wtorek, 28 czerwca 2016

Rozdział 23

     Byłam pod jego domem, po raz pierwszy, adres znalazłam w starym sms'ie od Leo, gdy Rozalia była tak pijana, że nie wiedziała nawet, gdzie mieszka jej chłopak, a do rodziców nie mogłam jej przecież odprowadzić. Dom z  zewnątrz wyglądał, jak chatka dobrej wróżki. Niski, z pięknym gankiem, otoczony wysokimi krzewami. Podeszłam do drzwi, nie mieli nawet dzwonka, gdzie ogromna kuta brama? Gdzie alarm? Zaśmiałam się, domek został idealnie dobrany do charakteru Lysandra, nawet tutaj przejawiała sie jego ufność, przy jednoczesnej potrzebie izolacji od społeczeństwa. Zastukałam kołatką w drzwi i odsunęłam na kilka małych kroczków.
-Dzień dobry, Loraine. - Lys wesoło się uśmiechał.
-Cześć, przyszłam porozmawiać. - jego różnobarwne tęczówki skutecznie rozpraszały moją uwagę. Była to jedna z tych cech, na którą nie można się uodpornić. Do urody można się przyzwyczaić, ale jego oczy zawsze mnie hipnotyzowały.
-Wejdź, zapraszam. - nieśmiało przekroczyłam próg. Wnętrze było ciemne, tajemnicze. Przeszliśmy do salonu, obok zdążyłam zauważyć kuchnie; staromodne meble, krzesła w stylu wiktoriańskim, stolik o zdobionych nogach... Wnętrze salonu było jaśniejsze, mimo masywnych zasłon na oknach, wszędzie wisiały obrazy, głównie baletnic. Popatrzyłam na niego pytająco i wskazałam na obraz- był duży, o czarnym tle, na środku autor umieścił baletnice, której drobna budowa ciała w otoczeniu masywnej czerni sprawiała, że odbiorca miał wrażenie kruchości i ulotności bohaterki obrazu.
-To taka słabość. - wyjaśnił mi, uważnie obserwując moją reakcje.
-Baletnice? Czy obrazy? - kąciki jego ust delikatnie uniosły się ku górze.
-Baletnice. - przyznał.
-Chodzi o kobiety czy taniec? - wiedziałam, że jest pokręcony, ale nie że lubił taniec, który wymaga od człowieka tak ogromnego poświęcenia.
-Oba. Kobiety nadają temu tańcu lekkości i delikatności. Ale figury same w sobie są sztuką. - mówił o tym z fascynacją, można by nawet rzec, że był to rodzaj obsesji.
-Mhm.. - mruknęłam.
-Chodź, pójdziemy do mojego pokoju. Zaraz wróci Leo i Roza, są bardzo hałaśliwi. - zaśmiałam się i poszłam za nim.
     Weszliśmy do pokoju- ściany w kolorze czerwonego wina, duża czarna kanapa pełniąca jednocześnie funkcje łóżka, obrazy, i biurko dookoła zawalone papierkami.
-O czym chciałaś porozmawiać? - wpatrywał się we mnie intensywnie.
-O tym, dlaczego mnie nie było. Przepraszam, że nie odpisałam. - zrobiło mi się wstyd.
-Nic się nie stało. Kontynuuj. - zachęcił mnie skinieniem głowy.
-Przyjechał mój tata. - jego mina mówiła wszystko, tak jak pozostali podejrzewał, że nie mam rodziców. - tak bardzo cieszyłam się z jego przyjazdu, nie powiedziałam nikomu, że mnie nie będzie, potem musiałam zawieźć go na lotnisko. I znowu poczułam to dziwne uczucie. - zrobiło mi się przykro, kiedy tak o tym opowiadałam.
-Ból. - wypowiedział tylko to jedno słowo. Trzy litery, które sprawiły, że znowu chciało mi się płakać, powinnam już przywyknąć do rozłąk z tatą, jednak za każdym razem czułam się tak samo; samotna, opuszczona, rozżalona.
-Wiesz, w bólu jest coś intymnego. - powiedziałam to, jakby do siebie.
-Ułoży się, nie odszedł na zawsze, prawda? - jak zawsze starał się być delikatny w rozmowie ze mną.
-Prawda. - zmusiłam się do uśmiechu. - byłam pewna, że Kastiel powie wam, dlaczego mnie nie ma. - uśmiech zmienił się w grymas.
-Kastiel? - zdziwił się. - nie mówił, że cokolwiek wie. Nawet przyznał, że nic nie wie. Skłamał. - Lysander zmarszczył brwi. Nie wiem , czy szukał właśnie usprawiedliwienia dla zachowania przyjaciela czy może zastanawiał sie, czy Kas kiedykolwiek się zmieni.
-Był u mnie w piątek. Co prawda, tylko na chwile. - zaczęłam się tłumaczyć, jakby odwiedziny czerwonowłosego były czymś zakazanym.
 -Zaskoczyłaś mnie. Kastiel nie ma w zwyczaju nachodzić innych, w dodatku raczej się nie troszczy. - do pokoju wlało się światło, ukazując tańczące drobinki kurzu w powietrzu. - Napijesz się herbaty? - zapytał nagle.
-Nie, dzięki. Muszę już iść. Do zobaczenia w szkole. - skierowałam się do wyjścia.
        Kolejne dni w szkole minęły mi szybko, głównie przepraszałam znajomych za swój egoizm i dowiedziałam się, że bal przesunięto o tydzień. Muszę kupić sukienkę i maskę. Jak dobrze, że na bal nie przychodzi się parami tylko pojedynczo. Nie wyobrażam sobie, z kim miałabym pójść.
     Siedzieliśmy grupą na dziedzińcu zawzięcie dyskutując, o zbliżającym się wydarzeniu, gdy nagle podeszła do nas dziewczyna. Wiedziałam, że idzie akurat do nas, bo gdy tylko przeszła przez bramę, wszystkie oczy zwróciły się w jej stronę. Przełknęłam głośno ślinę.
      Nie mogłam zaprzeczyć, w jej nadejściu było coś oryginalnego. Przypominało przybycie ważnej osoby, może koronowanej głowy może celebryty, idealna synchronizacja ruchów, co pare sekund odrzucała średniej długości brąz włosy za ramie. Co chwile rzucała spojrzenia ludziom, którzy ją mijali. Wszyscy bez wyjątku, odsuwali jej się z drogi. Szła skocznym krokiem, emanując pewnością siebie. Była dość wysoka, nawet bez obcasów wyższa ode mnie conajmniej o głowę, miała długie, szczupłe nogi, krągłe biodra, mały biust, który przy jej ubiorze tylko zyskiwał, na pewno na tym nie traciła. Jej makijaż był mroczny, dominowała szarość i czerń, brązowe oczy przyciągały swoją tajemniczością. Za sprawa makijażu i ubioru jej postać wzbudzała liczne zainteresowanie. Zatrzymała się o krok przed Kastielem, bez słowa przytuliła go do siebie. Nie musiałam pytać, podświadomie wiedziałam, kim ona jest - Debra.
     Patrzyłam na zszokowane miny Lysandra i Rozalii. Armin głośno wciągnął powietrze. Pozostali z zapartym tchem czekali na reakcje Kastiela - odsunął ją od siebie. Brunetka nie wydawała się tym faktem urażona.
-Kas, nie wygłupiaj się. - nie mogłam powstrzymać śmiechu. Jej głos, a raczej głosik przypominał szczekanie, tych małych, plastikowych piesków, które można kupić na rożnego rodzaju festynach.  - A Ty to kto? - zwróciła się do mnie unosząc jedną brew.
-Loraine, cześć. - odpowiedziałam z uśmiechem na ustach. Nie zamierzałam się płaszczyć przed tą dziewczyną, choć widocznie tego oczekiwała.
-Debra. - rzuciła i obróciła głowę ponownie w stronę Kasa. - tęskniłeś? - zapytała i przeciągnęła palcem wskazującym wzdłuż jego obojczyka.
-Nie. - odpowiedział krótko i widać było, że cały zesztywniał.
-Auć. - powiedziała z udawanym przejęciem. - nie ładnie, nie ładnie. - uśmiechnęła się ironiczne. Bez większej przyczyny wezbrała we mnie zazdrość. Nie potrafiłam nad sobą zapanować. Jakim prawem ta wywłoka go dotyka i próbuje przeciągnąć na swoją stronę.
-Mam dość tej szopki, spadam. Na razie. - rzuciłam spojrzenie każdej z obecnych osób, na dłużej zatrzymując się przy czekoladowych oczach chłopaka.
-LOL, poczekaj! - krzyknął za mną Kastiel. Nie chciałam się zatrzymać. Nie mogłam tego zrobić. Wieczorem byliśmy umówieni w klubie, może tam pogadamy.
     Wyszłam za bramę szkoły, by zostawić ten cały syf za sobą. Z parku zadzwoniłam do Michaela, który przyjechał w ekspresowym tempie. A więc straciłam kumpla, powrót Debry wyznaczył koniec naszej znajomości. Podobne wrażenie odniósł Lys, widziałam to w jego oczach.

