poniedziałek, 27 lutego 2017

Rozdział 90

          -Dokąd jedziemy? - dopytałam, gdy nasza podróż trwała już około dwudziestu minut.
-Niespodzianka. - uśmiechnął się enigmatycznie.
-Powiedz chociaż, czy to daleko? - dopytałam.
-Jeszcze kilkanaście minut. - odparł.
Oparłam się wygodnie na fotelu pasażera i przymknęłam powieki. W radio leciała spokojna piosenka, która przywodziła na myśl spokojną, wiosenną łąkę. Jechaliśmy nie rozmawiając, przez szybę słońce ogrzewało moją twarz. Ściągnęłam buty i położyłam nogi na desce rozdzielczej.
-Jesteśmy. - poczułam, że Lysander znajduje się tuż przy moim uchu.
-Mhm... - otworzyłam oczy i siadając prosto zaczęłam się przeciągać.
-Dobrze się spało? - zapytał, gdy wysiedliśmy z samochodu.
-Krótko, ale miła drzemka. - odparłam.
-Gdzie dokładnie idziemy? - zapytałam rozglądając się dookoła. Zatrzymaliśmy się na parkingu wysypanym drobnymi kamyczkami. Obok samochodu Lysandra stało także kilka innych. Białowłosy podszedł do bagażnika i wyciągnął z niego kosz.
-Wow, przygotowałeś się. - pochwaliłam zakładając ręce.
-Mam koc. - powiedział dumnie i sięgnął ponownie do bagażnika tym razem by wyciągnąć z niego koc w czerwono-czarną kratę.
-Uroczy. - wskazałam na koc.
-Z Londynu. - odparł.
-Byłeś w Londynie? - zmarszczyłam brwi. Znaliśmy się długo, ale nadal nie wiedziałam o nim nawet połowy faktów, które chciałabym znać.
-W Londynie, w Tokio... - zaczął.
-Czekaj. - przerwałam mu i podniosłam otwartą dłoń. - Nigdy o tym nie wspomniałeś.
-Nigdy nie pytałaś. - wzruszył ramionami. - Chodź, znam fajne miejsce. - wyciągnął do mnie rękę. Chwyciłam ją i ruszyliśmy.
Przez kilka minut szliśmy lasem, drzewa przesłaniały słońce, a ich gałęzie rzucały rozmaite cienie. Potem zboczyliśmy z głównej trasy i przeszliśmy przez krzaki.
-Gdybym wiedziała, że będziemy łazić po lesie, założyłabym odpowiednie buty. - marudziłam.
-Musimy tędy przejść. - widać było, że bawiło go moje narzekanie.
Chwile później wyszliśmy na średniej wielkości łąkę. Była wielkości przeciętnego basenu. Jej brzegi były nieregularne.
-Wow, skąd znasz to miejsce? - prawie zaniemówiłam z wrażenia.
-Mam swoje sposoby. - mrugnął do mnie. Rozłożyliśmy koc i usiedliśmy. Wokół panowała przyjemna cisza. Delikatny, wiosenny wiatr owiewał moją twarz.
-Ale miło. - mruknęłam wyciągając przed siebie nogi i oparłam na rękach. Taka pozycja pozwoliła mi na odchylenie głowy tak, że mogłam wygrzewać twarz w słońcu.
-Jesteś piękna. - poczułam, że Lysander dotyka mojego policzka. Uśmiechnęłam się delikatnie i otworzyłam oczy, odwracając ku niemu twarz.
-A Ty tajemniczy.
-Co chciałabyś wiedzieć? - jego kciuk muskający mój policzek, skutecznie mnie rozpraszał.
-W jakich miejscach byłeś? - zapytałam na początek.
-Jedzmy, a ja będę opowiadał. - przyciągnął koszyk i wyjął z niego przygotowane posiłki.
-Nigdy nie piłam szampana z plastikowego kubka. - zaśmiałam się, gdy wyjął z koszyka szampana.
-Chyba żartujesz. - spojrzał na mnie oskarżycielsko, wydawał się urażony.
-Co? - zapytałam zdezorientowana.
Sięgnął do koszyka i wyjął z niego szklany kieliszek do szampana.
-Za kogo Ty mnie masz. - przewrócił oczami. Zaśmiałam się, miał racje, on zawsze dba o najwyższy poziom.
-Wybacz. - cmoknęłam go w policzek.
Zjedliśmy przygotowaną sałatkę, która dzięki pojemnikowi chłodzącemu nadal była świeża.
        -Miałeś opowiadać. - wypomniałam mu, gdy podał mi tortillę ze świeżym ogórkiem, serkiem i łososiem.
-Zwiedziłem Wielką Brytanię, Islandię, Norwegię i Japonię. - odparł.
-Które z tych miejsc wspominasz najlepiej?
-Zdecydowanie Islandię.
Opowiadał mi o wszystkim, co widział w państwach, które wymienił. Potem zajęliśmy się planowaniem listy miejsc, które chcielibyśmy wspólnie odwiedzić.
         -Jak zareagowałaś na wiadomość, że musisz się przeprowadzić do cioci? - zapytał.
-Źle. Musiałam zostawić tam wszystkich znajomych... to było trudne. - skupiłam się na własnych dłoniach. - Tak na prawdę nie musiałam tego robić, ale tak było lepiej. Nie mogłam być tak często sama w domu, a ojciec regularnie wyjeżdżał. Przed wyjazdem powiedział, że zawsze mogę wrócić do domu, tyle tylko, że on jest ruchomy. Mieszkaliśmy już w wielu miejscach.
-Żałujesz? - zapytał z wahaniem.
-Absolutnie nie. - pokręciłam głową i spojrzałam na niego. - Gdyby nie ta przeprowadzka, nigdy nie poznałabym Rozalii, Armina, Alexego, Kastiela... Ciebie. - dodałam po chwili.
-Poznałabyś mnie. Jesteś moją bratnią duszą, musielibyśmy się poznać. Być może wylegiwałabyś się na Copacabanie, a ja akurat szedłbym po plaży i potknął się o Twój leżak... Być może tańczyłabyś na ulicach Barcelony i wpadła akurat w moje ramionami... Być może spotkalibyśmy się na pokazie sztucznych ogni w Chinach... Wiem jedno; spotkałbym Cię choćby na końcu świata, choćby na chwile.. - wiedziałam, że jest romantykiem, ale to wyznanie dogłębnie mnie poruszyło. Bez chwili wahania poderwałam się by go pocałować. Zaskoczony opadł na plecy i po chwili całował mnie z równym zapałem, jak ja jego.
Moje nagie ciało częściowo znajdowało się poza kocem, a źdźbła trawy łaskotały mój kręgosłup.
        Patrzyłam na zmierzwione włosy Lysandra i pogrążyłam się we własnych myślach.
Seks na łące jest przereklamowany, pomyślałam pozbywając się resztek trawy z włosów. Chciałam przeżyć romantyczne uniesienie na łące. Z całą tandetną otoczką, taką jak w kiepskiej powieści. Chciałam sprawdzić, czy zadrży ziemia...
-Wszystko w porządku? - zapytał Lysander wyrywając mnie z potoku myśli.
-Tak, to wszystko jest przereklamowane. - zaśmiałam się.
-O tak. - pokazał mi swoje łokcie, na których odcisnęła się trawa. - Byłem niczym kochanek z Harlequina? - zmrużył filuternie oczy. Zachichotałam, a on dołączył do mnie ze swym melodyjnym śmiechem.
         Lysander odwiózł mnie do domu, a samo pojechał do siebie, by móc wziąć prysznic i się przebrać.
-Jestem! - krzyknęłam, gdy weszłam do domu.
-Jak było? - zapytała ciocia.
-O Loraine! - zawołał wesoło Marco i podszedł, by mnie uściskać.
-Cześć. Dobrze wyglądasz. - pochwaliłam.
-Dzięki, to dieta. - gestem wskazał  na swoje ciało.
-Dzisiaj chyba zrobisz wyjątek? - zapytałam mrużąc oczy.
-Jasne, wiesz że nie odpuściłbym sobie steka. - uśmiechnął się prezentując rząd równych zębów.
-Gdzie Lysander? - zapytał ojciec.
-Pojechał do domu. Powinien się pojawić za około godzinę. - odpowiedziałam. - Potrzebujecie pomocy? - zapytałam i rozejrzałam po kuchni.
-Nie, Pani Emeryll wszystko przygotowała, musimy zrobić drinki. - ciocia zacierała ręce.
-Skorzystam z prysznica i do Was dołączę. - pobiegłam na górę pokonując po dwa stopnie na raz.
            -Może zjesz coś jeszcze? - ciocia podsunęła półmisek z mięsem w stronę Lysandra.
-Dziękuje, jak na razie jestem pełen. - uśmiechnął się szeroko. Kciukiem gładził powierzchnie mojej dłoni.
-Za to ja chyba jeszcze coś zjem. - odezwał się Marco i zaczął rozglądać się po stole.
-Część mięs jest jeszcze na grillu. - ojciec kiwnął głową we właściwą stronę.
-Więc Twój brat szykuje się do wyjazdu? - tata podjął wcześniej przerwaną rozmowę.
-Tak, ale wyjazd jest dopiero za dwa tygodnie. - odparł Lysander i chwycił kufel z piwem.
-Loraine wspominała, że zabrałeś ją w malownicze miejsce. - temat został zmieniony przez ciocię.
-Tak, to kawałek za miastem. Niedaleko jest też zalew. - odpowiedział białowłosy.
-O, może powinniśmy się tam wybrać, można tam pojeździć na skuterach wodnych? - Marco pocałował Carmen w czubek głowy, gdy wracał z talerzem obładowanym świeżo grillowanym mięsem.
-Chyba tak, sporty wodne to nie mój konik. - rzucił białowłosy i niedbale wzruszył ramionami.
-Następnym razem powinniśmy zaprosić także Rozalie. - powiedział głośno tata. - Razem z Twoim bratem, rzecz jasna. - wskazał ręką na Lysa.
-Na pewno zaproszenie by ich ucieszyło.
-Dlaczego Pani Emeryll nie je z Nami? - widziałam, że kręciła się po domu. Na ogół podczas posiłków jej nie widywałam, a jeśli tak to zawsze miała w ręce kubek z herbatą, co pozwalało mi czuć się bardziej komfortowo.
-Nie miała ochoty. Zawsze może do Nas dołączyć. - Carmen traktowała ją bardzo przyjacielsko.
-Właśnie.. sam ugotowałeś dzisiejsze dania? - wcześniej go o to nie zapytałam.
-Z małą pomocą. - dwoma palcami wskazał, jak mała była ta pomoc. Oboje się roześmialiśmy.
-Potrafisz gotować? - zagadnął go tata.
-Tyle, o ile. - odparł białowłosy.
-W takim razie będziecie musieli albo jadać na mieście, albo nauczyć się gotować. - zażartował tata kiwając głową w naszą stronę.

