W poniedziałek w szkole wszyscy już wiedzieli o zdarzeniu na balu. Oczywiście nie tylko o wersji oficjalnej, ale także znali tę prawdziwą. Przez całą niedziele, przychodzili do mnie znajomi. Tylko Kastiel znowu udawał, że nie istnieje. Może to i dobrze, nie wybaczyłam mu jeszcze Debry.
-Jak tam fighterze? - zaśmiał się Alexy.
-Skopie ci tyłek i ułożę włosy przy okazji. - szturchnęłam go w ramie.
-Co tu tak wesoło? - dołączył do nas Kentin.
-Właśnie, będziesz świadkiem. Loraine przed chwilą groziła mi pobiciem. - Alexy wygiął usta w podkówkę.
-Groźby są karalne. - usłyszałam za plecami głos Lysandra.
-Straszenie karą też. - swoje trzy grosze dorzucił kobiecy głos, Rozalia.
-Dobra, dobra. Ja nic nie zrobiłam, nie bawcie się w sąd. - podniosłam ręce w obronnym geście i zaśmiałam cicho.
-Teraz musimy na nią uważać. Nigdy nie wiadomo, kiedy kogoś pobije. - Alexy objął Rozalie i razem zaczęli wymyślać rożne scenariusze.
-Musimy na nią uważać tylko i wyłącznie dlatego, że uderzenie o ziemie nie było łagodne. Nie chcemy jej uszkodzić. Więc Kentin ty się odsuń o metr, przyciągasz wypadki. - Lysander nie dał się wciągnąć w żarty na mój temat. Ale po raz kolejny na poniedziałkową misje, wybrał ochronę mojej jakże delikatnej głowy. Kentin odsunął się z uśmiechem ode mnie.
Po szkole Michael nie mógł mnie odebrać, więc zmuszona zostałam do spaceru. Już opuszczałam bramę, kiedy ktoś zawołał za mną. Obróciłam się i ujrzałam białowłosego.
-Odprowadzę Cie. - zaoferował.
-Byłoby mi bardzo miło. - nie zamierzałam udawać, że samotna wycieczka do domu mnie satysfakcjonuje.
-Wiem, że pytam po raz setny, ale dobrze się czujesz? - w jego głosie słychać było troskę.
-Tak, po raz...- nie dokończyłam, tylko przewróciłam oczami, zaśmiał się.
-Przep..- tym razem jemu nie było dane dokończyć. Przyłożyłam mu rękę do ust.
-Nie. Nie po raz kolejny. - przepraszał mnie w kółko, za to, że nie ochronił mnie przed wejściem między bijących się Kasa i Kentina. To nie była jego wina. - ile razy mam ci mówić, że podjęłam suwerenną dezycję i tylko ja za nią odpowiadam? - odsunęłam rękę od jego ust. Chwycił mnie delikatnie za ramiona i spojrzał w oczy.
-Przepraszam. - dokończył, a na jego twarzy zagościł triumfalny uśmiech.
-Jakie masz plany na dziś? - chciałam zmienić temat, nie możemy ciagle rozmawiać o tym, co stało się na balu.
-Mamy próbę, a potem jestem wolny. - chyba domyślił się, że potrzebuje towarzystwa.
-Możemy iść na kawę, do parku.. - wymieniałabym dalej, ale mi przerwał.
-Zgoda. - w jego oczach tańczyły wesołe ogniki.
-Wpadnę po próbie i pójdziemy. - zaproponowałam.
-Mogę po ciebie przyjść. Nie powinnaś sama wychodzić. - dla niego nie liczyły się wyniki badań, byłam niczym ptaszek, którego chciał zamknąć w złotej klatce.
-Od kiedy to skończyłeś wieczorową medycynę i się nie pochwaliłeś? - uniosłam jedną brew.
-Nie chce się wymądrzać, ale mogą wystąpić powikłania. - zaczął mi tłumaczyć swoje obawy.
-Nie jestem ze szkła. Luz. - dotknęłam jego ramienia.
-W takim razie o 17:30 pod garażem? - kawałek od centrum miasta, zespół wynajmował garaż.
-Oczywiście. - doszliśmy właśnie pod bramę mojego domu, pożegnaliśmy się szybkim uściskiem.
Zanim wyszłam ponownie z domu, postanowiłam się przebrać. Założyłam jeansy, czerwoną koszule z cienkiego materiału i czarne szpilki. Do tego czarna, mała torebka że złotym akcentem. Założyłam słuchawki i ruszyłam na spotkanie z białowłosym. Usłyszałam ich już od początku długiego rzędu garaży. Szłam w stronę, z której dobiegała muzyka. Drzwi były uchylone, nieśmiało spojrzałam w szparę. Lysander właśnie kończył piosenkę, nasze spojrzenia się spotkały. Rozbrzmiewały ostatnie nuty aż w końcu wszystko umilkło.