niedziela, 26 czerwca 2016

Rozdział 22

       Byłam w swoim pokoju, słuchając muzyki na laptopie i tańcząc wycierałam kurze- na ogół tego nie robiłam, ale pani Emeryll miała wolne, a ja nienawidziłam brudu.  Zaczęłam śpiewać, gdy ktoś zaszedł mnie od tylu. Podskoczyłam, w życiu się tak nie wystraszyłam, no może przesadzam...
-Nie rób tak więcej. - oddychałam głęboko, a moje serce dudniło w klatce piersiowej.
-Ej spokojnie. - Uśmiechał się pod nosem. Zmniejszyłam głośność.
-To nie jest zabawne. - udawałam oburzoną.
-Jest, jest. I ty o tym wiesz. - czerwonowłosy uśmiechał się ironicznie.
-Dobra, co cię tu sprowadza? - cel jego wizyt na ogół był mi nieznany.
-Nie było cię w szkole pare dni, wolałem sprawdzić, co z tobą. - wydawał się zawstydzony.
-Przyjechał mój tata. - przyznałam.
-Nie przeszkadzam. - uśmiechnął się i ruszył do drzwi.
-Ej, spoko. Zostań. - krzyknęłam za nim. Zaśmiał się, ale nie zawrócił. Cały Kastiel, przychodzi i znika. Jest, jak motyle - możesz je złapać, ale i tak prędzej czy pózniej wylecą ci z rąk.
       Przy kolacji tata zaczął rozmowę, akurat wkładałam do buzi ostatni kęs penne z kurczakiem i zastanawiałam, które ciasto zjem na deser...
-To był twój chłopak? - nie sądziłam, że się spotkali. Penne zatrzymało się w moim gardle.
-Nie, kolega. Minęliście sie? - byłam ciekawa, czy rozmawiali.
-Tak na dole, akurat wróciłem do domu. Tajemniczy ten chłopak. - Mhm, nawet nie wiesz, jak bardzo, pomyślałam.
-Specyficzny. - mruknęłam.
-Uważaj na takich. Powinnaś więcej czasu spędzać z Kenem. - tata zawsze był jego fanem, nawet wtedy, kiedy nosił okulary, jak denka od słoików.
-Tak, tak. Przyjaźnimy się przecież. - nie chciałam zagłębiać się w szczegóły, a przyjaźń była dla taty wystarczającym powodem, by nie truć mi więcej na temat Kentina.
Resztę wieczoru spędziliśmy na oglądaniu filmów, moment pożegnania nadchodził nieubłaganie. W szkole czas dłużył mi się niemiłosiernie, jednak teraz rwał przed siebie, jak szalony. Robiłam się coraz bardziej przygnębiona, jednak nie na tyle, żeby z nim pojechać, zdecydowanie nie na tyle. Coś nakazywało mi tu zostać.
      Wcześniej rano wyjechaliśmy na lotnisko, musieliśmy pożegnać się przed jego odprawą. Przytuliłam go mocno i gdyby była taka możliwość, zatrzymałabym czas.
-Do zobaczenia, tato. - szepnęłam, w moim gardle narastała gula.
-Pa, kochanie, dbaj o siebie. - mocno mnie do siebie przytulił i pocałował w czubek głowy. Pożegnał się jeszcze z ciocią i Michaelem i odszedł machając mi jeszcze przez chwile. Było mi przykro mimo tego, że wiedziałam, że teraz będziemy się cześciej widywać...
Gdy wróciliśmy do domu, poszłam prosto do swojego pokoju. Płakałam przez długi czas, dopóki nie zadzwonił mój telefon, odrzuciłam to połączenie. Oczywiście Lysander był osobą, która mogła mnie pocieszyć, ale nie chciałam nikogo widzieć. Kilka razy zajrzała do mnie ciocia, ale genetycznie przekazywana chęć ucieczki od scen emocjonalnych nie pozwalała jej długo zostawać w moim pokoju.
      Przebudziłam sie w nocy, moje powieki były ciężkie i spuchnięte od wypłakanych łez,  spojrzałam na telefon-  miałam kilkanaście nieodczytanych wiadomości, moje portale społecznościowe tonęły w powiadomieniach, ilość nieodebranych połączeń powalała....
     Rano był już nowy dzień, a wczorajsze smutki odeszły razem ze wschodem słońca. Moje niedawno otworzone oczy raziły promienie słoneczne, nie zasunęłam zasłon, pięknie. Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz, pomyślałam. Niedziela, dzień wolny od pracy, nauki.. I tak go nie lubiłam. Kojarzył mi się z rosołem, babcinym rosołem- tłuste oczka pływające na powierzchni tego płynu podawanego przy każdej możliwej okazji.. Wzięłam do ręki telefon, wypadałoby odpisać na te wszystkie wiadomości. Ciekawe, czy Kastiel rozpowiedział, że mój tata złożył mi wizytę. Tak to było dobre określenie, nie był obecny w moim życiu, on tylko składał mi wizyty. Spojrzałam na wyświetlacz. 34 nieodebrane połączenia- nieźle. Troszczą się o mnie..chyba. Zaczęłam czytać wiadomości.
Armin : LOL chodź zagramy w coś, mam nowego playa. I kolejny sms od niego: Loraine jeśli teraz nie odpiszesz to się obrażam na wieki wieków. I następny: dobra masz co chciałaś. I jeszcze jeden: Nie no nie obraziłem się, ale daj znak życia czy cię ufoki nie porwały.
Dalej były sms'y od Rozalii: Co się z tobą dzieje? Widziałaś te przeceny? Wpadnij po mnie i ruszamy na łowy! / Loraine żyjesz? / HALOOOO? / LOL focha masz? / Ogarnij dupę i odpisz! / Mamy do pogadania! Rozalia chyba się zdenerwowała... Trzeba to teraz odkręcić. Męczyła mnie sama myśl o tym.
Znalazłam też kilka sms'ów od drugiego z bliźniaków, Nataniela, a nawet Kim. Na samym końcu były sms'y od Lysandra: Loraine, wszystko w porządku? Jeśli chciałabyś porozmawiać, to wiesz, gdzie mnie szukać. O każdej porze dnia i nocy. I jeszcze jeden: Nie chce ci się narzucać, ale się martwię, proszę odezwij się, czekam na wiadomość.
     Przystąpiłam do odpisywania na wszystkie wiadomości, zdziwił mnie trochę brak sms'ów od Kasa, wiadomo, że on nie dba o nic i nikogo prócz własnej dupy, ale jeden smsik by nie zaszkodził. Pieprzony egoista. Nie było mnie tydzień, ale troska znajomych wskazywała na to, że dla nich był to tydzień pełen zmartwień i prób skontaktowania się ze mną. Kastiel okazał się lojalny- nie rozpowiedział na prawo i lewo informacji o przyjeździe mojego ojca. Nie pochwalił się także wizytą w moim domu. Wzruszyła mnie troska Lysandra, co więcej nie był nachalny, szanował moją prywatność - Rozalia, Kastiel czy Ken nigdy by się na to nie zdobyli, chcieliby znać każdy szczegół. Owszem mogłam się wypłakać na ich ramieniu, no może poza ramieniem Kastiela, dla którego byle koszulka nabrałaby wartości sentymentalnej i tak wymigałby się od pocieszania mnie. Lysander był czymś w rodzaju pokrewnej duszy, powiernika, najlepszego przyjaciela. Zawsze można na niego liczyć, potrafi dotrzymać słowa i tajemnicy. Jego roztargnienie powoduje masę komplikacji- zgubienie notatnika po raz enty, ale przede wszystkim dodaje mu to uroku. Jest pełen gracji, kultury i cech osobowości, które są już na wymarciu. Odpisałam na wszystkie wiadomości i uspokoiłam znajomych, muszę im to teraz jakoś rekompensować. Chociaż jeszcze nie wiem jak. Do Lysandra postanowiłam pójść osobiście.