wtorek, 21 lutego 2017

Rozdział 89

         Pospiesznym krokiem udałam się do toalety i weszłam do jednej z kabin. Z głośników sączyła się podobna muzyka do tej, która na ogół puszczana jest w hotelowych windach. Zatrzasnęłam klapę sedesową i usiadłam na niej. Poczułam się, jakbym zdradziła Lysandra, chociaż tego nie zrobiłam. Zdradzało mnie moje własne serce. Podzielone pomiędzy dwóch wspaniałych mężczyzn. Chciałabym móc szczerze odpowiedzieć, że kocham tylko jednego z nich. Gdybym tylko była wolna, pocałowałam Kas'a. Chciałabym jeszcze raz poczuć natarczywość jego pocałunków, nieposkromiony entuzjam, kiedy ściągał ze mnie kolejne warstwy ubrań. Chciałabym poczuć ciepło jego skóry, twardość mięśni, zapach ciała. Ukryłam twarz w dłoniach i uroniłam kilka łez. Byłam z Lysandrem i byłam ekstremalnie szczęśliwa, ale jakaś część mnie pragnęła znowu poczuć Kastiela. Byłam w sytuacji bez wyjścia, każde było raniące.
-Loraine? - usłyszałam głos Rozalii, zaraz po tym, jak zapukała w drzwi.
-Zaraz wyjdę. - chrząknęłam. Wstałam i poprawiłam sukienkę na wysokości biustu.
-Hej, co jest? - Rozalia widziała utrapienie malujące się na mojej twarzy.
-Trudna rozmowa z Kastielem. - wzruszyłam ramionami.
-O Boże. Ale nic... się nie stało? - zapytała z wahaniem.
-Nie, oczywiście, że nie. - zacisnęłam wargi. - ale to wszystko nadal boli.
-W momencie zakochania się w nim, jakaś niewidzialna siła odcisnęła na Tobie piętno. - pogłaskała mnie po włosach. Ten tekst miał w sobie ziarno prawdy, ale i tak roześmiałam się, gdy go usłyszałam.
         After party dobiegło końca. Wreszcie mogłam pójść do domu i odpocząć.
-Gdzie w końcu nocujemy u mnie czy u Ciebie? - zapytała białowłosa.
-U mnie. - powiedziałam, gdy w towarzystwie Leo i Lysandra wychodziłyśmy z hali.
Dojechaliśmy pod mój dom. Wysiedliśmy wszyscy razem, jako że każda z Nas chciała się pożegnać ze swoim chłopakiem.
-Szkoda, że nie możemy dzisiaj poświętować. - mruknął Leo do Rozalii. Staliśmy z Lysandrem w pewnej odległości mimo to słyszeliśmy ich rozmowę. Lysandrem chrząknął.
-Wybaczcie. - zachichotała białowłosa.
-Dobranoc. - delikatnie pocałowałam białowłosego.
-Śpij dobrze, zobaczymy się jutro.
Pod bramę podjechał kolejny samochód, białowłosa spojrzała na mnie pytająco.
-To Michael. Ciocia dała mu nowy samochód służbowy. - wyjaśniłam, gdy weszłyśmy za bramę, korzystając z okazji, że jest otwarta.
-Utrzymujesz z nim bliższy kontakt? - zapytała.
-Nie. Odkąd  jeżdżę z Lysem, Michael zajmuje się pracą u cioci w firmie. - wyjaśniłam.
Gdy weszłyśmy do domu, zastałyśmy tam mojego ojca i ciocię.
-Gdzie Michael? - zapytałam, dawno nie miałam okazji zamienić z nim nawet kilku zdań.
-Poszedł do swojego pokoju. - w domu Michael i Pani Emeryll mieli swoje pokoje.
-Jasne.
-Dzień dobry, dobry wieczór... nie wiem, ale nie miałam okazji się przywitać. - Rozalia podeszła do mojego taty i wymienili szybki uścisk. Nie wiem, kiedy zdążyli się tak zaprzyjaźnić.
-Co u Ciebie słychać? Jesteś szczęściarą mając tak zdolnego chłopaka. - skomplementował.
-Słyszał Pan śpiew Lysandra? Uzdolnione rodzeństwo. - wypaliła białowłosa.
-Tak, masz racje. - uśmiechnął się do niej.
-Jacuzzi jest wolne? - zapytałam kierując się do lodówki po wino.
-Nie, stary Joe tam siedzi. - zażartowała ciocia.
-Kto? - zapytała mnie Rozalia.
-Nasz stary sąsiad. Ten, co nigdy nie wychodzi z domu, gdy jest poniżej dwudziestu stopni. - wyjaśniłam, biorąc z lodówki dwie butelki białego wina. - Łazienka dla gości na górze jest do Twojej dyspozycji. - powiedziałam do niej. - Twoje rzeczy powinny być w górnej szufladzie komody przy drzwiach. - Rozalia była u Nas częstym gościem, więc wiele jej rzeczy znajdowało się w pokoju gościnnym.
-Dzięki, wezmę szybki prysznic. Dziękuje Państwu za gościnę. - uśmiechnęła się do cioci i taty.
           Podobnie, jak Rozalia udałam się pod prysznic. Spięłam włosy w wysokiego koka, nie miałam teraz nastroju ani czasu na ich mycie. Pozwoliłam, by woda rozluźniła moje spięte mięśnie i metaforycznie zmyła ze mnie poczucie wstydu i zdrady.
          -Spróbuj Ty. - Rozalia podała mi butelkę z winem.
-Nigdy nie umiałam ich otwierać. - teraz nie potrafiłam nawet wyjąć wbitego korkociągu. - Tato! - krzyknęłam. Pojawił się w kilka sekund. Jacuzzi znajdowało się w piwnicy, podobnie jak większość obiektów rozrywki w tym domu.
-Nich zgadnę, pająk? - zażartował.
-Musi Nas Pan uratować i jest to o wiele gorsze niż pająk. - powiedziała białowłosa. - To problemy w winem.
-W takim razie zostanę bohaterem, daj. - wyciągnął dłoń. Podałam mu butelkę. Jednym, sprawnym ruchem wyciągnął korek. - Proszę. - oddał mi wino.
-Dziękuje, jest Pan moim bohaterem. - Rozalia pomachała do niego, gdy wchodził na schody prowadzące na górę.
-Nie patrz tak na mojego ojca. - skrzywiłam się patrząc na nią.
-Wybacz. - zaśmiała się. - to po prostu dobra partia. - wytłumaczyła się.
-Oszalałaś. - powiedziałam na wdechu. Zabrzmiało to, jak panika, więc obie wybuchnęłyśmy śmiechem.
Weszłyśmy do jacuzzi, trzymając kieliszki z winem.
-Zazdroszczę Ci. - rozejrzałam się dookoła.
-Nie ma czego, to nie moje. - wzruszyłam ramionami.
-Twój ojciec także ma sporo kasy. - upiła łyk.
-To dalej nie są moje pieniądze. Nie zarobiłam ich. - oparłam głowę o brzeg jacuzzi i przymknęłam powieki.
-Dlaczego jego kochasz tak bardzo, a jej nienawidzisz? - głos białowłosej był niemal niesłyszalny. Podniosłam głowę i otworzyłam oczy.
-O kim mówisz?
-O Kastielu i Twojej mamie. - odparła cicho, chyba przygotowała się na wybuch gniewu z mojej strony.
-Ona mnie zostawiła. -  wychyliłam się biorąc do ręki butelkę wina stojącą na stoliku.
-On także.
-To nie to samo. Ona jest rodzicem, która matka porzuca własne dziecko?!
-Nie bronię jej, staram się tylko pokazać Ci, że obie te osoby Cię zostawiły.
-A ja powtarzam, że on miał takie prawo, a jej zasranym obowiązkiem było się mną opiekować.
-Tak, masz racje. Nie gniewaj się, że zaczęłam ten temat. - powiedziała łagodnie.
-Nie gniewam. - uśmiechnęłam się blado. - chciałaś wcześniej o czym pogadać - przypomniałam jej.
-Ta, od poniedziałku będzie u mnie moja kuzynka.
-Znam ją? - oczywiście, że nie. Nie znam żadnej jej kuzynki.
-Nie. - pokręciła głową.
-Jaka jest? - znowu mogłam pozwolić sobie na relaks.
-Jest starsza od Nas o dwa lata, jej rodzice się rozwodzą i powinna pobyć w normalnym domu. - mówiąc normalnym, Rozalia przybrała ton głosu, po którym można było wywnioskować, że wcale nie uważa swojego domu za normalny. - Nie przepadamy za sobą. - przyznała.
-W takim razie zapowiada się ciekawy okres. - zaśmiałam się.
-Za Leo. - uniosła kieliszek.
-Za Leo. - odparłam i dobiłam swoim kieliszkiem.
          Rano Rozalia zjadła razem z Nami śniadanie i Michael odwiózł ją do domu. Postanowiłam skorzystać ze słonecznej pogody i ubrana w dres i koszulkę z krótkim rękawem usiadłam na tarasie, gdzie zajęłam się pisaniem wypracowania.
-Gotowa? - usłyszałam głos Lysandra.
-Na co? - uśmiechnęłam się szeroko i przybliżyłam dłoń do czoła, by przesłonić sobie oczy przed słońcem.
-Na piknik, no dalej rusz się. - poganiał mnie.
-Muszę się przebrać. - wskazałam na swój strój.
-Poczekam. - usiadł na jednym z leżaków dostępnych na tarasie. - Tylko nie każ mi na siebie długo czekać. - mrugnął do mnie.
Na schodach prawie zderzyłam się z tatą.
-O, wybacz. - powiedział, gdy chwycił mnie za ramiona asekurując się, by nie wpaść na mnie.
-W porządku. - wyminęłam go z uśmiechem. - Tato. - zaczęłam, gdy byłam już prawie na górze. Zatrzymał się i spojrzał w moją stronę.
-Tak?
-Co się ubiera na piknik?
-Jeśli z chłopakiem to bieliznę przede wszystkim. - zmroziłam go spojrzeniem. - Skarbie wiesz, że się na tym nie znam. - uśmiechnął się.
       Nie chciałam tracić ani chwili z tego pięknego dnia w towarzystwie Lysandra, więc  pospiesznie ubrałam czarne, obcisłe spodnie i białą bluzkę z falbanką, odkrywającą moje ramionami. Rozczesałam włosy, chwyciłam torebkę i koturny i zbiegłam na dół.
-To było szybkie. - przyznał Lysander. Założyłam buty i podeszłam przytulając się do niego.
-Gdzie mnie zabierzesz? - mruknęłam.
-Jak najdalej od cywilizacji. - odparł i delikatnie się ode mnie odsunął.
-W takim razie jedźmy.
-Jeszcze jedna rzecz. - szepnął i pochylając się delikatnie mnie pocałował.
-Ykhmmm... - usłyszeliśmy chrząknięcie, odskoczyliśmy od siebie, jak oparzeni.
-Tato. - jęknęłam. - chcesz mnie mieć na sumieniu? - przyłożyłam dłoń do klatki piersiowej.
-Nie. Absolutnie nie. - wydawał się rozbawiony całą sytuacją. Jednak ja wiedziałam, że to tylko przykrywka. W głębi duszy aż go skręcało na myśl, że ktoś całuje jego małą córeczkę. - Chciałem zaprosić Lysandra na dziś wieczór. - białowłosy słysząc to wyraźnie się rozpromienił.
-Więc.. - zaczął ojciec. - Zapraszamy na grilla, możesz przyjechać samochodem i zostać na noc lub odwiezie Cię Michael. Przyjdziesz? - tata obdarzył go uśmiechem, jego harda postawa stała się odrobinę łagodniejsza.
-Naturalnie, dziękuje bardzo za zaproszenie. Z chęcią zostanę na noc, jeśli to na prawdę nie kłopot. - Lysander mówił jednostajnie i sprawiał wrażenie wzoru wszelkich cnót.
-Jak mówiłem, zapraszamy również z noclegiem. Słyszałem, że zabierasz moją córkę na piknik. - nie było to pytanie.
-Tak, kawałek za miasto. Obiecuje, że zrobię wszystko by nic jej się nie stało. - składając tę obietnicę instynktownie wyprostował się.
-Jedźcie już. - tata skinął głową. - do zobaczenia.





