-Ulżyło mi, że go poznałaś. - twarz Carmen rozpromieniła się i to nie tylko dzięki naleśnikom Emeryll.
-Szkoda, że tak późno. - nabrałam na widelec kawałek naleśnikowego ciasta z borówkami.
-Lepiej późno niż wcale. - mrugnęła do mnie.
-Tak w ogóle, gdzie Michael? - zmarszczyłam brwi, zupełnie umknęła mi jego nieobecność.
-W Alpach, prawdopodobnie. - no to się dowiedziałam...
-Z kim? - zaczynałam za nim tęsknić, za jego głupimi docinkami, naszym porannym papierosem w moim oknie, na samą myśl uśmiechnęłam się pod nosem.
-Znajomymi, tak mówił. A co zazdrosna? - Carmen uniosła jedną brew.
-Bardzo. - przygryzłam wargę i spojrzałam w górę, jakby rzeczywiście skręcało mnie z zazdrości, ciocia wybuchnęła melodyjnym śmiechem.
-Dobra, dobra. Jakie masz plany na dziś? - zapytała mnie dopijając swoją latte.
-Idę do Kastiela.. - nie stresowałam się, pewnie nikogo nie będzie w domu.
-Powodzenia. Powal ich urokiem osobistym. - pocałowała mnie w skroń i zabierając teczkę wyszła z jadalni.
-Miłej pracy! - krzyknęłam za nią. Odłożyłam brudne talerze do zmywarki i z westchnieniem poszłam się szykować na górę. Pidżama nie była strojem idealnym..
Spoglądałam co chwile na złotą tarcze zegarka na moim nadgarstku i wzdychałam zniecierpliwiona. Rozejrzałam się dookoła, dzieci grały wesoło w piłkę na intensywnie zielonym trawniku, para staruszków siedziała na drewnianej ławce, trzymając się za ręce. Kobieta w ciąży spacerowała powoli, przed nią jakiś chłopczyk jechał na niebieskim rowerku z bocznymi kółkami, pewnie już niedługo nauczy się jeździć bez tej pomocy... Oddałam się chwilowej zadumie, właśnie tego bym chciała w życiu, siedzieć w parku z miłością mojego życia, w miejscu gdzie trawa jest zieleńsza, a słońce bardziej świeci; siedzielibyśmy tak, a ja głaskałabym go po łysiejącej głowie, mówiąc mu jedno, jedyne słowo: wygraliśmy. Z nostalgii wyrwał mnie buziak od Kastiela, wydawał się lekko zdyszany. Uśmiechnęłam się po nosem.
-To, co masz na ręce, co to jest? - ruszyłam powoli przed siebie z założonymi rękoma.
-Zegarek. - odpowiedział z szerokim uśmiechem.
-A po co ludzie noszą zegarki? - kontynuowałam.
-Żeby się nie spóźniać. - dodał i mocno do siebie przytulił. - Przepraszam. - rzucił i złapał moją dłoń.
Weszliśmy przez furtkę na jego posesję, jakiś mężczyzna kosił trawę.
-To Twój tata? - wskazałam na owego faceta.
-Coś Ty. Jak coś jest trudniejsze niż zamówienie pizzy, to go przerasta. - skrzywił się i pociągnął w stronę domu.
-Ale.. - zaczęłam.
-Ale nic. - dokończył za mnie i od razu po przekroczeniu progu namiętnie pocałował, celnym kopniakiem zatrzasnął drzwi i przytrzymując mnie jedną ręką za kark rozpoczął wędrówkę po moim ciele drugą dłonią. Ja natomiast postanowiłam zrobić użytek także z moich dłoni i delikatnie włożyłam mu je pod koszulkę, pod palcami czułam jego mięśnie, zaczęłam zjeżdżać po brzuchu w stronę zapięcia jego spodni..
-Ekhm. - ktoś głośno chrząknął. Odskoczyliśmy od siebie, jak poparzeni. Czułam, jak na moje policzki wypełzają rumieńce.
-Babciu. - Kastiel podrapał się z zakłopotaniem po głowie.
