czwartek, 28 lipca 2016

Rozdział 31

     Odpowiedział mi uśmiechem, wzięłam do ręki butelkę piwa i kolejną podałam Kastielowi. Stuknęliśmy się butelkami.
-Dogadani? - Rozalia uczepiła się mojego ramienia.
-Owszem. - cieszyłam się, że kłótnie z przyjacielem mam za sobą, bez względu na wszystko, mogłam nazywać go przyjacielem.
-Co z Debrą? - Rozalia, jak zawsze chciała znać wszystkie nowinki.
-Wydawało mi się. - popatrzyła na mnie pytająco. - pocałunek. - wyjaśniłam, pokiwała głową.
-Eh. Powinnaś bardziej zwracać uwagę na szczegóły. - uśmiechnęła się kpiąco.
-Marudzisz. - ucięłam temat. - Tańczymy? - kiwnęłam głową w stronę parkietu.
-Pytasz. - prychnęła i pociągnęła za rękę w kierunku innych tańczących.
Przymknęłam oczy wsłuchując  w muzykę, pozwoliłam by wypełniła moje ciało od stóp aż po czubek głowy. Kołysałam biodrami do rytmu, co jakiś czas odrzucając włosy za ramiona, by nie przeszkadzały w tańcu. Rozchyliłam powieki, obserwując innych uczestników. Rozalia tańczyła z zamkniętymi oczami, za nią tańczył Lysander z rękami opartymi o jej biodra - wyglądali, jakby przetańczyli ze sobą całe życie. Kawałek dalej bawiła się Kim, która energicznie wymachiwała rękami, wow sporo miejsca wymagał ten jej taniec. Dziwiłam się osobom w jej najbliższym otoczeniu, ja z pewnością odsunęłabym się na kilkanaście centymetr, w trosce o własne oczy i zęby.
Poczułam za sobą czyjeś ciało i oddech na włosach.
-Kusisz. - szepnął mi do ucha Armin.
-Wybacz. - zatrzepotałam rzęsami. Oboje parsknęliśmy śmiechem.
-Powinnaś uważać, jeszcze ktoś się nie pohamuje i dojedzie do aktu seksualnego. - zmrużył oczy.
-Czyżbyś miał problemy z samokontrolą? - uniosłam prawą brew.
-Nawet mistrzowi zdarzają się wpadki. - wzruszyłam ramionami, by okazać bezsilność wobec owej sytuacji. Tańczyliśmy bardzo blisko siebie, nie był tak dobrym tancerzem, jak Lysander, ale nie mogłam narzekać. Był wyższy  od białowłosego, co sprawiało więcej kłopotu, by utrzymać nasze twarze bliżej siebie, co rusz czułam na szyi jego oddech, gdy coś mówił, jego usta delikatnie obijały się o moją skórę, wywołując przyjemny dreszcz.
-Muszę się napić. - byłam na tyle blisko jego ucha, że nie musiałam krzyczeć, by cokolwiek usłyszał. Ruszyłam do barku. Na wysokich, barowych stołkach siedziało kilka osób, w tym Melania, wydawała się nieźle wstawiona.
-Uhuhu, komuś tutaj szumi. - zagwizdałam i nalałam sobie wódki w celu zrobienia drinka.
-Oo, jest i podpuszczalska suka! - wybełkotała głośno.
-Co Ty pierdzielisz?! - zmarszczyłam brwi, do jasnej cholery, co Ci ludzie do mnie mają.
-Ty i Nataniel, odbiłaś mi go! - oskarżyła mnie, mimo upojenia alkoholowego, była w stanie krzyczeć, co prawda ciężko było cokolwiek zrozumieć, niemniej jednak był to krzyk.
-Na litość boską. Po pierwsze, nie jest Twój. Po drugie, nie kręcę się wokół niego, jego siostra wystarczająco odstrasza. Po trzecie coś Ty sobie ubzdurała? - początkowo pokazywałam na palcach, który argument z kolei wymieniam, a potem rozłożyłam ręce w błagalnym geście.
-Co tu się znowu dzieje? - Rozalia stanęła za mną i zarzuciła mi rękę na ramie.
-Melania ma dość. - wytłumaczyłam. Moja oskarżycielka, nie odezwała się słowem, więc postanowiłam wziąć drinka i odejść od tej wariatki.
      Wyszłam na taras, odpaliłam papierosa i mocno zaciągnęłam, przytrzymałam dym w moich płucach, by po chwili wypuścić go w formie kółek o nieregularnym kształcie.
-Raka karmisz. - czerwonowłosy odebrał mi fajkę.
-Złodziej. - pokazałam mu język.
-Czyżby? Przecież się podzielę.. - mruknął i zbliżył twarz do mojej. Patrzyłam w jego oczy, jak zahipnotyzowana, czekoladowe tęczówki wydawały się być bezdenne. Powoli wyciągnęłam brodę w kierunku jego twarzy. Pochylił się jeszcze bardziej i delikatnie wdmuchał dym tytoniowy do moich ust. Wciągnęłam go do płuc i nieznacznie odsunęłam, by go wydmuchać.
-Widzisz, nie jestem samolubny. - uniósł brwi do góry.
-Yhm. - kiwnęłam głową, nie wiem, dlaczego, ale każdy jego ruch mnie hipnotyzował.
-Impreza powoli się kończy, powinniśmy zatańczyć, inaczej będziesz mi marudzić przez kolejne lata. - przewrócił oczami, zamyśliłam się. Halo?! Lata?! Czy on powiedział lata?! Czyli zamierza spędzić ze mną kolejne lata?! Musiałam pilnować, by moje oczy utrzymały się w oczodołach.
-Nie chce być niemiły, ale zamknij buzie, nie brakuje tutaj much i innych. Coś ci wleci, udławisz sie... - pomachał rękami. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że moje usta faktycznie są otwarte. Posłusznie zamknęłam buzie.
-Chodź. - chwycił moją rękę i ruszyliśmy na parkiet. Postanowiłam wziąć się w garść i przywrócić moją pewność siebie.
    Tańczyliśmy bardzo blisko siebie, co jakiś czas czułam jego oddech na swoim ciele, jego dłonie często zatrzymywały się na moich biodrach. Niekiedy mój tyłek ocierał się o jego ciało. Dom pustoszał, zostało już tylko kilka osób. Widziałam, że zbliża się do nas Rozalia. Odsunęłam się od Kastiela, który tylko wzruszył ramionami.
-Muszę się zbierać. Nie wiem, już jak mam na imię! - Roza krzyczała i chichotała jednocześnie, miała racje, była w kiepskim stanie.
-Odprowadzę Cie. - zadeklarowałam, martwiłam się o nią.
-Nie trzeba, śpię u Leo, pójdę z Lysandrem. Może czas na drugiego brata. - puściła mi oczko, wiedziałam, że żartuje. Kochała Leo ponad wszystko i nigdy nie zniszczyłaby ich uczucia przez romans z jego młodszym bratem.
-Kocham Cie, wariatko. - cmoknęłam ją w policzek. Wyszli razem z Lysem i Natanielem, chwile później wyszli pozostali, głównie znajomi Kastiela. Zostałam, sama nie wiedząc czemu.
     Kastiel wyłączył muzykę i opadł na kanapę.
-Kurwa, jaki syf. - skrzywił się i upił łyk nowo otwartego piwa.
-Nie większy niż zwykle po Twojej imprezie. - zabrałam mu butelkę.
-Ciesze się, że się dogadaliśmy. - powiedział to z wielkim trudem, widziałam, że mówienie o uczuciach nie jest jego codziennością, doceniałam te drobne momenty.
-Ja też. - Uśmiechnęłam się ciepło.
-Dobra koniec tych rozczulanek, oddaj piwo. - wyciągnął po nie rękę.
-Nie ma mowy! - delikatnie podniosłam głos. I cofnęłam rękę z piwem za siebie.
-Oddaj, Loraine. - zmienił ton głosu na bardziej stanowczy.
-Chyba kpisz, spadaj. - pokazałam mu język.
-Sama tego chciałaś. - nagle znalazł się nade mną wciskając mnie w kanapę, z tego wszystkiego upuściłam piwo na podłogę, rozlało się na dywan.
-Upss. - zrobiłam słodkie oczka, udając że to nie moja wina.
-Mam to w dupie, że je upuściłaś. - mruknął, jego spojrzenie zrobiło się jakby cieplejsze. Nie, ono nie było cieplejsze, jego oczy pociemniały i zmieniły tęczówki w lawę, gorącą, zdolną niszczyć każdy opór, jaki napotka na swojej drodze. Były mroczne i seksowne. Nie chciałam się już dłużej powstrzymywać i gwałtownie go pocałowałam.
     Całowałam go zachłannie, czując, że i on oddaje mi każdy pocałunek. Nasze języki tańczyły ze sobą, ciała stykały się, nie pozostawiając ani milimetra wolnej przestrzeni. Chciałam być jeszcze bliżej... Czerwonowłosy przeniósł swoje pocałunki na moją szyję, całował ją delikatnie i zmysłowo, wplotłam rękę w jego włosy, delikatnie się nimi bawiąc, oboje oddychaliśmy coraz szybciej. Jego ręka z mojej talii, wędrowała w dół. Kierował się w stronę mojego uda, by po chwili powrócić do talii.. Nie chciałam, by dłużej dominował. Delikatnie go od siebie odepchnęłam, zrozumiał o co mi chodzi i delikatnie sie podniósł, gdy już prawie siedział, usiadłam na nim nie przerywając pocałunków. Całowaliśmy sie, niczym dwoje spragnionych wzajemnie kochanków, całowaliśmy, jak dwie osoby rozdzielone na długi czas i w końcu połączone przez los. Całowaliśmy w sposób zakazany, nie znoszący sprzeciwu i kompromisu. Kastiel chwycił mnie i bez trudu podniósł, nie przerywał pocałunków, poczułam, że wchodzimy po schodach, by za chwile wylądować na łożku...