piątek, 17 lutego 2017

Rozdział 88


           -Gdzie zaparkowałeś? - zapytałam Lysandra, gdy szliśmy przez parking.
-Prawie na końcu. Zabierałem po drodze Armina i musiałem na niego czekać dłużej niż oczekiwałem. - skrzywił się. - Hej, zimno Ci. - potarł moje przedramię.
-Trochę. - przyznałam, dochodziła dwudziesta druga, na dworze panował nieprzyjemny chłód.
-Proszę. - zaczął ściągać z siebie marynarkę i okrył mnie nią.
-Dziękuje. - szepnęłam i przybliżyłam do niego.
-Nie ma za co. - mruknął i delikatnie mnie pocałował. Czy kiedykolwiek przyzwyczaję się do miękkości jego ust? Nasz pocałunek został przerwany przez wibracje jego telefonu.
-Odbierz. - odsunęłam się z uśmiechem i niedbale machnęłam ręką.
-To nie potrwa długo, to.... moja mama. - powiedział zaraz po tym, jak zerknął na wyświetlacz. - to jednak może potrwać długo.
-Daj kluczyki. - wyciągnęłam dłoń. - Poczekaj przy budynku, wracam za dwie minuty.
-Poczekam tutaj i tak daleko zaparkowałem. Nie chce żebyś sama chodziła, gdy jest ciemno. - jego telefon na chwile umilkł, by zacząć dzwonić na nowo.
Przyspieszyłam kroku, chłód wieczoru dawał mi się we znaki pomimo marynarki Lysandra. Wypatrywałam jego samochodu. Stał na ostatnim stanowisku pod rozłożystym drzewem. Odwróciłam się, by móc pokazać mu, co myśle o jego ,,prawie na końcu" tu nie było żadnego prawie, to było na końcu. Niestety stał obrócony tyłem do mnie. Prychnęłam pod nosem i otworzyłam samochód za pomocą pilota przy kluczu.
-Loraine? - zamarłam z przerażenia.
-Czego chcesz? - odwróciłam się w stronę,nz której dochodził głos. Obok konaru drzewa stała moja matka.
-Nie chciałam Cię wystraszyć. - zmrużyła delikatnie oczy. - wybacz. - przeprosiła. - to przystojny chłopak. - wskazałam dłonią w kierunku Lysandra.
-Nic Ci do tego. Piknik urządzasz? - zapytałam hardo.
-Nie jestem wrogiem. Nie przyszłam tutaj żeby się kłócić. - mówiła do mnie łagodnie, jak do dziecka.
-Oczywiście, że nie proszę Pani. - przybrałam ton głosu podobny do tego, jaki na ogół miał Kastiel.
-Proszę Cię. - zrobiła krok w moją stronę. Cofnęłam się. - Wyglądasz tak pięknie... - wzięła głęboki wdech. - Wiem, jak duży błąd popełniłam. To się nie powtórzy. - mówiła niemal błagalnym tonem.
-Nie, nie powtórzy. Nie można dwa razy zostawić dziecka. Poza tym już nim nie jestem. A teraz przepraszam, ale zamierzam świętować z przyjacielem jego sukces. - twardo podeszłam do bagażnika. Matka położyła dłoń na mojej ręce.
-Nie dotykaj mnie. - zesztywniałam.
-Musisz mnie wysłuchać. - nalegała.
-Nie, nie musi. - usłyszałam za sobą stanowczy głos ojca. - czego chcesz? - warknął do niej.
-Witaj. - powiedziała, jakby spotkała przyjaciela z dzieciństwa.
-Lysander, zabierz Loraine do środka. - polecanie taty było lakoniczne, jak na wojskowego przystało.
Lysander podszedł do mnie i chwycił moja dłoń delikatnie pociągając mnie, dając mi do zrozumienia żebyś odeszli.
-Nie. - pokręciłam głową. - zostaje. - ojciec spiorunował mnie wzrokiem.
-Miejmy to za sobą. - westchnął. - po co przyjechałaś? - zapytał oskarżycielskim tonem.
-Chce odzyskać Loraine. - odparła spokojnie. Ojciec prychnął i złapał się histerycznie za głowę.
-Postradałaś zmysły?! To moja córka, nie zrobiłaś nic przez całe życie żeby ją poznać!  Zostawiłaś Nas! Nie życzę sobie byś była w Naszym życiu! - wykrzyczał jej to wszystko w twarz.
-Wiem, jak dużo błędów popełniłam. Chce to naprawić. - widziałam, że ojciec coraz bardziej się denerwuje.
-Naprawić? Nie jestem zepsutym wazonem, który możesz skleić! Ani jakąś głupią zabawką, którą oddałaś, a teraz jednak chcesz się pobawić! Wynoś się i nigdy nie wracaj! - czułam, jak w moich oczach wzbierają łzy złości.
-Loraine. - patrzyła  na mnie oczyma rozszerzonymi paniką.
-Nie. Żegnam. - podeszłam ponownie do bagażnika i wyjęłam z niego dwie butelki szampana, a potem obracając na pięcie ruszyłam w stronę hali.
-Loraine! - usłyszałam za sobą głos Lysa. Nie zwolniłam. W końcu mnie dogonił i zatrzymał. - spokojnie. - przytrzymał moją twarz i zmusił do spojrzenia sobie w oczy.
-Chodźmy świętować. - powiedziałam po chwili.
-Najpierw ochłoń. - głaskał mnie po policzku. - przykro mi. - szepnął i przytulił mnie do siebie.
-Nie mogłeś nic zrobić. Wystąpię o sądowy zakaz zbliżania się. - zażartowałam.
-Powinienem pójść z Tobą do samochodu, może wtedy by nie podeszła. - jak zwykle, miłosierny Lysander obwiniał się za zło całego świata.
-Chodźmy, wszyscy czekają na szampana. - odsunęłam się i spojrzałam mu w oczy.
-A ja czekam na pocałunek z moja piękną, niezależną, niesamowitą i przede wszystkim silną dziewczyną. - uśmiechnęłam się pod wpływem komplementów. A potem przyciągnęłam jego twarz i pocałowałam, delikatnie rozchylając jego wargi językiem. Oddaliśmy się chwili namiętności, bez uwagi na to, czy ktoś Nas obserwuje.
         -Co tak długo? - zapytał Armin, gdy podeszliśmy do znajomych.
-Niezapowiedziana przerwa. - uśmiechnęłam się blado przy tej wymijającej odpowiedzi.
-Seks to słaba niespodzianka. - zażartował Kentin.
-Jeśli uprawiasz go z kimś to owszem jest to czasem niespodzianka, ale sam siebie nie zaskoczysz. - zripostowałam.
-Zawsze sprowadzisz mnie do parteru. - uśmiechnął się szeroko.
-Trzeba znać swoje miejsce. - żartobliwy nastrój udzielił się wszystkim przy stoliku.
-Zamierzasz pogadać z tatą? - szepnął mi na ucho białowłosy.
-Yhmm.. w domu. - odparłam upijając szampana.
-Alkohol nie jest dozwolony. - do naszego stolika podeszła Amber ze swoją świtą.
-Upierdliwość też nie. - warknęła białowłosa.
-Musisz być dumna. Twój chłopak wygrał jakiś żałosny konkursik... - Amber jak zwykle była wredna. Dobrze, że Leo udzielał kolejnego wywiadu.
-Powtórz to, a zaczniesz wyglądać jeszcze gorzej niż teraz. - białowłosa wstała.
-Uu aż się boje. - blondyna udała, że trzęsie się ze strachu, świta Amber zachichotała.
-Odejdź. Nie zwykłem być nieuprzejmy wobec kobiet, ale tego już za wiele. - Lysander wszedł pomiędzy Amber i Rozalie.
-Ale.. - zająknęła się blondyna. Widać było, jak dużo respekt w niej wzbudzał.
-Odejdź. - powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Cała trójka oddaliła się w stronę głównej sceny, gdzie teraz znajdował się wynajęty zespół. Dobrze, że Lysander nie musiał śpiewać po pokazie. Nie wiem, jak poradziłabym sobie bez niego.
-Widziałem niezłą laskę... - Armin przybrał nonszalancką pozę.
-Idę na papierosa. A ty pokaż jej, czym jest podryw w stylu Armina. - mrugnęłam do niego i wstałam od stolika.
-Stuprocentową antykoncepcją. Idę z Tobą. - dorzucił Kas sucho i wstał dołączając do mnie.
         -Masz zapalniczkę? - zapytałam. Uważałam, by nie podeptać sukienki.
-Jasne. - podał mi ją, a ja odpaliłam papierosa. - nie boisz się, że tatuś zauważy? - zapytał z chytrym uśmieszkiem.
-Przeżyje. - ucięłam temat, może zbyt ostro. Wzięłam głęboki wdech. - Rozalia zwróciła uwagę na Twój wzrok. - spojrzał na mnie podejrzliwie. - podczas pokazu. - doprecyzowałam.
-Oczywiście, że widziała. - odparł kwaśno. - ciężko byłoby patrzeć na Ciebie inaczej. - patrzył w ziemie.
-Co masz na myśli? - moje serce mimowolnie przyspieszyło. Żałowałam, że nie mogę tego kontrolować.
-Spójrz na siebie. - machnął ręką. - wyglądasz pięknie. Nawet więcej niż pięknie. - zaczął chaotycznie gestykulować. - nie znam słowa, żeby określić, jak bardzo pięknie.  - rzucił papierosa na ziemie i zgasił go podeszwą. - a najbardziej boli to, że mogę tylko patrzeć. - zbliżył się do mnie i chwycił moją twarz w dłonie. Z zaskoczenia, ale także z doznania tych dziwnych iskier przeskakujących między Nami, wypadł mi papieros. Uciekłam wzorkiem, by móc sprawdzić, czy nie spadł na sukienkę. Jeszcze tego by brakowało...
Kastiel delikatnym szarpnięciem zmusił mnie do patrzenia w jego oczy.
-Gdyby nie ten skurwiały wypadek mojej matki.. gdyby nie jedna, jebana decyzja. - zacisnął zęby. - Dzisiaj byłabyś tutaj ze mną, a ja nie musiałbym się powstrzymywać przed pocałowaniem Ciebie.
-Kas. - szepnęłam. - wiesz, że nie możemy..
-Odpowiedz na jedno pytanie. Nie możemy czy nie chcemy? - na jego pięknej  twarzy malowała się udręka.
-Nie możemy. - szepnęłam niemal niesłyszalnie i wyślizgnęłam spod jego dotyku.
       