-Kastiel. Może nas przedstawisz. - kobieta, która nam przeszkodziła, była jego babcią, chociaż wcale tak nie wygladała. Średniego wzrost, farbowana blondynka, ubrana w drogą garsonkę, do której przypięta była sporych rozmiarów broszka. Jej makijaż był minimalistyczny, ale podkreślający jej urodę. Z jej osoby biła duma i klasa, niewątpliwie należała do grona osób wobec, których czuło się niewytłumaczalny respekt.
-Babciu, to Loraine. Moja dziewczyna. - kobieta zlustrowała mnie od stóp do głów, po chwili uśmiechnęła i wyciągnęła do mnie dłoń. - Witaj, jestem Eva. - podałam jej dłoń.
-Dzień dobry, Loraine. - w dalszym ciągu byłam zakłopotana.
-Napijecie się czegoś? - zaproponowałam, widocznie czuła się tutaj, jak u siebie w domu.
-Wody. - odpowiedziałam, wcale nie chciało mi się pić..
-Piwo. - rzucił Kas, szturchnęłam go łokciem w bok.
-Zabawne. - odpowiedziała kobieta głosem pozbawionym wyrazu.
-Długo się spotykacie? - rzuciła mi leniwe spojrzenie, miała niebieski oczy o przeraźliwie bladym odcieniu, jeszcze jaśniejsze niż chłopak poznany przez nas na plaży.
-Znamy się ze szkoły, ale parą jesteśmy od niedawna. - odpowiedziałam grzecznie.
-Domyślam się, Kastiel nigdy o Tobie nie mówił. - podała mi szklankę wody, a raczej kielich.
-Na prawdę miło mi panią poznać. - postanowiłam być sobą i wykorzystać przy okazji wszystkie zasady dobrego wychowania.
-Nonsens, cała przyjemność po mojej stronie. - machnęła niedbale dłonią. -Jedliście coś? - nieznacznie uniosła brwi.
-Nie i nie chcemy. - odpowiedział Kastiel i dalej siedział na blacie kuchennym i wpatrywał w okno.
-Pozwól się najpierw wypowiedzieć kobiecie. - skarciła go.
-Nie, dziękuje. - uśmiechnęłam się delikatnie.
-Wpadłam tylko na chwile. Alice chyba zostawiła Wam coś w lodówce. - kobieta podniosła się i bezszelestnie zasunęła za sobą krzesełko. Odprowadziliśmy ją do drzwi.
-Kastielu, cudowna wybranka. - uśmiechnęła się do niego. - Loraine. - powiedział i skinęła głową.
-Do widzenia. - odpowiedziałam.
-Mam nadzieje, że jeszcze się spotkamy. - powiedziała i opuściła dom, a Kastiel z trzaśnięciem zamknął drzwi.
-Ja pierdole, ona nie ma kiedy przychodzić. - oparł się o framugę.
-Urocza. - skrzywiłam się.
-Bywa fajniejsza, ale ogółem kijek w dupie. Fanka Lysandra. - powiedział i zacisnął usta.
-Nie dziwie się Lysander to okaz kultury i dobrego wychowania. - podeszłam do niego i pociągnęłam za rękę.
Przewróciłam się na plecy, głęboko oddychając.
-Jesteś najlepsza. - pocałował mnie w ramie, oddychając nierównomiernie.
-Ty też. - przewróciłam się na bok, twarzą do niego, nasz seks był najlepszym, tak powiedział, byłam przeszczęśliwa..Pogłaskał mnie po policzku.
-Kim jest Alice? - szepnęłam.
-Moja druga babcia. To one się tu kręcą, jak nie ma rodziców. - odpowiedział.
-Obie takie same? - położyłam głowę na jego ramieniu, dłonią gładząc nagi brzuch.
-Nie, nie. Alice to typowa babcia. Zjedz, zjedz. - imitował głos starszej pani. - nie mogę babciu, brzuch mnie już boli. - tym razem udawał wnuczka. - to pewnie z głodu. - powrócił do głosy staruszki. Wybuchnęłam śmiechem.
-Kocham Cię. - powiedziałam i spojrzałam mu w oczy.