poniedziałek, 25 lipca 2016

Rozdział 30

     Stałam przed lustrem, drobna postać wpatrywała się we mnie, ubrana w białą sukienkę z koronkowym akcentem i wysokie, czarne szpilki.
-No to koniec tego roku. - powiedziałam do siebie.
Pochłonęły mnie własne myśli. Co udało mi się osiągnąć w tym roku? Początkiem roku przeniosłam się tutaj, by zamieszkać z ciocią. Poznałam wspaniałych ludzi, ale także kilku wrogów, tu miałam na myśli Amber i jej świtę. Poznałam Lysandra, który pokazał mi, czym jest prawdziwa przyjaźń, odnowiłam i polepszyłam kontakty z Kastielem. Znalazłam prawdziwą przyjaciółkę, którą okazała się piękna i niezależna Rozalia. Miałam styczność z wieloma rożnymi typami charakterów- empatycznym Lysanderem, zabroczą Rozalią, optymistycznym Arminem, wytrwałym Kentinem, pedantycznym Natanielem, wredną Amber... Egoistycznym Kastielem, który wbrew wszystkiemu nauczył mnie, jak to jest znowu oddychać. Żyłam w dwóch światach- pierwszym, domowym, gdzie nie było problemu, którego nie da się rozwiązać pieniędzmi, gdzie wszystko jest na czas i idealne. I drugim - świecie kłótni, problemów, odkrywania swoich słabości, wytaczania granic i przekraczania ich... Świecie, w którym przyjaciel może okazać się wrogiem, a wróg przyjacielem. Muszę nauczyć się brać z tych dwóch światów wszystko co najlepsze i łącznia tego w jedno. Mam dość dąsania się na Kastiela, tak na prawdę nie byłam zła na niego, byłam zła na siebie. Pozwoliłam mu odejść tylko dlatego, że duma nie dała mi go zatrzymać. Nie umiałam przyznać przed sobą, że jest jedną z najlepszych osób, jakie dane było mi poznać. Przegrałam walkę z Debrą, oddając ją walkowerem. Każdy popełnia błędy, każdy ma dni zwątpienia, trzeba tylko umieć się podnieść i iść dalej. Tata nauczył mnie wybaczać, śmiać się i płakać, teraz tą wiedzę muszę wykorzystać. W głowie rozbrzmiały mi słowa ojca : życie nie zawsze jest takie, jakie chcemy. Ale czerp z niego pełnymi garściami, Loraine. Nikt na mecie nie zapyta, czy chcesz przeżyć je jeszcze raz. Po prostu nie ma takiej możliwości. Teraz idąc, po świadectwo czułam, że idę po coś więcej - szłam, by zamknąć pewien rozdział. Nie chce już dłużej być małą, nadąsaną dziewczynką. Chce walczyć o to, na czym mi zależy, a nie czekać aż ktoś mi to poda na srebrnej tacy. Miałam już w głowie gotowy plan....
      Michael podwiózł mnie pod szkołę.
-Ostatni raz cię podwożę. - udał, że ociera łzę.
-W tym roku. - mrugnęłam do niego i wysiadałam z samochodu.
Pod szkołą czekały już tłumy uczniów, poszłam odszukać swoją ekipę. Byli tam w komplecie, łącznie z pewnym czerwonowłosy buntownikiem, który był przedmiotem moich przemysleń. Przywitałam się ze wszystkimi i ruszyliśmy do wejścia budynku. Na apelu, dyrekcja podziękowała za wspólny rok, wyróżniono wybitnych uczniów. A na koniec czekała na nas miła niespodzianka. Na scenie grał nasz szkolny zespół. Wpatrywałam się w Lysa, jak zaczarowana. Był niesamowity, szybko zapamiętałam refren i nuciłam go razem z Rozalią. Po zakończeniu, wyszłam przed szkołę.
-Zaproszenie masz, wiesz gdzie mieszkam. Do zobaczenia. - Kastiel minął mnie i ruszył do bramy.
-Do zobaczenia. - krzyknęłam za nim. Obrócił się, ale nic nie powiedział. Z jego twarzy wyczytałam, że liczył iż odmówię. No cóż, nie tym razem skarbie. Uśmiechnęłam się kpiąco, sama do siebie.
-Ty wywłoko się chyba nie wybierasz. - usłyszałam za sobą piskliwy głosik.
-Ignoruj, a odejdzie. - usłyszałam kolejny głos. Dobrze mi znany, głos przyjaciółki.
-Powinnaś pomyśleć o zmianie stylu, coś przestarzały. Leo dalej na to leci? - Amber wpatrywała się w białowłosą z pogardą.
-Dobrze ci radzę uważać zanim moja pięść zdobędzie status legendy a ty będziesz musiała zbierać na protezę. - Rozalia cała się gotowała, co jak co, ale temat jej i Leo nie był tematem do żartów.
-Grozisz mi? - blondyna zacisnęła ręce w pięści. Rozalia zbliżyła się, dzieliły je teraz centymetry.
-Ostrzegam. - w jej oczach dostrzegłam niebezpieczny błysk. Chwyciłam ją za ramie i zaczęłam delikatnie pociągać.
-Chodź Roza, nie warto. - próbowałam ją jakoś przekonać.
-Masz racje nie warto. A ty mała następnym razem nie gadaj tyle, bo ci się odciski na języku zrobią. - Odeszłyśmy, zostawiając Amber i jej świtę, od których biła nienawiść.
-Żałosna mała pizda. - syknęła białowłosa.
-Nie marnujmy na nią czasu. - chwyciłam dziewczynę pod rękę.
-Co za jędza?! Myśli, że jak wypcha cycki i pomacha tyłkiem to jest zajebista?! - Rozalia nadal była wzburzona.
-Co ubierasz dzisiaj? - zapytałam, by zmienić temat.
-Coś ultra seeexy. - przeciągnęła drugą literę i delikatnie poruszyła ramionami.
-Jak zwykle. - uśmiechnęłam się do niej i zmrużyłam oczy.
-Czyli idziemy? - zapytała niepewnie.
-Oczywiście, że tak! Czego się spodziewałaś?! - prawie zgniotłam moje świadectwo, zupełnie zapomniałam, że je trzymam.
-Nawale się dzisiaj.. - radośnie klasnęła w dłonie. Zaśmiałam się.
      Po południu wybrałam się z ciocią Carmen do restauracji.
-Na co masz ochotę? Gratuluje udanego roku. Jestem z ciebie dumna. - uniosła kieliszek z szampanem.
-Sałatkę grecką. I dziękuje. - stuknęłyśmy się kieliszkami.
-Wybierasz się dzisiaj gdzieś? - ciocia popatrzyła na mnie znad karty.
-Na imprezę, do Kastiela. Poznałaś go. - przyznałam i upiłam łyk szampana.
Resztę popołudnia spędziłyśmy na rozmowie o wakacyjnych planach. Musiałam coś wymyślić, prócz kilkudniowych wakacji na Teneryfie nie miałam żadnych planów, chciałabym też odwiedzić ojca....
       -Ślicznie wyglądasz. - ciocia opierała się o framugę drzwi mojego pokoju.
-Dziękuje. - wygładziłam granatową sukienkę.
-Michael czeka na dole. - wzięłam głęboki wdech, tego wieczoru miałam zmienić bieg wydarzeń.
    Zapukałam do drzwi Kastiela, otworzył mi sam gospodarz. Na wejściu zauważyłam Rozalie, która odwieszała torebkę, musiała niedawno przyjść.
-Cześć. - powiedziałam z entuzjazmem.
-Cześć. - wykrztusił. - Niezła kiecka. - pokiwał głową z uznaniem. Uśmiechnęłam się w odpowiedzi.
W środku impreza trwała w najlepsze, wiele osób tańczyło, kilka kłębiło się przy barku, gdzie popijali najróżniejsze alkohole. Złapałam za rękę Rozalie i krzyknęłam do ucha:
-Naprawie to! - spojrzała na mnie pytająco. - Kastiela. - wyjaśniłam, podniosła kciuk do góry, czyli mój pomysł spotkał się z jej aprobatą.
-Napijmy się kocie... - Kentin pociągnął mnie za rękę w przeciwnym kierunku niż siedział gospodarz.
-Okej, wódka. - wskazałam na odpowiednią butelkę. Nalał mi do szklanki. - więcej! - jeśli mam się godzić z egoistą, potrzeba mi coś więcej niż trochę wódki.
-Loraine, nie szalej tak. - Kentin rownież krzyczał, muzyka była bardzo głośna.
-Cicho. - ucieszyłam go i wypiłam zawartość swojej szklanki na raz.
-Kogo ja tu widzę. - usłyszałam za sobą głos. Obróciłam się i dostrzegłam kolegów, których poznałam na pierwszej imprezie u Kasa.
-Cześć! - krzyknęłam radośnie i przytuliłam każdego z nich. Porozmawialiśmy chwile i każde poszło w swoją stronę.
-Idziemy zapalić? - zagadnął mnie Armin.
-Nie teraz. Mam prośbę. Oczyść teren, taras to znaczy. Potrzebuje prywatności i poproś by inni palili w garażu. - starałam się przekrzyczeć muzykę.
-Robi się mała. - puścił mi oczko. Kocham go, jest najlepszy.
-Kocham cię. - powiedziałam i cmoknęłam go w policzek. Uśmiechnął się wesoło i poszedł spełnić moją prośbę.
Odszukałam Kastiela, siedział na blacie kuchennym, podeszłam i bez słowa zaczęłam ciagnąć na taras. Armin dyskretnie zamknął za nami drzwi.
-Kastiel, posłuchaj. - zaczęłam. - mam dość tej sytuacji, zachowałeś się jak gówniarz... A ja ... Nie lepiej. Naprawmy to. - wydusiłam. Uśmiechnął się ironicznie.
-Bob budowniczy zawsze da radę. - na jego twarzy widniał tak dobrze mi znany uśmiech.
-Nie żartuje, nie powiem, że jest mi łatwo. Ale mógłbyś być nawet z laską, która ma błonę miedzy palcami, mam to gdzieś. Nie stracę kumpla. - postawiłam na szczerość.
-Z tą błoną to przesadziłaś. - wzdrygnął się. - to ty się obraziłaś z dupy. - machnął ręką.
-Co?! Nie! - krzyknęłam.
-Właśnie, że tak! - odkrzyknął.
-Dobra, tylko spokojnie. - wzięłam głęboki oddech. - chcesz się pogodzić, czy nie? - zadałam kluczowe pytanie.
-W dupie to mam. - prychnął i splunął na ziemie. Zabolało.
-Nie wierze ci. - próbowałam sama sobie wmówić, że to co słyszę to nie prawda.
-Zacznij od tego, czemu się obraziłeś hrabino. - nie dawałam się wyprowadzić z równowagi.
-Widziałam Was. - powiedział z podniesioną głową. Mimo pewności w głosie, czułam się, jakby ktoś wbił mi w plecy nóż.
-Kogo? - przewróciłam oczami, najpierw wbił nóż pierwszym pytaniem, teraz go przekręcał.
-Ciebie i Debrę. - odpowiedziałam cicho.
-Tak jak i pół szkoły. - nie mógł być takie tępy.
-Całowaliście się, bałam się, że odejdziesz od...- przerwał mi.
-Od Ciebie? - spojrzał na mnie kpiąco.
-Od grupy. - dodałam szybko. Jego słowa bolały.
-Pff. - prychnął. - zastanów się zanim coś powiesz. Nie zostawiłbym kumpli. - dodał.
-Ale tak pomyślałam...
-Czekaj, czekaj, co niby widziałaś? - zmarszczył brwi.
-Wasz pocałunek. - dodałam z rezygnacją, czemu mi to robił? Czemu kazał to powtarzać?
-Nic takiego się nie wydarzyło. Co ty pierdolisz? - zdenerwował się podniósł głos.
-Nie jestem idiotką! - teraz to mnie puściły nerwy.
-Nie całowałem jej!
-Wtedy na imprezie, nie wcale jej nie całowałeś! - krzyczałam jak opętana.
-No bo nie całowałem! Ty masz chyba rozdwojenie jakieś! - popukał się w czoło, żeby pokazać mi jaką jestem wariatką.
-Nie kłam. - warknęłam.
-Czyli co, widziałaś dokładnie nasz pocałunek, tak?
-Nie. Nie dokładnie. Ale widziałam jak się do ciebie zbliżała. - wyjaśniłam.
-Na litość boską. Trzymajcie mnie. - wzniósł ręce ku niebu.
-Zaraz kogoś zawołam. - dodałam ze słodkim uśmiechem.
-Nie pocałowałem jej!
-Jak to?
-Tak to. - był ostro wkurzony tak, jak ja.
-Nie ważne. - mruknęłam. Mógł mieć racje, nie widziałam pocałunku, wyciągnęłam pochopne wnioski.
-Następnym razem albo patrz uważniej albo zapytaj wprost. - dodał z ironią.
-Okej. - warknęłam. Trząsł się ze złości, podeszłam i dotknęłam jego ramienia.
-Nie zachowuj się tak więcej. - wydusił przez zaciśnięte zęby.
-Wybacz. - chwila, czemu go przepraszam. - i mi nie rozkazuj. - starałam się ratować własną dumę.
-Nie rozkazuje, radzę.
-Ciocia dobra rada. A wiec to ty udzielasz porad w gazetach? - uniosłam jedną brew.
-Obiecałem coś sobie, ale jebać to. - nim się zorientowałam przycisnął mnie do ściany, a jego usta opadły na moje. Całował mnie zachłannie, a ja oddawałam każdy pocałunek. Po chwili odsunęliśmy się od siebie, by złapać oddech. Oparł dłonie o kolana.
-Jesteś popieprzona. - przeczesał ręką włosy.
-Ty nie lepszy. - łapałam oddech, jakbym przebiegła maraton. Uśmiechnął się ironicznie.
-Nie obchodzi mnie ta suka. Zrozum to wreszcie. - patrzył na mnie, jego czekoladowe oczy, piękne czekoladowe oczy...
-Pomyliłam się. - przyznałam.
-Pomyliła się. Rany boskie, doprowadzisz mnie kiedyś do depresji. - krótkie wyznanie, pokazujące, że i jemu w pewien sposób na mnie zależy. Pytanie tylko jak. - chce się najebać. - rzucił i ruszył do drzwi. - idziesz? - wyciągnął do mnie rękę. Chwyciłam ją. Drzwi okazały się zamknięte, spojrzał na mnie pytająco, wzruszyłam ramionami i zapukałam w szybę, otworzył Armin.
-Jak tam, pogodzeni? - na jego twarzy widniał szeroki uśmiech.
-No raczej. - rzucił Kas i przybili piątkę.
-Ludzie! Pijemy, uparciuchy się dogadały! - Armin wzniósł swój kieliszek. Spojrzałam na Kasa i roześmiałam.