środa, 15 lutego 2017

Rozdział 87

      -Czy dla wszystkich, wszystko jest zrozumiałe? - zapytała Nas Li, która na prośbę nauczycielki, która pełniła funkcje dyrektora pokazu musiała Nam przypomnieć układy i cały plan.
Wszystko było proste, wystarczyło wyjść zza kurtyn, gdzie dalej przesłaniały Nas ekrany, dzięki którym widać było tylko nasze cienie. Jedna z Nas wychodziła z lewej strony, druga z prawej i razem miałyśmy przemierzać catwalk. Wzdłuż niego ustawiono krzesła, a na przeciw stał stół jury konkursu, w którym startowali młodzi projektanci.
-Panie i Panowie, prosimy zająć miejsca rozpoczynamy siódmy charytatywny pokaz! - usłyszeliśmy głos koordynator pokazu, który zajmował miejsce przy DJ'u. - Powitajcie gorąco Prezesa C&P. Na scenę musiała wyjść Carmen. Moja wizażystka wprowadzała ostatnie poprawki, więc nie mogłam patrzeć na nią, kiedy wygłaszała swoje przemówienie.
-Rozalia, Loraine! - wrzasnęła Li.
-Jak jej nie udusić? - przewróciłam oczami i wyszłam na stanowisko, gdzie stała osoba wychodząca na catwalk.
Muzyka była głośna, wyszłam pewnym siebie krokiem i dotrzymywałam tempa Rozalii. Zatrzymałyśmy się na końcu. I dorównując poprzedniemu tempu zaczęłyśmy iść z powrotem. Schodząc z wybiegu i znajdując się już za kurtynami, zostałam przechwycona przez dwie dziewczyny, które pomagały mi się szybko przebrać, bo za chwilę miałam swoje kolejne wyjście.
Kreacje, które zostały dla mnie wybrane były przepiękne, ale niestety nie każda była wygodna. Przy jednej ze stylizacji miałam na sobie złoty kołnierz, który nieprzyjemnie wbijał mi się w szyje. Innym razem prawie wywróciłam się na wybiegu, na szczęście szybko odzyskałam równowagę.
Z każdym wyjściem byłam coraz bardziej pewna siebie i mogłam zwrócić uwagę na otoczenie. Na honorowych miejscach zauważyłam Carmen, która uważnie mnie obserwowała, obok niej był tata i Marco. Pierwszy z nich patrzył na mnie z dumą w oczach. Prawie na końcu wybiegu siedzieli Nasi znajomi. Lysander patrzył na mnie z dumą, która była nieco inna niż w oczach mojego ojca. On był dumny nie tylko z faktu, że brałam udział w tym pokazie, był dumny z tego, że jest ze mną. To wywoływało w moim sercu radość.
Uważnie obejrzałam także wystrój. Cały wybieg był dokładnie oświetlony, z sufitu zwisały wielkie zegary. Catwalk został przyozdobiony ciemno zieloną, sztuczną trawą. Miałam wrażenie, jakbym znalazła się w świecie Alicji z Krainie Czarów.
Przed ostatnim wyjściem była spora przerwa, więc rozbierając się z przedostatniej kreacji, założyłam na siebie szlafrok i usiadłam przed pokazową toaletką.
-Li to wredny karzeł z kokiem na czubku głowy. -  warknęła Rozalia.
-Wyluzuj. - mrugnęłam do niej.
-Widziałaś? - zapytała z powagą.
-Co takiego?
-Kastiel. Patrzył na Ciebie, jakby miał zamiar Cię zjeść czy coś.. - nie śmiała się, co oznaczało, że zauważyło to więcej osób.
-Przyjaźnimy się. - powiedziałam stanowczo.
-A kiedyś uprawialiśmy seks, taka tam przyjaźń. - machnęła ręką i popatrzyła na mnie z wyrzutem.
-Nie mam wpływu na to, jak on na mnie patrzy. - powiedziałam oburzona.
-Pogadaj z nim. To robi się dziwne. - powiedziała i poszła w stronę swojego stanowiska.
-Możemy? - zapytała mnie Annie, jedna z dziewczyn pomagających mi się przebrać.
-Jasne. - odłożyłam telefon i wstałam.
        Po kilku minutach byłam gotowa. W poprzedniej stylizacji miałam spięte włosy, które teraz zostały rozpuszczone i opadały miękkimi falami na moje plecy. Sukienka była niesamowita. W kolorze blado szarym z mieniącymi się drobinkami, jakby ktoś rozsypał na nią dziwny rodzaj, mieniącej się soli. Od pasa materiał przypominał mi płynącą w dół wodospadu wodę, mimo to sukienka zachowywała lekkość i kobiecość. Góra kreacji została idealnie dopasowana do moich wymiarów. Głęboki dekolt w kształcie litery V odsłaniał częściowo moje piersi. Ufałam Leo, że dopasował ją na tyle idealnie, że przy ruchu nic się nie zsunie.
Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Wyglądałam pięknie, idealnie wpasowywałam się w tą bajkową scenerie. Hałas  na głównej sali ucichł i zamiast głośnej, rytmicznej muzyki z głośników sączyła się teraz delikatna, romantyczna melodia.
-Wow. - szepnęła za mną Rozalia. Odwróciłam się w stronę przyjaciółki.
Ona również wygladała niesamowicie. Jej sukienka miała intensywny, czerwony odcień. Także sięgała ziemi, ale od biodra została rozcięta, odsłaniając jej smukłą nogę. Góra sukienki była wiązana na szyi, odsłaniając jednoczenie ramiona Rozalii.
-Są niesamowite. - wskazałam na Nasze sukienki.
-On wygra. - odparła a jej oczy rozszerzyły się w panice.
-Wiem, nie ma innej możliwości. - uśmiechnęłam się szeroko, ale twarz białowłosej pozostała bez zmian. - Hej, co jest? - zapytałam kładąc jej dłonie na ramionach. Kilka kosmyków wydostało się z jej wysoko upiętych włosów.
-Życzyłam mu wygranej, ale nie dokonać wierzyłam, że się uda. To oznacza dwa miesiące bez niego. - popatrzyła mi w oczy, a w jej własnych wezbrały łzy.
-Roza, spokojnie. - powiedziałam. Nie mogłam dopuścić, by rozmazała makijaż. Miałyśmy pomóc Leo. - wszystkie jego dzisiejsze projekty były niesamowite, te sukienki są tylko zwieńczeniem. Jestem dumna z tego, że mogę reprezentować jego kolekcje. On nie wyjedzie na zawsze, odbędzie staż i wróci. Roza.. zawsze chciałaś jego szczęścia, czyż nie? - zapytałam.
