, jeśli będzie trzeba.
-Kocham Cie. - chwycił moją dłoń i przyciągnął do siebie.
-Ja Ciebie też. - pogłaskałam go od skroni aż po brodę. Pocałował mnie krótko, ale bardzo czule.
-Co z Rozalią? - zapytał, gdy poszliśmy dalej.
-Nie mam pojęcia. Nie odezwała się. - wzruszyłam ramionami.
-Będzie dobrze. Leo to sztywniak, nie zdradziłby jej, a z Kim zawsze była niezła szmata. - uniósł głowę i obserwował gwiazdy.
-Czyli, co? Wierny facet to sztywniak? - prychnęłam i spojrzałam na niego z pogardą.
-Nie. - obruszył się. - jasne, że nie, ale prędzej zdradzi cwaniak niż sztywniak. - miał racje, ale jako, że lubiłam Leo postanowiłam się z nim trochę podroczyć.
-Ja tam lubię Leo, nawet bardzo. On i Lysander to porządni faceci. - pochwaliłam swoich przyjaciół.
-Uważaj, bo się zakochasz. - pokazał mi język.
-Nie, ale to nie zmienia faktu, że są świetni. - widziałam, jak napina szczękę. - ile bym dała za kogoś takiego.. - udawałam rozmarzoną. Prychnął i przyspieszył. Eh, koniec tego droczenia, on nie zna się na tego typu żartach. Pociągnęłam jego rękę i zmusiłam by się zatrzymał.
-Kocham Cie, żartowałam. Nie potrzebuje grzecznego, ułożonego faceta. Mam Ciebie. Jedynego w swoim rodzaju. - złość w jego oczach przerodziła się w miłość. Mocno mnie do siebie przytulił.
-Nie żartuj tak. - szepnął. Mocniej się w niego wtuliłam. - Jak już jesteśmy przy marzeniach, chciałbym, że moja dziewczyna miała taki tyłek, jak Kim. - uderzyłam go lekko w głowę. Zaśmiał się, co było tak wesołe, że i ja wybuchnęłam śmiechem.

niedziela, 2 października 2016

Rozdział 46

         Nasz pierwszy, wspólny raz, bo to trzeba podkreślić należał do bardzo, ale to bardzo udanych. Nie miałam dużego doświadczenia w sferze seksualnej, jednak mogłam stwierdzić iż Kastiel był lepszym kochankiem niż mój poprzedni chłopak.
-Wszystko dobrze? - z natłoku myśli wyrwał mnie głos czerwonowłosego. Siedziałam na łożku i rozmyślałam o wcześniejszych zdarzeniach dzisiejszego dnia.
-Tak, doskonale. - uśmiechnęłam się do niego ciepło. Usiadł obok mnie i pocałował w skroń.
-Chciałem Ci tylko powiedzieć, że był to najlepszy seks w moim życiu. - mówił to cicho, jakby mówienie o uczuciach i potrzebach było zbrodnią.
-Mój też. - bardzo chciałam go o coś zapytać, jednak bałam się jego reakcji.
-No dawaj. - musiałam dostrzec ,,to coś" w wyrazie mojej twarzy.
-Który to był raz? Którą jestem dziewczyną? - patrzyłam prosto w jego oczy, nie zobaczyłam w nich ani złości ani zdziwienia. Był pewien, że zadam to pytanie. Podejrzewam nawet, że przygotował sobie dobrą odpowiedź, więc uprzedziłam go - Prawdę, nie to, co chciałabym usłyszeć. Powiedz mi prawdę.
-Czwartą. - wyznał i delikatnie przymrużył oczy. Wydawał się zawstydzony? A może nie był to wstyd, a zażenowanie? Pokiwałam głową. - Byłem z Debrą, a reszta to przypadkowe laski. - cztery to sporo, jak na nasz wiek. Wzięłam głęboki oddech i pozwoliłam, by pęcherzyki powietrza naprężyły moje płuca, w pewnym stopniu przynosiło mi to ulgę. Powoli wypuściłam powietrze z płuc.
-To przeszłość. Nie zmienię jej, ani nie będę z nią rywalizować. - podniosłam się z łóżka. Chwycił moją dłoń i obrócił przodem do siebie.