środa, 20 lipca 2016

Rozdział 29

Lysander zadawał mi pytania non stop, nie miałam nawet przerwy, by móc skorzystać z toalety. Jedne były błahe, inne poważne. Nie mniej jednak spełniał swoją wczorajszą obietnice - poznawał mnie bliżej. Szliśmy właśnie na przerwę obiadową.
-Ulubiony kwiat? - kolejne niewinne pytanie.
-Biała róża. - odpowiedziałam. - Proszę możemy zrobić przerwę? - zaczynałam marudzić.
-Jeszcze tylko kilka pytań. - przypominał mi, jak namolnych dziennikarzy.
-Okej. - burknęłam.
-Gdybyś mogła być zwierzęciem byłabyś...- zaczął.
-Panterą. - dokończyłam.
-Jeśli świat miałby się skończyć jutro to.. - zaczął kolejne pytanie.
-To nie odpowiadałabym teraz na twoje pytania. - zaśmiałam się. Zamyślił się na moment, co pozwoliło mi usłyszeć szum wiatru zagłuszany do tej pory przez naszą rozmowę.
    Usiedzieliśmy na dziedzińcu szkoły, wyjęłam pojemnik, w którym miałam swoje drugie śniadanie, czyli mój obiad.
-Mogę chociaż zjeść? - popatrzyłam na niego błagalnym wzrokiem.
-Jeśli się podzielisz. - odrzekł z poważną miną.
-Zawsze. - zaśmiałam się i podałam mu drugą bagietkę z kurczakiem. Zajadaliśmy się, nic w tym czasie nie mówiąc. Po posiłku zaczęło się od początku..
-Ulubione danie? - czy każde pytanie musiał zadawać tak poważnym tonem?
-Penne z tuńczykiem albo z czymkolwiek byle penne. - odpowiedziałam. Męczył mnie tymi pytaniami do końca lekcji, a potem jeszcze w parku aż do wieczora. Odprowadził mnie do domu, by następnego dnia zacząć od nowa.
    Trwała poranna przerwa, szłam korytarzem pod rękę z Rozalią.
-Co Ty tak przesiadujesz z Lysem? - uniosła lewą brew.
-Poznajemy się, stwierdził, że chce mnie bliżej poznać, no to proszę bardzo. A przy okazji ja mogę poznać jego. - puściłam do niej oczko, wybuchnęłyśmy śmiechem.
-Szykuje się romansik..- kłapnęła wesoło w dłonie.
-Cicho! - chwyciłam ją za rękę. - cały korytarz nie musi wiedzieć. - ścisnęłam delikatnie jej ramie.
-Wybacz. - szepnęła.
-Wybaczam. - kierowaliśmy się w stronę sali z francuskiego, gdy usiadłyśmy w ławce zaraz zagadnął nas Alexy.
-Szykuje się impreza na powitanie wakacji. - szepnął do nas i nachylił w naszym kierunku. Siedziałyśmy ławkę przed nim.
-Gdzie? - Roza odchyliłem się do tyłu, musieliśmy udawać skupienie, gdyż lekcja już się rozpoczęła.
-U Kastiela. My idziemy a wy? - Rozalia popatrzyła na mnie pytająco, wzruszyłam ramionami. Miałam swoją godność, która nie pozwalała mi iść do jego domu, ale z drugiej strony bedą tam moi znajomi.
-Które my i które wy? - dopytała się białowłosa.
-My czyli ja i brat. I wy, czyli ty i Loraine. - popatrzył na nią, jakby urwała się z choinki.
-Zobaczymy. - na tym zakończyliśmy naszą konwersacje. Gdy zadzwonił dzwonek, wyszłam z sali.
-Czekaj nieznajoma. - obróciłam się.
-Eee.. Cześć. - zawstydziłam się i szybko cmoknęłam go w policzek.
-Znikasz z powierzchni ziemi i nic mi nie mówisz? - udawał oburzenie.
-Kentin, nie miałam czasu. - próbowałam się wytłumaczyć.
-Tak, tak. Wysoki, o budowie Apolla, te piękne oczy, długie rzęsy...- Ken udawał, że mdleje z zachwytu. Szturchnęłam go w ramie.
-Nie mogę z tobą wytrzymać. - przewróciłam oczami, objął mnie ramieniem i delikatnie przycisnął do siebie.
-Wherever you go.. - szepnął, spojrzałam na niego i zmarszczyłam brwi.
-Ogarnij się. - poradziłam mu.
-Idziemy na imprezę? - zapytał.
-Nie wiem, czy jestem tam miłe widziana. - westchnęłam.
-Jeśli ja jestem, to ty też. - uśmiechnął się wesoło.
-Powiedzmy.. - wyszliśmy przed szkołę.
    Na ławce pod drzewem siedziała Rozalia i Lysander. Na ziemi, obok ich stóp usadowili się bliźniacy. Gdy tylko mnie zobaczyli Armin gwałtownie się podniósł, podeszliśmy do nich. Znalazłam się w powietrzu, Armin zaśmiał się wesoło i obkręcił się ze mną wokół własnej osi.
-Stop! Zwymiotuje! - ostrzegłam i zaśmiałam, pozostali mi zawtórowali. Śmiech Rozalii brzmiał, jak złote dzwoneczki. Lysander spojrzał na mnie. - bez pytań, proszę. - złożyłam ręce, jak do modlitwy.
    Reszta dnia minęła mi w takim samym schemacie - obiad z ciocią, spotkanie z przyjaciółmi, sen... Koniec roku zbliżał się wielkimi krokami, został mi tylko jeszcze jeden kroczek- zakończenie roku, jutro...

