czwartek, 7 lipca 2016

Rozdział 25

Następnego dnia wyrzucałam sobie własną głupotę. Po jaką cholerę go pocałowałam? No tak, bo jestem głupią masochistką, która uwielbia komplikować sobie życie. Jakby samo w sobie nie było wystarczająco pokręcone. Mój anioł stróż dostanie załamania nerwowego. Do szkoły podwiózł mnie Michael, ostatnio zaniedbałam znajomość z nim, teoretycznie spędzamy razem pół dnia, a ja nie zdobyłam się nawet na co tam..
      Pierwsza lekcja minęła mi szybko, przegadałam ją z Rozalią na temat balu- miała już gotową sukienkę, tym czasem ja byłam w proszku. Wyszłyśmy na przerwę zawzięcie dyskutując nad wyższością czerni nad czerwienią.
-Ziemia do Loraine! - obok mnie niewiadomo skąd pojawił się Kentin.
-Przeoczyłam cię, wybacz. - posłałam mu przepraszające spojrzenie.
-Ostatnio jesteś jakaś rozkojarzona. - dodała Rozalia.
Kolejne lekcje były równie spokojne, zbliżała się przerwa wiosenna- ostatnie dwa tygodnie kwietnia, nie mogłam się doczekać. W powietrzu unosił się słodki zapach dwutygodniowej wolności. Na długiej przerwie poszłam że wszystkimi na dziedziniec. Przekomarzaliśmy się, jak zwykle. Bliźniacy opowiadali o swoich najgorszych wpadkach rodzinnych, co chwile Roza odrzucała swoje trzy grosze. Do towarzystwa dołączył Kastiel, ja automatycznie ucichłam. Po dzwonku próbował mnie zagadnąć.
-LOL, czemu cię nie było na imprezie? - rzucił niby od niechcenia.
-Byłam. - skwitowałam i przyspieszyłem kroku.
Przez resztę dnia go unikałam, nie chciało mi się patrzeć na jego twarz. Skoro wolał jakąś lale od nas, to proszę bardzo. Ja nie zamierzam udawać, że wszystko w porządku i możemy się grupowo poprzytulać. Nie zamierzałam się z nią dzielić najmniejszym skrawkiem życia, jeśli on wbije ją do ekipy, ja wylatuje. Nie znoszę ludzi, którzy krzywdzą innych - po trupach do celu, nie było moją życiową dewizą. Na koniec lekcji poszłam za szkołę, by zapalić. Michael miał się trochę spóźnić, przy czym jego trochę oznacza conajmniej godzinę. Stałam oparta o mur i zaciągałam się dymem.
-Tobie co? - ten głos, żałowałam że przyszłam właśnie w to miejsce.
-Nic. - odpowiedziałam.
-Obraziłaś się na mnie? - on dalej nie rozumiał.
-Jeśli masz problem że zrozumieniem sytuacji to myśle, że Debra udzieli ci korepetycji z relacji interpersonalnych. - powiedziałam ze słodkim uśmieszkiem na ustach.
-A co ona ma do tego? - jak nic palił głupa.
-Zastanów się, nie jesteś taki tępy. - puszczały mi wszystkie hamulce.
-Zastanów sie co ty pierdolisz. - jemu także kończyła się cierpliwość.
-Skoro pierdole to może marnujesz czas stojąc tu ze mną ? - wkurzał mnie coraz bardziej.
-Najwidoczniej. - odpowiedział mi, gwałtownie rzuciłam peta na ziemie, o ile można rzucać czymś, co prawie nic nie waży i odeszłam w kierunku parkingu.
    Kolejne dni były takie same, szkoła, dom, szkoła, dom. Z Kastielem nie rozmawiałam, kilka razy Lysander próbował dowiedzieć się, co się stało. Żadne z nas nie raczyło mu tego wytłumaczyć, co tu było do tłumaczenia? Nie pokłóciliśmy się, a nasza ostra wymiana zdań nijak miała się do całości, ja nie chciałam się zadawać z kimś, kto dopingował Debrę. Mógł zacząć sprzedawać koszulki z jej imieniem, wyszedłby z tego dobry biznes. Umówiłam się na popołudnie z Arminem, chciałam z kimś porozmawiać. Rozalia była zbyt zajęta pomaganiem w sklepie Leo, Lysander był po ciemnej stronie mocy, a z Kentinem musiałabym wejść na pewien niewygodny dla nas obojga temat.
     Weszłam z Arminem do domu, jego obecność pozwalała mi się zrelaksować. Był taki pogodny. Był jak słońce- ogrzewał wszystkich wokół siebie.
-Co chcesz do picia? - zapytała ściągając marynarkę i rzucając ją na blat w kuchni.