sobota, 25 czerwca 2016

Rozdział 21

       Chociaż widziałam ich siedzących na kanapie. Nie umiałam wydusić z siebie słowa.
-Tato! - krzyknęłam i rzuciłam się w jego ramiona. W dalszym ciagu miał na sobie mundur, musiał niedawno przyjechać. Pachniał sobą - moim tatą, najlepszym pod słońcem mimo, że nieobecnym w moim życiu. Był na wyciagnięcie ręki, dostępny , chociaż na ogół stawał sie wytworem mojej wyobraźni. Płakałam ze szczęścia, nie widzieliśmy się kilka miesięcy. Przytulał mnie do siebie i głaskał po głowie.
-Moja Loraine, witaj kochanie. - łamał mu się głos, on także za mną tęsknił.
-Jak dobrze, że jesteś. Mogłeś mnie uprzedzić, nie poszłabym nigdzie. - wykrztusiłam, poszliśmy usiąść na kanapie obok cioci i Michaela.
-Nic się nie stało, chciałem ci zrobić niespodziankę, jak widać udało się. Przed chwilą ciocia odebrała mnie z lotniska. - w jego głosie było słychać wzruszenie.
-To prawda, powinniśmy coś zjeść. - ciocia poszła do kuchni zapewne po to, by zakomunikować pani Emeryll, żeby przygotowała kolacje.
-Opowiadaj słoneczko, co u ciebie. - wtuliłam sie w tatę nie zamierzając nigdy puścić.
-Szkoła jest w miarę, poznałam nowych przyjaciół, trochę ci o nich opowiadałam, jak do ciebie napisałam, poza tym wszystko dobrze. - bardziej interesowało mnie, co działo się u niego przez ten cały czas. - a u ciebie, tato?
-Jak zawsze, praca w armii to nie przelewki, wiele razy ci to mówiłem. Mój oddział w całości dobrnął do końca misji, teraz dostałem nowy przydział. - tęskniłam za tym głosem, zbyt młodym w stosunku do wieku.
-Wiem, ciocia mi mówiła. Zgodziłeś się prawda? - nie musiał nawet odpowiadać.
-Oczywiście, wiesz że musiałem. To tylko pół roku. Możesz jechać ze mną, będę cześciej w domu. Przez kilka godzin będę w bazie, pomogę w szkoleniach, ale poza tym będę w domu. Znowu możemy być razem. Jakoś pogodzę prace i wychowanie ciebie. - próbował mi to wszystko przedstawić w jak najlepszym świetle.
-Przykro mi tato. Zostaje tutaj. Nie chce po raz kolejny zaczynać od początku. - bałam się, że źle mnie zrozumie, chciałam z nim być, ale nie zniosłabym  nowej przeprowadzki.
-Tata Kentina również ze mną jedzie, także dostał nowy przydział. Może twój przyjaciel z nim pojedzie, byłoby ci raźniej. - no tak, ja i Kentin, dzieci wiecznie ciągnące się za ojcami z jednej półkuli na drugą. Będę musiała z nim porozmawiać.
-Nie, tato. Nie dam rady. Wiem, że musisz pracować, rozumiem to, dlatego zostanę z ciocią, o ile ona nie ma nic przeciwko.
-Oczywiście, że nie. - nie zauważyłam, kiedy Carmen do nas dołączyła.
-Sam nie wiem, czy to dobre. Znowu będziemy osobno. - tata wahał się, czy pozwolić mi zostać, czy zabrać mnie siłą.
-Damy radę. - naciskałam. Było tutaj zbyt dużo nierozwiązanych spraw.
-Cokolwiek, jeśli będziesz szczęśliwa. - posłał mi ciepły uśmiech.
-Dziękuje. - przytuliłam się do niego.
-Dbaj o nią Carmen, o siebie też. - tata chwycił ciocie za rękę.
      Poszliśmy wspólnie do jadalni, by zjeść kolacje. Tata przywitał się jeszcze z panią Emeryll, znali się, co mnie zaskoczyło. Następnie wziął prysznic i ubrał domowe ubrania- czarne, zwężane spodnie i szary T-shirt wycięty w serek. Mój tata wyglądał bardzo młodo, jak na swój wiek, tak samo brzmiał jego głos. Zajadaliśmy się zapiekanką makaronową, opowiadałam o swojej szkole, tata o pracy...nie zauważyłam kiedy zrobiło się późno, postanowiłam jutro nie iść do szkoły i spędzić czas z tatą.
     Rano pojechaliśmy na wybrzeże, siedzielismy na plaży rozmawiając o zbliżającym się wyjeździe. Tata bezskutecznie próbował przekonać mnie, bym pojechała z nim.
-Skoro nie chcesz jechać, to nie, nie zmuszę cię. Chciałbym żebyś wiedziała, że zawsze możesz przyjechać do mnie i że cię kocham. - wyznania nie były w naszym domu czymś codziennym, kochaliśmy się, ale nie mówiliśmy sobie tego, przejawiało się to bardziej we wzajemnym dbaniu o siebie.
-Wiem tato. Też cię kocham. - mnie mówienie o tym, co czuje przychodziło łatwiej.
-Wiem skarbie, wiem. Możesz myśleć, że mi na tobie zależy, ale nie było sekundy w moim życiu, żebym o tobie nie myślał. - oczywiście był szczery, honor nie pozwoliłby mu na kłamstwo.
-Pracujesz, nie możesz być ze mną 24 godziny na dobę. - przytuliłam się do niego.
-Zjedzmy coś. - zaproponował.
      Udaliśmy się do przybrzeżnej restauracji, była urocza. Małe pomieszczenie zostało zagospodarowane w taki sposób, by podkreślać nadmorski charakter. Na stolikach były lniane obrusy w marynarskie paski, na ścianach wisiały liczne sieci, koła ratunkowe. Kolorystycznie królował niebieski, akwamaryna i biel. Gdzieniegdzie na ścianach wisiały rozgwiazdy, muszle i inne drobiazgi. Wybraliśmy stolik najbardziej oddalony od innych, podano nam menu.
-Wybrałaś? - zapytał tata.
-Tak. Poproszę smażonego pstrąga. - uwielbiałam ryby, tym bardziej świeże. Podszedł do nas kelner.
-Witam w L'Entre Villes. Czy są państwo gotowi? - kiwnęłam głową.
-Dla córki smażony pstrąg i karmelizowane szparagi. - przewróciłam oczami, czy tata zawsze musiał wpychać mi warzywa? - A dla mnie łosoś w cieście francuskim i szpinakiem. - tato odłożył kartę na stół.
-Czy życzą sobie państwo coś do picia? - zwrócił się do nas kelner.
-Dwa kieliszki białego wina i karafkę wody. - tata uzupełnił zamówienie.
-No co? - zapytał z uśmiechem.
-Dawno nie piłeś alkoholu. - przypomniałam mu.
-Przecież wiesz, że to przez prace. - tak wiedziałam to, jednak mój tata z piwem w ręce, to byłby niespotykany widok. Uśmiechnęłam się na tą myśl.
       Przyniesiono nam nasze zamowienie, przy obiedzie nie rozmawialiśmy zbyt dużo. Pstrąg był pyszny, podobnie, jak łosoś - wymieniliśmy się kawałkiem, zawsze to robiliśmy.
-Masz ochotę na deser? - tata chyba żartował.
-Nie, jestem pełna. Mają tu ogromne porcje. - opadłam na oparcie krzesła.
-Idziemy? - kiwnęłam głową i skierowałam do wyjścia. Tata podszedł uregulować rachunek. Patrzyłam na zatokę, jachty, łódki, skutery wodne. Mieszkanie tutaj musiało być fascynujące, każdego dnia móc wylegiwać się na plaży, rozmarzyłam się.
-Przysięgam, jak przejdę w stan spoczynku. - miał na myśli coś w rodzaju emerytury, nie śmierci. - kupie sobie domek przy plaży i małą łódkę. - nie było to coś nierealnego, nigdy nie mieliśmy problemów finansowych.
-A ja będę siedzieć i głaskać cię po siwych włosach, przypominać momenty z dzieciństwa, mojego rzecz jasna. - oboje się zaśmialiśmy.
      Michael przyjechał po nas, całą drogę do domu spędziliśmy na wspominkach. Byłam zmęczona, szybko poszłam pod prysznic, by móc iść spać. Następne kilka dni minęło mi w ten sam sposób, spędzałam z tatą każdą, wolną chwile, nie martwiąc się o szkołę. W sobotę rano tata miał wylot do Stanów. W piątek po południu, miałam niespodziewaną wizytę.


poniedziałek, 20 czerwca 2016

Rozdział 20

     Poszliśmy do pobliskiego baru, w środku nie było zbyt wielu osób, pomimo to wybraliśmy miejsca na dworze- drewniany stolik, czarne, metalowe krzesła i biały parasol chroniący przed słońcem.
-Pójdę do piwo. Jakieś specjalne życzenia? - zapytał Kastiel.
-Zwykłe piwo. - odpowiedziałam z uśmiechem. Po chwili przyniósł dwa piwa, dwie szklanki i jedna słomkę.
-Dzięki. - wskazałam na słomkę z uśmiechem.
-Kto powiedział, że dla ciebie? - zażartował.
-Ja. - uśmiechnęłam się triumfalnie.
-Dobra, opowiedz coś. - zakomunikował.
-Ale co? - nie wiedziałam, co chce usłyszeć.
-Co się dzieje z Kentinem? Nie było go ostatnio. - zmarszczył czoło.
-Dzwonił do mnie, odwiedza rodzine w naszym starym mieście, powinien już jutro być w szkole. - wyjaśniłam i upiłam spory łyk piwa. - Twoja kolej. - powiedziałam.
-Dawaj. - powiedział i oparł ręce o blat stolika.
-Kochałeś Debre? - moje pytanie było w innej galaktyki niż jego. On pytał o tematy neutralne, ja nie byłam na tyle subtelna.
-Nie, ale odkręciła sobie mnie w okół palca. Mówiłem ci, że ktoś mi już uświadomił, że jej nie kochałem. - no tak, ale mógł to mowić na potrzebę chwili. - Ilu miałaś chłopaków? - zaczęło się, pytania o prywatność.
-Jednego. - odpowiedziałam szczerze. - Co pomyślałeś, kiedy pojawiłam się pierwszego dnia w szkole? - zapytałam szybko.
-Że niezłe z ciebie ziółko, ale masz też pierwiastek niewinności. - odpowiedział intensywnie mi się przyglądając. - Kochałaś go? - wet za wet.
-Nie. - to także była prawda. - Dlaczego nie chciałeś się ze mną kolegować na początku? - to pytanie bardzo mnie nurtowało.
-Bałem się, wiedziałem, że nie wyjdzie z tego nic dobrego. - uśmiechnął się złowieszczo. - Wymień moje trzy pozytywne cechy. - spodobała mi się nasza mini gra.
-Upartość, skłonność do zabawy i odwaga. - uważałam, że skłonność do zabawy była jego zaletą, ale także i wadą. - Chciałbyś się zakochać? - chyba uderzyłam w jego czuły punkt, skrzywił się.
-Nie. To przereklamowane. - wydawał się mowić szczerze. - Czy jest coś miedzy tobą, a Kentinem? - o co mu chodziło z tym człowiekiem.
-Tak. - byka przyjaźń, ale chciałam się z nim podrażnić. Już chciałam zadać moje pytanie, kiedy podeszła do nas Rozalia, Lysander, Nataniel, Iris, Peggy, Leo i Kim.
-Cześć Wam, ale niespodzianka! - optymizm Rozalii działał mi na nerwy.
-Faktycznie, jak miło. - powiedział z udawaną sympatią w głosie czerwonowłosy.
-Możemy? - Lys wskazał na wolne krzesła.
-Jasne. - powiedziałam, zanim Kas zdążył się w ogóle odezwać. Popatrzył na mnie i poruszył ustami, jakby chciał coś bezgłośnie powiedzieć. Wydawało mi się, że było to : zabije cię. Ale pewności nie miałam. Posłałam mu ciepły uśmiech.
-O, już pijecie. Możemy i my się czegoś napijemy. Co wy na to? - Iris popatrzyła na resztę. Wszyscy jej przytaknęli i dziewczyna ruszyła po zamówienie.
-Zbliża się bal. - zakomunikowała Rozalia.
-Ekscytujące. - mruknął Kastiel.
-Daj sobie siana. - pokazała mu język. - nie mogę się już doczekać, prawie uszyłam sukienkę, to bal maskowy, cudownie, prawda? - trajkotała.
-Rewelacyjnie kochanie. - odpowiedział jej Leo, widać było, że i on ma czasem jej dość.
-Masz już jakaś sukienkę? - zapytała mnie Roza.
-Nie. - zupełnie zapomniałam o tym wydarzeniu, kupie coś gotowego. Lubiłam dobrze wyglądać, ale bez przesady, nie trzeba szykować kreacji dwa tygodnie wcześniej.
-Oszalałaś? Trzeba to zmienić! - wszyscy się zaśmiali.
-Rozalio, daj sobie na wstrzymanie. - Lysander położył rękę na jej dłoni.
-Głęboki wdech i wydech. - dodał Kas.
-Co z Kenitnem? - zapytała Iris.
-Wróci do szkoły, odwiedza krewnych, wyjaśniłam.
-Jak długo się znacie? - zadała kolejne pytanie.
-Od dziecka. - przyznałam.
-To taki przystojniak. - Iris nie ukrywała sympatii do mojego przyjaciela.
-Kiedyś taki nie był. Wyrobił się, ale urok osobisty tylko mu się spotęgował. - ciągnęłam wywód, by powierzać trochę Kastiela. Wiedziałam, że się we mnie nie zakocha, tylko mu się podobałam, jak wielu innym, ale nie lubił, gdy mówili się o innych facetach niż on.
-Powinnaś go już dawno wyrwać! - zasugerowała Kim.
-Kto wie, kto wie... - mruknęłam i puściłam do niej oczko. Dziewczyny zachichotała, a faceci przewrócili oczami.
-Spadamy. - zakomunikował Kastiel.
-Jakie my? - zadziwiałam się.
-Ty i ja. - Chwycił mnie z rękę i pociągnął do wyjścia. Zdążyłam pomachać pozostałym.
Ciągnął mnie w stronę parku, powiedział tylko, że chce mi coś pokazać. Przeszliśmy przez cały park, zeszliśmy stromym zboczem nad jezioro.
-Jesteśmy. - poinformował mnie.
-Super, ale po co? - nie wiedziałam czemu ciągnął mnie taki kawał.
-Poczekaj jeszcze chwile. - usiadł na piasku. Czekaliśmy tak kilkanaście minut i w końcu zobaczyłam, o co mu chodzi. Zachód słońca, był spektakularny. Na niebie królował róż, przeplatający się z akwamaryną. Słońce chowało się, jakby wpadało do wody, tonęło w niej, by rano odrodzić sie na nowo. Widok był nieziemski.
-Wow. - wydusiłam.
-Piękne, prawda? - powiedział Kas. Kiwnęłam tylko głową. - to by było na tyle, chodź bo zmarzniesz, przeziębisz się i takie tam, nie chce cię mieć na sumieniu.
     Odprowadził mnie pod dom, przytuliłam go i podziękowałam za wspólnie spędzony dzień. Weszłam do domu. Zamarłam, nie byłam tam sama i nie chodziło o ciocie, czy Michaela....