-Gotowy? - zapytała radośnie. Kiwnęłam głową do Nataniela, nie widzieliśmy go w szkole, dawno ze sobą nie rozmawialiśmy.
-Oczywiście, nie mógłbym kazać Ci czekać. - serdecznie się uśmiechał.
-A gdzie się wybieracie? - zagadnął Nataniel.
-Jeszcze nie wiemy, nudzę się w domu, więc zaproponowałam Lysandrowi wspólne wyjście. - wytłumaczyłam zanim Lysander zdążył otworzyć usta. Po chwili dodałam - to miło z jego strony, że się zgodził.
-No patrzcie, jaki szlachetny. - Kastiel udawał że mdleje z zachwytu.
-Chodźmy już. - Lysander chwycił mnie za rękę i pociągnął do wyjścia, na jego twarzy malował się spokój, widocznie przywyknął już do odzywek czerwonowłosego.
Szliśmy w stronę jeziora, miałam zamiar usiąść na molo. Po cichu liczyłam, że ten pomysł spodoba się także Lysowi.
-To nowa piosenka? - zagadnęłam.
-Tak, napisałem ją pare dni temu. Podoba Ci się? - spojrzał na moją twarz, co zauważyłam kątem oka.
-Pytasz. - prychnęłam. Oczywiście, że mi się podobała.
-Wybacz komentarz Kastiela... - podrapał się po głowie z zakłopotaniem.
-Daj spokój, to on powinien się zdobyć na przepraszam. Kretyn pozostanie kretynem. - nie chciałam go wypytywać, ale ciekawiło mnie, czy Kas spotyka się z Debrą.
-Jeszcze trochę i skończą się te głupie komentarze. - Zamarłam. Jak to? Co on gada?
-Co masz przez to na myśli? - starałam się przybrać neutralny ton.
-Ktoś mu kiedyś obije tą buźkę. - zaśmiał się, moje oczy dalej rozszerzała panika.
-No tak. - musiałam wyglądać, jak zombie. Myśl o jego wyjeździe powodowała dreszcze. Postanowiłam się skupić tylko i wyłącznie na Lysandrze. Zanim zdążyłam coś powiedzieć, chłopak przejął inicjatywę.
-Ulubiony kolor? - zaskoczył mnie, nikt nie zadawał takich pytań. Patrzyłam na niego zszokowana. - mówiłem, chce cię bliżej poznać. - wyjaśnił.
-To zależy.. Od dnia, pogody, humoru... - odpowiedziałam szczerze. Kiwnął tylko głową i już zadał kolejne pytanie.
-Skąd miłość do obcasów? - tego pytani nigdy, przenigdy nikt mi nie zadał.
-Mój tata jest wysoki, ja niska, zawsze miałam kompleks i tak wyszło, że pokochałam obcasy. - wzruszyłam ramionami i spojrzałam na moje szpilki.
-Kim jest Twój tata? - to pytanie było poważniejsze, niż pytanie o kolor.
-Żołnierzem. - nie miałam problemu, by o tym opowiadać. Po jego minie zgadywałam, że go zaskoczyłam. - aktualnie wyjechał do Stanów, by pomoc szkolić nowych, sam już nie bierze udziału w misjach odbywających się na zagrożonych terenach. - nie chciałam nic ukrywać.
-Odwaga to jedna z najcenniejszych cech. - w jego oczach widać było podziw.
-Odważnym nie jest tylko ten, który wyrusza na misje. Uważam, że dużo odważniejsza jest matka decydująca się na samotne wychowanie dziecka. - nie uważałam mojego ojca za człowiek odważniejszego niż inni.
-Odwaga może przybierać rożne formy. - przyznał.
Pózniej rozmawialiśmy o jego rodzinie. Rodzicach, Leo, życiu na wsi. Powoli kierowaliśmy się w stronę mojego domu.
-Dziękuje, do zobaczenia. - pożegnałam go uściskiem.
-Dobranoc, śpij dobrze. Jutro znowu moja kolej. - odchodził już w kierunku swojego domu.
-Na co? - krzyknęłam i zatrzymałam zanim wpisałam kod otwierający furtkę.
-Na poznawanie cię bliżej. - odkrzyknął i zniknął za zakrętem. Uśmiechnęłam się pod nosem i pewnym krokiem szłam podjazdem, otoczonym drzewami.
Ojej jak słit :P :D :*
OdpowiedzUsuń❤️
UsuńSupiiii :)
OdpowiedzUsuńDziękuje bardzo za komentarz ❤️
UsuńSłodziaśnie ^^
OdpowiedzUsuń