sobota, 16 lipca 2016

Rozdział 28

W poniedziałek w szkole wszyscy już wiedzieli o zdarzeniu na balu. Oczywiście nie tylko o wersji oficjalnej, ale także znali tę prawdziwą. Przez całą niedziele, przychodzili do mnie znajomi. Tylko Kastiel znowu udawał, że nie istnieje. Może to i dobrze, nie wybaczyłam mu jeszcze Debry.
-Jak tam fighterze? - zaśmiał się Alexy.
-Skopie ci tyłek i ułożę włosy przy okazji. - szturchnęłam go w ramie.
-Co tu tak wesoło? - dołączył do nas Kentin.
-Właśnie, będziesz świadkiem. Loraine przed chwilą groziła mi pobiciem. - Alexy wygiął usta w podkówkę.
-Groźby są karalne. - usłyszałam za plecami głos Lysandra.
-Straszenie karą też. - swoje trzy grosze dorzucił kobiecy głos, Rozalia.
-Dobra, dobra. Ja nic nie zrobiłam, nie bawcie się w sąd. - podniosłam ręce w obronnym geście i zaśmiałam cicho.
-Teraz musimy na nią uważać. Nigdy nie wiadomo, kiedy kogoś pobije. - Alexy objął Rozalie i razem zaczęli wymyślać rożne scenariusze.
-Musimy na nią uważać tylko i wyłącznie dlatego, że uderzenie o ziemie nie było łagodne. Nie chcemy jej uszkodzić. Więc Kentin ty się odsuń o metr, przyciągasz wypadki. - Lysander nie dał się wciągnąć w żarty na mój temat. Ale po raz kolejny na poniedziałkową misje, wybrał ochronę mojej jakże delikatnej głowy. Kentin odsunął się z uśmiechem ode mnie.
     Po szkole Michael nie mógł mnie odebrać, więc zmuszona zostałam do spaceru. Już opuszczałam bramę, kiedy ktoś zawołał za mną. Obróciłam się i ujrzałam białowłosego.
-Odprowadzę Cie. - zaoferował.
-Byłoby mi bardzo miło. - nie zamierzałam udawać, że samotna wycieczka do domu mnie satysfakcjonuje.
-Wiem, że pytam po raz setny, ale dobrze się czujesz? - w jego głosie słychać było troskę.
-Tak, po raz...- nie dokończyłam, tylko przewróciłam oczami, zaśmiał się.
-Przep..- tym razem jemu nie było dane dokończyć. Przyłożyłam mu rękę do ust.
-Nie. Nie po raz kolejny. - przepraszał mnie w kółko, za to, że nie ochronił mnie przed wejściem między bijących się Kasa i Kentina. To nie była jego wina. - ile razy mam ci mówić, że podjęłam suwerenną dezycję i tylko ja za nią odpowiadam? - odsunęłam rękę od jego ust. Chwycił mnie delikatnie za ramiona i spojrzał w oczy.
-Przepraszam. - dokończył, a na jego twarzy zagościł triumfalny uśmiech.
-Jakie masz plany na dziś? - chciałam zmienić temat, nie możemy ciagle rozmawiać o tym, co stało się na balu.
-Mamy próbę, a potem jestem wolny. - chyba domyślił się, że potrzebuje towarzystwa.
-Możemy iść na kawę, do parku.. - wymieniałabym dalej, ale mi przerwał.
-Zgoda. - w jego oczach tańczyły wesołe ogniki.
-Wpadnę po próbie i pójdziemy. - zaproponowałam.
-Mogę po ciebie przyjść. Nie powinnaś sama wychodzić. - dla niego nie liczyły się wyniki badań, byłam niczym ptaszek, którego chciał zamknąć w złotej klatce.
-Od kiedy to skończyłeś wieczorową medycynę i się nie pochwaliłeś? - uniosłam jedną brew.
-Nie chce się wymądrzać, ale mogą wystąpić powikłania. - zaczął mi tłumaczyć swoje obawy.
-Nie jestem ze szkła. Luz. - dotknęłam jego ramienia.
-W takim razie o 17:30 pod garażem? - kawałek od centrum miasta, zespół wynajmował garaż.
-Oczywiście. - doszliśmy właśnie pod bramę mojego domu, pożegnaliśmy się szybkim uściskiem.
      Zanim wyszłam ponownie z domu, postanowiłam się przebrać. Założyłam jeansy, czerwoną koszule z cienkiego materiału i czarne szpilki. Do tego czarna, mała torebka że złotym akcentem. Założyłam słuchawki i ruszyłam na spotkanie z białowłosym. Usłyszałam ich już od początku długiego rzędu garaży. Szłam w stronę, z której dobiegała muzyka. Drzwi były uchylone, nieśmiało spojrzałam w szparę. Lysander właśnie kończył piosenkę, nasze spojrzenia się spotkały. Rozbrzmiewały ostatnie nuty aż w końcu wszystko umilkło.
-Gotowy? - zapytała radośnie. Kiwnęłam głową do Nataniela, nie widzieliśmy go w szkole, dawno ze sobą nie rozmawialiśmy.
-Oczywiście, nie mógłbym kazać Ci czekać. - serdecznie się uśmiechał.
-A gdzie się wybieracie? - zagadnął Nataniel.
-Jeszcze nie wiemy, nudzę się w domu, więc zaproponowałam Lysandrowi wspólne wyjście. - wytłumaczyłam zanim Lysander zdążył otworzyć usta. Po chwili dodałam - to miło z jego strony, że się zgodził.
-No patrzcie, jaki szlachetny. - Kastiel udawał że mdleje z zachwytu.
-Chodźmy już. - Lysander chwycił mnie za rękę i pociągnął do wyjścia, na jego twarzy malował się spokój, widocznie przywyknął już do odzywek czerwonowłosego.
    Szliśmy w stronę jeziora, miałam zamiar usiąść na molo. Po cichu liczyłam, że ten pomysł spodoba się także Lysowi.
-To nowa piosenka? - zagadnęłam.
-Tak, napisałem ją pare dni temu. Podoba Ci się? - spojrzał na moją twarz, co zauważyłam kątem oka.
-Pytasz. - prychnęłam. Oczywiście, że mi się podobała.
-Wybacz komentarz Kastiela... - podrapał się po głowie z zakłopotaniem.
-Daj spokój, to on powinien się zdobyć na przepraszam. Kretyn pozostanie kretynem. - nie chciałam go wypytywać, ale ciekawiło mnie, czy Kas spotyka się z Debrą.
-Jeszcze trochę i skończą się te głupie komentarze. - Zamarłam. Jak to? Co on gada?
-Co masz przez to na myśli? - starałam się przybrać neutralny ton.
-Ktoś mu kiedyś obije tą buźkę. - zaśmiał się, moje oczy dalej rozszerzała panika.
-No tak. - musiałam wyglądać, jak zombie. Myśl o jego wyjeździe powodowała dreszcze. Postanowiłam się skupić tylko i wyłącznie na Lysandrze. Zanim zdążyłam coś powiedzieć, chłopak przejął inicjatywę.
-Ulubiony kolor? - zaskoczył mnie, nikt nie zadawał takich pytań. Patrzyłam na niego zszokowana. - mówiłem, chce cię bliżej poznać. - wyjaśnił.
-To zależy.. Od dnia, pogody, humoru... - odpowiedziałam szczerze. Kiwnął tylko głową i już zadał kolejne pytanie.
-Skąd miłość do obcasów? - tego pytani nigdy, przenigdy nikt mi nie zadał.
-Mój tata jest wysoki, ja niska, zawsze miałam kompleks i tak wyszło, że pokochałam obcasy. - wzruszyłam ramionami i spojrzałam na moje szpilki.
-Kim jest Twój tata? - to pytanie było poważniejsze, niż pytanie o kolor.
-Żołnierzem. - nie miałam problemu, by o tym opowiadać. Po jego minie zgadywałam, że go zaskoczyłam. - aktualnie wyjechał do Stanów, by pomoc szkolić nowych, sam już nie bierze udziału w misjach odbywających się na zagrożonych terenach. - nie chciałam nic ukrywać.
-Odwaga to jedna z najcenniejszych cech. - w jego oczach widać było podziw.
-Odważnym nie jest tylko ten, który wyrusza na misje. Uważam, że dużo odważniejsza jest matka decydująca się na samotne wychowanie dziecka. - nie uważałam mojego ojca za człowiek odważniejszego niż inni.
-Odwaga może przybierać rożne formy. - przyznał.
     Pózniej rozmawialiśmy o jego rodzinie. Rodzicach, Leo, życiu na wsi. Powoli kierowaliśmy się w stronę mojego domu.
-Dziękuje, do zobaczenia. - pożegnałam go uściskiem.
-Dobranoc, śpij dobrze. Jutro znowu moja kolej. - odchodził już w kierunku swojego domu.
-Na co? - krzyknęłam i zatrzymałam zanim wpisałam kod otwierający furtkę.
-Na poznawanie cię bliżej. - odkrzyknął i zniknął za zakrętem. Uśmiechnęłam się pod nosem i pewnym krokiem szłam podjazdem, otoczonym drzewami.