sobota, 18 czerwca 2016

Rozdział 19

     Lysander odprowadził mnie do domu, był w nim tylko Michael.
-Cześć! - krzyknęłam, odwieszając torebkę.
-O, siema LOL, co tam? - Michael opierał się o ścianę.
-Nic ciekawego. - skłamałam. - a u ciebie? - miałam nadzieje, że robił coś ciekawego i nie wypyta mnie, o mój dzień.
-A byłem sobie u znajomych. Wypiliśmy pare piwek, pogadaliśmy o starych czasach. - odpowiedział.
-To fajnie.
-No fajnie. - uśmiechał się tajemniczo.
-Co? - nie wiedziałam, o co mu chodzi.
-Byłaś na randce! - wykrzyknął.
-Nie. - ucięłam szybko.
-Albo czymś w rodzaju randki, oczka ci się świecą, jak lampki na choince. - pomachał mi palcem przed twarzą.
-Zabieraj mi tego palucha, chce mieć oczy. - chwyciłam jego dłoń.
-Dobra mała, jak tam chcesz. Jakbyś chciała się pozwierzać, to ekspert od spraw sercowych zaprasza. - uśmiechał się szelmowsko.
-Acha, singiel. - puściłam mu oczko.
-Z wyboru! - minęłam go i skierowałam na górę.
-Konieczności. Urodzenie się z taką twarzą, nie było twoim wyborem. - zaśmiałam się i  ruszyłam po schodach w górę. Usłyszałam jeszcze jego śmiech.
    Rano zjedliśmy razem śniadanie i kontynuowaliśmy przekomarzanie. Była piękna, słoneczna niedziela, aż żal byłoby nie wyjść z domu. Postanowiłam poczytać, wzięłam z kanapy  koc, rozłożyłam go na trawie za domem i zagłębiłam w lekturę. Usłyszałam na sobą kroki, mimo tego, że wszelkie dźwięki tłumiła trawa.
-Michael jeśli to ty, to daj sobie siana. Jestem zajęta i nie mam ochoty ci nic opowiadać. Powinieneś sobie znaleźć kogoś, robi się z ciebie straszna zrzęda. Może nadprodukcja plemników uszkadza ci mózg, przemyśl to. - nie czekałam, aż przybysz sam zacznie rozmowę.
-Nadprodukcja? Mi to nie grozi. - odpowiedział mi znajomy głos. Cholera.
-Przepraszam. - obróciłam się gwałtownie i usiadłam na kocu.
-Spoko, ale w sumie możesz mi się wyżalić, pozwierzać i takie tam. - patrzył na mnie rozbawiony.
-Kastiel, daruj sobie. Co ty tu robisz? - Michael powinien pytać zanim kogoś wpuści.
-Znalazłem dziurę w płocie i tak sobie pomyślałem, że do ciebie zajrzę. - poklepałam miejsce obok siebie, usiadł. Owinęła mnie woń jego perfum.
-To znajdź inną i sio. - zażartowałam.
-Nie klepałabyś tego miejsca, jeśli nie chciałabyś, żebym został.
-Ubijałam trawę. - powiedziałam z przekąsem w głosie.
-Dobra, dobra. - nastała chwilowa cisza. Delikatny wiatr rozwiewał moje długie włosy, promienie słońca ogrzewały skórę, przyjemne ciepło rozlewało się na moje ramiona, szyje, dekolt. Zamknęłam oczy i zwróciłam twarz ku słońcu.
-Albinos, uważaj bo jeszcze się opalisz. - zażartował Kastiel.
-A co, nie lubisz opalonych? - i tak nie było szans, żebym się opaliła, to się nie zdarza w realnym świecie, nie w moim.
-Zależy. Ty wyglądałabyś raczej dziwnie, te twoje włosy są zbyt jasne. - złapał w dłoń zbłąkany kosmyk i wplótł go w pozostałe. Zaśmiałam się, miał racje.
-Dalej nie wiem, po co przyszedłeś. - wypomniałam mu.
-Chciałem porozmawiać. - obróciłam głowę w jego stronę i otworzyłam oczy.
-O czym? - dobrze wiedziałam, o czym.
-To, co słyszałaś na imprezie to nie do końca prawda. Nie wykorzystuje tych dziewczyn. - zaczął.
-Nie wcale. - prychnęłam.
-Nie robię nic, czego by nie chciały, ok? - patrzył na mnie. Pokręciłam głową, - LOL daj spokój, przecież wiesz, że nie jestem taki zły. - przewrócił oczami.
-Yhm. Nawet sam szatan nie powstydziłby się takiego życiorysu. - mruknęłam.
-Przepraszam, jeśli poczułaś się źle przez te opowieści, ciebie bym nie wykorzystał. Tamte dziewczyny.. One były inne, nie zależało mi, chciałem odreagować. Mieli racje, jak mówili, że Debra mnie zraniła. Ta suka była podła, znienawidziłem przy okazji Nataniela. - zacisnął ręce w pięści. Nagle zrobiło mi się go żal. - moich rodziców nigdy nie ma w domu, nie mam komu się wyżalić, widzisz ty możesz nawet własnemu kierowcy. Pewnie nawet, jakbym miał okazje to i tak bym ich olał, ale nie mam wyboru, ty go masz, ja nie. Możesz lecieć do tych wszystkich piskliwych koleżanek i powiedzieć, co się stało, ja nie. Zresztą nie wiem, po co ci to gadam i tak nie zrozumiesz. - poczułam się, jakby uważał mnie za głupią.
-Piękne dzięki, teraz wiem, jak oceniasz moje zdolności intelektualne. - burknęłam. Nie miałam takiej intencji, ale rozbawiło go to.
-Chodzi mi o to, że ty masz wszystko. - wskazał na dom. - masz rodzine, przyjaciół. Ja tego nie mam. Jestem, jak skorupa. - dokończył, wkurzył mnie jeszcze bardziej.
-Co ty pieprzysz? Widzisz gdzieś moich rodziców? Widzisz moja matkę, ojca? Odpowiedz do cholery! Bo ja ich nie widzę! Oddałabym to wszystko, za chociaż jedną wspólną chwilę z nimi! Wiec nie pierdol, jak tobie jest ciężko, widujesz ich rzadko, ale widujesz, a to, że jesteś chamem to twój wybór. Nikt ci nie każe odtrącać ludzi! - byłam zła, po moich policzkach poleciały strumyki łez. Kastiel był przerażony, jak małe dziecko, które po raz pierwszy widzi łzy.
-Nie chciałem, przepraszam.- i zrobił coś, czego się nie spodziewałam. Otarł z moich policzków łzy i delikatnie przytulił do siebie. Czułam, jak bije jego serce.
-Zdenerwowałeś się. - nie było to pytanie.
-Tak. Przegiąłem. Masz racje, nie powinien pochopnie oceniać twojej sytuacji i żalić się na moją. - miałam głowę opartą o jego tors, delikatnie głaskał mnie po ramieniu. Stopniowo się uspokajałam.
-Żal się, ale nie wmawiaj sobie, że to inni cię odtrącają. A jeśli tak bardzo brakuje ci Debry to wróć do niej. - odsunęłam się od niego, teraz nie chciałam czuć niczyjego dotyku. Moje nastroje były zmienne, jak u kobiet w ciąży...
-Nie chce do niej wracać. To przeszłość. - patrzył na mnie zdziwiony.
-Acha, dlatego o niej tyle pieprzysz. - uniosłam brwi i popatrzyłam na niego, jakbym mu nie wierzyła. Otworzył usta, był zszokowany, nie spodziewał się, że z ofensywy przejdę do ataku na jego osobę.
-Kiedyś, ktoś uświadomił mi, że jej nie kochałem. - powiedział cicho. Ta rozmowa była coraz bardziej patologiczna. Raz krzyki, raz szepty. Raz czułość, raz agresja.
-Ale dużo o niej mówisz. - szepnęłam.
-Tak, bo to pierwsza osoba, która miała dostęp do moich uczuć i zabawiła się nimi, po części to upokarzające. - wyjaśnił, coraz bardziej rozumiałam. On nie cierpiał z powodu utraty ukochanej, odrzucenia i złamanego serca. On cierpiał, bo zamiast serca, Debra pokiereszowała jego ego. Ten typ, tak ma. Myślą, że są nietykalni, nic ich nie złamie, nikt nie zmieni ich uczuć, nikt nie rozbije ich skorupy.
-Przykro mi. - szepnęłam. Uśmiechnął się.
-W dupie to mam, tak w sumie. - wróciła stary Kastiel, pomyślałam. Takim go lubiłam, ten buntownik, zamknięty w pięknym ciele.
-Idziemy na piwo? - zaproponowałam.
-Pytasz. - prychnął i podniósł się z koca.
-Daj mi chwile, przebiorą się. - miałam deja vu. Wczoraj jego przyjaciel czekał, aż się przebiorę. Pobiegłam do domu, w garderobie odszukałam białe szorty, błękitną, zwiewną bluzkę i wysokie koturny z błękitnymi paskami, pod kolor bluzki. Rozczesałam włosy i wyszłam przed dom. Na jednej z wielkich donic siedział czerwonowłosy.
-Idziemy? - jego wzrok prześlizgnął się po moim ciele.
-Jeśli po drodze mnie nie zjesz. - popatrzyłam na niego wymownie.
-Mówiłem ci mała, nie zamierzam cię tknąć. - podniósł ręce w obronnym geście.