-Nie ma mowy o konkurencji. Jesteś bezkonkurencyjna. Nawet nie wiesz, ile musiałem na ciebie czekać. - oparł czoło o moje, delikatnie musnęłam jego wargi.
-To dobrze. Idę zapytać, czy nie potrzebują pomocy.
         Na dole panował wesoły gwar. Dziewczyny kroiły mięso i warzywa, chłopców widać było przez drzwi tarasowe, jak usiłują rozpalić grilla.
-Stawiam dychę, że im się nie uda. - powiedziałam.
-Przyjmuje. - rzuciła Rozalia.
-Gdzie się podziewałaś? - zapytała Kim.
-Nie Twój interes. - odpowiedziałam niby żartobliwie, ale w moim głosie pobrzmiewała nuta irytacji. Jakoś nie mogłam jej zapomnieć tego, co zrobiła poprzedniego wieczoru, albo co usiłowała zrobić.
-Zabezpieczyliście się? - i w tym momencie mnie zmroziło. Co ja sobie do cholery myślałam. Nie użyliśmy żadnego zabezpieczenia. Raz udało nam się zrezygnować z seksu przez brak gumek, a teraz takie coś. Głupia, głupia, głupia. Nie gwarantuje to ciąży, ale sam fakt podejmowania ryzyka jest porąbany.
-Nie jestem gotowa na bycie ciocią. - Roza próbowała rozładować powstałe napięcie, w moich oczach czaiło się przerażenie.
-Spokojnie. - szepnęłam i uśmiechnęłam blado. - zaraz wracam. - zaczęłam biec po schodach, na górę. Ze stopni zobaczyłam, jak Melania i Kim patrzą na siebie zdziwione i tylko wzruszają ramionami. Wpadłam do pokoju niczym armata.
-Kas! - krzyknęłam. Wyszedł z pobliskiej łazienki.
-Co jest? - na twarzy miał pozostałości kremu do golenia, a w dłoni maszynkę. Podeszłam do niego i wciągnęłam do sypialni, zamykając drzwi.
-Jesteśmy debilami. - podparłam biodra rękoma.
-Bo? - zmarszczył brwi.
-Brak gumek. Leci bocian.. - jego oczy gwałtownie się rozszerzyły.
-Kurwa. - syknął. - dlaczego mi do cholery nie przypomniałaś?! - prawie na mnie krzyczał. Jak zawsze zachowywał się irracjonalnie.
-Bo to nie tylko mój jebany obowiązek, żebyś zakładał jebaną gumkę! - nie pozostawałam mu dłużna.
-Ja nie myśle w takim momencie!
-To kurwa gratuluje, że jeszcze nie masz dziecka. Bo być może już dzisiaj byłby to pięciolatek z kaloryferem?! Czy się mylę, co do wieku naszego malucha?! - byłam tak zła, zachowaliśmy się, jak dzieci.
-Przestań. - syknął. Nastała grobowa cisza.
-Kas. - dotknęłam jego ramienia.
-Przepraszam. Nigdy mi się to nie zdarzyło. - w jego oczach widziałam smutek.
-Nie musiałeś, o tym myśleć. Pewnie każda z nich się zabezpieczała, no wiesz.. Hormonalnie. - wyjaśniłam, gdy spojrzał na mnie zmieszany.
-Nie, nie pojebało mnie. Nie zamierzałem się otrzeć o choroby weneryczne. - trochę mi ulżyło, to oznaczało, że żadnej nie dotykał bez cienkiej warstwy lateksu. Na mojej twarzy pojawił się absurdalny uśmiech.
-Z czego cieszysz? - uśmiechnął się ironicznie.
-Nie dotykałeś ich. - ponownie zmarszczył brwi. - miałeś gumkę. - zrozumiał, o co mi chodzi i mocno przytulił do siebie.
-Kocham Cie, nawet jakbyś była w ciąży, dalej byłabyś moją Loraine. Tylko odrobine grubszą. - wtuliłam się w jego męskie ramiona, liczmy na to, że nie będę w ciąży.
        Z dołu dobiegł mnie krzyk Rozalii. Gdy schodziłam, musiałam być w lepszym stanie niż gdy biegłam do góry, bo twarz białowłosej rozpogodziła się.
