niedziela, 10 lipca 2016

Rozdział 27

Przed restauracje i jednocześnie naszą sale balową wyszli Lysander i Kastiel. Rozmawiali o czymś cicho, a potem spojrzeli w naszym kierunku. Podeszli powoli, a nasz taniec dobiegł końca.
-Ty byś się może przylepił do kogoś innego. - warknął Kastiel w stronę Kentina.
-Dorósłbyś w końcu. - odszczeknął się Ken.
-Powtórz to! - krzyknął czerwonowłosy. Lysander położył mu dłoń na ramieniu.
-Zachowujesz się jak kretyn! - odkrzyknął Kentin i napiął mięśnie. Próbowałam go odciągnąć, wiedziałam, że taka wymiana zdań nie wróży nic dobrego. Nim zdążyłam wypowiedzieć cokolwiek, co by ich uspokoiło Kastiel ruszył gwałtownie w stronę przeciwnika i uderzył. Bałam się, że złamał Kenowi szczękę. Moje serce wrzuciło piąty bieg. Lysander próbował odciągać Kas'a, ale właśnie Kentin postanowił oddać napastnikowi i odpłacił mu się uderzeniem. To odskakiwali, to rzucali się  na siebie. Popatrzyłam bezradnie na Lysandra. Nie miałam wyboru. Weszłam pomiędzy tych dwóch debili.
-Dosyć! - krzyknęłam i rozłożyłam szeroko ręce. Poczułam uderzenie, a potem była już tylko ciemność.
Czułam czyjeś zimne dłonie na moim czole, ktoś inny szeptał przeprosiny, z oddali ktoś wykrzykiwał moje imię, jeszcze ktoś inny dotykał mojego nadgarstka. Słyszałam i czułam wszystko, nie byłam jedynie w stanie zmusić moich powiek, by się podniosły. Słyszałam głównie dwa głosy.
-Widzisz zjebie, co zrobiłeś?! - rozpoznałam głos Kentina.
-Powtórz to, bo się krzywo oplułeś. - Kastiela cała sytuacja wydawała się bawić, nie umknęła mi jednak nuta irytacji w jego głosie.
-Przenieśmy ją zanim przyjdzie ktoś z nauczycieli. - zaproponował kobiecy głos. Domyśliłam się, że to Rozalia.
Po kilku sekundach, może minutach otworzyłam wreszcie oczy. Zobaczyłam nad sobą kilka zatroskanych twarzy.
-No, będzie żyła. - Lysander odetchnął z ulgą.
-Przepraszam. - powiedziały dwa głosy jednocześnie, oba tak dobrze mi znane, oba tak drogie mojemu sercu.
-Nic mi nie jest. - spróbowałam się podnieść.
-Musimy jechać do szpitala. - Rozalia dotknęła mojego czoła, poczułam na nim coś ciepłego i lepkiego, krew..
-To się umyje i będzie git. Nie dramatyzuj. - Kastiel przewrócił oczami.
-Zamknij się pomyleńcu. - warknęła Roza. - gdyby nie ty, teraz byśmy tańczyli. - dodała z rozżaleniem.
-Nikt nie każe ci tu siedzieć. Idź tańczyć. - odpowiedział jej czerwonowłosy.
-Zaraz przyjedzie Leo, zabierzemy cię do szpitala. - zwrócił się do mnie Lys i delikatnie pogłaskał po policzku. Kręciło mi się w głowie, dodatków czułam się jakby ktoś wbił we mnie tysiące szpilek, zimne podmuchy wiatru sprawiały, że cała się trzęsłam. - muszę mieć w środku marynarkę. - dodał powoli wstając.
-Ehh... - westchnął czerwonowłosy i zarzucił mi na ramiona swoją, pod spodem miał białą koszule, której rękawy zawinął na 3/4, była delikatnie potargana i brudna z krwi. Dopiero teraz zauważyłam, że ma rozciętą wargę. Popatrzyłam na Kena, na policzku pojawiał się siniak, spory siniak.
     Gdy przyjechał Leo, przyjaciele pomogli mi wsiąść do samochodu, wszystko docierało do mnie z opóźnieniem. Chciałam zrzucić z siebie marynarkę buntownika, ale było mi zbyt zimno, bym mogła wybrzydzać. Podjechaliśmy pod okazały budynek szpitala. Do środka zaprowadziła mnie Rozalia i Lysander. Za nami szli Leo i Kas. Białowłosy wyjaśnił pielęgniarce, co się stało,a ta zaprowadziła mnie do lekarza pierwszego kontaktu.
-Popatrz tutaj. - lekarka wyciągnęła przed siebie palec, siedziałam właśnie na kozetce pokrytej zielonym prześcieradłem. - podążaj wzrokiem za moim palcem. - nakazała. Jak mówiła, tak zrobiłam. - nie sądze, żebyś miała jakiś poważniejszy uraz. Obmyjemy ranę i możesz iść do domu. - powiedziała i zapisała coś na karcie. - zawiadomiliśmy opiekuna, już jedzie. - pięknie, jeszcze cioci mi tu brakowało.
   Badanie trwało kilkanaście minut, a potem mogłam opuścić gabinet. Musiałam poczekać na zdjęcie z prześwietlenia głowy, więc udałam się na korytarz. Spotkałam tam zatroskanych przyjaciół. Czerwonowłosy stał do mnie tyłem i wpatrywał w tablice informacyjne o HIV.