niedziela, 12 czerwca 2016

Rozdział 18

   Resztę imprezy bawiłam się z towarzystwie Armina, widziałam kątem oka, jak Lysander wychodzi z Kastielem na dwór, pewnie mu wszystko wypepla. Nie przejmowałam się tym, bawiłam się dalej w najlepsze. Impreza dobiegała końca, część osób zaczęła sie już zbierać do domu, nowi znajomi, poznani na leżakach zaoferowali mi podwózkę, nie skorzystałam.
-Zbieramy się? Możemy u mnie zostać, prześpimy się, a potem coś porobimy? - zaoferowała Rozalia, musiała widzieć, że nie do końca wszystko ze mną w porządku.
-Tak, zbieramy się. Muszę tylko zadzwonić do cioci, że u ciebie zostaje. - poszłam odszukać swoją torebkę. Pewnie rzuciłam ją gdzieś i leży teraz za kanapą.
-Czego szukasz? - znajomy głos zwrócił się do mnie.
-Torebki. Gdzieś ją tutaj rzuciłam. - wyjaśniłam i dalej grzebałem pod kanapą. Nie znalazłam nic, nawet kurzu.
-Pewnie jest w holu, przeniosłem tam większość rzeczy, żeby się nie walały. - Kastiel wskazał mi drogę, chociaż doskonale ją znałam. Ruszyłam w tamtą stronę. Na długiej pufie, zauważyłam swoją zgubę.
-Dzięki. - rzuciłam i zaczęłam zakładać na siebie zabrane wcześniej okrycie wierzchnie.
-Możemy pogadać? - w jego głosie pobrzmiewała nutka nadziei.
-Tak, ale pózniej, jestem już zmęczona. I nie mam do ciebie żalu związanego z dzisiejszym wieczorem. - wyjaśniłam, byłam z nim szczera. Nie miałam żalu, każdy z nas może robić, co chce.
-Daj znać, jak się wyśpisz, pójdziemy na jakieś piwo, albo do kina... - nim zdążył dodać coś jeszcze, przerwałam mu.
-W kinie się nie rozmawia. Kultury trochę. - przytuliłam go szybko i wyszłam z domu, koło bramy zauważyłam Rozalie.
-Idziemy? - kiwnęłam głową, chwyciłam ją pod ramie i ruszyłyśmy do domu. Po drodze ustaliłyśmy, że może lepiej jednak przełożyć nasze poranne pidżama party. Na dworze było już jasno, a każda z nas była zbyt zmęczona, by jeszcze móc porozmawiać. Umówiłyśmy się na pózniej.
    Wróciłam do domu, wskoczyłam pod prysznic, nigdy nie kładłam się spać w makijażu lub nie umyta. Założyłam na siebie pidżamę - granatową koszulkę na ramiączkach i krótkie spodenki, do kompletu.
      Obudziłam się po południu, nikogo nie było w domu, ciocia po raz kolejny wyjechała na delegacje, Michael gdzieś wybył, pani Emeryll zostawiła mi kartkę i gotowy obiad, musiałam go tylko podgrzać. Zjadłam przygotowane przez nią gołąbki w liściach winogron, jedno z moich ulubionych dań. Wyciągnęłam sorbet malinowy z zamrażarki i poszłam do siebie, włączyłam laptopa, ciekawe czy Rozalia już się wyspała.
-Jesteś? Xoxo
-Ta, nie żyje :(
-Ja tam się dobrze trzymam :p chyba za dużo wypiłaś!
-Za dużo, zdecydowanie, już więcej nie pije. Przynajmniej w najbliższym tygodniu haha :p
-No ja myśle, że to tylko plany na najbliższe dni, co to by była za impreza, jeśli ty nie byłabyś nawalona, jak kopaczka! ;))))
-Patrz na siebie. Jakie plany na dzisiaj?
-Nie mam, posiedzę w domu, cały tydzień jestem sama, ciocia gdzieś pojechała. Może nocowanie?
-Zobaczę, co rodzice mi powiedzą, środek tygodnia i nocka u koleżanki? Padną z wrażenia i zachwytu :p
    Konwersacje przerwał dzwonek, ktoś był przy bramie, zeszłam na dół i przycisnęłam przycisk otwierający furtkę, obserwowałam przybysza przez wąskie, ciągnące się od sufitu aż do podłogi okno, które znajdowało się przy drzwiach. Usłyszałam ciche pukanie. Otworzyłam pierwsze z dwóch skrzydeł drzwi.
-Witaj, przepraszam, że bez zapowiedzi. - jego kultura bywała czasem irytująca.
-Cześć, nic się nie stało, wejdź. - odsunęłam się od drzwi, by mógł wejść do środka.
-Co tu robisz? - nie musiałam nawet pytać, szok widoczny na mojej twarzy, był niemym pytaniem.
-Nudziłem się w domu, pomyślałem, że masz ochotę na spacer. - uśmiechnął się wesoło.
-Jasne, ale najpierw musiałabym się przebrać. - dalej byłam w granatowym komplecie.
-Nie ma problemu. Zaczekam. - zaprowadziłam go do mojego pokoju.
-Rozgość się, wezmę szybki prysznic, przebiorą się i możemy iść. - usiadł na łożku, jak dobrze, że pościelonym. W parze z jego kulturą szło pewnie umiłowanie porządku.
     Zniknęłam za drzwiami łazienki, weszłam pod prysznic- były to trzy szklane ścianki, plus szklane drzwi. Nad moją głową znajdowała się deszczownica, na wysokości bioder zamontowana była wąska i krótka półeczka na ulubiony szampon i żel. Postanowiłam szybko umyć włosy, nie zrobiłam tego po imprezie, a ich zapach pewnie nie zachęcał, co tu dużo mowić - śmierdziały fajkami. Naniosłam na dłoń odrobine szamponu i wmasowałam w skórę głowy, spłukałam pianę i pospiesznie umyłam resztę ciała, malinowym żelem. Otuliłam się ręcznikiem, wyszczotkowałam zęby, a potem rozczesałam włosy, pozostawało ubranie się.
-Kurwa. - byłam zaskoczona własną głupotą. Nie wzięłam ze sobą ubrań, aby dostać do się garderoby musiałam przejść przez pokój, zostawał mi wybór- ręcznik albo wcześniej rzucona na ziemie pidżama. Zostawiłam ją koło prysznica.
-Pięknie, zajebiście, wspaniale... - wymieniałam wszystkie  epitety, jakie miałam w głowie. Byłam jakaś przygłupia. Rzucają pidżamę na ziemie, nie zauważyłam, że zahaczyła się o drzwi do prysznica. Spowodowało to niedomknięcie drzwi i zmoczenie materiału oraz zalanie kafelek przed prysznicem. Co więcej, nie zauważyłam tego wychodząc. Mój pech przechodził wszelkie pojęcie. Podniosłam pidżamę i wykręciłam ją nad umywalką, nie mogłam założyć mokrego kompletu, jak niby wytłumaczyłabym mojemu gościowi, co z nią zrobiłam. W najlepszym wypadku uznałby mnie za szaloną. Wzięłam głęboki wdech i otworzyłam drzwi od łazienki, otulona dużym, białym ręcznikiem, który dalej pachniał niebieskim lenorem.
-Przepraszam, nie wzięłam ze sobą ubrań. - szybko przemknęła  do garderoby, na jego twarzy pojawił się rumieniec. Założyłam na siebie czarny, koronkowy biustonosz i majtki do kompletu. Pogoda była słoneczna, a wiec zdecydowałam się na czarną sukienkę, prostą, klasyczną, nie było to nic wyszukanego, ani eleganckiego. Wybrałam czarne sandałki na obcasie i opuściłam pomieszczenie.
-Jeszcze raz cię przepraszam. - nie wiedziałam, co powiedzieć. Sytuacja dla obojga była krępująca.
-Nic się nie stało, to twój pokój, ja jestem intruzem. - na jego policzkach dalej widniał rumieniec.
-Wysusze włosy i możemy iść. - usiadłam przy toaletce, podłączyłem suszarkę do prądu i przystąpiłam do działania. Na koniec zdecydowałam się jeszcze na makijaż- czarna, cienka kreska na górnej powiecie i wytuszowane rzęsy.
-Idziemy. - opuściliśmy mój pokój, a chwile pózniej dom. - gdzie chcesz iść? - zapytałam przy bramie.
-Na początek do parku, o ile oczywiście chcesz. - starał się mnie nie urazić, dbał o mnie, jako towarzysza i rozmówcę rzecz jasna.
     Poszliśmy do parku, przechadzaliśmy się wybrukowanych uliczkami, wokół rosły drzewa i różnorakie krzewy ozdobne. Urok tego miejsca sprawiał, że nie sposób było go nie lubić. Korony drzew zapewniały w lecie cień, aby móc posiedzieć, przeczytać książkę, zrelaksować się. Miasto dbało o wygląd tego miejsca, na szerszych polach trawy postawione były ławki, przypominające leżaki. Gdzieniegdzie posadzono kwiaty i inne rośliny, z części z nich ułożone były wzory.
-Dobrze się wczoraj bawiłaś? No poza tą kłótnią. - sprecyzował Lysander.
-Tak, rzadko się źle bawię, korzystam z życia, mamy je jedno. Jednak nie tak szeroko, jak Kastiel. - skrzywiłam się na wspomnienie słów, o tłumach fanek. - jak długo razem gracie? - nigdy w sumie o to nie zapytałam, a wypadało wiedzieć.
-Kastiel gra na gitarze od dziecka, ja śpiewam, bo lubię. Nigdy nie chodziłem na lekcje śpiewu i takie tam, potrafię także grać na pianinie, ale ciii... - przyłożył sobie palec do ust, chcąc by pozostało to naszym sekretem. - kiedyś on zagrał, ja na poczekaniu wymyśliłem jakiś tekst, ktoś rzucił hasłem, byśmy założyli zespół. Początkowo graliśmy w małych miejscach, z czasem zaczęto zapraszać nas do klubów i tak oto zostaliśmy zespołem z prawdziwego zdarzenia. Oczywiście, grają z nami inni, nie tylko nas dwóch. - to chyba najdłuższy monolog, w jego wykonaniu.
-Na prawdę nie chodziłeś na lekcje śpiewu? Masz rewelacyjny głos. Taki czysty. - nie kłamałam, jego głos przywodził na myśl śpiew mitologicznych syren. Kusił, przyciągał do siebie...
-Nie, nigdy. - uśmiechnął się triumfalnie. - a Ty? Śpiewasz przepięknie, Loraine. - pochwalił.
-Dziękuje, ale nie tak czysto, jak ty. Także nie chodziłam na lekcje, śpiewam tylko dla przyjemności. - wyjaśniłam.
-Nie żartuj, śpiewasz lepiej ode mnie. - nie ciągnęłam tej dyskusji. Każdy miał swoje zdanie, uśmiechnęłam się tylko w odpowiedzi.
-Dlaczego przyszedłeś? - to pytanie siedziało mi w głowie, odkąd zobaczyłam go w drzwiach. - tylko nie mów proszę, że z nudów. - dodałam błagalnym tonem.
-Chciałem cię poznać...bliżej. Jesteś niesamowita. Na prawdę. Nie wiem, jak to wszystko powiedzieć, bo nigdy nikomu czegoś takiego nie mówiłem. - zaraz, zaraz. Czy on się nigdy nie zakochał? - jesteś taka optymistyczna, żartobliwa, inteligentna, ciepła, wrażliwa. Nie potrafię trzymać się od ciebie z daleka. Masz w sobie jakiś magnes. - wspomagał się ruchami rak, by móc mi wytłumaczyć, co czuje.
-Nie zakochałeś się, prawda? - usta wypowiedziały to szybciej niż rozum mógł to przemyśleć.
-Wiedziałabyś... - odpowiedział zażenowany.
-Przepraszam, nie tak chciałam to ująć. Po prostu mówisz to wszystko, to... Miłe. - nie umiałam znaleźć słów, które opisywałyby to, co czułam.
-Nie chciałbym cię urazić, ale te tłumy chłopaków, biegające za tobą.. Dlaczego jesteś sama? - czuł się skrępowany.
-Nie chce wyjść na zakochaną w sobie, ale te tłumy, jak je nazwałeś, to nic specjalnego. Odkąd skończyłam dwanaście lat, gdziekolwiek bym nie poszła obracali się za mną mężczyźni, ale to tylko pozorne zainteresowanie. Ich nie interesuje, kim jestem, jakie mam marzenia, plany, czego się boje. Podobam im się, ale to takie płytkie. Nie chce być z kimś, kto kocha mnie za to, jak wyglądam. - pięknie, i tak wyszłam na narcyza.
-Masz bardzo specyficzną urodę, jesteś piękna, ale masz w sobie coś więcej. - nie wiedział, jak to nazwać.
-Twoja kolej, dlaczego ty jesteś sam?
-Tak wyszło, nie spotkałem do tej pory nikogo, kim byłbym zainteresowany. - w porównaniu z moją, jego wypowiedź była lakoniczna. - muszę cię bliżej poznać. - dodał, mówił to bardziej do siebie niż do mnie.
-To poznawaj. - mrugnęłam do niego.
-Z przyjemnością. - posłał mi jeden że swoich najpiękniejszych uśmiechów.