niedziela, 10 lipca 2016

Rozdział 27

Przed restauracje i jednocześnie naszą sale balową wyszli Lysander i Kastiel. Rozmawiali o czymś cicho, a potem spojrzeli w naszym kierunku. Podeszli powoli, a nasz taniec dobiegł końca.
-Ty byś się może przylepił do kogoś innego. - warknął Kastiel w stronę Kentina.
-Dorósłbyś w końcu. - odszczeknął się Ken.
-Powtórz to! - krzyknął czerwonowłosy. Lysander położył mu dłoń na ramieniu.
-Zachowujesz się jak kretyn! - odkrzyknął Kentin i napiął mięśnie. Próbowałam go odciągnąć, wiedziałam, że taka wymiana zdań nie wróży nic dobrego. Nim zdążyłam wypowiedzieć cokolwiek, co by ich uspokoiło Kastiel ruszył gwałtownie w stronę przeciwnika i uderzył. Bałam się, że złamał Kenowi szczękę. Moje serce wrzuciło piąty bieg. Lysander próbował odciągać Kas'a, ale właśnie Kentin postanowił oddać napastnikowi i odpłacił mu się uderzeniem. To odskakiwali, to rzucali się  na siebie. Popatrzyłam bezradnie na Lysandra. Nie miałam wyboru. Weszłam pomiędzy tych dwóch debili.
-Dosyć! - krzyknęłam i rozłożyłam szeroko ręce. Poczułam uderzenie, a potem była już tylko ciemność.
Czułam czyjeś zimne dłonie na moim czole, ktoś inny szeptał przeprosiny, z oddali ktoś wykrzykiwał moje imię, jeszcze ktoś inny dotykał mojego nadgarstka. Słyszałam i czułam wszystko, nie byłam jedynie w stanie zmusić moich powiek, by się podniosły. Słyszałam głównie dwa głosy.
-Widzisz zjebie, co zrobiłeś?! - rozpoznałam głos Kentina.
-Powtórz to, bo się krzywo oplułeś. - Kastiela cała sytuacja wydawała się bawić, nie umknęła mi jednak nuta irytacji w jego głosie.
-Przenieśmy ją zanim przyjdzie ktoś z nauczycieli. - zaproponował kobiecy głos. Domyśliłam się, że to Rozalia.
Po kilku sekundach, może minutach otworzyłam wreszcie oczy. Zobaczyłam nad sobą kilka zatroskanych twarzy.
-No, będzie żyła. - Lysander odetchnął z ulgą.
-Przepraszam. - powiedziały dwa głosy jednocześnie, oba tak dobrze mi znane, oba tak drogie mojemu sercu.
-Nic mi nie jest. - spróbowałam się podnieść.
-Musimy jechać do szpitala. - Rozalia dotknęła mojego czoła, poczułam na nim coś ciepłego i lepkiego, krew..
-To się umyje i będzie git. Nie dramatyzuj. - Kastiel przewrócił oczami.
-Zamknij się pomyleńcu. - warknęła Roza. - gdyby nie ty, teraz byśmy tańczyli. - dodała z rozżaleniem.
-Nikt nie każe ci tu siedzieć. Idź tańczyć. - odpowiedział jej czerwonowłosy.
-Zaraz przyjedzie Leo, zabierzemy cię do szpitala. - zwrócił się do mnie Lys i delikatnie pogłaskał po policzku. Kręciło mi się w głowie, dodatków czułam się jakby ktoś wbił we mnie tysiące szpilek, zimne podmuchy wiatru sprawiały, że cała się trzęsłam. - muszę mieć w środku marynarkę. - dodał powoli wstając.
-Ehh... - westchnął czerwonowłosy i zarzucił mi na ramiona swoją, pod spodem miał białą koszule, której rękawy zawinął na 3/4, była delikatnie potargana i brudna z krwi. Dopiero teraz zauważyłam, że ma rozciętą wargę. Popatrzyłam na Kena, na policzku pojawiał się siniak, spory siniak.
     Gdy przyjechał Leo, przyjaciele pomogli mi wsiąść do samochodu, wszystko docierało do mnie z opóźnieniem. Chciałam zrzucić z siebie marynarkę buntownika, ale było mi zbyt zimno, bym mogła wybrzydzać. Podjechaliśmy pod okazały budynek szpitala. Do środka zaprowadziła mnie Rozalia i Lysander. Za nami szli Leo i Kas. Białowłosy wyjaśnił pielęgniarce, co się stało,a ta zaprowadziła mnie do lekarza pierwszego kontaktu.
-Popatrz tutaj. - lekarka wyciągnęła przed siebie palec, siedziałam właśnie na kozetce pokrytej zielonym prześcieradłem. - podążaj wzrokiem za moim palcem. - nakazała. Jak mówiła, tak zrobiłam. - nie sądze, żebyś miała jakiś poważniejszy uraz. Obmyjemy ranę i możesz iść do domu. - powiedziała i zapisała coś na karcie. - zawiadomiliśmy opiekuna, już jedzie. - pięknie, jeszcze cioci mi tu brakowało.
   Badanie trwało kilkanaście minut, a potem mogłam opuścić gabinet. Musiałam poczekać na zdjęcie z prześwietlenia głowy, więc udałam się na korytarz. Spotkałam tam zatroskanych przyjaciół. Czerwonowłosy stał do mnie tyłem i wpatrywał w tablice informacyjne o HIV.
-Loraine! - Rozalia rzuciła mi się na szyje.
-Nic mi nie jest. - wymamrotałam. - strasznie tu śmierdzi. - burknęłam, a pozostali zaczęli się śmiać. - idźcie już do domu, zaraz przyjedzie moja ciocia, nie chce zbędnych pytań. - próbowałam się wytłumaczyć.
-Jasne. - mrugnął do mnie Leo i chwycił Rozę za rękę. Dziewczyna szybko cmoknęłam mnie w policzek i skierowali się w stronę wyjścia.
-Dasz sobie radę? - Lys pogłaskał mnie po policzku, szybko spojrzałam na Kastiela, dalej stał tyłem. Czyli nic nie widział, poczułam ulgę.
-Tak, dziękuje. - chwyciłam niewidzialny paproszek i ściągnęłam go z ramienia chłopaka. Uśmiechnął się delikatnie.
-Do zobaczenia. - szepnął i wyszedł. Zostałam sama. No nie do końca, buntownik stał kilka kroków przede mną, usiadłam na białym, plastikowym krześle i przymknęłam powieki, chciałabym zmyć z siebie krew. Co to za szpital w ogóle.
    W oknie odbijały się światła miasta, migały niczym gwiazdy. Po zachodzie słońca otaczający nas świst staje się dziwnym i przerażającym miejscem; z każdą chwilą zaciera się cienka granica pomiędzy rzeczywistością, a szaleństwem. Poczułam, że ktoś siada obok mnie.
-Powinieneś już sobie iść. - nie otworzyłam oczu.
-Powinnaś się czasem przymknąć. - prychnęłam.
-Nie bój się, penisa ci nie amputują. - powoli otworzyłam oczy i popatrzyłam na jego twarz z uśmiechem godnym czarta. Patrzył na mnie pytająco. Wskazałam na plakat, o HIV, któremu wcześniej się przyglądał.
-To z przypadku. - warknął.
-Idź zmierzyć cieśninie, tu ci jeszcze pomogą. - uśmiechnęłam się słodko, jego zdenerwowanie rosło.
Naszą konwersacje przerwało przybycie Carmen. Usłyszałam stuk obcasów i na korytarz wparowała ciocia.
-Co się stało?! - wykrzyknęła i kucnęła przy moich kolanach. Jedną ręką dotykała moich włosów.
-Wywróciłam się. - skłamałam, nie mogłam przecież powiedzieć, że weszłam miedzy bijących się facetów.
-Rany boskie, o mało nie dostałam zawału. - widziałam jej rozszerzone pod wpływem paniki źrenice.
-Nic mi nie jest.. - zaczęłam, ale szybko mi przerwała.
-Jak to się stało, gdzie się wywróciłaś, uderzyłaś się? - wyrzucała pytania jedno po drugim.
-No szłam sobie i... - kolejny raz mi przerwano.
-I wywinęła orła. - z ironicznym uśmieszkiem powiedział czerwonowłosy.
    Rozmawialiśmy jeszcze chwilę, dopóki nie pojawiła się pielęgniarka z wynikami mojego prześwietlenia. Zaproszono mnie i ciocie do gabinetu na drugim piętrze.
-Do zobaczenia. - powiedział Kas i odszedł w stronę wyjścia. Kiwnęłam mu głową na pożegnanie i z westchnieniem powlekłam się za Carmen.
    Weszłyśmy do niewielkiego, przestronnego gabinetu. Było tu tylko sporych rozmiarów biurko i szafa.
-Proszę usiąść. - doktor wskazała na dwa krzesła po przeciwnej stronie biurka niż ona. - wszystko w porządku. Możesz wrócić do domu, tylko poproszę o podpis karty szpitalnej. Nie masz poważniejszego urazy głowy. Możesz odczuć dyskomfort pourazowy, widoczne są delikatnie i niegroźne obrzęki. Gdyby bolało i tabletki przeciwbólowe okazałyby się nieskuteczne, zgłoś się natychmiast. Rozumiesz? - popatrzyła mi w oczy, kiwnęłam głową. - W takim razie poproszę o podpis. - ja jako osoba niepełnoletnia i tak musiałam złożyć swój podpis, obok niego widniał podpis Carmen.
-Dziękuje za opiekę nad bratanicą, dobranoc. - ciocia wyciągnęła drobną dłoń w stronę pani doktor.
    W drodze powrotnej do domu nie chciało mi się rozmawiać, nie miałam jednak wyboru.
-Zrujnowałaś sukienkę.- ciocia miała racje dopiero teraz zauważyłam, że była roztargana i cała brudna. - jak na balu? - dodała.
-Dobrze.. - nie miałam ochoty na dłuższą rozmowę.