-Tak, oczywiście, że tak. - odparła łamiącym się głosem.
-W takim razie pomóż mu teraz złapać jego własną gwiazdkę z nieba. - podałam jej dłoń.
-Masz racje. - pociągnęła nosem w mało kobiecy sposób. - Leo wygra. - uniosła triumfalnie głowę.
         -Panie i Panowie, zarząd Wyższej Szkoły Mody w Mediolanie, chciałby zaprosić na scenę modelki, reprezentujące Naszych uczestników. - usłyszałam głos koordynatorka pokazu.
Spojrzałam przed siebie, stała tam Rozalia. Uśmiechnęła się do mnie wesoło. Wiedziałam, że to będzie Nasze najlepsze wyjście. Z głośników popłynęła spokojna melodia, a my ruszyłyśmy. W miejscu gdzie Nasze drogi się łączyły, chwyciłyśmy się za ręce. I wolnym, dostojnym krokiem doszłyśmy do końca wybiegu, gdzie zatrzymałyśmy się i czekałyśmy na pozostałe uczestniczki. Usłyszałam, jak wśród tłumu przebiegł pomruk zadowolenia i podziwu. Rozglądałyśmy się leniwie po widowni. W pewnym momencie zamarłam. Prawie w ostatnim rzędzie siedziała moja matka. Wzięłam głęboki wdech. Poczułam, że Rozalia mocniej ściska moją dłoń. Spojrzałam na przyjaciółkę, jej wzrok utkwił w miejscu, w którym przed chwilą znajdował się mój. Widziała, co zobaczyłam. Kątem oka widziała także, że Lysander zauważył, że coś przykuło Naszą uwagę i podążył śladem Naszych spojrzeń. On także widział. Stałam przez chwilę, jak spraliżowana. Dopiero po kilku uderzeniach serca przypomniałam sobie, dlaczego tutaj jestem. Robiłam to dla przyjaciela, a teraz powinnam wyglądać niczym milion dolarów, w złocie. Odwróciłam wzrok od twarzy matki i utkwiłam spojrzenie w jury.
       Stałam na wybiegu, pod ostrzałem spojrzeń. Starałam się wyglądać tak pięknie, jak to tylko było możliwe.
-Panie i Panowie, w imieniu zarządu Wyższej Szkoły Mody w Mediolanie chciałbym ogłosić Państwu, że jury wybrało uczestnika konkursu, który w nagrodę za swoją ciężką prace będzie miał możliwość odbycia stażu w jednym z Domów Mody. Panie i Panowie zwycięzcą jest.. - wstrzymałam oddech, poczułam jak białowłosa ściska moją dłoń. - Leo! - wykrzyknął przewodniczący jury przez mikrofon. Rozgorzały gorące brawa. Leo wszedł na scenę i wpadł prosto w ramiona Rozalii. Odsunęłam się nieznacznie i klaskałam razem ze wszystkimi.
-Dziękuje. - podszedł do mnie i mocno przytulił.
-Gratuluje, zasłużyłeś na zwycięstwo. - cmoknęłam go w policzek.
          Po części oficjalnej i wręczeniu Leo zaproszenia na staż, wszyscy zostali zaproszeni na coś w rodzaju after party.
-Wyglądasz niesamowicie. - Lysander podszedł do mnie i pocałował we włosy. Leo poprosił bym się nie przebierała.
-Jak na Naszą kumpelę przystało! - zawołał wesoło Armin i mocno mnie przytulił.
-A gdzie Rozalia i Leo? - zapytał Kentin.
-Leo udziela wywiadów do lokalnych gazet, a Roza mu towarzyszy. - wyjaśnił Kas.
-Dobrze Wam dzisiaj poszło. - skomplementowałam ich występ.
-Graliśmy dla pięknych dziewczyn. - mruknął Armin. Było to bardzo urocze.
-Dzięki. - uśmiechnęłam się.
-Miałem na myśli tamte dwie, ale Wy też nie jesteście niezłe. - powiedział kiwając głowę w stronę stojących za mną dziewczyn, dołączyli do Nas Rozalia i Leo.
-Frajer. - uderzyłam go żartobliwie w ramie.
-Wow przed Tobą wielki świat. - powiedział Kentin do Leo.
-Nie mogę się doczekać. - odparł czarnowłosy podekscytowany.
-Trzeba skombinować szampana. - mruknęła Rozalia i uśmiechnęła pod nosem.
-Mam coś w samochodzie. - rzucił Lysander. - Przewidziałem, że wygrasz. - powiedział do Leo. Wszyscy wybuchnęli śmiechem.
-Powinniśmy móc pić razem ze wszystkimi. - burknął Alexy.
-Za dużo nauczycieli. - odparłam. - Idziemy? - zapytałam Lysandra. Chwycił mnie za rękę i zaczęliśmy kierować się ku wyjściu.
        Po drodze spotkaliśmy Carmen i mojego ojca.
-Są i Nasi zakochani. - powiedziała Carmen.
-Nie mów słowa zakochani przy mnie. Dla mnie to nadal urocza czterolatka. - oburzył się tata.
-Tato. - upomniałam go.
-Wybacz skarbie, mówię jak jest. - uniósł ręce w obronnym geście.
-Spokojnie Loraine, rozumiem Twojego tatę. - włączył się do rozmowy Lysander. - doceniam, że jest troskliwym ojcem.
-Nie kupuje tego, ale niezła próba. - zaśmiał się tata.
-Pięknie wyglądałaś, mamy mnóstwo zdjęć. - Carmen prawie piszczała z podekscytowania.
-Ta sukienka przebiła wszystko. - chwyciłam w dłonie materiał.
-Twój brat jest bardzo zdolny i pracowity. - ojciec przybrał poważniejszy ton, zawsze gdy kogoś chwalił to tak robił.
-Wybieraliście się gdzieś? - zapytała ciocia.
-Tak, po szampana do samochodu. - powiedziałam zgodnie z prawdą.
-Dlaczego po prostu go nie weźmiecie ze stolika? - zmarszczyła brwi, czasami bywała niedomyślna.
-Nie możemy ze względu na nauczycieli. Ale zamierzamy nalać go sobie do szklanek od soku i udawać, że nie ma w tym napoju żadnych procentów. - uśmiechnął się szeroko Lysander.
-W takim razie to cudowne, że zawsze wożę ze sobą jakiś alkohol. Muszę tylko pójść po kluczyki od samochodu, są w torebce, a ta w szatni. - Carmen wydawał się lekko wstawiona. Domyśliłam się, że mój tata był kierowcą.
-Pójdę po nią. Zobaczymy się na parkingu. - powiedział do Nas.
       