Zapraszam do komentowania i dzielenia się pomysłami na to, co chcielibyście przeczytać. :****

czwartek, 9 czerwca 2016

Rozdział 17

      Podeszłam do leżaków, kilka par oczu wpatrywało się we mnie, przerwano rozmowy.
-Cześć, jestem LOL. - podałam każdemu z nich rękę. Wymienili mi swoje imiona. Nie miałam szans ich zapamietać. - podobno gracie.
-Podobno? Nie, skarbie. Nie podobno. My na pewno gramy. - odpowiedział mi jeden z nich, nawet siedząc wydawał się wysoki, miał włosy w kolorze mlecznej czekolady i przeraźliwe, niebieskie oczy. Ugh.
-Co tu robisz? - zapytał inny. Jego uroda, była bardzie subtelna. Blondyn o pięknych, błękitnych oczach, słodkim uśmiechu i dołeczkach jak u cherubina.
-Imprezuje. - uśmiechnęłam się szeroko, był tak uroczy, że na jego widok nie sposób było się nie uśmiechnąć.
-Nie widać. - odpowiedział i podał mi butelkę z whiskey, pociągnęłam spory łyk, bursztynowy płyn spłynął po moim gardle, zostawiajac za sobą przyjemne ciepło.
-No, no. Nieźle. Skąd znasz Kasa? - niebieskooki zwrócił się do mnie, miał głęboki, seksowny głos, zapewne to on jest wokalistą.
-Ze szkoły. Nie pochwalił się wam, że mnie zna? - zażartowałam.
-Nie, a to dziwne, na ogół chwali się, gdy poznaje fajną laskę. - jakiś brunet prześlizgnął się wzorkiem po moim ciele.
-Często takie poznaje? - zapytałam z czystej ciekawości.
-Tak, cały czas. Wiesz po koncertach zawsze są tłumy napalonych lasek. Nie trzeba się prosić dwa razy, chyba każdy normalny by skorzystał. - przeszedł mnie dreszcz, nie sądziłam, że Kastiel jest w stanie wykorzystać dziewczynę w taki sposób.
-To nie miejsce dla takich grzecznych dziewczynek. Chociaż nie powiem, spojrzenie masz diablicy. - mrugnął do mnie rudowłosy.
-Jeśli i ty jesteś w stanie wyrwać kogoś na koncercie to faktycznie laski rzucają się na wszystkich, którzy mają coś wspólnego z muzyką. - traktował mnie powierzchownie. Reszta towarzystwa zaczęła się śmiać .
-A ty masz coś wspólnego z muzyką? - chyba chciał ze mnie zakpić, był wredny.
-Tak. Śpiewam, na pewno lepiej niż ty. - pochwaliłam się.
-Dajesz słonko. Pokaż, co potrafisz. Chyba, że się boisz. - kontynuował rudowłosy. Miał bardzo bladą i nieskazitelną cerę tak, jak ja. Nie każąc im dłużej czekać, zaśpiewałam fragment Rolling in the deep. Nie należało to do moich ulubionych piosenek, ale idealnie ukazywało siłę głosu. Towarzystwo zaczęło bić brawo, a rudowłosy chwycił butelkę i odszedł.
-No nieźle skarbie. - zagwizdał czarnowłosy.
-Dzięki. - odpowiedziałam i pociągnęłam kolejny łyk. Zaczynało mi silnie szumieć w głowie.
-Co wy do cholery robicie? - nagle doszedł do nas Kastiel, był wkurzony.
-Poznajemy się. Zabierz kiedyś tą małą na koncert, pobawimy się trochę. - zaśmiał się czarnowłosy.
-Łapy precz. - warknął Kastiel, gdy tamten próbował mnie objąć.
-Stary, przecież się dzielimy no nie? - zapytał.
-Dzielić to ty się możesz czekoladą z rudym. Mówię poważnie, zostaw ją. - wydawał się trochę spokojniejszy.
-Zluzuje majty Kas. - zaśmiałam się pod nosem.
-Loraine, chyba jednak na dobre opuściłaś pokład trzeźwości. - chwycił mnie za rękę i chciał podnieść z leżaka.
-Zostaw, dobrze się tu bawię. Wracaj do Violi. Na pewno cię potrzebuje. - chyba brzmiałam na zazdrosną.
-Idź na górę do pokoju, odpocznij chwile. - poradził mi.
-Wiesz co. Gówno mnie obchodzi twoje zdanie, wsadź sobie w dupę te swoje rady. Idź bzykać jakieś czternastolatki. -syknęłam.
-Żartujesz? Jakie czternastolatki. Odbiło ci? To nawet nie jest legalne! - krzyknął, chyba zaczynałam go denerwować.
-Nevermind. - przewróciłam oczami.
-Jest jeszcze ostrzejsza niż Debra. - powiedział zdziwiony blondyn.
-Kto taki? - pierwsze słyszę.
-Nikt. - powiedział Kastiel, ale w tym samym czasie wtrącił się blondyn.
-Jego była. Wiesz zraniła go, ale on udaje, że nie.
-Koniec ploteczek. - zarządził Kastiel i próbował pociągnąć w stronę domu.
-Nie, nie kochaniutki. Ja tu zostaje. Posłucham o twojej pierwszej i jedynej miłości. - usadowiłam się wygodnie na leżaku.
-LOL zachowujesz się, jak dziecko. Może masz racje i powinnaś tu zostać. - rzucił i widać było, jak waha się, czy mnie tu z nimi zostawić.
-Kas, jeb sie. - gwałtownie się podniosłam i ruszyłam w stronę domu. Miałam łzy w oczach. Nie dobrze. Czy w ogóle istnieje taka odmiana, jak jeb się? Nie ważne.
        Weszłam do domu, zabrałam Rozie butelkę wódki, upiłam spory łyk, poczułam pieczenie w gardle. Nie zatrzymałam się jednak i poszłam dalej, chwyciłam Lysandra za rękę i pociągnęłam na parkiet. Zaczął ze mną tańczyć mimo widocznego, na jego twarzy zdziwienia. Leciał jeden z moich ulubionych kawałków, Turn me on. Nie spodziewałam się tego, ale Lysander nawet w taki sposób tańczył bardzo dobrze. Jego ciepłe dłonie znalazły się na moich biodrach, poruszał się dużo bardziej swobodnie niż większość mężczyzn, z którymi tańczyłam. Bawiliśmy się tak jeszcze dwie piosenki, potem to on chwycił mnie za rękę i pociągnął na dwór. Skręcił za dom, gdzie nikogo nie było. Usiedliśmy na huśtawce.
-Co się stało? - zapytał. Był taki delikatny, jego głos, ciepła dłoń oparta na moim udzie.
-Pokłóciłam się z Kastielem. On jest taki trudny. Raz traktuje mnie, jak dziecko, innym razem, jak przyjaciółkę. - postanowiłam wyżalić się Lysowi, on jeden mógł mnie zrozumieć.
-Tak, bywa trudny. Ale w gruncie rzeczy to dobry gość. - Lysander musiał być dobrym przyjacielem, lojalność z jaką bronił czerwonowłosego była godna podziwu.
-Nie zaprzeczam. - chociaż chciałam wyzwać Kastiela od najgorszych nie zrobiłam tego, nie chciałam stawiać Lysandra w niezręcznej sytuacji.
-W porządku. Zobaczysz, jeszcze cię przeprosi. - w ciemności  widziałam tylko zarys twarzy chłopaka, było zbyt ciemno bym mogła zobaczyć jego minę, ale wydawało mi się, że w tym momencie się uśmiecha. Odwzajemniłam uśmiech, chociaż nie byłam pewna, czy to dostrzegł. Poszliśmy znowu do domu. Zabawa trwała w najlepsze.
    Rozalia właśnie tańczyła z Natanielem, nie byłam pewna, czy to dobry pomysł, że blondyn tu jest, ale skoro został zaproszony, to nie mój interes. Viola kręciła się blisko Kastiela, postanowiłam to zignorować. Mijałam ich, gdy stali przy wyspie kuchennej, gdy zniknęłam za ich plecami, czułam na sobie spojrzenie chłopaka. Porozmawiamy ze sobą pózniej, teraz zamierzam się dobrze bawić.