czwartek, 7 lipca 2016

Rozdział 26

      -Masz już tą sukienkę? - zapytała Rozalia. Właśnie siedziałyśmy na kocu, w parku niedaleko fontanny, wiosenny wiatr delikatnie muskał moją twarz.
-Mówiłam ci już, że tak. - uśmiechnęłam się pod nosem.
-Pokaż. - naciskała.
-Po raz setny NIE. - zaakcentowałam ostatnie słowo. - ciekawość to pierwszy stopień do piekła. - zaśmiałam się.
-Tajemniczość, drugi. - pokazała mi język.
    Nadszedł wyczekiwany wieczór- bal. Po szybkim prysznicu, wykonałam wieczorowy makijaż, już dawno nie byłam tak wymalowana. Kosmyki z przodu włosów spięłam do tyłu, reszta włosów pozostawała rozpuszczona i delikatnie pofalowana. Założyłam czerwoną, długą sukienkę z trójkątnymi wycięciami na biodrze i plecach. Na twarz nałożyłam wenecką maskę- czarną, koronkową z czerwoną wstążką. Rzuciłam ostatnie spojrzenie w kierunku lustra i nakładając czarne, wysokie szpilki zeszłam na dół.
-Wyglądasz zjawiskowo. - pochwaliła ciocia. Uśmiechnęłam się w odpowiedzi.
-No, no młoda. - Michael zagwizdał z wrażenia.
    Zawiózł mnie pod salę, na której odbywał się bal. Było to kawałek za miastem- obszerna sala została ozdobiona satyną, królowało złoto i brąz. Wszędzie byli ludzie, niestety rozpoznanie kogokolwiek z tych cholernych maskach graniczyło z cudem. Podeszłam do Rozalii, wiedziałam gdzie stoi tylko dlatego, że pokazał mi kilka dni wcześniej swoją sukienkę. Obróciła się w moją stronę zanim zdążyłam ją zaskoczyć i chwycić za rękę.
-Nie wierze. - wytrzeszczyła oczy. - niesamowita. - dotknęła materiału sukienki. Roza wygladała równie zjawiskowo; czarna, długa sukienka że srebrnymi drobinkami, włosy upięła w koka, dzięki czemu jej szyja pozostawała odsłonięta, co było bardzo zmysłowe. Szkoda, że nie ma tutaj Leo. Nie wie, ile traci.
-I vice versa. - chwyciłam jej dłoń i poszłyśmy po coś do picia. Piłyśmy jakiś sok, do którego zaradna i pomysłowa Rozalia- tak siebie nazywała, dolała czegoś mocniejszego.
-Witaj nieznajoma. - prawie zachłysnęłam się drinkiem.
-Witaj nieznajomy. - odpowiedziałam nie dając po sobie poznać, że zostałam zaskoczona i o mało nie przypłaciłam tego życiem.
-Zatańczymy? - wyciągnął dłoń w moim kierunku.
-Z przyjemnością. - ujęłam ją i ruszyliśmy na parkiet. - po raz kolejny muszę przyznać, że doskonale tańczysz. - pochwaliłam.
-Po raz kolejny wyglądasz przepięknie. - dodał, zaśmialiśmy się oboje. Położyłam głowę na jego ramieniu i skupiłam na tańcu.
-Widziałaś już kogoś poza Rozą? - zapytał. Popatrzyłam na jego twarz. Miał na sobie prostą w kroju czarną maskę, jego oczy wydawały się jeszcze piękniejsze.
-Nie. A Ty? - wiedział, o kogo mi chodzi.
-Tak. - przyznał. Nic więcej nie mówiłam, skupiliśmy się na tańcu.
-Odbijany. - usłyszałam zza pleców. Mój partner grzecznie mnie odstąpił i ruszył w stronę stolików.
-Pierwszy raz w tym stylu. - nigdy wcześniej nie tańczyłam z Arminem.
-Zawsze musi być ten pierwszy raz. - mrugnął do mnie z uśmiechem.
-Jak się bawisz? Gdzie Alexy? - prychnął i przewrócił oczami.
-Upija się w toalecie, co wy macie z tym wypytywaniem mnie o jego położenie lub samopoczucie? - patrzył na mnie z lekkim wyrzutem.
-Oj dobrze, już dobrze. Nie pytam. - wyraźnie się rozchmurzył. Po kilku piosenkach poszliśmy na dwór, by móc się napić czegoś mocniejszego wprost z butelki. Dołączyli do nas pozostali.
-Tylko nie zmarnuj tej sukienki. - zażartował Kentin.
-Nie powiem, kto zawsze wymiotuje. - pokazałam mu język.
-Wiesz pech chodzi po ludziach. A nieszczęścia trójkami. - dodał.
-Parami. - poprawił go Lys i upił łyk wódki.
     Gdy wróciliśmy na sale, do tańca porwał mnie Kentin.
-Chyba musimy o tym w końcu pogadać. - zaczął.
-Chyba musimy tańczyć. - puściłam mu oczko, chciałam żeby wiedział, że nie musimy prowadzić sztucznej rozmowy byle tylko powiedzieć to na głos. Nie wydawał się przekonany, widać było, jego zaciśnięte wargi. - Pocałowaliśmy się, luz. - nareszcie się uśmiechnął.
-Luz. - powtórzył z tajemniczym uśmieszkiem.
       Po kolejnych piosenkach poinformowano nas o podaniu kolacji, wszyscy zasiedli przy małych, okrągłych, kilkuosobowych stolikach. Pokryte były brązowymi obrusami, na środku każdego stał wysoki świecznik, do którego nalano wody, tak by świeczki unosiły się na powierzchni. Dno wysypano złotymi kamyczkami. Jedliśmy przy cichej muzyce, głownie słychać było rozmowy toczone przy stolikach.
-Ten krem jest pyszny! - Rozalia właśnie dojadała drugi talerz.
-Cieszymy się, ale nie pochłoń wszystkiego. - zażartował Lysander, w jednym z jego policzków pojawił się malutki dołeczek.
-Dobrze, że na czas posiłku wolno na zdjąć maski. - odetchnęłam z ulga, nie wiem jak mogłabym jeść...
-Przynajmniej wiemy, kto jest kto. - Alexy uważnie obserwował wszystkich zgromadzonych na sali.
    Najpierw go poczułam, dopiero pózniej zobaczyłam. Szedł w naszą stronę powolnym krokiem, było to tempo zwycięscy. Na jego smukłym ciele i sylwetce w kształcie odwróconego trójkąta, czarny garnitur wyglądał zjawiskowo. Można by przyrzec, że ściągnięto go wprost z okładki magazynu. W ręce trzymał maskę, musiał w niej wyglądać wyjątkowo zmysłowo.
-Cześć wam. - był jakiś przygaszony. Wszyscy pozą mną wesoło go przywitali. Czy tylko ja robiłam problem? Chyba tak.
-Usiądź. - zaprosiła go Rozalia i zaczęła rozglądać się za krzesełkiem.
-Niech zajmie moje. - rzuciłam i ruszyłam do wyjścia. Musiałam zapalić, wkrótce dołączył do mnie Armin.
-Olej to. - doradził mi.
-Olej premierę nowej gry. - powiedziałam z przekąsem.
-Co to, to nie, ale z niego żadna cudowna premiera. - pokręcił głową.
-Ale był naszym kumplem. - westchnęłam.
-On jest naszym kumplem. - sprostował.
-Jak pozbędzie się tego glonojada to pomyślimy. - zgasiłam papierosa o kostkę brukową.
-Brakuje ci go, jak powietrza. - zmarszczyłam brwi. Ktoś wyszedł z budynku, Kentin dołączył do nas.
-To ja się zmywam. - powiedział Armin, a ja posłałam mu mordercze spojrzenie.
-Dlaczego nie tańczysz? - zapytał Ken.
-Bolą mnie stopy. - wskazałam na swoje obcasy.
-Uważaj, bo uwierzę. - popukał się w czoło, chyba myślał, że robię z niego wariata, albo to mnie uważał za szaloną? Chwycił mnie w pasie i przyciągnął do siebie. - położył palec na ustach nakazując być cicho, dzięki temu słyszeliśmy muzykę. Tańczyliśmy powoli dopóki coś nie przerwało i nie wtargnęło na nasz prywatny parkiet...