-Powiedz, że się zabezpieczyliście. - chwyciła moje przedramię i mocno ścisnęła.
-Nie. - było mi wstyd.
-Idioci. Teraz trzy zdrowaśki za brak ciąży. - syknęła.
-O! Tu jesteście, co wy na to, by zagrać w nigdy? - na twarzy Rozy pojawił się diabelski uśmiech. Miała plan..
-Super! A kto gra? - zapytałam.
-Wszyscy. - klasnęła w dłonie. Uśmiech Rozalii był jeszcze szerszy.
      Grill został rozpalony, a ja przegrałam dychę. Siedzieliśmy teraz na ratanowym komplecie wystawionym na taras i rozpoczynaliśmy grę.
-Jak w to się gra? - zapytał Nataniel.
-Mówisz jakieś zdanie, ten kto kłamie pije. Na przykład : nigdy nie całowałem nauczycielki. I wtedy Leo musi się napić. - Rozalia pokazała mu język. Popatrzyłam na nich zmieszana.
-Co?! - wybuchnął Armin.
-Dawno temu, to była pani profesor ze studiów i to był buziak i to ona dała go mnie. - wytłumaczył się z całej sytuacji Leo.
-Nie ważne. Gramy! - zawołał wesoło Alexy.
-Pozwólcie, że zacznę. - na twarzy białowłosej pojawił się diabelski uśmiech, za szybko, by spuścić bombę atomową....
-Nie, nie! Ja zaczynam. - wszyscy zauważyli, że zrobiłam to specjalnie, nikt nie wnikał, towarzystwo wzruszyło ramionami i rozpoczęła się gra.
-Nigdy nic nie ukradłam. - nie zdażyło mi się, miałam zamiar nawalić wszystkich, poza mną. Czekałam cierpliwie aż ktoś się napije.
-Kanapka z plecaka Nataniela się liczy? - Armin wolał się upewnić.
-Tak, wszystko. - to powinno być logiczne... Finalnie napisy się trzy osoby; Armin, Alexy i Melania.
-Nigdy nie podglądałem dziewczyn. - zawołał Alexy i szybko upił łyk, chyba nie do końca rozumiał zasady albo po prostu chciał się upić. Pozostali faceci spojrzeli po sobie i każdy upił solidny łyk.
-Dobrze wiedzieć. - mruknęła Rozalia.
-Zmarnowałem kiedyś pół godziny na obserwowaniu ciebie, jeszcze w podstawówce i żałuje. Miałaś cycki wielkości mandarynek. - Nataniel i takie coś?! W życiu nie podejrzewałbym go o podglądanie..
-Dobrze, że chociaż moje paznokcie były dłuższe niż twój... - białowłosa urwała w połowie zdania.
-Okej, teraz ja. Nigdy nie uczestniczyłem w orgii. - Armin wydawał się bardzo dumny ze swojego zdania. Mieliśmy różne miny, ale przeważyło zwątpienie w jego zdrowie psychiczne. Naturalnie nikt się nie napił.
-Nigdy nie uprawiałem seksu. - bacznie obserwowałam osoby, które się napiją. Był to Lysander, Nataniel i Melania.
-Stawiasz mi czteropaka. - mruknął Nataniel do Armina.
-Cholera. Loraine zepsułaś to. - spojrzałam na niego wzorkiem pełnym konsternacji. - założyliśmy się o twoje dziewictwo. - przewróciłam oczami.
-Debile. Gratuluje Nat. - uśmiechnęłam się do niego.
-Nigdy nie spędziłem nocy z więcej niż jednym facetem lub dziewczyną. - powiedział Kastiel i uśmiechnął pod nosem. Wiedział coś, czego ja nie wiedziałam. Alexy wzruszył tylko ramionami i upił sporo płynu, podobnie postąpiła Kim. Nie skomentowałam tego, ale posłałam znaczące spojrzenie w stronę Rozalii.
-Nigdy nie piłam do upadłego. - powiedziała moja przyjaciółka i wszyscy musieli się napić.
-Nigdy nie.. tańczyłam nago. - zdanie Melanii mnie zdziwiło, ale jeszcze bardziej zdziwił mnie fakt upicie przez nią łyka.