poniedziałek, 13 lutego 2017

Rozdział 86

           -Lysander! - zawołałam wesoło i wpadłam w jego ramiona. Poczułam znajomy zapach jego perfum, jedyny w swoim rodzaju.
-Witaj. - mruknął i chwycił moją twarz w dłonie. Jego pocałunek łączył w sobie delikatność i zdecydowanie.
-Próba. - usłyszałam ostry głos Kastiela. Kiwnęłam mu głową na powitanie.
-Idźcie, muszę przymierzać sukienki. - powiedziałam do białowłosego.
-Będziesz wyglądała pięknie. - pogłaskał mój policzek.
Przymiarki trwały w najlepsze, zauważyłam projektanta, którego poznałam kilka chwil wcześniej.
-Loraine, możemy pogadać? - zaczepił mnie Leo.
-Jasne. - wzruszyłam ramionami i odeszłam z nim na bok.
-Chciałbym Cię poprosić... - zawahał się.
-Mów, zrobię cokolwiek. - miałam dziwne przeczucie, że pożałuje tej obietnicy.
-Wielki finał pokazu należy do mnie. Staram się o kilkutygodniowy wyjazd do Mediolanu na staż. To moja życiowa szansa. - miał racje, takiej okazji nie wolno przegapić.
-Gratuluje. To cudownie. - ucieszyłam się.
-Dlatego potrzebuje Ciebie. Nie stać mnie żeby wynająć zawodowe modelki. Ty i Rozalia wyglądacie świetnie, co prawda daleko Wam wzrostem do zawodowych modelek, ale przerobię sukienki tak, żeby wyglądały perfekcyjnie. Proszę. - powiedział błagalnie. Zawsze uważałam, że on i Lysander to totalne przeciwieństwa, ale w tej chwili przekonałam się, że łączyło ich błagalne spojrzenie, pięknych oczu spod wachlarza rzęs. Pięknie, nie da się odmówić, pomyślałam.
-Leo.. ja. - zająknęłam się.
-Powiedziałaś cokolwiek. - wypomniał mi.
-Mogę Ci pożyczyć pieniądze na wynajem modelek... - próbowałam się wykręcić.
-Loraine. Błagam. - złożył ręce, jak do modlitwy.
-Zgoda. - tyle zdarzyłam wydusić zanim odciął mi dopływ powietrza gwałtownym uściskiem.
Gdy wreszcie mnie puścił, przez kilka minut musiałam go przekonywać, że jedno dziękuje to wystarczająco i nie oddaje mu nerki, po prostu wystąpię w jego kreacji. W sumie wolałabym oddać nerkę.
    -Rozalia? - szukałam przyjaciółki wśród dziewczyn przymierzających swoje ubrania specjalnie dla nich wybrane na pokaz.
-Jestem! - krzyknęła zza zasłony.
-Wiedziałaś, że Leo chce mnie o to prosić? - stałam obok prowizorycznej przymierzalni.
-Jasne, że tak. Mam nadzieje, że mu nie odmówiłaś. - nie widziałam jej, ale wiedziałam że bardziej skupia się na swoim odbiciu w lustrze niż moich słowach.
-Nie mogłabym. To jego szansa. - przewróciłam oczami.
-Ogromna, fajnie mieć zdolnego faceta.
-Spójrzcie, jakie z Was szczęściary. - za moim plecami pojawił się Lysander.
-Po próbie? - zapytałam z uśmiechem.
-Cześć Lys. - głową Rozalii wyłoniła się z zza zasłony.
-Witaj Rozalio. - przywitał ją.
-Ty także wiedziałeś? - spojrzałam na niego podejrzliwie.
-Winny. - wzruszył ramionami i przekrzywił głowę, wyglądał uroczo. Nie na tyle żebym nie poczuła się dotknięta, że mnie nie uprzedził, ale na tyle by móc się uśmiechnąć.
          -Więc jesteś teraz modelką. - zagadnął mnie Kastiel.
-Amatorką. Dalej lepszą niż z Ciebie muzyk. - przekomarzałam się z nim.
-Nie mogę się doczekać zobaczyć tych wszystkich lasek. Powinienem mieć wejście za kulisy.
-Przecież masz.
-Tak, ale nie takie uprawniające do wejścia do garderób. - uśmiechnął się kwaśno.
-Zboczeniec. - wypomniałam mu.
-Pomocnik. Wiem, jak ciężko zapiać sukienkę. - wytłumaczył się.
-Więc.. zabierasz kogoś? - każdy z Nas miał wejściówkę na widownię dla jednej osoby.
-W sensie coś w stylu randki? - prychnął. - nie, to nie mój styl. Nie wierze, że czyjkolwiek. - wskazał na faceta niosącego karton z dziwnymi dekoracjami.
-Czyli przychodzisz sam? - chciałam się upewnić.
-Już to powiedziałem. - przewrócił oczami. Zaczynał się irytować. Tak łatwo można go było wyprowadzić z równowagi.
           -Dwóch facetów na jednej sali, dobra jesteś. - zaczepił mnie wcześniej poznany projektant.
-Jeden to mój chłopak drugi to jego brat. - odpowiedziałam z uśmiechem.
-Nie mówiłem o Leo. Miałem na myśli tego czerwonowłosego chłopaka. - zbliżył się do mnie.
-To mój były chłopak. Poza tym to nie byłaby Twoja sprawa. - wytknęłam mu.
-Oczywiście, że nie. Przypadkowo usłyszałem, jak pytałaś go o jego randkę na jutrzejszy wieczór.
-Podsłuchiwałeś. - podsumowałam ze złością.
-Sprawdzam uczestników. Jesteś w teamie Leo. - zmrużył oczy.
-Więc też próbujesz uzyskać staż?
-Nie, jestem na to za stary. - nie wyglądał na więcej niż trzydzieści lat. - poproszono mnie o to, jestem w komisji.  - wytłumaczył się.
-Spieszę się. - uśmiechnęłam się kwaśno i wycofałam po chwili obracając się na pięcie.
-Do zobaczenia! - krzyknął za mną, odwróciłam się i pomachałam mu.
         -Jadałaś? - Carmen wsadziła głowę w szparę w moich niedomkniętych drzwiach.
-Nie jeszcze. - pokręciłam głową z nad stosu kartek.
-Jakieś szczególne życzenia? Poproszę Panią Emeryll żeby coś dla Nas przygotowała.
-Cokolwiek. - nie skupiałam się na jej słowach.
-Może po prostu zamówimy tajskie?
-Jasne. - przerzuciłam wzrok na nią. Uśmiechnęła się do mnie ciepło i zniknęła.
Po około godzinie zawołała mnie na dół. Na wyspie kuchennej czekała na Nas papierowa torba z logo naszej ulubionej restauracji z tajskim jedzeniem.
-Jak idą przygotowania do pokazu? - zapytała mnie podczas wyciągania jedzenia z toreb i przekładania ich na talerze.
-Leo wkręcił mnie w swój wielki finał, stara się o staż w Mediolanie. - zaczęłam jej opowiadać, w międzyczasie przyniosłyśmy się z talerzami na kanapę.
-Leo to zdolny chłopak, uciesze się jeśli wygra.
-Chwila, jesteś też w komisji? - zmarszczyłam brwi.
-Nie, ale znam kilka osób wiedziałam o jego kandydaturze. - wyjaśniła. - nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę Cię w jego projektach.
        Późno w nocy, kiedy skończyłam pisać wszystkie zaległe prace domowe, mogłam pozwolić sobie na chwile relaksu. Wypełniłam wannę po brzegi wodą, wrzuciłam ulubioną kulę do kąpieli i zapaliłam świeczki. Łazienkę wypełnił zapach lawendy. Korzystałam z dobroci kąpieli tak długo, dopóki woda nie zrobiła się zimna.
Kolejny dzień spędziłam na nauce do egzaminów, które niedługo miały nastąpić. Po południu miałam pojawić się w hali, gdzie odbywał się pokaz. Każda z Nas miała swoje stanowisko w garderobie, gdzie w gotowości stała już wizażystka i fryzjerka w jednym.
-Dzień dobry. - przywitałam się z nimi.
-Witaj. - odpowiedziała. Była kobietą około czterdziestki, jej twarz zdradzała częste wizyty w gabinecie medycyny estetycznej. Glonojadzie usta skutecznie przykuwały moją uwagę. Nie chcąc być niegrzeczna starałam się patrzeć jej w oczy.
Usiadłam na fotelu, a wizażystka natychmiast się mną zajęła. Po kilkunastu minutach do mojego stanowiska podeszła Rozalia, wcześniej napisałam jej sms'a prosząc o kawę.
-Trzymaj. - położyła kubek przesuwając masę kosmetycznych ulepszaczy.
-Chciałam trochę mniej. - przymrużyłam jedno oko zaglądając do kubka.
-Musimy potem pogadać, moi rodzice dzisiaj ostatecznie zwariowali. - widziałam po jej minie, że nie żartuje.
-Może po pokazie spędzimy noc u mnie? - zaoferowałam.
-Jasne. - uśmiechnęła się. - muszę iść, moja wizażystka zaraz mnie udusi. - dopiero teraz zauważyłam że miała jedno oko pomalowane, a drugie nie. Zaśmiałam się.
      Siedząc dalej w nie wygodnym fotelu dostałam wiadomość od Lysandra : wyjdź na główną sale.
-Emm.. muszę do toalety. - spojrzałam w lustro spoglądając na odbijającą się w nim Eve, czyli moją wizażystkę.
-Jasne, poczekam. Zjem coś szybko. - wskazała na stół z cateringiem.
Wyszłam z garderoby i przemierzając całe pomieszczenie, gdzie kłębiły się tłumy dziewcząt i obsługi, wyszłam na główną sale. Od razu zauważyłam Lysandra.
-Hej. - przywitałam się dając mu buziaka.
-Cześć, mam dla Ciebie niespodziankę. - powiedział. Spojrzałam na niego pytająco, zrozumiałam kiedy się odsunął, a osoba stojąca za nim odwróciła w moją stronę.
-Tato! - pisnęłam i rzuciłam się mu na szyje. Mocno mnie do siebie przytulił.
-Dlaczego nie mówiłaś o pokazie? - zapytał mnie.
-Wspomniałam, ale to nie było zbyt ważne. - trzymaliśmy się za ręce.
-Jak to nie? Moja córka idąca w pokazie charytatywnym, nie mogłem tego przegapić. Dobrze, że ten młody człowiek dokładnie mnie poinformował. - kiwnął na Lysandra z uśmiechem. - Dziękuje. - skinął głową.
-Cała przyjemność po mojej stronie. - odparł Lysander.
-Tak się cieszę, że przyjechałeś, ale muszę już iść. Zobaczymy się później? - zapytałam ojca.
-Tak, tak. Mam zamiar jeszcze pojechać do domu Carmen i trochę się odświeżyć po podróży. Wpadłem prosto z lotniska.
-Do zobaczenia. - cmoknęłam go w policzek.
-Zawiozę Pana. - zadeklarował się Lys.
-Nie trzeba, mogę pojechać taksówką.
-Nalegam. - uparł się białowłosy.
       