-Loraine! - Rozalia rzuciła mi się na szyje.
-Nic mi nie jest. - wymamrotałam. - strasznie tu śmierdzi. - burknęłam, a pozostali zaczęli się śmiać. - idźcie już do domu, zaraz przyjedzie moja ciocia, nie chce zbędnych pytań. - próbowałam się wytłumaczyć.
-Jasne. - mrugnął do mnie Leo i chwycił Rozę za rękę. Dziewczyna szybko cmoknęłam mnie w policzek i skierowali się w stronę wyjścia.
-Dasz sobie radę? - Lys pogłaskał mnie po policzku, szybko spojrzałam na Kastiela, dalej stał tyłem. Czyli nic nie widział, poczułam ulgę.
-Tak, dziękuje. - chwyciłam niewidzialny paproszek i ściągnęłam go z ramienia chłopaka. Uśmiechnął się delikatnie.
-Do zobaczenia. - szepnął i wyszedł. Zostałam sama. No nie do końca, buntownik stał kilka kroków przede mną, usiadłam na białym, plastikowym krześle i przymknęłam powieki, chciałabym zmyć z siebie krew. Co to za szpital w ogóle.
    W oknie odbijały się światła miasta, migały niczym gwiazdy. Po zachodzie słońca otaczający nas świst staje się dziwnym i przerażającym miejscem; z każdą chwilą zaciera się cienka granica pomiędzy rzeczywistością, a szaleństwem. Poczułam, że ktoś siada obok mnie.
-Powinieneś już sobie iść. - nie otworzyłam oczu.
-Powinnaś się czasem przymknąć. - prychnęłam.
-Nie bój się, penisa ci nie amputują. - powoli otworzyłam oczy i popatrzyłam na jego twarz z uśmiechem godnym czarta. Patrzył na mnie pytająco. Wskazałam na plakat, o HIV, któremu wcześniej się przyglądał.
-To z przypadku. - warknął.
-Idź zmierzyć cieśninie, tu ci jeszcze pomogą. - uśmiechnęłam się słodko, jego zdenerwowanie rosło.
Naszą konwersacje przerwało przybycie Carmen. Usłyszałam stuk obcasów i na korytarz wparowała ciocia.
-Co się stało?! - wykrzyknęła i kucnęła przy moich kolanach. Jedną ręką dotykała moich włosów.
-Wywróciłam się. - skłamałam, nie mogłam przecież powiedzieć, że weszłam miedzy bijących się facetów.
-Rany boskie, o mało nie dostałam zawału. - widziałam jej rozszerzone pod wpływem paniki źrenice.
-Nic mi nie jest.. - zaczęłam, ale szybko mi przerwała.
-Jak to się stało, gdzie się wywróciłaś, uderzyłaś się? - wyrzucała pytania jedno po drugim.
-No szłam sobie i... - kolejny raz mi przerwano.
-I wywinęła orła. - z ironicznym uśmieszkiem powiedział czerwonowłosy.
    Rozmawialiśmy jeszcze chwilę, dopóki nie pojawiła się pielęgniarka z wynikami mojego prześwietlenia. Zaproszono mnie i ciocie do gabinetu na drugim piętrze.
-Do zobaczenia. - powiedział Kas i odszedł w stronę wyjścia. Kiwnęłam mu głową na pożegnanie i z westchnieniem powlekłam się za Carmen.
    Weszłyśmy do niewielkiego, przestronnego gabinetu. Było tu tylko sporych rozmiarów biurko i szafa.
-Proszę usiąść. - doktor wskazała na dwa krzesła po przeciwnej stronie biurka niż ona. - wszystko w porządku. Możesz wrócić do domu, tylko poproszę o podpis karty szpitalnej. Nie masz poważniejszego urazy głowy. Możesz odczuć dyskomfort pourazowy, widoczne są delikatnie i niegroźne obrzęki. Gdyby bolało i tabletki przeciwbólowe okazałyby się nieskuteczne, zgłoś się natychmiast. Rozumiesz? - popatrzyła mi w oczy, kiwnęłam głową. - W takim razie poproszę o podpis. - ja jako osoba niepełnoletnia i tak musiałam złożyć swój podpis, obok niego widniał podpis Carmen.
-Dziękuje za opiekę nad bratanicą, dobranoc. - ciocia wyciągnęła drobną dłoń w stronę pani doktor.
    W drodze powrotnej do domu nie chciało mi się rozmawiać, nie miałam jednak wyboru.
-Zrujnowałaś sukienkę.- ciocia miała racje dopiero teraz zauważyłam, że była roztargana i cała brudna. - jak na balu? - dodała.
-Dobrze.. - nie miałam ochoty na dłuższą rozmowę.

4 komentarze:

  1. No to musiał ją porządnie gruchnąć żeby tak sb czachę rozwalić :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Boskie opowiadanie! Czekam na kolejny rozdzial z niecierpliwoscią!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje ! I bardzo się cieszę, że skomentowałaś! ❤️

      Usuń