Rozdział 25

Następnego dnia wyrzucałam sobie własną głupotę. Po jaką cholerę go pocałowałam? No tak, bo jestem głupią masochistką, która uwielbia komplikować sobie życie. Jakby samo w sobie nie było wystarczająco pokręcone. Mój anioł stróż dostanie załamania nerwowego. Do szkoły podwiózł mnie Michael, ostatnio zaniedbałam znajomość z nim, teoretycznie spędzamy razem pół dnia, a ja nie zdobyłam się nawet na co tam..
      Pierwsza lekcja minęła mi szybko, przegadałam ją z Rozalią na temat balu- miała już gotową sukienkę, tym czasem ja byłam w proszku. Wyszłyśmy na przerwę zawzięcie dyskutując nad wyższością czerni nad czerwienią.
-Ziemia do Loraine! - obok mnie niewiadomo skąd pojawił się Kentin.
-Przeoczyłam cię, wybacz. - posłałam mu przepraszające spojrzenie.
-Ostatnio jesteś jakaś rozkojarzona. - dodała Rozalia.
Kolejne lekcje były równie spokojne, zbliżała się przerwa wiosenna- ostatnie dwa tygodnie kwietnia, nie mogłam się doczekać. W powietrzu unosił się słodki zapach dwutygodniowej wolności. Na długiej przerwie poszłam że wszystkimi na dziedziniec. Przekomarzaliśmy się, jak zwykle. Bliźniacy opowiadali o swoich najgorszych wpadkach rodzinnych, co chwile Roza odrzucała swoje trzy grosze. Do towarzystwa dołączył Kastiel, ja automatycznie ucichłam. Po dzwonku próbował mnie zagadnąć.
-LOL, czemu cię nie było na imprezie? - rzucił niby od niechcenia.
-Byłam. - skwitowałam i przyspieszyłem kroku.
Przez resztę dnia go unikałam, nie chciało mi się patrzeć na jego twarz. Skoro wolał jakąś lale od nas, to proszę bardzo. Ja nie zamierzam udawać, że wszystko w porządku i możemy się grupowo poprzytulać. Nie zamierzałam się z nią dzielić najmniejszym skrawkiem życia, jeśli on wbije ją do ekipy, ja wylatuje. Nie znoszę ludzi, którzy krzywdzą innych - po trupach do celu, nie było moją życiową dewizą. Na koniec lekcji poszłam za szkołę, by zapalić. Michael miał się trochę spóźnić, przy czym jego trochę oznacza conajmniej godzinę. Stałam oparta o mur i zaciągałam się dymem.
-Tobie co? - ten głos, żałowałam że przyszłam właśnie w to miejsce.
-Nic. - odpowiedziałam.
-Obraziłaś się na mnie? - on dalej nie rozumiał.
-Jeśli masz problem że zrozumieniem sytuacji to myśle, że Debra udzieli ci korepetycji z relacji interpersonalnych. - powiedziałam ze słodkim uśmieszkiem na ustach.
-A co ona ma do tego? - jak nic palił głupa.
-Zastanów się, nie jesteś taki tępy. - puszczały mi wszystkie hamulce.
-Zastanów sie co ty pierdolisz. - jemu także kończyła się cierpliwość.
-Skoro pierdole to może marnujesz czas stojąc tu ze mną ? - wkurzał mnie coraz bardziej.
-Najwidoczniej. - odpowiedział mi, gwałtownie rzuciłam peta na ziemie, o ile można rzucać czymś, co prawie nic nie waży i odeszłam w kierunku parkingu.
    Kolejne dni były takie same, szkoła, dom, szkoła, dom. Z Kastielem nie rozmawiałam, kilka razy Lysander próbował dowiedzieć się, co się stało. Żadne z nas nie raczyło mu tego wytłumaczyć, co tu było do tłumaczenia? Nie pokłóciliśmy się, a nasza ostra wymiana zdań nijak miała się do całości, ja nie chciałam się zadawać z kimś, kto dopingował Debrę. Mógł zacząć sprzedawać koszulki z jej imieniem, wyszedłby z tego dobry biznes. Umówiłam się na popołudnie z Arminem, chciałam z kimś porozmawiać. Rozalia była zbyt zajęta pomaganiem w sklepie Leo, Lysander był po ciemnej stronie mocy, a z Kentinem musiałabym wejść na pewien niewygodny dla nas obojga temat.
     Weszłam z Arminem do domu, jego obecność pozwalała mi się zrelaksować. Był taki pogodny. Był jak słońce- ogrzewał wszystkich wokół siebie.
-Co chcesz do picia? - zapytała ściągając marynarkę i rzucając ją na blat w kuchni.
-Daj spokój, wiem gdzie jest lodówka. - mrugnął do mnie, czuł się u mnie, jak u siebie.
-Co robimy? - zapytałam niby od niechcenia.
-Szukamy słomki. - no tak nie pił z puszki jeśli nie miał słomki. Mama rozpieściła go aż za bardzo. Wskazałam mu półkę, w której powinien znaleźć niezbędny element.
-Okazało się, że w przyjaźni też są dramaty. - nie chciałam dłużej dusić w sobie tego, co musiało zostać wypowiedziane. O dziwo nie ulżyło mi..
-Kastiel? Rozalia? Lysander? Kentin? - wymieniał imiona naszych wspólnych przyjaciół.
-Zgadnij. - powiedziałam z westchnieniem.
-Lys. - pokręciłam przecząco głową. - Roza? - wykonałam ten sam ruch, co poprzednio. - Kas? - odruchowo pokręciłam głową ponownie. - Wszyscy troje?! - oburzył się.
-Nie, nie. Zgadłeś, Kastiel. - wzięłam głęboki wdech.
-O co poszło. Dobra wiem, powinienem zapytać o kogo. - posmutniałam, doskonale mnie rozumiał. Siedziałam właśnie na blacie podszedł i delikatnie mnie przytulił. - olej to. - doradził. Niech sobie idzie do tej dworskiej gnidy. - rozbawił mnie tym określeniem. Wybuchowym cichym śmiechem, zawtórował mi.
-Nie chce żeby on odszedł. - szepnęłam że smutkiem.
-Nie jesteś na tyle głupia, żeby myśleć, że jesteś jedyną, którą skrzywdzono, prawda? -  oddalił się ode mnie i uważnie przyglądał.
-Nie mnie skrzywdzono, tylko NAS. - zaakcentowałam ostatnie słowo.
-Stało się, to się stało. Żyjemy dalej. - Armin był mistrzem olewania wszystkiego i wszystkich.
-Nie rozumiesz. - byłam pewna, że on jeden mógłby zrozumieć.
-Nie Loraine, to ty nie rozumiesz. Człowiek broni błędów, które kocha. Przyjaźń z nim widocznie była naszym błędem skoro tak łatwo nas zostawił, ale bez przesady nikt po nim płakał nie będzie. - wzruszył ramionami. - jakoś to będzie. - wiedziałam, że w jego mniemaniu nie będzie jakoś; będzie dobrze. Armin zarażał optymizmem dla niego deszcz był tylko krótką fazą przed słońcem.
-Co jeśli on nie wróci? - bałam się tego, jak cholera. Był zakochanym w sobie, egoistycznym, dupkiem, ale mimo tego nie byłam w stanie zmusić mojego serca by żałowało poznania go.
-W życiu nie ma powrotów Loraine. Czas nigdy nie zawraca. - odparł i pogłaskał mnie po policzku, ten przyjacielski gest zniósł za sobą otuchę.
     Resztę wieczoru spędziliśmy na oglądaniu filmów na YouTube. Wpadki, wypadki, komplikacje zawsze sprawiały, że się śmiałam. W międzyczasie do domu wróciła ciocia, ale nowy deal z Kanadyjczykami spowodował, że zaszyła się we własnym gabinecie. Gdy Armin poszedł do domu, zrobiłam ciocia herbatę - zieloną, bez cukru, taką, jaką lubiła. Zapukałam zanim weszłam, usłyszałam ciche proszę.
-Przyniosłam ci herbatę. - ciocia siedziała w stercie papierów.
-Dziękuje, przyda mi sie chwila przerwy. - sińce pod oczami nie zwiastowały nic dobrego. Uśmiechnęłam się i skierowałam do drzwi.
-Loraine, poczekaj. Porozmawiajmy, jesteś smutna. - uważnie mi się przyglądała.
-To przez kolegę. Odrzucił nas i trochę mi przykro. - ,,trochę " było tutaj ogromnym niedopowiedzeniem.
-Ułoży się. - zaczęła studzić herbatę wdmuchując powietrze do kubka.
-Marze o tym. - mruknęłam.
-Uważaj o czym marzysz, marzenia lubią się spełniać. - puściła do mnie oczko.
       Kolejne dni mijały, ale nic się nie zmieniało. Kastiel udawał, że mnie nie zna, a ja udawałam, że nic mnie to nie obchodzi. Lysander starał się pozostać lojalny zarówno wobec mnie, jak i czerwonowłosego. Nie martwiłam się już, że Debra odebrała mi przyjaciela; w genach miałam zapisaną wiarę w lepsze jutro. Pogodziłam się z tym, że żadne z nas nie obróci się, by zatrzymać drugie. Tylko maleńka cząstka mnie tęskniła za jego ironicznym uśmieszkiem, niestosownymi żartami, bezczelnością...