Wybaczcie, że znowu musieliście tak długo czekać na rozdział ❤️ kolejny z nich to już pokaz mody, którego część z Was jest ciekawa 😀😀😀

poniedziałek, 6 lutego 2017

Rozdział 85

         Ludzie uprawiają seks z różnych powodów; dla zabicia czasu, dla zemsty, dla zaspokojenia własnego pragnienia, dla stworzenia nowego życia, dla wypełniania obowiązku małżeńskiego... Powodów jest cała masa. Analizując każdy z nich mogłam dumnie nazywać się szczęściarą - uprawiałam seks z miłości. Wśród całej obłudy i zakłamania tego świata, to była najbardziej szczera i pełna miłości rzecz. To, co dajesz z siebie wraca do Ciebie po stokroć pozwalając odkryć magię seksu.
       -Co będzie, kiedy to wszystko straci swój urok? - zapytałam leżąc obok Lysandra.
-Co masz na myśli? - odparł, gładząc moje plecy.
-Jak na razie jesteśmy młodzi, nienasyceni sobą.. - mruknęłam.
-Nigdy się Tobą nie nasycę, ale zmieni się nie wiele. Będziemy siedzieć na werandzie naszego domu w malowniczej Prowansji, a ja będę trzymał Twoją dłoń podczas, gdy Ty będziesz mi opowiadać o każdym, wspaniałym momencie Twojego życia.
-Czyli mamy plan. - wzruszyłam ramionami.
-Podoba Ci się? - w jego głosie słyszałam nadzieje.
-Mogę być wszędzie, byle z Tobą. - to była czysta, nieskalana prawda.
-Kocham Cię. - szepnął patrząc mi w oczy. Jego własne emanowały miłością.
          -Nie powinnaś być na próbie? - do mojego stolika podszedł Kas.
Podniosłam głowę i odstawiłam filiżankę z kawą. Do wnętrza kawiarni wpadły promienie słońca rażąc mnie w oczy.
-Jeszcze nie. - odparłam z uśmiechem przesłaniając oczy dłonią.
-Mogę? - wskazał na białe, plastikowe krzesło.
-Jasne. - zamknęłam laptopa.
-Co robiłaś?
-Pisałam esej. - to była taka banalna odpowiedź, ale to właśnie robiłam. Ot, zwykła dziewczyna siedząca w kawiarni i odrabiająca prace domową.
-Za rok kończysz szkołę. - posłał mi półuśmiech.
-Ty też. - zaznaczyłam.
-Zobaczymy. - uciekł wzrokiem na bok.
-Nie mów tak, poradzisz sobie. - chciałam dodać mu otuchy, więc odruchowo chwyciłam jego dłoń. Nie cofnął ręki, ale spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami.
-Yymm... tak, dam. - mruknął lekko zakłopotany.
Zakłopotany Kas to było coś. Budowaliśmy przyjacielską relacje, ale jak na razie mieliśmy tylko fundamenty.
-Cieszysz się na pokaz? - zmieniłam temat, zabierając dłoń i chwytając filiżankę.
-Ta, ale jeszcze bardziej cieszy mnie fakt, że pijesz z filiżanki, a nie litrowego kubka. - zaśmiałam się.
-Wiesz ile kofeiny potrzebuje, żeby funkcjonować. - szczególnie po nocy z Lysandrem, pomyślałam.
-Macie randkę? - zapytał, jakby wiedział, że myślałam o białowłosym. Nagle w moich myślach pojawiły się obrazy z wczorajszej nocy. - dlaczego się rumienisz? Powiedziałem coś nie... - zamilkł, domyślił się. Widziałam to w jego oczach. Dostrzegłam tam też pierwiastek zdrady. Nie byliśmy razem, ale poczułabym się równie źle wiedząc, że sypia z moją przyjaciółką.
-Muszę iść. - mruknął i wyszedł.
Z westchnieniem oparłam się na krześle i wpatrywałam w duże okno naprzeciw.
-Loraine? - z natłoku myśli wyrwał mnie głos Rozalii.
-Cześć. - odparłam nieprzytomnie.
-Wyglądasz.. dziwnie. - przekrzywiła głowę, uważnie mi się przyglądając.
-Dzięki. - zacisnęłam usta w wąską linie. - siadaj.
-Nie mogę, spieszę się na próbę. A Ty jak widać żyjesz w innej strefie czasowej. - wypomniała mi. - ruchy, ruchy. - ponagliła ruchem rąk.
W panice spojrzałam na zegarek. Cholera miałyśmy piętnaście minut. Pospiesznie wrzuciłam swoje rzeczy do torebki i chwyciłam laptopa.
        Kilka minut później byłyśmy już w szkole. Muzyka grana przez Martina była coraz głośniejsza.
-Hej. Wiesz już czy grasz ze swoim zespołem? - zaczepiła mnie Iris.
-Tak. Nie gram. - skrzywiłam się.
-Oo.. szkoda. - wyglądała na rozczarowaną. - szkoda, że nie będziesz z Nimi ćwiczyć. - odwróciła się i zamierzała odejść.
-Iris. - zaczęłam. Obróciła się ponownie w moją stronę. - zawsze możesz przyjść do Nas na próbę. Gdy to mówiłam nie miałam na myśli tylko tych prób, tutaj. - rozejrzałam się.
-Dzięki. - uśmiechnęła się.
      -Mamy przymiarki. - Rozalia zaczęła mnie ciągnąć w stronę garderoby.
-Ciekawe w czym wyjdziemy. - mruknęłam. Spiorunowała mnie wzrokiem. - nie wszystko jest projektu Leo. - dodałam, jej spojrzenie złagodniało.
-Nie obrażaj mojego chłopaka. Jesteś moją przyjaciółką, kocham Cię, ale jeszcze jedna aluzja do jego nieudanych projektów, a Cię uduszę. - powiedziała grobowym tonem.
-Jasne. - podniosłam ręce w obronnym geście. Obie wybuchnęłyśmy śmiechem.
W garderobie czekało już sporo osób. Między nimi kręcili się projektanci. Wśród nich zauważyłam Leo. Rozalia podbiegła do niego się przywitać, a ja stanęłam pod ścianą obok innych dziewczyn. Na końcu garderoby zauważyłam Li. Gdy wyczytano moje imię wyszłam przed szereg.
-Hm dość długie nogi.. jesteś zbyt blada, wręcz trupia. - dziewczyna dobierająca mi stój wzdrygnęła się. Była niska, drobna i miała piękne płomiennorude włosy. - te oczy... - stanęła przede mną wpatrując się. Poczułam się zakłopotana, ale nie odwróciłam spojrzenia. Jej oczy miały szmaragdowy odcień.
Po kilku uderzeniach serca dołączyła do Nas Rozalia.
-Wow, Ty zakończysz mój pokaz. - projektanta, amatorka rzecz jasna, wskazała na białowłosą.
-Na prawdę? - ucieszyła się moja przyjaciółka.
-To nie najlepszy wybór, one przyciągają wypadki.. - rzuciła złośliwie Li, przechodząc obok.
-Obiecaj, że tego nie spieprzysz. - rudowłosa chwyciła Rozalie za ramiona. Jej spojrzenie było nieco obłąkane.
-Natomiast mój, zakończysz Ty. - dorzucił wysoki chłopak, wskazując na Iris. Dziewczyna wyglądała na speszoną.
-Gratulacje. - powiedziałam do niej i posłałam ciepły uśmiech.
-Jestem Clark. - przedstawił się wszystkim.
         Przymiarki trwały w najlepsze, jako że większość ubrań dla mnie została już dobrana, wyszłam poza halę, by zapalić.
-Cholera. - mruknęłam, gdy moja zapalniczka odmówiła mi posłuszeństwa.
-Spróbuj tę. - usłyszałam męski głos, wyciągnął do mnie dłoń podając zapalniczkę. Odpaliłam papierosa.
-Dzięki. - oddałam mu jego własność.
-Jesteś zawodową modelką? - zapytał również zapalając papierosa.
-Tak i mam lekko ponad metr sześćdziesiąt. - odparłam sarkastycznie.
-No tak. Idiotyczne pytanie. - prychnął. - chciałem zagadać. -  wyznał.
-No więc zagadałeś. - uśmiechnęłam się.
-Szkoda, że nie jesteś wyższa. Na pewno podbiłabyś światowe wybiegi.
-Wystarcza, że Leo pozwala mi włożyć swoje kreacje. - wypuściłam dym.
-O, znasz Leo. - przykuło to moją uwagę.
-Przyjaźnimy się, a Ty skąd go znasz?
-Z takich miejsc, jak to. - wzruszył ramionami. - czasem idziemy razem na kawę, piwo.. - rzucił niby od niechcenia.
-Fajnie. - odparłam i lepiej mu się przyjrzałam.
Był wysoki, nawet bardzo. Zdecydowanie był wyższy od Kastiela i Lysandra. Miał karmelowe włosy i brązowe oczy. Jego ostre rysy twarzy sugerowały, że mógłby być modelem. Natura poskąpiła mu muskulatury, widać że sam również nie próbował wypracować swojego ciała.
-Noszę rozmiar M. - powiedział, a na jego ustach błądził uśmiech.
-Co? - wyparowałam.
-Obserwowałaś mnie. - wytłumaczył.
-Wybacz.
-Spoko, wszyscy oceniamy się najpierw po wyglądzie czyż nie? - spojrzał mi w oczy.
-Tak, masz racje. - przytaknęłam. - a potem oceniamy charakter, a mój chłopak nienawidzi, gdy się spóźniam. - zgasiłam papierosa i z uśmiechem weszłam na halę w poszukiwaniu Lysa.