-Ja ciebie też. - odpowiedział i delikatnie mnie pocałował. Poczułam, że zaczyna napierać na moje udo.
-Runda numer dwa? - zapytałam z uśmiechem.
-O tak. - odpowiedział i przewrócił mnie na plecy by znaleźć się nade mną.
Postanowiłam nie suszyć włosów, było na tyle ciepło, że wyschną samoistnie. Prysznic Kastiela był nawet lepszy od mojego, ogromna deszczownica zapewniała miejsce dla dwojga.
-Zjedzmy coś. - powiedział i po razy kolejny przyciągnął do siebie.
-Jasne, ale ja nie gotuje, nie umiem. - zaśmiałam się.
-Ja też nie umiem, ale chyba potrafimy zamówić pizzę. - szepnął i przygryzł moją wargę.
-Zdecydowanie. - pokiwałam delikatnie głową i zajęłam się całowaniem Kastiela.
-Muszę iść się spotkać z Rozalią. - powiedziałam odkładając talerz.
-Już z nimi okej? - czerwonowłosy upił łyka coli.
-Ta.. - mruknęłam.
-Gdzie się spotkacie? - spojrzał na mnie. Wplotłam dłoń w jego wciąż wilgotne włosy.
-Jescze nie wiem. Zapomniałam Ci powiedzieć. Carmen kogoś poznała, był u nas wczoraj. - ruszyłam do salonu, poszedł za mną.
-To super, jaki jest? - położyliśmy się na kanapie.
-Ciekawy. - odpowiedziałam.
-Tylko tyle? - zmarszczył brwi.
-Na razie. - zmrużyłam oczy, zaśmiał się.
-Kiedyś musisz poznać moich rodziców. - powiedział i nabrał powietrza w płuca.
-Boje się, co jeśli mnie nie polubią? - na prawdę mnie to martwiło.
-Polubią, jeśli Eva Cię polubiła, to każdy polubi. - pocałował mnie w skroń.
-Nie wiesz, czy mnie polubiła.
-Nie wyrzuciła Cię, co znaczy, że tak. - moje oczy nagle stały się większe.
-Co?!
-No zdarzało się. Debra miała tu zakaz wstępu. - jedno słowo i szczęście zmieniło się w smutek.. Debra..
-Co jest? - zapytał, pokręciłam głową. - mów. - nadal byłam cicho, po chwili zrozumiał. - Loraine nie zachowuj się, jak jakiś bachor. Ona to ona, przeszłość to przeszłość. Jak masz z tym problem to po cholerę ze mną jesteś?! - Boże, zapomniałam, jak szybko potrafi się zdenerwować.
-Przesadziłeś. - zdenerwował mnie, gwałtownie się podniosłam ruszając do drzwi.
-Daj spokój, ja pierdole, zawsze jakiś dramat. - skończyła się sielanka..
-Dramat? Dramatem jest twoje zachowanie. A jak Debra się tak nie zachowywała to idź do niej. - wkładałam białego trampka.
-I teraz wyjdziesz?! Kurwa nie chce jej, chce ciebie. - rozłożył szeroko ręce, by po chwili uderzyć pięścią w futrynę.
-Zadzwoń, jak się uspokoisz. - chwyciłam za klamkę. Szybko do mnie dobiegł.
-Daj spokój, nie chce jej, powtarzam to setny raz. Ale nie możemy unikać tego imienia. - starał się mi wszystko wytłumaczyć.
-Nie wiem Kas. Wkurzyłam się. - powiedziałam, głośno wypuszczając powietrze.
-Nie powinnaś, ale ja też. Przesadziłem. - przyznał w końcu.
-Wiem. - obróciłam się twarzą do niego. Jego oczy były pełne paniki, czyżby bał się, że wyjdę i nie będę chciała już z nim gadać? Przytuliłam go, wyglądał, jak mały, zagubiony chłopiec, nie mogłam postąpić inaczej..
Już myślałam, że się pokłócą ale na szczęście nie :) Super rozdział! Czekam na kolejne <3
OdpowiedzUsuńUdało się że nie :D
Usuń