niedziela, 5 czerwca 2016

Rozdział 16

Cały tydzień spędziłam na nauczaniu Kastiela, raz było lepiej, raz gorzej. Musiałam jednak przyznać racje Lysandrowi- czerwonowłosy potrafił się szybko uczyć. Nadszedł dzień testu, sama nie powtórzyłam materiału, gdyż uważałam, że powtórki  z Kasem mi wystarczą. Punktualnie o 9 zostaliśmy wpuszczeni do sali- każdy z nas wylosował sobie miejsce i rozdano arkusze. Nie był trudny, wyszłam sporo przed czasem i poszłam na papierosa. Usłyszałam czyjeś kroki, to był Kastiel. Mocno mnie do siebie przytulił i jeszcze raz podziękował. Dla niego zadania były trudniejsze, niż dla mnie. Na korytarzu większość uczniów narzekała i była pełna obaw o swój wynik. Mieliśmy go poznać pod koniec tygodnia, w piątek. Na długiej przerwie siedzieliśmy na trawie, a Kastiel ogłosił dobrą nowinę:
-Uwaga, ogłoszenia parafialne. - zaczął. Wyjęłam z uszu słuchawki, Rozalia podniosła głowę z moich kolan, Lys przestał notować, nawet Armin i Alexy odłożyli swoją grę, ostatnio cały czas grali w coś razem. - jak zdam w piątek, dzięki Loraine - posłał ciepły uśmiech w moją stronę, puściłam do niego oczko. - zorganizuje imprezę. - na wieść o imprezie każdy z nas się uśmiechnął.
-Kogo zaprosisz? - dopytywała się Rozalia.
-No wy, może jacyś znajomi z koncertów, pare osób ze szkoły.
-Mogę ci pomóc w organizacji. - zaoferowała się Rozalia.
-Dołącze do was. - zadeklarował Lys.
-Dobra, przyda mi się pomoc. - pewnie gdyby miał sam to organizować nie byłoby nic prócz alkoholu.
     W domu napisałam wszystkie zaległe zadania, przygotowałam się do testu z matematyki i poszłam na dół zjeść z ciocią kolacje.
-Jak Ci poszło? - rzecz jasna, ciocia miała na myśli test.
-Dobrze, pytania były proste, nic skomplikowanego. Liczę na dobry wynik. - nie było to z mojej strony zbyt skromne.
-To dobrze, jesteś inteligentna. Dzwonili z bazy. - widelec w mojej ręce zmienił się na chwile w pałeczkę werbla. - nie, nic się nie stało. - odetchnęłam z ulgą. - przenoszą go. - wyjaśniła.
-Dokąd? - nie sądziłam, że istnieje jeszcze miejsca, do którego, by go nie przenieśli.
-Do Stanów Zjednoczonych. - to daleko, bardzo daleko. - prawdopodobnie pojedziesz razem z nim, będzie mógł być cześciej w domu...- cioci nie dane było dokończyć.
-Nigdzie nie jadę. - było to moje ostatnie zdanie.
-Nie musisz podejmować decyzji już teraz, masz jeszcze miesiąc, góra dwa. - nie wiem kto był bledszy, ja czy ciocia.
-Nie zmienię zdania. - podejmując szybką decyzje bardzo mi ulżyło.
-Zastanów się, prześpij się z tym. - pokręciłam głowa, ciocia dała za wygraną. Dokończyłyśmy obiad rozmawiając na neutralne tematy, głównie o pracy cioci i planach wyjazdu do Londynu, by sfinalizować jakiś projekt.
    Nadszedł wyczekiwany przez wszystkich piątek, rano wywieszono wyniki, na tablicach w holu. Pobiegłam razem z innymi odnaleźć swój.
-Tak! - krzyknęłam, osiągnęłam 100%. Byłam przeszczęśliwa. Ciekawe, jak poszło reszcie. Odsunęłam się na bok, żeby nie zostać poturbowaną przez szalejący przy tablicach tłum. Siedziałam na parapecie, gdy podeszła do mnie Rozalia.
-I jak? - zapytałam. Białowłosa nie wygladała na usatysfakcjonowaną.
-Nie jest źle, mam 68% - mimo wszystko wygięła usta w podkówkę. - a ty?
-100% - odpowiedziałam dumnie, na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech. Przytuliła mnie mocno do siebie i pogratulowała piszcząc prosto do ucha. Ucieszyło mnie, że nie jest zazdrosna. Była szczerze uradowana. Podeszli do nas bliźniacy.
-I jak i jak? - mówiłyśmy równo.
-Ja pisze poprawkę. - skrzywił się Alexy.
-A ja, jako ten mądrzejszy nie piszę ponownie. - nagle wydał mi się kilka centymetrów wyższy, wprost rozpierała go duma. - 32% - Armin szalał ze szczęścia, pomimo nie zbyt wysokiego wyniku.
-Jestem przystojniejszy, to zrekompensuje brak wiedzy. - przekomarzał się z nim Alexy.
Podchodziły do nas nowe osoby, cześć smutna, inni szczęśliwi. Lysander rownież mógł się pochwalić stu procentowym wynikiem. Brakowało tylko Kastiela.
-Albo przygotowuje alkohol na imprezę, albo płacze do poduszki. - podsumowała sytuacje Roza. Postanowiłam go poszukać. Zajrzałam na dach, za budynek szkolny, do każdej sali, nawet gimnastycznej. Nigdzie go nie było. Nagle spostrzegłam go pomiędzy drzewami na ławce. Podeszłam do niego. Bez słowa mocno mnie przytulił i wyszeptał jedno, jedyne słowo- dziękuje.
-Czyli zdałeś? - ledwo mówiłam, zgniatał mi żebra.
-Tak, na 90% - nie wierzyłam własnym uszom.
-Z drugiej strony kto, jak nie ja. Najprzystojniejszy, najinteligentniejszy facet w tej szkole. Do tego zabawny, męski, odważny, wygadany, zadbany... - zaczął wymieniać cechy, w których posiadaniu nie był.
-Ej, ej nie zapędzaj się Narcyzie. - szturchnęłam go w ramie.
-No co, taka prawda. Ociupinkę mi pomogłaś. - ułożył palce w taki sposób, by pokazać mi, jak MAŁO mu pomogłam. Zaśmialiśmy się.
-Czyli wieczorem imprezka? - aż podskakiwałam w miejscu na tę myśl.
-Tak, tak. - potwierdził.
-W takim razie do zobaczenia, Michael już pewnie na mnie czeka.
    W domu zjadłam obiad z Michaelem, opowiedział mi, jak doszło do podpisania umowy o prace z Carmen, dlaczego nie mieszka z rodzicami, właściwie nie utrzymywał z nimi kontaktu. Było już koło siedemnastej, więc zaczęłam przygotowania do imprezy, napisałam sms'a do Rozalii, by po drodze wstąpiła i po mnie. Weszłam pod prysznic, gdzie nie mogłam pozwolić sobie na pośpiech. Rozmyślałam o minionych dniach, zmianach nastroju Kastiela, jego drugiej stronie, jaśniejszej stronie. Chyba przywykłam już do jego huśtawek. Wyszłam z łazienki, otulona ręcznikiem, wykonałam makijaż, wysuszyłam i delikatnie zakręciłam włosy. Wybrałam także strój - pudrową sukienkę i szpilki w tym samym kolorze. Nie wyglądałam, jakbym szła na imprezę, raczej delikatnie i dziewczęco - miałam w zwyczaju ubierać się zgodnie z własnym nastrojem. Ktoś zadzwonił do drzwi, widocznie Michael wpuścił Rozalię przez bramę. Zeszłam na dół, chwyciłam jeszcze torebkę. Szłyśmy przez park wesoło rozmawiając.
-Mam nadzieje, że razem z Lysanderem udało wam się zorganizować coś poza piwem. - rzuciłam niby od niechcenia, ale tak na prawdę ciekawiło mnie, to jak mieszka Kastiel, co zrobili...
-Poszliśmy do niego od razu po szkole, zamówiliśmy jedzenie, przekąski zrobiła Viola i jej mama nam je przywiozła. Poza tym trochę posprzątaliśmy. Straszny z tego Kastiela syfiarz. Lys powiedział mi, że nawet sprzątaczka nie pomaga.... - Rozalia wydawała się oburzona faktem, że ktoś może nie sprzątać.
     Doszłyśmy pod dom, był bardzo nowoczesny, większość ścian, była przeszklona. Domyśliłam się, że to szkło weneckie- nie widziałyśmy, co jest w środku, ale ci z wewnątrz zapewne widzieli nas. Do drzwi prowadziła wąska ścieżka, wyłożona kostką brukową w kolorze intensywnej czerni. Oświetlały ją małe lampki solarne. Zanim zdążyłyśmy zapukać, gospodarz otworzył nam drzwi.
-Cześć, nieźle wyglądacie. - Kas zagwizdał.
-Cześć, dobrze że jeszcze stoisz na nogach. - Roza zmierzyła go surowym spojrzeniem.
      W środku panował wesoły nastrój, wszyscy tańczyli, trzymali w rękach wysokoprocentowe trunki. Muzyka co chwilę była zmieniana przez kogoś lub zwiększano głośność. Dosiadłam się do Armina. Pogadaliśmy chwile, a potem zaprosił mnie do tańca. Trafiła nam się dość romantyczna piosenka : She will be loved. Tańczyliśmy powoli, kołysząc się do rytmu. Od czasu do czasu nuciłam jakiś bardziej znany mi fragment, Armin wtedy uważnie mi się przyglądał. Nagle za moimi plecami usłyszałam czyjś głos.
-Odbijany. - najpierw spojrzałam na Armina, uśmiechnął się serdecznie i teatralnie skłonił, odstępując mnie przybyszowi. No może nie mnie, ale taniec ze mną. Odwróciłam się. Rozpoczeły się pierwsze dźwięki nowej piosenki, od razu ją rozpoznałam - You know I'm no good. Przepiękny głos Amy, wprowadził nas w odpowiedni nastrój. Mój partner przygarnął mnie bliżej siebie i zaczęliśmy tańczyć. Inaczej niż z Arminem, wolniej, bardziej zmysłowo, nie wynikało to z faktu, z kim tańczę, ale z piosenki.
-Dobrze tańczysz. - pochwaliłam.
-Podobno. Kto potrafi nauczyć lepiej niż mama? - zapytał retorycznie.
-Ostatnim razem tańczyliśmy inaczej, teraz jest lepiej. - przypomniałam mu.
-Widocznie lepiej dopasowujemy się do tej piosenki. - obrócił mnie, by za chwile znowu trzymać w ramionach. Rozbrzmiewały ostatnie nuty. Piosenka płynnie przeszła w coś szybszego, pasującego do imprezy u Kastiela. Mój partner delikatnie się skłonił i odszedł. Postanowiłam się czegoś napić. Ruszyłam w stronę barku. Dopiero teraz rozejrzałam się po wnętrzu. Salon był otwarty na kuchnie, dominowała czerń, chyba genetycznie przekazywana w genach rodziny Drake. Czerń przełamywała biel oraz srebro. Było dosłownie wszędzie- wazony pełne świeżych kwiatów, figurki, ozdoby wiszące przy czarnych zasłonach, półmiski, świeczniki... Nie można odmówić rodzicom Kastiela gustu, ale szczerze powiedziawszy spodziewałam się kolorów, przecież podróżują po całym świecie. Z rozmyślań wyrwał mnie głos Kastiela.
-Nie tak szybko, bo się upijesz. - zażartował.
-Nie tak wolno, bo zostaniesz sam na pokładzie trzeźwości. - zripostowałam. Zaśmiał się. -piękny dom. - pochwaliłam.
-Dzięki, powiem mamie. - mrugnął do mnie.
-Czemu nie tańczysz? - w moim głosie dało się wyczuć nutę rozczarowania.
-Tańczyłem z Rozą, potem z Kim. Byłaś cały czas zajęta.- wytłumaczył się szybko, jak dla mnie zbyt szybko.
-Nie pytałam czemu nie tańczysz ze mną, tylko czemu w ogóle nie tańczysz. Moje bystre oko musiało cię pominąć na parkiecie. - uśmiechnęłam się z wyższością. - idę zapalić, do zobaczenia. - puściłam mu oczko i odeszłam zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Na zewnątrz spotkałam Rozalie.
-Masz. - podała mi zapalniczkę.
-Dzięki. Jak się bawisz? - nie musiałam pytać, widać było, że dobrze. Była już trochę wstawiona.
-Nawet, nawet, cały czas z kimś tańczę. Szkoda, że Leo nie mógł przyjść. Poznałaś już chłopaków z Black Milk? - zapytała.
-Kogo? - pierwszy raz słyszałam taką nazwę.
-Zespół, zawsze konkurują z chłopakami. - wyjaśniła i wskazał na grupę siedzącą na leżakach i pijącą whiskey z butelek.
-Zaraz poznam. - ruszyłam w ich stronę.

środa, 1 czerwca 2016

Rozdział 15

    W mojej głowie panował chaos, sytuacji nie poprawiał fakt, że jutro miałam się spotkać z Kastielem, by pomóc mu w nauce. Zaczynałam dygotać na całym ciele, oddychałam szybciej niż zwykle i robiłam się dużo bledsza - ja potomek albinosa, nie można być już bledszym, klasyczny atak paniki. Nie wiem, czego się bałam. Nie stawałam przecież przed żadnym, ważnym wyborem. Ot ja, zwykła nastolatka z rozterkami sercowymi. Jak ludzie to znosili? Czy nie prościej byłoby się zakochać? Kochać jedną osobę, bezwarunkowo, szaleńczo. Nie, nie. Los to mała, wredna suka, która myśli, że jej wszystko wolno. Czułam się, jakby cały świat zwrócony był przeciwko mnie. Czy to kara za wszystkie serca, które kiedyś złamałam? Wzięłam głęboki oddech, zobaczymy, co przyniesie przyszłość, nie warto zamartwiać się na zapas. Przeczyłam sama sobie, niby nie warto się martwić, a jednak trzęsłam się, jak osika.
    Nawet moje sny nie dawały ukojenia, przewijał się na zmianę obraz oczu- raz zielone, potem czekoladowe, potem różnobarwne tęczówki. Byłam beznadziejna. Wiedziałam, że do żadnego z nich nic nie czuje. Nie mogę, to tylko kumple. Nie przyjechałam tutaj szukać miłości. Ale co jeśli miłość sama mnie znajdzie?
    Kolejnego dnia w szkole byłam przymulona. Nie wyglądałam zbyt korzystnie, prześladujące mnie pary oczu skutecznie utrudniały sen, a co za tym szło, moje oczy były bardzo podkrążone. Jakby ich wielkość niedostatecznie zwracała na nie uwagę. Do tych, którzy boją się zombie - uwaga nadchodzę. Nawet Kastiel ze swoimi docinkami, tym razem trzymał dystans. Nikt nie podchodził i nie paplał o pierdołach. Zabrzmiał dzwonek, kończący ostatnią lekcje. Wstałam z ławki i ruszyłam do wyjścia, przy bramie szkoły dogonił mnie Kastiel.
-Hej, aktualne? - pytał z lekkim zaniepokojeniem, czyżby bał się, że beze mnie sobie nie poradzi?
-Tak, jasne. Zaraz przyjedzie Michael. - odpowiedziałam i zmusiłam do uśmiechu.
-Ah tak, szofer. To twój chłopak? Kiedyś obejmował cię w parku. - wypomniał mi, początkowo nie pamiętałam tej sytuacji, dopiero po chwili skojarzyłam fakty, to był początek naszej znajomości, widział mnie i Michaela.
-Nie, to przyjaciel. - na mojej twarzy tym razem widniał szczery uśmiech, rozbawił mnie.
    Dotarliśmy do domu, zaproponowałam obiad, ale Kas nie był głodny. Poszliśmy na górę.
-Dobra, powiedz co już potrafisz. - trzeba było ustalić, od czego zacząć.
-Szczerze to nic, może coś o wojnie secesyjnej. - przyznał.
-Super tylko to nie ten dział. Nie piszemy z tego testu. - przewróciłam oczami. - dobra musimy w takim razie zacząć od początku, będziesz musiał włożyć w to dużo pracy. - ostrzegłam, pokiwał głową. Podzieliliśmy materiał i zaczęliśmy omawiać pierwszy dział - ustrój starożytnej Grecji.
-A więc, jakie urzędy pełnili Grecy? - powtarzałam mu to przez bite piętnaście minut.
-Konsulów w czymś w rodzaju rady gminy. - sam nie był pewien tego, co mówi.
-Tak, a prezydenta wybierały kamienie, Kas ogarnij się. - nie możliwe, żeby nic nie pamiętał. Lys przesadził, co do jego lotnego umysłu.
-Przepraszam, możemy jeszcze raz? - wydawał się skruszony, Kastiel i takie podejście? A to nowość. Zaczęłam tłumaczyć wszystko jeszcze raz i rozrysowałam to, by prościej było mu zrozumieć. Czułam twarzy, jego spojrzenie.
-Dlaczego mi się przyglądasz? - zapytałam nie podnosząc głowy.
-Nie spałaś za dobrze. - stwierdził.
-Nie, miałam ciężką noc.
-Czyżbym ci się śnił w roli superbohatera? - na jego twarzy wykwitł ironiczny uśmieszek.
-A co jeśli nie jesteś superbohaterem, tylko kimś złym? - wypaliłam.
-Możliwe. - zamyślił się.
     Omówiliśmy cały ustrój, po około trzech godzinach udało nam się dobrnąć do momentu, w którym czerwonowłosy zapamiętał 90% materiału. Eureka.
-Pomogłaś mi, dzięki. - wydawał się zawstydzony, podziękowaniem?
-Nie ma za co. - odpowiedziałam mu ciepłym uśmiechem.
-Jesteś tutaj szczęśliwa? - wydawało się, że jest na prawdę zainteresowany odpowiedzią.
-Tak, na tyle, ile to możliwe. - nie chciałam się mu zwierzać.
-Gdzie Twoi rodzice? - był zbyt bezpośredni.
-Najwyraźniej nie tutaj. - syknęłam.
-Moich też nie ma, luz. Ojciec jest pilotem, a matka stewardessą. - nie wiem czemu, ale poprawiło mi to humor.
-Jak często są w domu? - zapytałam.
-Raz w miesiącu na dzień lub dwa. Mogę gdzieś zapalić? - wskazałam ręką na balkon. Wyszliśmy razem, poczęstował mnie papierosem.
-Tęsknisz za nimi? - zaciągnęłam się.
-Nie, przywykłem. - widać było, że kłamał. A jednak miał uczucia.
-Kłamiesz. - postanowiłam nie kryć się z tym, co zauważyłam.
-Ty też nie jesteś w 100% szczera. - wypomniał mi.
-Ja nie kłamie! - oburzyłam się.
-Ale nie mówisz całej prawdy, to jak kłamanie. - nie wydawał się tym faktem poruszony.
-Może. - zrobiło mi się smutno.
-Wiesz, powiem ci coś. - przysunął się do mnie, cofnęłam się. - nie bój się, nie pocałuje cię dopóki nie wyrazisz na to zgody. Kiedy zobaczyłem cię po raz pierwszy to było, jak olśnienie. Oczywiście dopóki się nie odezwałaś. Wszystko mnie do ciebie przyciągało, twój głos, twoje cholerne szpilki, nawet twój zapach. Byłem zły, że na początku tak fatalnie mnie oceniłaś. Ale nie poddam się, rozumiesz? Nie zamierzam. Jesteś taka krucha i jednocześnie taka silna, ale nie odstraszysz mnie tą swoją tajemniczością. I wiem, że ty też coś do mnie czujesz tyle, że jeszcze o tym nie wiesz. -zakończył. Byłam w szoku, wyznanie z jego ust było pewną deklaracją.
-Nie chce ci nic obiecywać. Ja nie nadaje się do związków. - poniekąd się przed nim otworzyłam.
-Ja też nie, miałem tylko jedną poważną dziewczynę, zostawiła mnie, od tamtej pory uważam, żeby nie wejść znowu w takie gówno. - wow, był ze mną szczery.
-Tez miałam tylko jednego chłopaka, nie zranił mnie, raczej ja jego. Podrywanie facetów było moim hobby, nie patrz tak na mnie, jestem świadoma własnej urody. - puściłam do niego oczko. Zaśmiał się cicho.
     Siedzielismy jeszcze kilka godzin w moim pokoju, rozmawialiśmy na rożne tematy, nie wiedziałam , że ten buntownik potrafi być taki zabawny i błyskotliwy. Zaintrygował mnie. Około drugiej w nocy pożegnał się ze mną i wyszedł. Ten dzień udowodnił mi, że nie jest tylko zakochanym w sobie dupkiem. To opuszczony, mały chłopiec, który odpychając ludzi stara się pokazać swoją niezależność.