czwartek, 2 lutego 2017

Rozdział 84

        -Dostanę zawału. - pożaliłam się Lysandrowi.
-Ciszej, słuchajcie występu. - upomniał Nas żartobliwie Kentin.
-Nie martw się. Pilnujemy listy, w odpowiednim momencie nastąpi awaria. - mruknął Lysander, przykładając usta do mojej skroni.
-A jeśli to nie wypali, to zaczniemy udawać, że jej nie znamy. - zażartował Kas.
Miałam dość ich żartów, moje serce waliło jak oszalałe, bardzo się martwiłam. Wyrzuty sumienia w razie niepowodzenia nie pozwoliłby mi sobie wybaczyć.
-Chcesz coś do picia? - zapytał mnie Lysander.
-Kawę. - zmroził mnie spojrzeniem. - co? - burknęłam.
-Wiesz, że to wbrew moim zasadom. - uśmiechnęłam się, zawsze pozował mi na maksymalnie dwa duże kubki. - herbata. - postanowił.
-Zaraz śpiewa Iris. - zachichotał Armin.
-Z czego się śmiejesz?
-Ze stresu. - uśmiechał się szeroko.
-Co jedno ma do drugiego? - zmarszczył brwi Kastiel.
-Śpiewa zaraz po niej. - dorzucił Ken.
-Co? Ty śpiewasz? - zdziwiłam się.
-Tak, będę niczym Madonna. - przewrócił oczami i przybrał nonszalancką pozę.
Lysander wrócił, gdy Iris wchodziła na scenę. Śpiewała ,,Fight for this Love" nie było to idealne wykonanie, ale śpiewała wystarczająco rytmicznie. Zaczęłam więc klaskać do rytmu, dołączyło do mnie kilka osób. Gdy piosenka dobiegła końca, Armin podniósł się z miejsca i ruszył w kierunku sceny.
-Wielkie brawa dla Iris! - z mikrofonu płynął ciepły głos Pani Warp. - teraz na scenę zapraszamy kolejnego śmiałka... Armin! Powitajcie go ciepło. - Armin podrapał się nerwowo po głowie, ale wszedł na scenę.
Z głośników płynęły pierwsze dźwięki. Cała Nasza paczka zaczęła wydawać się z siebie dziwne dźwięki, które można byłoby uznać za doping. Obok mnie usiadła Rozalia.
-Gdzie byłaś? - szepnęłam.
-Szykowałam się do występu. Wiesz ćwiczenia głosu... - gestykulowała.
-Mhm.. - mruknęłam.
Armin tak bardzo fałszował, że nawet uprzejma Pani Warp nie wytrzymała i czasem się krzywiła. Gdy jego występ dobiegł końca wszyscy odetchnęliśmy z ulgą.
-Radzę zmienić sale, jeśli komuś się nie podobało, bo zamierzam się znowu wpisać na listę. - mrugnął do tłumu. Dziewczęta z niższych klas wydawały się nim zachwycone.
Do występu Rozalii zostały jeszcze dwie piosenki. Czułam, że coraz bardziej zaczynam się denerwować.
-Idę, życzcie mi szczęścia! - klasnęła wesoło w dłonie i ruszyła ku scenie.
-Trzymaj kciuki. - mruknął do mnie Kas.
-Na scenę zapraszamy kolejną wokalistkę, wybrała bardzo odważny utwór w wykonaniu Whitney Houston! Brawa dla Rozalii! - zapowiedziała ją panna Warp.
W panice poderwałam się w miejsca i ruszyłam do kąta, w którym stała konsola Alexego.
-Zrób coś. - powiedziałam nerwowo.
-Spokojnie. - mrugnął do mnie.
-Chciałabym Was wszystkich ciepło powitać! - dobiegł mnie podekscytowany głos Rozalii. - wybrałam tą piosenkę nie bez powodu, świadczy ona przede wszystkim o sile głosu. Zaczynajmy, Alexy. - kiwnęła na niego. Posłałam jej szeroki, nerwowy uśmiech.
Z głośników wydobyły się pierwsze dźwięki.
-Alexy!
-Spokojnie zaraz to wyłącze. - Rozalia jeszcze nie śpiewała.
-Już! - nakazałam mu, gdy usłyszałam, że zaraz Rozalia powinna zacząć śpiewać.
-Nie da się! Zacięło się! - odparł spanikowany.
Wiedziałam,  nawet najprostsza rzecz w naszym wykonaniu musiała się spieprzyć. Już nigdy Rozalia się do mnie nie odezwie. Zaraz cała sala usłyszy, jak na prawdę śpiewa. Kłamstwo ma krótkie nogi? Moje chyba nie miało ich wcale. W akcie desperacji wylałam kubek herbaty na konsole Alexego. Coś strzeliło i kłębek dymu wydobywający się z urządzenia spowodował zwarcie. Z głośników wydobyło się głośne piśnięcie.
-Coś się stało? - Pani Warp zwróciła się do Nas.
-Przepraszam... wylała herbatę. - starałam się brzmieć i wyglądać, jak niezdara.
-O nie. I co teraz. Już nikt nie zaśpiewa. - Kas brzmiał, jak rozhisteryzowana nastolatka, której nie wpuścili na koncert jej ulubionego zespołu.
-Ojej. Nie dobrze. - Nauczycielka wyglądała na zmartwioną.
-Nic nie szkodzi! - Rozalia dalej używała mikrofonu, chociaż nie był jej już do niczego potrzebny. - Zaśpiewam tak czy siak. - dodała dumnie.
-Roza.. to bez sensu. - machnęłam  niedbale ręką. - tak bez podkładu? - pokręciłam głową.
-Ja go nie potrzebuje. Czy mogę? - zapytała Panią Warp. Ta pokiwała głową.
Usiadłam obok Alexego i schowałam twarz w dłoniach. Cholera, wszystko na nic.
-A więc i raz i dwa i trzy. - białowłosa klasnęła w dłonie. I cisza... podniosłam głowę sprawdzając, co jej przeszkodziło. Stała na środku sceny i wpatrywała się we mnie.
-Jestem tutaj dzisiaj, żeby pokazać mojej przyjaciółce, za jak głupią mnie miała. Nie potrafię śpiewać. Wiem o tym. Kiedyś wydawało mi się inaczej, a potem usłyszałam swój głos w studio nagrań. - Zmroziła mnie wzorkiem. - a potem zupełnie inny na płycie. Moja przyjaciółka dwoiła się i troiła, bylebym dzisiaj dla Was nie zaśpiewała. - czułam na sobie spojrzenia całej sali. - cóż to była moja zemsta. Drodzy przyjaciele, wiem o Waszym udziale. - spojrzała na chłopaków.
Poczułam, jak na moje policzki wpełza rumieniec. Było mi niemiłosiernie wstyd. Szczególnie zażenowana byłam własną głupotą. Oczywiście wcześniej niekoniecznie była w stanie ocenić swój śpiew. Mało to ludzi uważa się za Jacksona? Po wizycie w studiu nagrań, gdy usłyszała swój śpiew w słuchawkach.. to zmieniało postać rzeczy.
-A więc? - stanęła przede mną.
-Rozalia, przepraszam ja... - zaczęłam się gorączkowo tłumaczyć.
-Wyluzuj. Mam nadzieje, że da Wam to nauczkę na przyszłość. Nawet najgorsza prawda jest lepsza niż kłamstwo.
-Tylko czasami kłamstwo jest ciekawsze. - mruknął Kas.
-W tym wypadku było. - zaśmiała się. - żałujecie, że nie widzieliście swoich min. - uśmiechnęła się szeroko. - powinnam zostać aktorką.
-Roza, przepraszamy. - Armin położył jej rękę na ramieniu.
       -Ale mi wstyd. - mruknęłam do Lysandra, gdy wyszliśmy na korytarz.
-Kłamstwo ma krótkie nogi.
-Dodatkowo muszę odkupić konsole Alexego. - jęknęłam.
-Wszyscy powinniśmy się zrzucić. W końcu powstrzymanie Rozalii było wspólnym pomysłem. - objął mnie ramieniem.
-Nie, kupię to sama. - pokręciłam głową i zacisnęłam usta.
-Nie zaśpiewałaś dzisiaj. - spojrzałam na niego. - No co? Uwielbiam kiedy wszyscy patrzą na Ciebie z podziwem, a ja mogę wtedy rozkoszować się myślą, że to ze mną jesteś i budujesz każdy dzień. - pocałował mnie w skroń.
-Dni to dopiero początek. - zatrzymałam się. - przed Nami całe lata... - mruknęłam i stając na palcach pocałowałam jego miękkie usta.