sobota, 2 lipca 2016

Rozdział 24

       Wieczorem Michael zawiózł mnie pod klub, czekała tam Roza i Leo. Przywitałam się z nimi i zadałam kluczowe pytanie.
-Ona tu będzie? - szukałam jej wzrokiem wśród  tłumu.
-Nie sądzę. - powiedziała Rozalia i pokręciła głową. - idziemy? - wskazała palcem na wejście, potwierdziłam skinieniem głowy.
Przy stoliku czekała już spora grupa osób. Usiadłam i zamówiłam piwo, postanowiłam nie przejmować się Debrą. Niekoniecznie jej powrót oznaczał odejście z naszej grupy Kastiela. Do klubu wszedł Kentin, podszedł do naszego stolika.
-Co tu tak dziwnie? - zażartował. Nie było go w szkole, nie miał pojęcia, że Debra wróciła. Poza tym tak, jak ja znał ją tylko z opowieści. Wzięłam go za rękę i pociągnęłam na zewnątrz.
-Debra wróciła. - oznajmiłam głosem pozbawionym emocji.
-Uuu teraz rozumiem. - sytuacja wydawał się go bawić. Odpaliłam papierosa.  - rozchmurz się, to nic nie znaczy. - objął mnie ramieniem, położyłam głowę w miejscu, w którym ramię łączy się z torsem.
-Nie wiem.. - byłam zrezygnowana.
-Ty się zakochałaś? - szepnął.
-Nie. Po prostu nie chce tracić z nim kontaktu, a jeśli Debra wróciła to sam wiesz, jak ostatnio skończyła się ich znajomość. Po imprezie u Kastiela zrobiłam wywiad ze wszystkimi osobami, które ją znały. Ona nie zwiastowała nic dobrego.
-O mnie też byś się tak martwiła? - uśmiechnął się szelmowsko.
-No pewnie. - powiedziałam i odwzajemniłam uśmiech. Zaczęliśmy rozmawiać o mniej ważnych tematach i wtedy ich zobaczyłam. Stali przy murze- Kas był o niego oparty, a brunetka krążyła wokół niego niczym satelita. Przeszył mnie dreszcz, gdy zobaczyłam, jak jej usta zbliżają się w jego stronę. Nie chciałam na to patrzeć, chciałam być już w domu. Kentin zauważył, to samo co ja.
-Chodź, idziemy. - chwycił mnie za ramiona i zaczął ciagnąć w przeciwnym kierunku. Znaleźliśmy się w parku, usiedliśmy na ławce.
-Jak on może...- syknęłam.
-Nie wiem. - szepnął Ken. - pozostali bedą nas szukać. - wyjął telefon i zaczął pisać sms'a.
-Może powinnaś iść do domu, rano wszystko wygląda lepiej. - próbował mnie pocieszyć.
-Najpierw musiałabym powiedzieć coś Kasowi. - odparłam. Popatrzył na mnie pytającym wzrokiem. - Słodkich snów, pieprzony egoisto. - wpatrywałam się w niebo, ciemny granat przyozdobiony świetlistymi punkcikami.
-Może dalej będzie z nami trzymał. Wiesz będzie z nią i z nami jednocześnie. - Kentin wspomagał się ruchem rąk, by lepiej wytłumaczyć, o co mu chodzi.
-To niemożliwe. Nikt z nas jej nie lubi. Ja jej nawet nie znam, a już nie lubię. - powiedziałam smutnym głosem.
-Powinnaś być bardziej wyrozumiała. - rozpaczliwie szukał dla mnie pocieszenia i dowodu, że wszystko się ułoży.
-Za dużo się wydarzyło na wyrozumiałość. - dodałam.
-Co? Oni się tylko pocałowali. - nie rozumiał.
-Aż. Nie tylko. Wybrał ją. - powiedziałam. - dobra nie wałkujmy tego tematu. Opowiedz mi coś. - nakazałam.
-Dobra, więc u samców powierzchnia płetwy jest znacznie większa – wykazuje więc duży dymorfizm płciowy.. - przerwałam mu.
-Co ty pieprzysz? - patrzyłam na niego z lekkim uśmiechem, marszcząc brwi.
-Mówię o orkach. - odpowiedział mi dumnie.
-Orkach? - powtórzyłam.
-No tak, gatunek ssaka z rodziny delfinowatych... - po raz kolejny nie dane mu było dokończyć.
-Debilu, wiem co to orka. - przewróciłam oczami, chciało mi się śmiać.
-To co się pytasz? - szturchnął mnie delikatnie w ramie.
     Nasza rozmowa przekształciła się w mini dyskusje na temat świata przyrody.
-Okej, dość. - śmiałam się, jak opętana. Odpowiedział mi uśmiechem. - idę do domu. - wstałam i otrzepałam tyłek, niby siedzieliśmy na ławce, ale kto wie...
-Już? No co ty! Mamy jeszcze do omówienia świat owadów. - patrzył na mnie z udawanym oburzeniem. - żartuje, zostań. Proszę. - spojrzał na mnie spod półprzymkniętych  powiek.
-Dobra. - zgodziłam się. Było po trzeciej, ale co tam.
-Idziemy po coś do picia. - złapał mnie za rękę i ruszyliśmy do obleganego o tej porze monopolowego. Kupiliśmy dwie butelki szampana i poszliśmy nad jezioro. Kentin otworzył je i korki wystrzeliły niczym w nowy rok. Podał mi jedną z butelek.
-Za nas. - uniósł swoją butelkę.
-Za nas. - powtórzyłam i delikatnie uderzyłam w jego trunek. Zaśmiał się. Usiedliśmy na piasku.
-Kto by pomyślał. - zaczął. Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem. - ty i ja, siedzimy i pijemy szampana. Pięć lat temu w życiu bym tego nie przewidział. - dodał z nostalgią w głosie. Po chwili ciszy dodał jeszcze - walczyłem o to, by znaleźć się w tym miejscu.
-Jeśli czegoś pragniesz to walcz o to, nie ważny czy to przyjaciel czy kanapka z tuńczykiem. - zażartowałam. Uśmiechnął się promiennie. Było w nim tyle niepohamowanego optymizmu, przebywanie z nim zawsze skutkowało bolącymi od uśmiechu policzkami.
-Zawsze chciałem należeć do twojego świata. Pomimo tego, że wiedziałem, że jest w nim jedna zasada; każdy tańczy, jak mu zagrasz. - patrzył na mnie, nie dostrzegłam w jego spojrzeniu pogardy ani niczego podobnego.
-Te czasy już minęły. - skrzywiłam się i upiłam łyk musującego napoju.
-Tak na marginesie, musimy zawsze tyle pić? - spojrzał wymownym wzrokiem na butelkę.
-Możemy przestać kiedy chcemy. - odparłam.
-To przestańmy. - dodał twardym głosem.
-Kiedy nie chcemy. - zaśmiałam się.
Siedzieliśmy w ciszy, byłam oparta o jego ramię, jego oddech przyjemnie łaskotał mnie w skórę głowy.
-Ciesze się, że jestem w twoim życiu. - powiedział, po głosie słyszałam, że jest równie pijany, co ja.
-Forever. - zacisnęłam palce na jego przedramieniu, by wzmocnić siłę moich słów.
-Odprowadzę cię. - zaczynało już świtać. Po kilku próbach podniesienia się z ziemi wreszcie sie udało. Chichotaliśmy bez przerwy. Wpadłam wprost w jego ramiona. Popatrzyłam w górę, na jego twarz. Nie myślałam za dużo, po prostu to zrobiłam. Nie tylko czułam bicie jego serca, czułam także, jak drży, a potem? Potem był tylko pocałunek. Musnęłam jego usta delikatnie i czekając na nieme pozwolenie oddychałam płytko. Tym razem to on musnął moje wargi, by po chwili pogłębić pocałunek- nasz pierwszy, pocałunek.