-Daj spokój, wiem gdzie jest lodówka. - mrugnął do mnie, czuł się u mnie, jak u siebie.
-Co robimy? - zapytałam niby od niechcenia.
-Szukamy słomki. - no tak nie pił z puszki jeśli nie miał słomki. Mama rozpieściła go aż za bardzo. Wskazałam mu półkę, w której powinien znaleźć niezbędny element.
-Okazało się, że w przyjaźni też są dramaty. - nie chciałam dłużej dusić w sobie tego, co musiało zostać wypowiedziane. O dziwo nie ulżyło mi..
-Kastiel? Rozalia? Lysander? Kentin? - wymieniał imiona naszych wspólnych przyjaciół.
-Zgadnij. - powiedziałam z westchnieniem.
-Lys. - pokręciłam przecząco głową. - Roza? - wykonałam ten sam ruch, co poprzednio. - Kas? - odruchowo pokręciłam głową ponownie. - Wszyscy troje?! - oburzył się.
-Nie, nie. Zgadłeś, Kastiel. - wzięłam głęboki wdech.
-O co poszło. Dobra wiem, powinienem zapytać o kogo. - posmutniałam, doskonale mnie rozumiał. Siedziałam właśnie na blacie podszedł i delikatnie mnie przytulił. - olej to. - doradził. Niech sobie idzie do tej dworskiej gnidy. - rozbawił mnie tym określeniem. Wybuchowym cichym śmiechem, zawtórował mi.
-Nie chce żeby on odszedł. - szepnęłam że smutkiem.
-Nie jesteś na tyle głupia, żeby myśleć, że jesteś jedyną, którą skrzywdzono, prawda? -  oddalił się ode mnie i uważnie przyglądał.
-Nie mnie skrzywdzono, tylko NAS. - zaakcentowałam ostatnie słowo.
-Stało się, to się stało. Żyjemy dalej. - Armin był mistrzem olewania wszystkiego i wszystkich.
-Nie rozumiesz. - byłam pewna, że on jeden mógłby zrozumieć.
-Nie Loraine, to ty nie rozumiesz. Człowiek broni błędów, które kocha. Przyjaźń z nim widocznie była naszym błędem skoro tak łatwo nas zostawił, ale bez przesady nikt po nim płakał nie będzie. - wzruszył ramionami. - jakoś to będzie. - wiedziałam, że w jego mniemaniu nie będzie jakoś; będzie dobrze. Armin zarażał optymizmem dla niego deszcz był tylko krótką fazą przed słońcem.
-Co jeśli on nie wróci? - bałam się tego, jak cholera. Był zakochanym w sobie, egoistycznym, dupkiem, ale mimo tego nie byłam w stanie zmusić mojego serca by żałowało poznania go.
-W życiu nie ma powrotów Loraine. Czas nigdy nie zawraca. - odparł i pogłaskał mnie po policzku, ten przyjacielski gest zniósł za sobą otuchę.
     Resztę wieczoru spędziliśmy na oglądaniu filmów na YouTube. Wpadki, wypadki, komplikacje zawsze sprawiały, że się śmiałam. W międzyczasie do domu wróciła ciocia, ale nowy deal z Kanadyjczykami spowodował, że zaszyła się we własnym gabinecie. Gdy Armin poszedł do domu, zrobiłam ciocia herbatę - zieloną, bez cukru, taką, jaką lubiła. Zapukałam zanim weszłam, usłyszałam ciche proszę.
-Przyniosłam ci herbatę. - ciocia siedziała w stercie papierów.
-Dziękuje, przyda mi sie chwila przerwy. - sińce pod oczami nie zwiastowały nic dobrego. Uśmiechnęłam się i skierowałam do drzwi.
-Loraine, poczekaj. Porozmawiajmy, jesteś smutna. - uważnie mi się przyglądała.
-To przez kolegę. Odrzucił nas i trochę mi przykro. - ,,trochę " było tutaj ogromnym niedopowiedzeniem.
-Ułoży się. - zaczęła studzić herbatę wdmuchując powietrze do kubka.
-Marze o tym. - mruknęłam.
-Uważaj o czym marzysz, marzenia lubią się spełniać. - puściła do mnie oczko.
       Kolejne dni mijały, ale nic się nie zmieniało. Kastiel udawał, że mnie nie zna, a ja udawałam, że nic mnie to nie obchodzi. Lysander starał się pozostać lojalny zarówno wobec mnie, jak i czerwonowłosego. Nie martwiłam się już, że Debra odebrała mi przyjaciela; w genach miałam zapisaną wiarę w lepsze jutro. Pogodziłam się z tym, że żadne z nas nie obróci się, by zatrzymać drugie. Tylko maleńka cząstka mnie tęskniła za jego ironicznym uśmieszkiem, niestosownymi żartami, bezczelnością...

1 komentarz: