środa, 30 listopada 2016

Rozdział 62

          Dni mijały szybko, dzisiaj był ostatni dzień lekcyjny, a jutro wszyscy powinni stawić się na lotnisku, skąd mieliśmy zostać przetransportowani w góry, czekały nas dwie godziny w samolocie i około godzina w autokarze.
-Spakowana? - zaczepił mnie Alexy przed rozpoczęciem lekcji.
-Prawie. Muszę jeszcze skoczyć do sklepu po szampon. - przewróciłam oczami, ale w głębi duszy bałam się, że zapomnę.
-Szczęściara, ja nic nie spakowałem, dzisiaj jadę na większość zakupów.
-Gratuluje, najwyżej będziesz chodził w sandałkach. - zażartowałam.
-Pożyczę coś od Armina, on już wszystko wyłożył na łóżko. Wziął nawet dwie koszule. - Alexy podrapał się po głowie.
-Zamierzamy tam iść na imprezę, dodatkowo ma zostać zorganizowana jakaś słaba potańcówka w sali balowej w hotelu. - wyjaśniłam.
-Co?! Żartujesz, czemu nikt mi nie powiedział?! - wyglądał na przerażonego.
-Rozalia prosiła Armina żeby Ci przekazał, jestem pewna. - powstrzymywałam śmiech. Nie chciałam go urazić, ale do prawdy mógłby bardziej dbać o to, co się dzieje. Alexy zmarszczył brwi i machnął ręką.
-A więc masz już sukienki? Coś krótkiego i seeexy? - powiedział przeciągle.
-Mam sukienki, ale nie zamierzam urządzać pokazu. - wyjaśniłam mu.
-Szkoda tylko, że młodzi jadą. - zapewne chodziło mu  o Amber.
-Nataniel załatwił z dyrekcją, żeby większość wydarzeń była podzielona wiekowo, dzielimy z nimi tylko pory posiłków. - powiedziałam z ekscytacją, Nataniel spisał się wspaniale.
        Wychodząc ze szkoły zauważyłam Rozalie.
-Roza! - krzyknęłam, przystanęła i poczekała na mnie.
-Cały dzień Cie nie widziałam, no poza lekcjami, gdzie się podziewałaś? - miała racje, nie miałyśmy czasu porozmawiać.
-Próbowałam chronić Armina przed Alexym. - poinformowałam ją.
-Czemu? - zdziwiła się.
-Armin nie poinformował Alexego o tej potańcówce i planowanej imprezie.
-No tak, mogłam się tego spodziewać. - prychnęła.
-Pewnie nie masz czasu na kawę? - zapytałam z nadzieją.
-Nie zbyt, muszę coś zjeść zanim żołądek przyrośnie mi do kręgosłupa. - pożaliła się.
-Rozumiem. Czyli widzimy się jutro? - zapytałam.
-Tak, nie spóźnij się. - cmoknęła mnie w policzek i pobiegła w kierunku zbliżającego się Leo.
       W domu czekał na mnie pachnący obiad.
-Proszę bardzo. - powiedziała Pani Emeryll stawiając go przede mną.
-Wygląda pysznie! - skomentowałam.
-Oby i tak smakował. Jak Ci minął dzień, kochanie? - zapytała mnie, jej ciepły głos wypełnił pomieszczenie.
-Dobrze, ale muszę się spakować, dodatkowo miałam kupić szampon i zapomniałam, na szczęście Michael zgodził się pojechać, właściwie powinien już wrócić. - spojrzałam na zegar na piekarniku. - A Pani? - zrewanżowałam się pytaniem, nabijając na widelec ravioli.
-Wspaniale, w południe odwiedziła mnie siostra. - uśmiechnęła się ciepło.
-O to cudownie, powinna Pani częściej ją tutaj zapraszać.
-To samo powiedziała Carmen. Za to Ty dawno nikogo nie zaprosiłaś. Co z Lysandrem ? - Eh, musiała poruszyć ten temat.
-W porządku, ostatnio rzadziej się widujemy. - przyznałam. Musiała wyczuć moje nastawienie, bo zmieniła temat.
-Mogę Ci coś przygotować do jedzenia na drogę, na jutro. - zaoferowała.
-Muffinki z czekoladą i borówkami byłyby idealne. Jeśli to nie byłby problem, to poproszę.
-Oczywiście! Dawno ich nie robiłam, masz racje, czas najwyższy. - klasnęła w dłonie usatysfakcjonowana.
-Ooo kogo ja widzę. - po schodach schodził Marco.
-Witaj. - uśmiechnęłam się do niego szeroko.
-Gdzie Cię wywiało przez ostatni czas? - podszedł do mnie i szybko uścisnął.
-To ja powinnam pytać Ciebie. - zmrużyłam oczy.
-Masz racje, powinienem być tutaj, gdy popadłaś w konflikt z prawem. - zażartował.
-Nie zrobiłam tego. - mruknęłam.
-Wiem, dlatego z tego żartuje. - miał specyficzne poczucie humoru, ale i ja się zaśmiałam.
-Wychodzicie gdzieś? - zapytałam.
-Tak, to znaczy ja. Muszę jechać do pracy. Tak właściwe już powinienem tam być.  Na razie. - rzucił i skierował się do wyjścia.
-Widziała Pani moją ciocie? - zapytałam kończąc obiad.
-Tak, jest na górze. Razem z Marco dopasowywali nowy obraz. - wyjaśniła mi z uśmiechem, bardziej skupiając się na rozpoczęciu pracy nad muffinkami.
       -Jesteś? - krzyknęłam żeby zlokalizować ciocie.
-Tutaj! - odkrzyknęła, ruszyłam w jej kierunku.
-Chciałam tylko powiedzieć, że już wróciłam. - uśmiechnęłam się do niej.
-Dobrze, zaczynasz się pakować?
-Tak. A potrzebujesz czegoś?
-Nie, nie. - uśmiechnęła się, a ja wyszłam.
       Na podłodze leżały porozkładane kupki z ubraniami, jechaliśmy na pięć dni. Musiałam także wziąć pod uwagę wyjście do spa, na imprezę i ewentualne katastrofy ubraniowe. Z westchnieniem poszłam do garderoby po białą walizkę, i kładąc ją na ziemi, zaczęłam się pakować. Nie mogłam robić tego w ciszy, włączyłam Halo Beyoncé, śpiewając cicho wkładałam kolejne ubrania do walizki. Znalazły się tam między innymi; czerwona, obcisła sukienka z gorsetową górą, na cienkich ramiączkach. Kolejna tym razem mała czarna, z odkrytymi plecami i złotym łańcuszkiem biegnącym wzdłuż kręgosłupa. Do kompletu dołożyłam klasyczne, czarne szpilki, pasujące do obu sukienek i czarną kopertówkę - chciałam ograniczyć ciężkość bagażu. W połowie piosenki Love On Top usłyszałam pukanie do drzwi.
-Proszę. - krzyknęłam, drzwi się uchyliły i ujrzałam twarz Carmen.
-Masz gościa. - zmarszczyłam brwi. Nikogo się nie spodziewałam, ale może Rozalia wpadła coś pożyczyć.
-Jasne. - uśmiechnęłam się blado.
-Zostawię Was. - powiedziała do przybysza, dalej ukrytego poza moim polem widzenia. Po chwili do pokoju wszedł Lysander.
-Cześć. - uśmiechnął się nieznacznie.
-O, hej. - powiedziałam, nie spodziewałam się go.
-Przeszkadzam Ci? - wskazał na bałagan na podłodze.
-To tylko pakowanie. - rzuciłam spojrzenie na walizkę.
-Jeden element przyciąga uwagę. - podążyłam za jego spojrzeniem i schylając się wyciągnęłam z walizki czerwoną sukienkę.
-Kontrast, prawda? - wskazałam najpierw na siebie; ubraną w dres, z roztrzepanym kokiem na głowie i koszulce ze Stichem. Następnie wskazałam na sukienkę.
-Piękna jest. - rzucił kolejne spojrzenie w stronę sukienki. - Ale ładnemu we wszystkim ładnie. - przeniósł wzrok na mnie, a ja spłonęłam rumieńcem.
-A Ty już spakowany? - zapytałam.
-Tak, wszystko gotowe. Wyszedłem na spacer i pomyślałem, że na chwile wpadnę. - miałam wrażenie, że się tłumaczy.
-Spoko, nie przeszkadzasz. Miło, że jesteś. - powiedziałam zgodnie z prawdą.
-Pomogę Ci. - usiadł na dywanie, a ja obok niego.
-Po prostu coś mów, a ja będę się pakować. - obdarowałam go uśmiechem.
-Będę składał. Słabo Ci idzie. - wskazał na dwie koszulki.
-Pedant. - mruknęłam. Zaśmiał się krótko.
         Tak spędziliśmy około dwóch godzin - na pakowaniu, rozmowach o szkole, planach związanych z wyjazdem...
-Dziękuje za pomoc. - powiedziałam odprowadzając go do drzwi.
-Nie ma za co. Zawsze do usług. - zadeklarował.
-Zawsze? - zapytałam przebiegle.
-Tak. - odparł hardo.
-W takim razie chce całusa. - zatrzymał się. W jego oczach zobaczyłam...Strach? Tak myślę.
-Miałem na myśli.. - zaczął.
-Spokojnie. Żartuje. Nie udawaj, że byś nie chciał, ale wiem.. zasady. - przewróciłam oczami, w taki sposób zamierzałam pokazywać mu, że nie zrezygnuje z niego.
-Ty i Twoje poczucie humoru. - westchnął i przeczesał ręką włosy. - Na razie. - przytulił mnie szybko.
-Dobranoc. - cmoknęłam go przelotnie w policzek. - nie będzie Ci łatwo, nie zamierzam udawać, że nic do ciebie nie czuje. - szepnęłam mu do ucha, poczułam jak delikatnie zadrżał.

wtorek, 29 listopada 2016

Rozdział 61

       -Czyli dyrekcja leci na kasę. - podsumowała Rozalia, kiedy opowiedziałam reszcie o wycieczce.
-Rodzice uczniów bedą zadowoleni, że ich pociechy mogą spędzić więcej czasu na stokach. - dodał Armin.
-Pociechy? - zapytał drwiąco Alexy.
-Masz racje, w naszym przypadku to pociecha i zakała. - sprostował Armin, wszyscy wybuchnęli śmiechem.
-Muszę kupić kurtkę.. - mruknęłam. Zadzwonił dzwonek na lekcje, więc pospiesznie pozbieraliśmy nasze rzeczy i każde poszło na swoją lekcje.
-Loraine, poczekaj. - zawołał za mną Lysander. Szliśmy w tę samą stronę, ale do innych sal. On miał matematykę dla zaawansowanych, ja dla głupich.
-Ta? - przystanęłam, by na niego zaczekać.
-Słyszałem, jak mówisz o kurtce. Jeśli chcesz możemy pojechać do Philly, może tam coś kupimy. - zaproponował.
-Jasne, czemu nie. - uśmiechnęłam się i bezgłośnie powiedziałam, że muszę iść; mój nauczyciel już zmierzał do klasy, pospiesznie poszłam za nim. Widziałam jeszcze, jak Lysander się śmieje, musiałam wyglądać komicznie, idąc na panem Borelli, tak by mnie nie zauważył- facet wychodził z założenia, że nie potrzeba nam przerw i gdy zadzwoni dzwonek powinniśmy stać ustawieni gęsiego przed drzwiami. Był jedynym, który nie pozwalał samemu wchodzić do klas..
     -Tak właściwie na czym jeździsz? - zapytał mnie Armin, kiedy wyszliśmy ze szkoły.
-Snowboard. - odpowiedziałam.
-Pościgamy się. - jego oczy rozbłysły, jak lampki na choince.
-Pokonam Cię. - zapewniłam go.
-Ja biorę sanki. - burknął Kentin.
-Jak to? - zaśmiałam się, byłam pewna, że żartuje.
-Normalnie, mówię poważnie. Biorę sanki. Nie zamierzam stać w kolejkach do wyciągu.
-Ja narty. - włączył się do rozmowy Lys.
-Ja też. - przybili piątkę z Rozalią.
-Ooo, Ciebie szukałam! - dobiegł do nas piskliwy głos Amber.
-Mnie? - obróciłam się.
-Jakim prawem jedziesz?! - wykrzyczała.
-Takim samym, jak ty. - odparłam.
-Powinnaś chyba teraz siedzieć i czyścić kible. - żachnęła się.
-Widziałem, że Twoje włosy mi coś przypominają. Kojarzysz te szczotki do kibli z drugiego piętra? - włączył się Armin.
-Zamknij się przygłupie. - próbowała go uciszyć.
-Znikaj zanim moja pięść postanowi wybrać się na wycieczkę po Twojej buźce. - warknęłam i obróciłam na pięcie.
-Pożałujesz, że pojechałaś. - krzyknęła jeszcze za mną. Nagle Rozalia gwałtownie ruszyła w jej stronę. Zatrzymała się kilka centymetrów od twarzy blondyny.
-Ostrzegam Cię po raz ostatni, jeśli nie zaczniesz znowu zauważać tylko czubka własnego nosa to nie ręczę za siebie. Pokaże Ci, jak to jest być prześladowanym. - na chwile przerwała i szeroko otworzyła oczy. Po kilku sekundach uśmiechnęła się przebiegle. - ostrzegam. - tylko tyle dodała i odeszła.
-Co to była, ta pauza? - szepnęłam, dając jej do zrozumienia, że zauważyłam.
-W ostatni weekend byłam z rodzicami u cioci, mam tam kuzynkę w moim wieku, kiedy pokazywałam jej zdjęcia z balu i zauważyła Amber, stwierdziła że ją zna. Przez kilka dni nie potrafiła sobie przypomnieć, ale w końcu zadzwoniła do mnie i przyznała, że ma zdjęcie z Amber z dzieciństwa. - wyjaśniła triumfalnym głosem.
-I? - dopytałam.
-Czyżbym nie wspomniała, że moja kuzynka całe życie zmaga się z otyłością? Jeździ na obozy dla otyłych. - wyjaśniła.
-Czyli nasza piękna Amber była kiedyś pulchna? - na mojej twarzy wykwitł uśmiech, nie miałam nic przeciwko otyłym ludziom, każdy jest piękny na swój sposób i ma prawo być jaki chce i ważyć ile chce, ale Amber tępiła wszystkich sama nie będąc idealna, szczególnie jeśli była otyła, a wyśmiewa każdą osobę powyżej pięćdziesięciu kilogramów.
-Mamy ją. - podsumowała.
        Po szkole mogłam wrócić do domu, więc żegnając się z Rozalią, wypatrywałam samochodu Michaela.
-Cześć. - powiedziałam wesoło, wsiadając do środka.
-Witaj. - odparł równie pogodnie.
-Circle of life? - zmarszczyłam brwi i przybrałam kpiący ton.
-Ej, Król Lew to najpiękniejsza bajka. - oburzył się.
-Jasne, dzieciuchu. - tylko się z nim drażniłam, oboje uwielbialiśmy bajki Disneya.
-A kto nucił ,,Gościem bądź"? - zapytał retorycznie, włączając się do ruchu.
-Frajer. - mruknęłam i pokazałam mu język.
-Wiesz co w Tobie uwielbiam. - zaczął - nie kłopoczesz się rozmową, o jakiś tam pocałunkach. - dodał sarkastycznie.
-Przepraszam, nie wiem, co miałabym powiedzieć. - skrzywiłam się.
-Nic, na prawdę. Chce tylko wiedzieć, czy żałujesz.
-Nie. - odparłam szczerze.
-Wiem, że nic z tego.. z nas.. jestem dla ciebie za stary. - nie musiałam na niego patrzeć, by wiedzieć, że przewraca oczami.
-Powiedzmy. - rzuciłam.
-Gdyby to był film. Ty byłabyś właściwą dziewczyną, a ja spoko ziomkiem, przyjaźnilibyśmy się, a potem byli uroczą parą. - powiedział nostalgicznie, ale nadal żartując.
-Dokładnie, If we were a movie. - tym zdaniem zakończyłam  rozmowę.
       Lysander odwołał nasz wyjazd, więc nie chcąc tracić czasu, postanowiłam pojechać z Rozalią.
-Pocałowałam Michaela. - zwierzyłam się.
-Następnym razem poczekaj aż nie będę piła. - burknęła, zaśmiałam się wycierając jej resztki truskawkowego koktajlu z brody.
-Wybacz.
-Dlaczego go pocałowałaś? - zdziwiła się. - poza tym, co oczywiste. Jest seksowny, starszy i ma ten gorący akcent. - udawała, że wachluje się ręką.
-Nie wiem dlaczego. Tak wyszło. Może to była zemsta na Lysandrze.. - mruknęłam.
-Co?! Czekaj, Lys?! - nie sadziła, że traktowałam Lysandra na tyle poważnie.
-Uwielbiam go, tak dobrze się przy nim czuje. Jakbym.. - przerwałam.
-Znowu oddychała. - dokończyła za mnie.
-Dokładnie.
-Czyli Leo dobrze zauważył, że w towarzystwie Lysandra jesteś inna.. mówiłam, że wszystko się ułoży po odejściu Kastiela. - poczułam znajome ukłucie w sercu na dźwięk jego imienia.
-Tak. - nie miała ochoty znowu rozmawiać, o moich uczuciach względem Kasa.
-Zadowolona z kurtki? - zmieniła temat Rozalia, musiała wyczuć, że już więcej jej nie powiem.
-Jasne, mam nadzieje, że będzie ciepła. - uśmiechnęłam się, kupiłam turkusową kurtkę i spodnie narciarskie do kompletu, pomyślałam, że idealnie dopasują się do koloru napisu na mojej desce; białej z turkusowym napisem Loraine.
-Michael nas odbierze? - zapytała białowłosa.
-Tak, powinien być za pare minut.
-Tylko go nie całuj. - zażartowała.
-Zazdrościsz. - pokazałam jej język.
-Troszeczkę. - szepnęła żartobliwie.

poniedziałek, 28 listopada 2016

Rozdział 60

Wybaczcie tak późną porę ❤️

       Po lekcjach razem z Arminem, zgłosiłam się do kanciapy woźnego.
-Dzień dobry. - odezwałam się zaglądając przez uchylone drzwi. 
-Trzeba pozamiatać boisko szkolne ze śniegu. - odezwał się niskim głosem nasz szkolny woźny. 
-Czyli odśnieżyć. - podsumował Armin. 
-Odśnieżać to można na Syberii, tam jest śnieg, u nas wstyd to nazwać śniegiem. Sprzęt znajdziecie na dworze. - mruknął pod nosem, wzruszyliśmy ramionami i wyszliśmy na zewnątrz. Po około godzinie odśnieżyliśmy całe boisko, więc mogliśmy udać się do domów. 
-Do zobaczenia jutro! - krzyknął na odchodne Armin. 
-Pa! - odkrzyknęłam wesoło. 
        W domu czekał na mnie obiad i para suchych skarpet, wizja kominka również zapowiadała się obiecująco. 
-Jak Ci minął dzień? - zapytała Carmen, wchodząc do kuchni. 
-Zmiatałam resztki śniegu. - skrzywiłam się. 
-To niedorzeczne, jak ta szkoła was traktuje?! - oburzyła się. 
-Niech będzie.. - wzruszyłam ramionami. 
-Co jesz dobrego? 
-To jakaś zapiekanka ziemniaczana. - tym razem obiad nie był najlepszy, to znaczy dla mnie.. nie znosiłam ziemniaków. 
-Jedziemy na zakupy? - zapytała Carmen w przerwie między zajadaniem się zapiekanką. 
-Jasne, tylko się przebiorę. - powiedziałam z entuzjazmem, zakupy to było to, czego mi było trzeba. 
-Gotowa? - stała przy schodach, gdy schodziłam na dół, pokiwałam głową, więc ruszyłyśmy do samochodu. 
      W galerii spędziłyśmy około trzech godzin, kupiłam sporo nowych rzeczy, podobnie jak Carmen. 
-Jak Ci się układa z Marco? - spytałam, gdy szukałyśmy dobrego miejsca, by coś zjeść. 
-Wspaniale, jest niesamowity.  - uśmiechnęła się błogo. - A może u Ciebie pojawił się ktoś nowy? - zapytała, ale nie zdążyłam odpowiedzieć. Na przeciwko nas szedł Lysander, który omal nie wpadł na ciocię. 
-Przepraszam i dobry wieczór. - uśmiechnął się do niej. 
-Lysander! Wieki Cię nie widziałam, co u Ciebie?  - natychmiast zaczęła go zagadywać. 
-W porządku, właśnie miałem zamiar kupić nową kurtkę na narty, ale nic odpowiedniego nie znalazłem. - pożalił się. 
-Och, to nie dobrze. Wybierasz się na narty? - dopytała Carmen. 
-Tak, razem ze szkołą. To Loraine nic Pani nie mówiła? - zmarszczył  brwi. 
-Słuchajcie, jeśli nie macie nic przeciwko to zabieram was na kolacje. - powiedziała Carmen, patrząc na mnie i Lysandra. 
-Jasne. - uśmiechnęłam się blado, dziwnie było na niego patrzeć, po wczorajszym pocałunku z Michaelem. 
-Z chęcią. - zgodził się białowłosy.
-To doprawdy nie do uwierzenia, Rozalia zarzekała się, że jedziesz. Podobno wpisała Cię na listę. - na koniec delikatnie zmrużył oczy. 
-Nie mogę, to niemożliwe. Ani ja ani Armin nie pojedziemy, to znaczy.. on może i tak. - ciocia nie zadawała pytań, ale wiedziałam, że uważnie nas słucha. 
-Ta kara jest zbyt surowa, w szczególności, że tego nie zrobiłaś. - złączył dłonie na stoliku. 
-Surowa czy nie. Nie jadę. - jęknęłam. - chwila, powiedziałeś że Rozalia mnie wpisała? Co ona sobie myślała?! - oburzyłam się. 
-Dobrze zrobiła. Porozmawiam z dyrekcją, nie może Cię więzić w szkole. - wtrąciła się ciocia. 
-Popieram. - uśmiechnął się Lysander. 
        Reszta kolacji minęła na rozmowach o bardziej neutralnych tematach. Carmen i Lysander dogadywali się świetnie, moja obecność pełniła funkcje dekoracyjną. Po powrocie do domu, poszłam pobiegać; na dworze nadal było zimno, ale widoczne były pierwsze oznaki nadchodzących cieplejszych dni. Po powrocie z biegania, czekała na mnie miła niespodzianka. 
-Loraine, wejdź do salonu na chwile. - zawołała ciocia. 
-Chciałabym wziąć prysznic, możemy to załatwić za chwile? - wskazałam głową na piętro, w kierunku mojej łazienki. 
-To zajmie minutę. Jedziesz na narty, Armin też. - oznajmiła. Patrzyłam na nią wielkimi ze zdziwienia oczyma. 
-Co?! - wykrztusiłam. 
-To. Jedziesz. - uśmiechnęła się szeroko. 
-Jak to załatwiłaś? - nadal nie wierzyłam. 
-Powiedzmy, że nie grałam fair. - delikatnie się skrzywiła. 
-Nie grałaś fair.. czyli? - zaczęłam być podejrzliwa. 
-Zagroziłam wypisaniem Cię ze szkoły. - odpowiedziała przeciągle.
-I? - dopytałam z surową miną. 
-Moja firma zasponsoruje Wam dodatkowe dwa dni w hotelu, darmowy karnet na spa oraz wyciąg. - odpowiedziała w końcu. 
-Żartujesz sobie? Przekupiłaś ją! - zaprotestowałam. 
-Loraine, mam to gdzieś. Chcesz jechać i pojedziesz, poza tym znam managera hotelu i uwierz zapewne dostalibyście spa i wyciąg w gratisie z powodu dużego zysku z waszego przyjazdu. - oznajmiła z lekką kpiną w głosie. - nie cieszysz się? - zapytała po chwili, kpina przerodziła się w smutek. 
-Cieszę. - szepnęłam i mocno ją uściskałam. - muszę kupić nowy strój. - powiedziałam jeszcze ciszej. Zaśmiała się w odpowiedzi. 

piątek, 25 listopada 2016

Ogloszenia

Kochani,
Przepraszam za brak rozdziałów, ale blogger się zbuntował i usunęło mi wszystkie wersje robocze, muszę je napisać jeszcze raz, bo są nie do odzyskania, a kopie z IPada usunęłam, tak, tak głupia ja haha ❤️ Wybaczcie, w tym tygodniu tj. Od poniedziałku do niedzieli rozdział będzie codziennie. Dzięki za uwagę ❤️✌🏻️

środa, 16 listopada 2016

Rozdział 59

       -Wpadłaś w niezłe kłopoty? - zapytała Rozalia, następnego dnia w szkole.
-W domu nie. Tutaj.. tak. - odpowiedziałam, zatrzaskując drzwiczki od mojej szafki.
-A co z laptopem?
-Na razie mi go nie chcą oddać.
-To może jedyna kara za to, co zrobiliśmy.
-Chciałabym. - prychnęłam.
Chwile później mogłam się przekonać, że zabranie laptopa nawet dożywotnio jest moim pobożnym życzeniem. Siedziałam obok Armina, w gabinecie Dyrekcji.
-To, co zrobiliście, jest niedopuszczalne. Czekamy teraz na waszych opiekunów, by przy nich ogłosić karę. - wrogi ton Dyrektorki nie wróżył nic dobrego.
-Zaraz poleci biały dym z komina, jak przy wyborach papieża. - zażartował szeptem Armin. Zachichotałam.
-Widzę, że radość życia, Cię nie opuszcza. - zwróciła się do mnie.
-Nawet dziesięć lat ciężkiej pracy w kamieniołomach nie jest mi straszne. - odpowiedziałam jej ze słodkim uśmiechem na ustach. Po kilku minutach, drzwi do gabinetu się otworzyły. Stała w nich mama Armina, a tuż za nią mój opiekun..tak, tak - to był Michael. Przybrał rozbawiony wyraz twarzy, zapewne po zobaczeniu mojej miny.
-Dobrze, że państwo już są. - zaczęła Dyrekcja. - proszę siadać. - wskazała na krzesła. - przepraszam, kim Pan jest? - omiotła wzrokiem Michaela.
-Dzień dobry, Micheal Calm. - wyciągnął do niej dłoń. - jestem upoważniony, do opieki nad Loraine. - to, co wyczyniał teraz ze swoimi rzęsami, przechodziło ludzkie pojęcie.
-Przykro mi, muszę najpierw zobaczyć upoważnienie. - najwidoczniej Dyrekcja pozostawała odporna na jego urok.
-Oczywiście. - odparł niskim głosem, podał jej kartkę papieru.
-W porządku. W takim razie proszę słuchać. - wskazała ponownie na krzesełko obok mnie, gdy usiadł, niezauważalnie puścił mi oczko. - Państwa podopieczni dopuścili się  okropnego czynu, o czym już wcześniej informowałam. Armin odpowie za próbę kradzieży i kopiowanie szkolnych testów, tym razem przymknę na to oko, w normalnych okolicznościach zostałby wydalony ze szkoły. Co, do Loraine.. scenariusz wygląda nieco gorzej, nie tolerujemy przemocy psychicznej bądź fizycznej w tej szkole. Dopuściła się obojgu. - podniosła ton przy końcu zdania.
-Szanowna Pani.. proszę spojrzeć na to z szerszej perspektywy, to jeszcze dziecko..- zaczął Michael. Wzmianka o dziecku trochę mnie uraziła. - po drugie, nie ma twardych dowodów, że to ona wysłała to zdjęcie. Ponadto w jej wieku dziewczęta i chłopcy często się biją, oczywiście nie popieram tego, ale taki jest fakt. Proszę mieć wzgląd również na to, jak bardzo jest utalentowana. To byłaby ogromna strata dla szkoły. - próbował hipnotyzować zarówno głosem, jak i spojrzeniem.
-Panie Calm, Loraine jest nieodpowiedzialna.. - zaczęła Dyrekcja.
-Czasami niegrzeczna, opryskliwa, arogancka, porywcza, temperamentna.. tak, to już wiemy, ale człowiek to nie tylko wady.. - dokończył za nią Michael.
-Ludzie, jestem tutaj! Właśnie tu.. - wskazałam na siebie. - nie mówcie, jakby mnie tu nie było. - rozłożyłam ręce.
-Ma Pan racje. Loraine nie zostanie wydalona ze szkoły, ale zostaje zawieszona, co do szkolnych rozrywek na czas nieokreślony. - zaczęła ostro. - ponadto razem z Arminem, będą sprzątać szkołę i teren wokół niej. Po lekcjach. Jedno przewinienie i wylatują. Rozumiemy się? - zakończyła. Pokiwaliśmy głowami.
-Dziękujemy serdecznie. Nie pożałuje Pani. Loraine doskonale myje podłogi. - super, Michael próbował zrobić ze mnie chodzącą, perfekcyjną panią domu. Słabo.
-Żegnam Państwa i dziękuje za przybycie. - pożegnała Nas Dyrekcja.
-Jeszcze jedna sprawa.. chciałbym zwolnić Loraine z reszty dnia, czeka ją wizyta kontrolna w związku z wypadkiem na balu, jakiś czas temu. - uśmiechał się do tej wrednej baby, tym razem jej maska się złamała, odpowiedziała mu lekkim uśmiechem.
-Proszę bardzo. Miłego dnia. - wskazała Nam drzwi.
        Udaliśmy się do białego BMW-u zaparkowanego przed szkołą.
-Nie mam wizyty. - powiedziałam z lekkim uśmiechem, kiedy otworzył przede mną drzwi od pasażera.
-A ja spraw do załatwienia. - uśmiechnął się szelmowsko.
-Gdzie jedziemy? Do domu? - ta myśl wywołała u mnie dreszcze, nie chciałam tam jechać, musiałam trochę odpocząć, od domu,  od szkoły, od tego całego bałaganu.
-Trochę wiary we mnie. - prychnął odpalając silnik. - O, ludzie kocham tą piosenkę. - mruknął i podgłośnił radio.
You make me smile like the sun,Fall outta bed Sing like a bird, Dizzy in my head Spin like a record, Crazy on a Sunday night You make me dance like a fool, Forget how to breathe Shine like gold, Buzz like a bee Just the thought of you can drive me wild
Oh, you make me smile.. - zaśpiewałam głośno.
-To się nazywa talent, mała. - zagwizdał.
-Przestań, słyszałeś już, jak śpiewam. - uderzyłam go przekornie w ramie.
-Ej. Nie bij kierowcy, spowodujemy wypadek. - gwałtownie skręcił kierownicą wprost na jadący z przeciwka samochód, po czym szybko wrócił na swój pas.
-Debil! - krzyknęłam, śmiejąc się. Wiedziałam, że to były żarty i był pewien, że zdąży wrócić na swój pas.
-Tak. - powiedział nagle.
-Co tak? - zmarszczyłam brwi.
-Słyszałem, jak śpiewasz, ale nie śpiewałaś wtedy fajnej piosenki. - wyjaśnił.
-A no tak, bo liczy się tekst. - przekomarzałam się z nim.
-You make me smile. - rzucił mi spojrzenie spod rzęs.
-I knew you were trouble. - zanuciłam fragment piosenki, które akurat leciała.
-Nie popisuj się. - uśmiechnął się pod nosem, a ja śpiewałam dalej.
-Every move you make! - wydarł się na całe auto. - Every single day, every word you say!! - zatkałam uszy i zaczęłam się głośno śmiać.
-Oszalałeś?! - zapytałam pomiędzy napadami śmiechu.
-Oooooooooo!!! - cholera, nie można śpiewać aż tak źle. Śmiałam się z jego koncertu..
-I jak? - zapytał po skończonej piosence.
-Idealnie. - uśmiechnęłam się szeroko.
-To czas na następną... - klasnął w dłonie.
-Ty prowadź, ja pośpiewam. - zaproponowałam. Po raz kolejny uśmiechnął się pod nosem, był to typowy dla niego uśmiech, czyniący go cholernie seksownym.
      Po około godzinie jazdy wysiedliśmy na jakimś..cóż..zadupiu.
-Wow, zabrałeś mnie.. nigdzie. Jestem wzruszona. - chwyciłam się za klatkę piersiową, jakbym chciała złapać własne serce.
-Trochę wiary. Chodź. - chwycił mnie za rękę i pociągnął w nieznane. - zamknij oczy. - poradził mi. - i nie podglądaj. - posłusznie zamknęłam oczy, poczułam, że puszcza moją dłoń. Do moich uszu dobiegł dźwięk jego koszmarnego głosu, kiedy śpiewał. Tym razem padło na klasyk; Man I feel like a woman. Otworzyłam oczy, a Michael znajdował się pare metrów ode mnie na starej, plenerowej scenie, śpiewał i tańczył.
Usiadłam na krzesłach, które nosiły ślady mchu i przyglądałam się jego występowi. Nagle podbiegł do mnie i wciągnął na scenę. Zaczął ze mną tańczyć, wielokrotnie mnie obracając.
-Na szczęście tańczysz lepiej niż śpiewasz. - przyznałam, gdy skończyliśmy.
-Jestem super gwiazdą? - uniósł brwi, zmrużył oczy i założył ręce.
-Jasne, że tak.
-Super, moja nauczycielka od muzyki twierdziła, że nic ze mnie nie będzie, a tu proszę, śpiewam na scenie. - stanął na środku i wykonał teatralny ukłon.
-Babeczka chyba miała racje. - zachichotałam.
-Ciii. - przyłożył palec do ust.
-Wybacz. - szepnęłam z szerokim uśmiechem.
-Widzisz, uśmiechasz się. Znowu. - posłał mi piękny uśmiech, miał racje, cały czas się uśmiechałam.
-Dzięki Tobie. - wyznałam szczerze. - tak w ogóle, co to za kartka z upoważnieniem do opieki nade mną? - podeszłam do niego.
-Wydrukowałem sobie z internetu, ale uwierzyła. Carmen nie mogła iść do szkoły, więc się zaoferowałem, ale o kartce nic nie wie, więc ciii. - ponownie przyłożył palec do ust.
-Zabiorę te tajemnice do grobu. - uniosłam rękę, jak do przysięgi.
-Jeśli Carmen jakimś cudem zauważy, że zabrałem Cię wcześniej ze szkoły, to dość szybko zabierzesz tą tajemnice. - zażartował. - Hej, może dadzą nam wspólny grób? - kolejny żart w stylu Michaela.
-Oszczędnie, nie powiem. - zaśmiałam się krótko.
-Zabieram Cię na obiad. - złapał moją rękę i chciał ruszać.
-Czekaj. - szepnęłam i rozejrzałam dookoła. Byliśmy w środku niczego, można było to uznać za las, scena plenerowa zarastająca mchem i innym leśnym dobrobytem, wpasowując się idealnie w krajobraz. Przeciągnęłam go bliżej siebie. I stając na palcach delikatnie pocałowałam. Chciałam zapisać ten moment w pamięci, teraz nie było Kastiela ani nawet Lysandra, oboje mnie odrzucili, co prawda Lysander robi to z punktu honorowego, ale co mi tam, jeden pocałunek z Michaelem to nic złego. Oddał pocałunek, miał ciepłe i miękkie usta, całował mnie delikatnie i czule, a potem ruszyliśmy do samochodu.


wtorek, 15 listopada 2016

Rozdział 58

       -Jaka będzie kara? - zdecydowała się zapytać Rozalia.
-Najpierw porozmawiam o tym z radą. - odpowiedziała wymijająco Dyrekcja.
-Świetnie. - mruknęłam.
-Masz coś do dodania? - zwróciła się do mnie.
-Absolutnie nie. - czułam, że będziemy mieli spore kłopoty.
Jeszcze tego samego dnia powiadomiono Carmen, co skończyło się kłótnią w domu.
-Nie wysłałam tego zdjęcia! Nawet nie wiem jakiego! - oburzyłam się.
-Pół nagie zdjęcie koleżanki z młodszej klasy, czy Ty zwariowałaś?! - krzyknęła na mnie.
-Tak, zakładam amatorski playboy! - odpowiedziałam sarkastycznie.
-Sarkazm Cię nigdzie nie doprowadzi. - zganiła mnie.
-Prawdomówność najwyraźniej też nie. - opadłam na kanapę. Po chwili, która pozwoliła nam ochłonąć zapytałam. - wierzysz mi?
-Tak. - odpowiedziała po chwili namysłu. - ale ktoś to zrobił. - dodała.
-Nie wiem kto. Dowiem się. - obiecałam.
-Nie wpadnij w nowe kłopoty. - usiadła obok mnie i przytuliła.
-Maraton komediowy? - zapytała z nadzieją.
-A jakby inaczej. - zaśmiałam się.
        Kolejnego dnia w szkole również nie było wesoło.
-Dyrekcja dzwoniła do mojej matki. Tą specjalną rzeczą, którą Amber pokazała, to oczywiście kopie. - Armin zaczął się robić purpurowy.
-Stary ochłoń, bo padniesz na zawał czy coś. - skrzywił się Kentin.
-Do Carmen też dzwoniła. - pożaliłam się. Z końca korytarza dobiegły nas odgłosy kłótni. Popatrzyliśmy po sobie i szybko ruszyliśmy w tamtą stronę. Oczywiście, osobami, które się kłóciły była Roza i Amber.
-Przestań. - chwyciłam nadgarstek przyjaciółki.
-O jest i piesek obronny. - powiedziała kpiąco blondyna.
-Nie nazywaj jej tak! - wyparowała Roza.
-Wiecie co, zawsze ta cała wasza paczka kojarzyła mi się z zoo. Ale Ty Loraine jesteś, jak te wkurzające, tropiące pieski. - przeniosła wzrok na mnie. W tłumie dostrzegłam kilka znajomych twarzy, moi przyjaciele przyglądali się sprzeczce, cieszyło mnie, że nie interweniowali.
-Posłuchaj Amber, moja cierpliwość się kończy. - warknęłam.
-Ja się dopiero rozkręcam. - uśmiechnęła się słodko.
-Zabije ją. - Rozalia ruszyła gwałtownie do przodu, z tłumu wyłonił się Lysander, chwycił białowłosą i przyciągnął do siebie. W tym ruchu nie było nic intymnego, ale mimo wszystko poczułam ukłucie zazdrości.
-Ciekawe, czy Kastiel wymyślił tą bajeczkę o mamie, tylko po to by cię zostawić. - zaczęła Amber.
-Wiesz, że to prawda, mówili o tym wszędzie. - odpowiedziałam jej gniewnie.
-Tylko się droczę. - mrugnęła do mnie.
-Czego chcesz? - zapytałam.
-Żebyś usunęła to okropne zdjęcie, serce mi pęka. Jak mogłaś zrobić coś takiego. - zostałam rozłożona na łopatki, nagle twarz Amber przybrała płaczliwy wyraz, wszyscy zebrani zdawali się jej współczuć. Była świetną aktorką. - już zawsze będę oceniania przez pryzmat tego zdjęcia. - uroniła kilka łez.
-Wiesz, że to nie ja! Nie zrobiłabym tego! A przynajmniej nie byłabym na tyle głupia żeby robić to z mojego laptopa! - warknęłam.
-Jesteś okrutna.. - powiedziała łamliwym głosem. Nie wytrzymałam, ruszyłam do przodu i przywaliłam jej z pięści w twarz. Upadła na ziemie. Cios był mocny, kiedyś sporo trenowałam  walki wręcz, nareszcie to wykorzystałam.
-Co tu się dzieje?! - cholera, znowu Pani Martin.
-Loraine napastuje Amber. - odezwała się Kim.
-Co?! Sprowokowała mnie! - próbowałam się bronić.
-Loraine, do dyrektora, znasz drogę! - krzyknęła do mnie i podeszła do Amber. Na twarzy dziewczyny pojawiła się czerwona plama, jak nic zrobi się sina.
-Znam. - burknęłam. Zanim poszłam zawahałam się na chwile. Pani Martin poszła po szkolną pielęgniarkę, a Amber podeszła do mnie.
-Jesteś psychopatką i dziwką. - szepnęła i odeszła. Wkurzona ruszyłam do gabinetu dyrekcji.
          Siedziałam na skraju parku, było mi przeraźliwie zimno, ale nie dbałam o to. Po moich policzkach leciały strumienie łez. Byłam rozgoryczona i rozżalona. Tak bardzo chciałam zadzwonić do taty, wiedziałam jednak, że nie mogę. Pewnie prowadził jakieś ważne szkolenie...
-Znalazłem Cię. - usłyszałam znajomy głos.
-Ta. - mruknęłam przecierając policzki.
-Słyszałem, co powiedziała Amber. - Lysander usiadł obok mnie.
-Może miała racje.
-Nie jesteś dziwką, nie rozumiem nawet, czemu to powiedziała.
-Ja też nie. Pewnie kolejne idiotyczne plotki.
-Niezły cios. - pochwalił mnie.
-Dzięki. Jedyna pozytywna rzecz.
-Nie sądziłem, że jesteś w stanie komuś dołożyć.
-Jestem, jestem. I to całkiem nieźle. - nie było sensu udawać, że tak nie jest.
-Wykręcisz się z tego. - powiedział po chwili.
-Wierzysz, że to ja?
-Oczywiście, że nie. - oburzył się. - Powinienem Ciebie odciągnąć.. - wyznał po chwili.
-Dobrze zrobiłeś, to był właściwy wybór. - spojrzałam na niego, marszczył brwi, jak zawsze, kiedy się martwił.
-Zrobiłem tak dlatego, że wiem iż jesteś silniejsza niż Rozalia. Nie mówię tutaj o sile fizycznej, ale psychicznej. Podziwiam Cię, że jesteś w stanie codziennie wstać z łóżka, po tym, co cię spotkało.
-Jestem zdrowa, to wystarczający powód by wstać. Miliony osób nawet tego nie mogą. - powiedziałam cicho. - odszedłeś po tamtym pocałunku. - wypomniałam mu.
-Powiedziałem, nic z tego nie będzie. - po raz kolejny upierał się, że nie chce ze mną być.
-Gdyby nic miało nie być, nie przyszedłbyś tutaj. - powiedziałam i wstałam, otrzepując tyłek z resztek śniegu.
-Nie rób sobie nadziei, nie chce cię zranić. - odparł smutno.
-Powodzenia. - mruknęłam cicho.
-W czym? - dopytał.
-W ignorowaniu własnych uczuć. - odeszłam z uśmiechem.

poniedziałek, 14 listopada 2016

Rozdział 57

        -Myślałaś kiedyś, co by było, gdybyś nie poznała Leo? - zapytałam Rozalie leżąc z głową na krawędzi jej łóżka.
-Nie. To znaczy próbowałam, ale nie wyobrażam sobie tego. Czuje jakbym znała go od zawsze.
-A co jeśli chciałby odejść?
-Nic, pozwoliłabym mu, nie mogłabym go zatrzymać. Oczywiście mogłabym go szantażować, jak jakaś psychopatyczna suka, że jeśli mnie zostawi to się zabije i takie tam. Jest zbyt uczuciowy by pozostać na to obojętnym, ale to nie byłoby fair. Wykorzystałabym fakt, że znam go tak dobrze, do własnych celów. Odszedłby, a ja pewnie z czasem mogłabym wspominać nasze wspólne chwile z uśmiechem. - swoją odpowiedzią wzbudziła we mnie szacunek i uznanie.
-Ja chyba nie byłabym na tyle dzielna. - przyznałam.
-Właśnie sęk w tym, że Ty już się sprawdziłaś. To, co Ci powiedziałam, to tylko hipotetyczna sprawa, nie mogę zagwarantować, że tak właśnie bym się zachowała, ale Ty tak. Pozwoliłaś Kastielowi odejść, ułożyć swoje sprawy.. Nigdy Ci tego nie powiedziałam, ale byłam pod ogromnym wrażeniem. - spojrzała na mnie z dumą w oczach.
-Może i masz racje. - odpowiedziałam nie chcąc dłużej kontynuować tego tematu. Postanowiłam go zmienić. - Muszę odzyskać laptopa.
-Musimy. - podkreśliła liczbę mnogą. - Tak sobie myślałam, może trzyma go w szafce?
-Sprawdzę to. - odparłam.
-Ugh, LOL na litość boską, MY! - wydała z siebie jęk zrezygnowania.
-Wybacz. - zaśmiałam się.
        Coś uderzyło delikatnie w moje plecy. Obróciłam się i podniosłam owe zawiniątko z podłogi. Była to maleńka karteczka wyrwana z zeszytu, rozwinęłam ją i przeczytałam treść:
                                          Dzisiaj, w przerwie na lunch?

Rozpoznałam pismo Armina, ponownie się odwróciłam i skinęłam głową.
-W takim razie Loraine wytłumaczy Nam wszystkim klasyfikacje pasożytów. - donośny głos nauczycielki spowodował moje odwrócenie się do tablicy.
-Przepraszam. - powiedziałam fałszywie skruszona.
-Nie przepraszaj, tylko wytłumacz. - uśmiechnęła się kpiąco.
-Nie potrafię, na prawdę przepraszam. - ponownie nałożyłam na twarz potulną maskę.
-W takim razie bądź tak miła i słuchaj tego, co mam do powiedzenia. - warknęła.
          Czekałam przy szafkach na Armina, oczywiście musiał przyprowadzić ze sobą Rozalie.
-Armin, prosiłam żebyś jej w to nie mieszał. - warknęłam.
-Zauważyła, że wychodzę ze stołówki. - zaczął się tłumaczyć.
-Loraine, daj spokój, pomogę Wam. - odezwała się białowłosa.
-To on ukradł testy, a ja udostępniłam laptopa. Nie powinnaś się w to mieszać. - westchnęłam.
-Będziemy mieli jakieś dziesięć minut około trzynastej, dyrektorka i cała szkoła będą na apelu w sprawie cyber przemocy. - uśmiechnął się ironicznie, cóż za uroczy dobór tematu.
-Przybijmy piątki. - klasnęła w dłonie Rozalia.
-Nieee. - jęknęłam przeciągle.
-Dajesz. - poruszyła brwiami. Z głębokim westchnieniem przybiłam piątki z dwójką przyjaciół.
       Punktualnie o trzynastej spotkaliśmy się ponownie na korytarzu, niedaleko szafki Amber. Przez ostatnie pół godziny kręciliśmy się wśród ludzi tak, aby nikt nie połączył nas z ewentualną kradzieżą z szafki Amber, nie wiedzieliśmy, czy zamierzamy wziąć tylko mojego laptopa, może napatoczy się coś dzięki czemu się zemszczę.
-Szkoda, że nie znamy po prostu kodu. - wzruszyła ramionami białowłosa.
-Szkoda, że mówisz to teraz. - Armin popatrzył na nią z wyrzutem. Ze szkolnej auli dobiegały do nas dźwięki prezentacji multimedialnej naszykowanej specjalnie, na rzecz tego dnia.
-Pospiesz się. - ponagliłam Armina, próbującego wyłamać zamek.
-Czemu mamy tylko dziesięć minut, przecież dyrekcja jak się rozgada, to od razu możemy iść rano na lekcje, bez wracania do domu. - mruknęła Roza.
-Bądźcie ciszej, nie wiemy, czy wszyscy nauczyciele tam są. - spiorunował nas wzrokiem Armin.
-Udało się. - mruknął po chwili, szafka otworzyła się, po chwili zgrzytów i dźwięków wyginania metalu.
-Wcale nie widać, że ktoś się włamał. - zironizowała Roza.
-Powyginam to tak, jak było, zresztą to tylko małe wgięcie. Co druga szafka tak wygląda. - odpowiedział jej.
-Otwieraj! - ponagliłam, by otworzył drzwiczki szerzej. Moim oczom ukazała się zawartość szafki Amber, było tam wszystko, pomiędzy książkami zauważyłam srebrną krawędź..
-Mój laptop! - krzyknęłam i pospiesznie go wyciągnęłam.
-No to mamy, zmywajmy się. - powiedziała białowłosa z uśmiechem na ustach. Armin zatrzasnął szafkę, na szczęście cienka blacha wróciła do swojego pierwotnego kształtu, pozostało maleńkie skrzywienie.
-Udało się. - odetchnęłam z ulgą.
-Kradzież? - za plecami usłyszeliśmy surowy głos Pani Martin. Zastygliśmy w miejscu na kilka uderzeń serca. Z otępienia wyrwał nas jej głos. - Do gabinetu dyrektora. - ruszyliśmy za nią ze spuszczonymi głowami.
     Czekaliśmy wewnątrz gabinetu dyrektorki przez dłuższą chwile. Rozglądałam się dookoła. Wnętrze było ciemne i przytłaczające- ciężkie, dębowe biurko z meblami do kompletu, rozłożysty, skórzany fotel. Na ścianie, na przeciw Nas, czyli za plecami dyrektorki wisiał znak naszej szkoły - orzeł trzymający w dziobie czerwoną wstęgę z nazwą szkoły. Ścianę po mojej prawie, zdobiły liczne antyramy wewnątrz, których znajdowały się najróżniejsze akta poświadczające wykształcenie naszej dyrekcji. Spojrzałam na swoich przyjaciół; siedzieliśmy obok siebie, każdy z nas miał do dyspozycji własne krzesełko. Nasza trójka, przeciwko jednej, surowej babie. Armin patrzył w sufit, delikatnie odchylając się do tyłu, najwyraźniej testował cierpliwość Pani Martin. Rozalia wpatrywała się we własne dłonie, splecione na jej kolanach.
-Przepraszam, że musieliście czekać. - tymi słowami przywitała nas dyrektorka. W jej akcencie, można było wyczuć rosyjską nutę.
-Pani Dyrektor, przed chwilą przyłapałam tych delikwentów, na próbie kradzieży z szafki jednej z uczennic.
-Nie prawda! - oburzyła się Rozalia.
-Sugerujesz, że mam zwidy? - Pani Martin uniosła jedną brew.
-Nie. To po prostu nie było to, co Pani mówi. Chcieliśmy odzyskać laptopa Loraine.
-Dlaczegoż Amber miała by go mieć? - Pani Martin wygladała na rozbawioną.
-Ukradła mi go, kiedy napadła mnie w bibliotece. - wtrąciłam.
-Nonsens. - odparła nauczycielka.
-To prawda, przysięgam. - zarzekałam się.
-Po co miałaby Ci go kraść? - prychnęła.
-O tym nie musimy rozmawiać. Znam powód. - dyrekcja oparła dłonie płasko o blat swojego biurka.
-Uff... - wydałam się siebie dźwięk ulgi.
-Amber powiedziała mi całą prawdę. - sprostowała Dyrektorka.
-Raz w życiu ta dziewczyna powiedziała prawdę. - odezwał się Armin.
-I Pana to tak cieszy? - zapytała go.
-Jasne, że tak. Chciała upokorzyć Loraine, szukała jakiś bzdur w laptopie i prawie jej się udało. - rzekł, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie.
-Upokorzyć? Biedna dziewczyna musiała się bronić. Oczywiście w stosunku do Loraine zostaną wyciągnięte konsekwencje, Amber pokazała mi zdjęcie, które upubliczniłaś. - zwróciła się do mnie. - Nie będziemy tolerować tego typu przemocy w naszej szkole. Przykro mi, że nie dotarło to do mnie wcześniej. Zareagowałabym od razu. Niemniej jednak wobec waszej dwójki także wyciągnę konsekwencje. W stosunku do Ciebie, Rozalio - tym razem przeniosła wzrok na nią. - będzie to tylko próba kradzieży. A co do Ciebie Arminie. - odwróciła wzrok w jego stronę. - Amber chcąc oczyścić swoje imię, natrafiła na coś.. specjalnego. - zaniemówiłam, nie wiedziałam, co mowić. Sądząc po minach moich przyjaciół, oni także. - To hańba, ośmieszać kogokolwiek w internecie i próbować w ten sposób zwrócić na siebie uwagę. - głos Dyrektorki przybrał nową, surowszą barwę.

środa, 9 listopada 2016

Rozdział 56

Mała rekompensata za brak rozdziału przez dłuższy czas, wybaczcie i mam pocieszenie❤️❤️❤️:
     -Musisz mi coś wytłumaczyć. - jego głos przybrał ostry ton.
-Cokolwiek. - odpowiedziałam cicho, zastanawiając się, o co zapyta.
-Nie chciałbym zostać okłamany. - ton jego głosu się nie zmieniał.
-Oczywiście. - zaśmiałam się krótko, nieco nerwowo.
-Prosiłbym, byś potraktowała sprawę poważnie. Bez zbędnych komentarzy, śmiechów... - zmarszczył brwi, moje serce łomotało.
-Lysander. - kolejny nerwowy śmiech. - ja, nie chciałabym Cię urazić, nigdy. Jeśli zrobiłam coś źle to wybacz. - zaczynałam mówić coraz szybciej.
-Gdzie są Twoje rękawiczki i szalik. - powiedział grobowym tonem.
-Przepraszam, nie wiem, co takiego zrobiłam.. - przerwałam, dotarły do mnie jego słowa. - Co?! - krzyknęłam zatrzymując się na środku chodnika.
-Gdzie masz rękawiczki i szalik? Jest zimno. - odparł tym razem lekko rozbawiony.
-Lysander! - krzyknęłam.
-Jestem dzisiaj w dobry nastroju. - uśmiechał się szeroko.
-Uduszę Cię! - ostrzegłam go. Puścił mi oczko i zaczął powoli biec przed siebie.
-Masz pecha, dzisiaj nie mam obcasów! - krzyknęłam za nim i dając mu chwilową przewagę ruszyłam za nim. Musiał widzieć, że się zbliżam bo przyspieszył.
-Nie masz szans. - mruknęłam sama do siebie i jeszcze bardziej przyspieszyłam.
Byłam tuż za jego plecami, gdy nagle się odwrócił i pewnych ruchem chwycił mnie w tali, unosząc do góry i obracając dookoła. Byłam zszokowana, moje oczy rozszerzone, podobnie, jak usta gwałtownie zasysające powietrze. Usłyszałam z pobliskiego baru piosenkę Paradise, Coldplay. Akurat w czasie refrenu Lysander obracał się ze mną. Byłam pod wrażeniem. Była to chwila, podczas której niewątpliwie chciałam zatrzymać czas. Postawił mnie delikatnie na ziemi.
-Wyglądasz niesamowicie. - wypaliłam.
-Dziękuje. - zaśmiał się.
-Prawie Cię miałam. - uderzyłam pięścią w drugą, otwartą dłoń.
-Prawie. Wiem, że biegasz. Nie jestem głupi. Szczególnie, że moja kondycja nie powala. Musiałem wymyślić mały fortel. - uśmiechał się delikatnie.
-To oszustwo. - podsumowałam.
-Ale miłe. - dodał. Poczułam na moich włosach kropelki wilgoci.
-Śnieg. - szepnął, a jego oczy rozbłysły.
-Lubisz śnieg? - na samą myśl, o tym białym, lepkim cholerstwie, wzdrygnęłam się.
-Tak. - odparł krótko.
-Myślałam, że tutaj temperatura nie pozwala na to, by padał śnieg.
-To prawda, ale co roku spada troszkę śniegu, niewiele. - zasmucił się.
-I dobrze.
-Kiedy byłem mały, rodzice zabierali mnie i Leo w ziemie do Austrii, uwielbiałem lepić bałwany. - jego wzrok wydał mi się pusty, uświadamiając mi, że jego dusza znajduje się teraz gdzie indziej.
-Dla mnie ferie zimowe w miejscu ze śniegiem były karą. - powiedziałam szczerze.
-W tym roku jest wyjątkowo zimno, kto wie, może jeszcze spadnie śnieg.
-Chyba bardzo na to liczysz? - pokiwał głową w odpowiedzi.
-Powinnaś nosić rękawiczki i szalik. - powiedział po chwili ciszy.
-Nie jest aż tak zimno.
-Niszczysz skórę.
-Spokojnie. Są balsamy.
-Są. - tym słowem, zakończył naszą dyskusje.
        Szliśmy przez park w ciszy, myślałam nad czasem, kiedy byłam pewna, że tutaj temperatura nie spada poniżej piętnastu stopni, myliłam się..
-Masz ochotę na grzane wino? - głos Lysandra wyrwał mnie z zamyślenia.
-Jasne. - odpowiedziałam z uśmiechem.
-Wiem, że boli Cię bark, więc jeśli nie chcesz, to zrozumiem. Po prostu odprowadzę Cię do domu tak, jak pierwotnie miało się to odbyć.
-Black horse? - rzuciłam pierwszą, lepszą nazwę kawiarni z grzanym winem.
-Jak sobie życzysz.
Siedzieliśmy w kącie pomieszczenia, na starej, klimatycznej, pomarańczowej kanapie, popijając  grzane wino.
-Radzisz sobie? - zapytał.
-Tak, czuje się.. zdrowsza. Odejście Kastiela dalej boli, ale chociaż mogę o tym mówić. O dziwo, świat się nie rozpadł po jego odejściu, zawsze myślałam, że tak się właśnie stanie. Wszystko jest po staremu, tylko jego brak. - zakończyłam smutno.
-Dobrze, że nie masz do niego żalu, ani do siebie. On zrobił to, co musiał. Zresztą już, o tym rozmawialiśmy. - odparł Lysander.
-Miałeś od niego jakieś wieści? - zapytałam.
-Kilka wiadomości e-mail, a Ty?
-Tak samo. - to była prawda, sporadycznie się do mnie odzywał.
-Wiesz, co jest najgorsze? - zaśmiałam się gorzko. - wiedziałam, że tak się to skończy. Kiedy zobaczyłam go pierwszy raz, coś mówiło mi, że ten chłopak oznacza kłopoty. - wpatrywałam się w bordową barwę wina.
-Jeszcze się to wszystko wyjaśni, on wróci i będzie jak dawniej.
-Nie będzie. - odparłam i spojrzałam mu w oczy. - zmieńmy temat. Co z waszym zespołem?
-Nie mam pojęcia. Brakuje nam gitarzysty.
-A Kim? - była jednym, znanym mi gitarzystą.
-Nie zrobię tego Rozalii. - wyznał.
-Trzeba z nią porozmawiać. - rzuciłam lekko oburzona.
-Ja nie chcę oglądać jej wybuchów. - przyznał szczerze.
-Dobra, ja też nie. - dodałam.
      Rozmawialiśmy tak jeszcze przez około godzinę, tym razem opowiadał mi o swoim dzieciństwie, ulubionych rozrywkach. Później odprowadził mnie do domu.
-Dziękuje. - przytuliłam go.
-Nie ma za co. - odwzajemnił uścisk. Odsunęłam się nieznacznie i stając na pałacach próbowałam dosięgnąć jego ust. Odsunął się, a mnie zamurowało.
-Loraine. Nie mogę. Kastiel był moim przyjacielem, a Ty.. jeszcze się z niego nie wyleczyłaś. Poza tym nie mógłbym mu tego zrobić. - wyglądał na zakłopotanego.
-Jasne. Wybacz, nie wiem, co mnie napadło. - czułam się okropnie.
-Cieszę się, że rozumiesz. - dotknął mojego ramienia.
-Nic do mnie nie czujesz, prawda? - musiałam zadać to pytanie.
-To nie tak, jesteś wspaniałą przyjaciółką.
-Tak, już raz to powiedziałeś. Nikim więcej.... - myślałam na głos.
-Byłaś jego dziewczyną, nie mogę. - skrzywił się.
-Rozumiem. Nie tłumacz się. Nie wiem, co sobie myślałam. - odparłam i sztucznie uśmiechnęłam. - to na razie. - posłałam mu uśmiech i odwróciłam w stronę bramy, by wpisać kod i wejść do środka.
        Nagle chwycił mój nadgarstek i gwałtownym, lecz delikatnym ruchem obrócił do siebie. Uniósł moją brodę, bym spojrzała mu w oczy, zahipnotyzowało mnie jego spojrzenie, jak za każdym razem, gdy patrzyłam w te piękne oczy. Jego usta nieśmiało dotknęły moich. Jego język rozwarł moje wargi, nasz pocałunek był długi, czuły i pełen emocji. Jedną rękę trzymał na mojej twarzy, a drugą objął mnie w talii. Przywarłam do niego całym ciałem. To, co czułam było nie do opisania. Po chwili odsunął się ode mnie i delikatnie pocałował w usta.
-To był ostatni raz. To nie tak, że nic nie czuje, ale nie mogę czuć. - szepnął i odszedł, zostawiając mnie przed bramą.

Rozdział 55

Wybaczcie to opóźnienie, internet ze mną nie współpracował :* 

           Podeszliśmy pod budynek sali gimnastycznej, przekraczając podwójne drzwi wejściowe musieliśmy się rozdzielić, na lewo dziewczęta, na prawo chłopcy. Uśmiechnęłam się wesoło do Lysandra i zniknęłam za drzwiami. Podeszłam do swojej szafki, wpisałam kod i otworzyłam drzwiczki. 
-Wiesz pamiętam każdy kod do szafki. - pochwaliła się Amber. 
-Imponujące. - mruknęłam. 
-Dlatego wiem, że zawsze sobie przypomnę wszystko, co dla mnie ważne. Chociażby to, że zostałaś porzucona. Będę to pamietała nawet za dziesięć lat. - na jej twarzy wykwitł chytry uśmieszek. A ja zaniemówiłam, nadal ciężko mi było przyznać, że zostałam porzucona. 
-Zajmij się czymś innym, zanim będziesz musiała zbierać zęby. - usłyszałam za sobą głos Rozalii. Amber podniosła wysoko głowę i odeszła w kierunku swojej szafki. 
-Dzielenie lekcji fizycznych z młodszymi klasami jest do bani. - pożaliłam się przyjaciółce. 
-Olej ją. - doradziła mi. Szybko przebrałyśmy się w stroje i wyszłyśmy na sale. 
       -Zagracie dzisiaj w siatkówkę. Proszę dobrać się w drużyny. - ogłosił głośno nauczyciel. 
Wylądowałam w jednej drużynie z Rozalią, co bardzo mnie ucieszyło. Boisko zostało przedzielone na pół. Po jednej stronie grały dziewczęta, po drugiej chłopcy. To zdecydowanie nie był mój dzień, wielokrotnie dostałam piłką w różne części ciała. Gdy rozbrzmiał dzwonek z ulgą ruszyłam do szatni. 
Na dziedzińcu czekała mnie kolejna przykra niespodzianka. 
-Powiedz tej swojej przyjaciółce żeby lepiej ze mną nie zadzierała, źle się to dla was skończy. - Amber stanęła przede mną z rękami na biodrach. 
-Sama jej to powiedz... a nie czekaj, ty się jej boisz. - uśmiechnęłam się kpiąco i próbowałam wyminąć blondynę. 
-Ostrzegam Cię. - chwyciła mnie mocno za ramie. - Powinnaś uważać, wypadki chodzą po ludziach. Ciekawe czy Kastiel wiedział, o Twoich sekretach. - w jej oczach zobaczyłam dziwny błysk. 
-Puszczaj. - wyszarpałam rękę z jej uścisku. - nie Twój interes co wiedział, a co nie. - warknęłam. 
-Może wcale nie jesteś taka inteligentna, za jaką Cię uważają. - byłam pewna, że wiem, o czym ona mówi. 
-Ukradłaś mojego laptopa! - krzyknęłam. 
-Bystra to Ty nie jesteś, już dawno powinnaś się zorientować. Główka już nie boli? - przybrała litościwą minę. - oczywiście, że to ja. Piśnij słowo, a wytłumaczysz dyrektorce skąd masz odpowiedzi do testów. - jakim cudem, mogła ona przybrać tak ostry ton głosu?! 
-Czego chcesz? - zapytałam. 
-Wszystko w swoim czasie.. - mruknęła i odeszła. Stałam przez chwile zszokowana, a potem wyjęłam telefon by zadzwonić do Rozy. 
     -Halo? - odebrała po drugim sygnale. 
-Amber ukradła mojego laptopa. - powiedział od razu. 
-Co?! Zabije te małą, puszczalską... - przerwałam jej.
-Chciałabym, żebyś tak zrobiła, ale ona wie, co na nim jest. Pamiętasz odpowiedzi, które przekopiował Armin z laptopa Greena? 
-Jasne, że tak. 
-Poprosił, by plik znajdował się w moim laptopie. Jeśli dyrekcja się dowie.. 
-Wyrzucą Cię ze szkoły. - dokończyła za mnie. 
-Rozalia, co mam zrobić? - zapytałam spanikowana. 
-Skoro Armin jest takim geniuszem, to niech teraz włamuje się do Twojego komputera i usunie plik. Proste. - to wcale nie było proste. - Słuchaj, Loraine. Damy radę, na razie ona Cię nie wyda, wyszłaby kradzież, trzeba z nią negocjować, ale Armin niech lepiej nauczy się hakować. 
-Pogadamy później, dzięki. 
-Na razie. - pożegnała się i rozłączyła. 
       Siedząc przed talerzem kremu pomidorowego rozmyślałam, co zrobić z Amber. Rozalia miała racje, co do jednego; nie mogła mnie wydać, inaczej i ona wpadłaby w kłopoty. Byłam bardzo ciekawa, czego ta kreatura mogła chcieć, nie miałam jej nic do zaoferowania. 
        Ostatnie dni lekcyjne upłynęły mi w podobnym rytmie, nic ciekawego. W piątek w stołówce postanowiłam opowiedzieć wszystkim, o Amber, do tej pory wiedziała tylko Roza. 
-Przyznała się sama? - Alexy wpatrywał się we mnie zszokowany. 
-Nie wprost. Ale gdy oskarżyłam ją o kradzież laptopa, po prostu się przyznała. - wzruszyłam ramionami. 
-Musimy wymyślić, co z nią zrobić. - odparł hardo Kentin. 
-Możemy się wkraść do jej domu i zabrać laptopa. - wypalił Alexy. 
-Spokojnie, odlotowa agentko. Wątpię, by laptop znajdował się w domu. - Rozalia delikatnie położyła dłoń na jego ramieniu. 
-Zawsze chciałem być Clover. - rozmarzył się niebieskowłosy. 
-A ja Jerrym. - odparła Roza z westchnieniem i przewróciła oczami. - skup się pacanie. - kłapnęła go lekko w tył głowy. 
-Sorki. - uśmiechnął się szeroko. 
-Coś wymyślimy, nie martw się. - próbował mnie pocieszyć. Pokiwałam głową, ale tak na prawdę byłam pełna paniki. Zostało niewiele czasu do końca przerwy, powoli zaczęliśmy się zbierać. 
-Na prawdę chciałaś być Jerrym? - zagadnął Alexy, białowłosa głośno westchnęła, a ja zaśmiałam pod nosem. Oddalili się cicho dyskutując. 
-Loraine! - to był Armin. Uśmiechnęłam się do niego podnosząc telefon ze stolika. 
-Tak? - odpowiedziałam.
-Przepraszam Cię. To przeze mnie.. nie powinien był kopiować tych odpowiedzi. - pokręcił głową zrezygnowany. 
-Hej, przestań. Siedzimy w tym razem. - pocieszająco dotknęłam jego ramienia. 
-Mamy przewagę. Ona nie wie, że odpowiedzi są moje. Musimy to jakoś wykorzystać. -  zmrużył oczy. 
-Kolejna odlotowa agentka. - zaśmiałam się, przybiliśmy piątkę i wesoło ruszyliśmy na lekcje.
        W barze było mniej tłoczno niż zwykle, zamówiłam drinka i usiadłam przy stoliku. Trwała rozmowa na temat odlotowych agentek czułam, że ten temat jeszcze długo będzie nam towarzyszył. 
-Wyjaśnisz mi, o co chodzi? - zagadnął mnie Leo. 
-Jasne. - uśmiechnęłam się i opowiedziałam o dzisiejszym lunchu. 
-Rozalio, zawsze miałem Cię za okaz kobiecości, a tu proszę, chciałaś być Jerrym. - Leo ewidentnie naśmiewał się ze swojej dziewczyny. 
-Śmiej się śmiej. Zaraz opowiem o kapitanie pieluszce. - zagroziła mu białowłosa, jego mina natychmiast zrzedła. 
-Ani się waż. - uśmiechnął ze delikatnie. Zaśmiałam się i rozmasowałam bolący od siatkówki, bark. 
-Wszystko dobrze? - zainteresował się Lys. 
-Tak, tylko dostałam piłką, dodatkowo miałam słabą rozgrzewkę. - odpowiedziałam. 
-To niebiezpieczne, rozgrzewka jest bardzo ważna. - zganił mnie. 
-Ej, od kiedy jesteś specjalistą od wychowania fizycznego? - szturchnęłam go w ramie. 
-Od kiedy robisz sobie krzywdę. - odpowiedział z uśmiechem. 
-Powinnam się już zbierać. -  mruknęłam dopijając piwo. 
-Odprowadzę Cię. - zadeklarował. Wstaliśmy od stolika, Lysander pomógł mi założyć mój płaszcz, po pożegnaniu ze wszystkimi, udaliśmy się do wyjścia. 

czwartek, 3 listopada 2016

Rozdział 54

       Po jakimś czasie nawet nie płakałam. Pamiętałam, jak przez mgłę spacer z Lysandrem do mojego domu. Z czego słowo spacer było tu dużym nadużyciem. To on ciągnął mnie za sobą, aż w końcu bezpiecznie odstawił do domu. O wszystkim zdążył poinformować Carmen, czekała na mnie z rozłożonymi ramiona, początkowo poszłam w jej kierunku, by chwile później skręcić w stronę schodów, a następnie udać się do mojego pokoju. Przez pierwsze dwa dni tylko płakałam, prawie nic nie jadłam, zdarzało mi się wypić szklankę wody, którą ktoś domyślny postawił na stoliku przy łożku. Trzeciego dnia przestawiłam fotel pod okno i obserwowałam okolice, już nie płakałam, ale razem ze łzami odebrało mi zdolność komunikacji. Nic nie mówiłam, moje zmysły rejestrowały obecności innych osób, czułam ich dotyk, słyszałam, co mówią, ale nie reagowałam. Wpatrywałam się bezmyślnie w okno, nie myślałam wbrew pozorom o Kastielu. Nie mogłam sobie na to pozwolić. Po kilku dniach musiałam wrócić do szkoły, nie protestowałam. Musiałam się uczyć, zdobyć wykształcenie. Każdego dnia pokornie szłam do szkoły, przykładałam się do zadań domowych, wszystkie prace oddawałam na czas, ale to by było na tyle. Nie robiłam nic ponad normę. Czasem zastanawiałam się, ile tak będę cierpieć. Rok, dwa? Kilka lat? I właśnie wtedy doznałam olśnienia. Nie musiałam cierpieć, to on mnie zostawił. Moje serce było złamane, wykorzystane do ostatniego kawałeczka ciepła i miłości, a potem porzucone. Nie musiałam cierpieć, ale mimo to cierpiałam.
-Loraine, tak nie może dalej być. - rozpoczęła Carmen, zignorowałam to, słyszałam to już wielokrotnie.
-Tak. - odpowiedziałam.
-Mówię poważnie. Albo odzyskam Ciebie i Twoją radość albo przysięgam, że złapie tego gnojka i będzie musiał się przede mną tłumaczyć! - uderzyła ręką w stół. Pierwszy raz do swojego wykładu wciągnęła Kastiela, to był punkt zwrotny.
-Nie nazywaj go tak. - warknęłam. - Zrobił to, co musiał. Zachowałabyś się podobnie, każdy by tak zrobił! - podniosłam ton.
-Loraine.. może i tak, ale nie umiem mu wybaczyć tego, że Cię skrzywdził. - pogłaskała mnie po dłoni.
-To moje złamane serce, to ja będę z tym żyła. Daj spokój, czego oczekujesz?! - widziałam, jak Pani Emeryll cicho ucieka do kuchni.
-Oczekuje od Ciebie normalnego zachowania, a nie bycia, jak zombie! - gwałtownie wstała z krzesła.
-I tak będzie, zobaczysz. Przez ostatni czas, nie byłam.. sobą. - dokończyłam cicho. Nie wiem, co takiego zobaczyła w moich oczach, ale bez słowa podeszła do mnie i mocno przytuliła.
-Przepraszam. - szepnęłam. Po moich policzkach pociekły długo niewidziane łzy.
-Nie przepraszaj skarbie. Nie przepraszaj. - głaskała mnie po głowie w uspokajającym rytmie.
-On nie wróci. - pierwszy raz powiedziałam to na głos.
-Nie wiem, ale Ty jesteś tutaj i musisz żyć, tak jakby on nigdy nie istniał. Wiem, jakie to trudne, ale musisz się postarać zapomnieć. - pokiwałam głową, wiedziałam że nie zapomnę, ale dłużej nie mogłam robić z siebie ofiary. Skoro mnie nie chciał... Tata nauczył mnie, że nie znaczy nie. Dobrze, niech tak będzie.
        Minął miesiąc od wyjazdu Kastiela oraz kilka dni od rozmowy z Carmen. Siedziałam w szkolnej stołówce, za oknem padał deszcz, którego bębnienie o dach szkoły wywoływało nieprzyjemne dreszcze. Zobaczyłam moją paczkę. Szli powoli w moim kierunku przyzwyczajeni do tego, że prócz kilku zdań nie uda nam się nawiązać rozmowy. Uśmiechnęłam się uprzejmie, Kentinowi prawie wypadły oczy, Rozalia spojrzała na mnie podejrzliwie.
-Cześć. - powiedziałam wesoło.
-Cześć. - odpowiedzieli ostrożnie.
-Chciałam Was przeprosić, za swoje zachowanie. - szepnęłam. Natychmiast ramiona Rozy owinęła się wokół mojej szyi.
-LOL! Nareszcie!  Sądziłam, że cię złamał.. - przytuliłam ją.
-Ja myślałem, że bez psychiatry się nie obejdzie. - przewrócił oczami Armin i złapał moją dłoń, serdecznie ją ściskając.
Porozmawialiśmy chwile, wyjaśniłam im swoje zachowanie na tyle, ile było to możliwe. Opowiedzieli mi o swoich obawach związanych z moim zdrowiem psychicznym. Przyznali się nawet do szukania dobrego psychologa i ćwiczeń rozmowy ze mną w tej sprawie.
-Hej, a gdzie Lysander? - zapytałam.
-Zapewne w piwnicy. - odpowiedział mi Ken.
-Poszukam go. Do później? - zapytałam, w odpowiedzi pokiwali głowami.
     Zeszłam do piwnicy i faktycznie zastałam tam Lysa, siedział w kącie oparty o ścianę, cicho śpiewając. Nieśmiało wkroczyłam do pomieszczenia.
-So since I'm not your everything
How about I'll be nothing, nothing at all to you.. - zaśpiewałam cicho. Podniósł głowę i nasze spojrzenia się spotkały. Wyglądał na bardzo zaskoczonego.
-Znasz Irreplaceable? - zapytał.
-Ktoś nie zna? - zażartowałam i usiadłam obok niego.
-Poczekaj, wstań. - posłusznie wstałam, on ściągnął z siebie kurtkę i położył ją na ziemi. - teraz. - poklepał miejsce obok siebie.
-Po co? - zapytałam siadając.
-Masz jasne jeansy, a tu jest brudno. - wzruszył ramionami.
-Ale ty siedzisz na ziemi, poza tym teraz będziesz miał brudną kurtkę. - zmarszczyłam brwi.
-Siedzę na zeszycie, poza tym mam drugą kurtkę w szafce. - uśmiechnął się pogodnie.
-Dlaczego? - zadał krótkie pytanie. Wiedziałam, o co pytał.
-Carmen, wyjechała z jakimś tekstem na temat Kastiela, zaczęłam się z nią kłócić i dotarło do mnie, że ja na jego miejscu zrobiłabym to samo. - odpowiedział zgodnie z prawdą.
-Długo nad tym myślałem i doszedłem do wniosku, że zachował się, jak facet. Dba o swoją mamę wbrew temu, co czasem gadał. - uśmiechnął się pod nosem.
-Tak. On dużo gada... gadał. - dodałam po chwili.
-To nie pożegnanie. To był raczej do zobaczenia.. - Lysander dalej był wobec niego lojalny.
-Może. - nie chciałam się kłócić.
-Teraz, skoro już wróciłaś. - wszyscy nawet on, mówili o mnie, jakbym zmartwychwstała, przewróciłam oczami.
-Tak? - dopytałam.
-Widzimy się w piątek w Retro? - zapytał. Zaśmiałam się i pokiwałam głową. To był nasz ulubiony bar, nasz w sensie całej ekipy.
-Muszę już iść. Mam zajęcia fizyczne, do zobaczenia? - zapytałam.
-Poczekaj, też tam idę. - podniósł się z ziemi. Ruszyliśmy do sali gimnastycznej wesoło rozmawiając.

wtorek, 1 listopada 2016

Rozdział 53

        Obudziły mnie promienie słońca wlewające się do sypialni, obok mnie spał Michael, co początkowo mnie zszokowało, dopiero po chwili przypomniałam sobie jego wczorajszą opowieść. Rozkoszowałam się promieniami słońca, ogrzewającym moją twarz, prawdopodobnie były to ostatnie ciepłe dni w całym roku. Tu, gdzie mieszkałam nie było typowej zimy, temperatura spadała jednak poniżej piętnastu stopni, a ja wówczas czułam się, jak na lodowcu. Sielanka szybko została przerwana przez Carmen, wparowała do mojego pokoju bez pukania i z hukiem otworzyła drzwi, które uderzyły o ścianę.
-Co się tu do cholery wyprawia?! - krzyknęła i obudziła Michaela.
-O Boże. - szepnął. - przepraszam. - pospiesznie wyskoczył z łóżka.
-Przepraszasz? Za spędzenie nocy z Loraine?! Wiedziałam, że jakiejś klepki Ci brakuje, nie sądziłam jednak, że tej. - powiedziała surowo. Michael podrapał się z zakłopotaniem po głowie.
-Przepraszam przysięgam, że nic się nie wydarzyło. - wydawał się skruszony.
-Ciociu, nic się nie stało, on mówi prawdę. - próbowałam ją przekonać. Westchnęła głośno.
-Śpiącemu Królewiczowi już dziękujemy. - wskazała na drzwi. Michael opuścił moją sypialnie ze spuszczoną głową.
-Ciociu.. - zaczęłam niepewnie.
-Nic nie mów. - przerwała mi, nie miał prawa tu spać, ma być Twoim szoferem nie Panem do towarzystwa. - pierwszy raz widziałam ją tak wkurzoną.
-Pomógł mi. - szepnęłam, ciocia uniosła brew.
-O, czyżby? - pomimo kpiącego wyrazu twarzy dalej była piękna.
       Opowiedziałam jej wszystko, co wydarzyło się wczorajszego dnia. Trochę ją udobruchałam, jednak dalej winiła Michaela, nie powinien tu spać, powtarzała to cały czas..
-Wybacz. - powiedziałam do Michaela przy śniadaniu.
-Loraine, przestań. To nie twoja wina. Znałem zasady. - posmutniał.
-Dziękuje za wczoraj i nie martw się Carmen. - mrugnęłam do niego, delikatnie się rozchmurzył.
          W szkole już wszyscy wiedzieli o moim wczorajszym ,,wypadku" oczywiście uważali, że wszystko sobie wymyśliłam, a wizyta u pielęgniarki była wynikiem moich skłonności do uderzania głową w drzwi..
-Nie przejmuj się, to tępaki. - pocieszyła mnie Rozalia.
-Ta, wiem. Tylko nie o tobie opowiadają takie pierdoły. - mruknęłam i upiłam łyk kawy.
-Ciekawe, po co ktoś kradł twojego laptopa. - zamyśliła się.
-Pewnie dla pieniędzy. - wtrącił Alexy.
-Pewnie tak, ale mam dodatkowy problem; jeśli nauczyciele nie uwierzą w moją wersje to po mnie. - moja frustracja nasilała się z każdą minutą.
-Czemu? - białowłosa zmarszczyła brwi.
-Nie mam eseju.
-O kurde. Na pewno uwierzą. - na końcu korytarza zobaczyłam Kastiela.
-Muszę z nim pogadać. - wskazałam na niego i ruszyłam w jego stronę. Gdy tylko mnie zobaczył rozłożył delikatnie ręce, a ja wpadłam w jego ramiona.
-Przepraszam za wczoraj. - szepnął w moje włosy.
-Nawaliłeś. - zganiłam go.
-Przecież przeprosiłem. - mruknął skrzywiony.
-Wiem. - pocałowałam go delikatnie w usta.
          Przez kolejne dni starano się rozwiązać sprawę mojego zaginionego laptopa, nie udało się nic ustalić, wątpię nawet by na prawdę się starano; nikt poza moimi przyjaciółmi i kilkorgiem nauczycieli nie wierzył w moją historie. Po dwóch tygodniach dano spokój wszystkim plotkom na mój temat i rozpoczęły się dyskusje o operacji plastycznej zrobionej przez Becky Woo z ostatniej klasy. Dziewczyny krytykowały jej nowy, sztuczny biust, namawiając do tego chłopaków, Ci jednak wydawali się rozanieleni, gdy patrzyli na przemianę Becky; z deski do plastikowych pomarańczy - tak skomentowała to Rozalia.
-Są większe. - odpowiedział jej Armin i kiwał głową z zachwytem, wpatrzony w biust Woo.
-Wariaci. - mruknęła białowłosa i razem poszłyśmy na zajęcia.
-Przekładamy bal. - szepnęła do mnie. Narysowałam na kartce duży znak zapytania. - za dużo imprez na rzecz miasta, wiele osób nie przyjdzie. Bal odbędzie się dopiero w drugim semestrze, o ile nie na początku kolejnego roku.. - wydawała się zasmucona. Pokiwałam tylko głową.
           


                                               KILKA TYGODNI PÓŹNIEJ

Znajdowaliśmy się w zatłoczonym barze, popijając drinki. Siedziałam pomiędzy Rozalią, a Kastielem, właściwie byłam wtulona w jego bok. Wokół stolika wesoło toczyły się rozmowy na różne tematy, chwile później poczułam, jak telefon Kastiela wibruje. Pokazał mi na swoją kieszeń, więc nieznacznie się odsunęłam. Spojrzał na wyświetlacz.
-Kto to? - próbowałam przekrzyczeć muzykę.
-Mój ojciec. - wydawał się jeszcze bardziej zdziwiony niż ja. - idę to odebrać. - powiedział i zaczął się przeciskać między stolikami.
Zniknął na dłuższą chwile, ruszyłam na zewnątrz by go poszukać. Dostrzegłam go na końcu parkingu kucającego przy jakimś zagranicznym sedanie.
-Kas? - zawołałam go. Odwrócił się, to co zobaczyłam zaszokowało mnie bardziej niż cokolwiek innego. Zobaczyłam jego twarz, całą we łzach. - Kas? - szepnęłam. Nic mi nie odpowiedział podszedł do mnie i mocno do siebie przytulił, miałam wrażenie, że to ja przytulam jego, a właściwie małego chłopca...
-Co się stało? - zapytałam po chwili, kiedy poczułam, że jego ciałem nie wstrząsają dreszcze towarzyszące silnym emocjom.
-Moja mama. - szepnął łamiącym się głosem, jego piękne oczy, tym razem wyglądały przerażająco; pełne bólu...
-Co z nią?
-Zaginęła. - odpowiedział mi. Mój świat zatrzymał się właśnie w tym momencie.
-Co?! - wykrzyknęłam.
-Leciała nad jakimś latynoskim krajem, musieli awaryjnie lądować i... - urwał na chwile. - uprowadzono ich samolot. To znaczy pasażerów, stewardessy, kapitana.. - zaczął wymieniać. Wiedziałam, co to znaczny.. jego matka mogła już nie żyć. - za chwile będzie tu mój tata, musimy porozmawiać w policją, trzeba ją znaleźć.
-Oczywiście. - pogłaskałam go po ramieniu.
Nie  minęło dziesięć minut, a dołączyli do nas pozostali zaniepokojeni naszym zniknięciem. Kastiel powiedział im to samo, co mnie. Bacznie obserwowałam ich miny, wszyscy bez wyjątku byli przerażeni. Na parking podjechał ekskluzywny, czarny mercedes. Kastiel wskazał na samochód, obdarował mnie szybkim uściskiem i wsiadł do środka. Staliśmy na środku parkingu osłupiali..
 -Trzeba mu pomóc. - powiedział Lysander. W mojej głowie panował chaos, miałam jednak pewność, co do jednej rzeczy- nie mogliśmy zostawić go z tym samego.
        Gdy tylko dostałam się do domu, powiedziałam o wszystkim Carmen. Była równie wstrząśnięta, co my wszyscy, nie wiedziała, co robić. Rano wiadomość, o owym samolocie dotarła do wszystkich, podejrzewam, że wiedział już cały świat. Nie wiedziano, czy pasażerowie i załoga żyją, wysyłano ekipy ratunkowe. Siedziałam w kuchni jedząc śniadanie, które w tym momencie nie chciało mi przejść przez gardło.
Pospiesznie zjadłam, nałożyłam na siebie pierwsze lepsze ciuchy i wyszłam z domu, biegłam do Kastiela. Zadzwoniłam na domofon, pare sekund później mężczyzna około czterdziestu lat, wysoki, dobrze zbudowany i przede wszystkim przystojny otworzył mi drzwi.
-Witaj, zapewne jesteś Loraine. - wyciągnął do mnie rękę. - jestem Paul.
-Dzień dobry. - ujęłam jego dłoń. - przyszłam do Kastiela.
-Domyślam się, przykro mi, że poznajemy się w takich okolicznościach. - wydawał się zakłopotany.
-Mnie też. - powiedziałam szczerze, tymczasem Kastiel zszedł na dół i pociągnął za rękę do wyjścia. Nie opierałam się tylko posłusznie dałam mu się prowadzić. Mina jego ojca nie wróżyła niczego dobrego widziałam, że martwi się o syna.
Poszliśmy na skraj parku.
-Nie wiedzą, nic.. oni nic kurwa nie wiedzą! - krzyczał, gubiąc się w słowach.
-Kas. - szepnęłam i położyłam mu dłoń na ramieniu, strzepnął ją.
-Nie! - krzyknął. - jadę. - powiedział ciszej.
-Gdzie Ty..? - urwałam. Wiedziałam..
-Muszę jej szukać. - rzucił krótko.
-Weź mnie ze sobą. - szepnęłam.
-Nie chce Cię tam, nie potrzebuje tego żeby się Tobą tam zajmować. - syknął. Poczułam się, jakby ktoś wymierzył mi siarczysty policzek.
-To zmienia postać rzeczy. - powiedziałam głosem bez wyrazu.
-Nie to nie tak. Kocham Cię. - powiedział po chwili. Odwrócił się do mnie i ujmując moją twarz w dłonie, pocałował mnie delikatnie, wlewając w ten pocałunek cały ból.
-Też Cię kocham. - po moich policzkach ciekły łzy, gorące, pełne żalu łzy. - Wrócisz? - zapytałam, łamliwym głosem.
-Wrócę. Nie wiem kiedy. Wrócę..mam nadzieje. - odpowiedział cicho.
-Co z nami? - zadałam kluczowe pytanie.
-Wiele się może wydarzyć, szczerze mówiąc nie wiem, czy na pewno wszystko się uda. Żyj. Po prostu żyj. - powiedział i pocałował mnie w czoło.
       Siedziałam przy brzegu jeziora, na które kiedyś przyprowadził mnie Kastiel. Całą sobą czułam jego brak. Minęło zaledwie kilka godzin od naszego pożegnania, a ja czułam, jakby minęły całe wieki. Czyżbym nie mogła zaznać w życiu szczęścia? Może przekroczyłam jakaś granice? Może zaznałam w życiu więcej szczęścia niż normalni ludzie? Może szczęście i nieszczęście musi iść w parze. Nie wiedziałam, co będzie dalej. Nie wiedziałam, za ile dni, miesięcy, lat wróci Kastiel. Nie wiedziałam, czy w ogóle wróci. Co jeśli nie? Nie, nie, nie mogłam dopuścić do siebie tej możliwości. Po moich policzkach płynęły potoki łez, siedziałam tak wpatrzona w przestrzeń przede mną dopóki nie zjawił się Lysander...


Kochani , nie wiem, czy zaakceptujecie ten rodział, ale coś musi się dziać. Nie jest to koniec Kastiela w tym opowiadaniu, ale chciałabym tez dać szanse innym postaciom. Nie wiem, jak wszystko się potoczy, nie znam zakończenia, zapraszam do dalszej przygody z moim opowiadaniem. ❤️❤️❤️