piątek, 30 grudnia 2016

Rozdział 77

       -Ciociu, mam prośbę. - zwróciłam się odkładając pusty talerz na blat koło zmywarki.
-Jeśli nie chodzi o zgodę na tatuaż, wyjazd na wolontariat do Afryki albo dołączenie do dziwnych grup religijnych, to słucham.
-Teoretycznie o zgodę na tatuaż musiałaby mnie poprosić, jestem jej prawnym opiekunem. - dołączył się do rozmowy tata.
-Ehh... przestańcie. - westchnęłam.
-Mam upoważnienie, co czyni ze mnie jej opiekuna w tym samym stopniu, co Ciebie. - wypomniała mu.
-Rzeczywiście. - przyznał jej racje i pstryknął palcami.
-Możemy? Czy dalej będziemy się licytować, kto ma jakie dokumenty? - rozłożyłam ręce.
-Możemy. - tata i Carmen wymienili rozbawione spojrzenia.
-Więc... pamiętasz, jak mówiłaś, że masz znajomego w wytwórni? - przygryzłam wargę i zacisnęłam dłoń, trzymając kciuki za pozytywną odpowiedź.
-Tak. - zmarszczyła brwi, nie wiedząc do czego zmierzam.
-Mogłabyś się z nim skontaktować, chciałabym nagrać piosenkę. - spojrzałam na nią błagalnie.
-Z całym szacunkiem, ale ten Wasz szkolny zespół to za mało.. - nie wiedziała, jak wybrnąć z sytuacji bez urażenia mnie.
-Nie o nas chodzi. Mama Rozy uwielbia muzykę. Pomyślałam, że Rozalia mogłaby dla niej zaśpiewać.
-Niech kupi jej nowego IPoda. - zażartował tata. Moje mordercze spojrzenie starło mu ten uśmiech.
-Loraine.. - czułam, że odmówi.
-Proszę.. - szepnęłam.
-Dobra, zobaczę co mogę zrobić. - skapitulowała.
-Dziękuje! - mocno ją przytuliłam.
         Wieczorem postanowiłam, że spotkam się z Lysandrem.
-Słyszałem o Twoim pomyśle, co do Rozalii. - pocałował mnie w skroń, byłam wtulona w jego ramię.
-I co o nim myślisz? - przygotowałam się na krytykę.
-Jej mama to doceni, bez względu na efekt. - bawił się pasmami moich włosów.
-Spotkałam Kastiela. - na chwilę jego ręka zamarła.
-I jak?
-Dziwnie, był milszy. - poczułam, że odetchnął z ulgą. Podniosłam się i usiadłam przodem do niego.
-Chyba zrozumiał, że nie wszystko jest takie samo przez całe nasze życie.
-Albo szykuje zemstę. - uciekłam spojrzeniem, nie chciałam, by widział, że obstawiałam także inną opcje.
-Wątpię.  Pewnie chce dalej być naszym przyjacielem. - Boże, co za człowiek. Jak można tak bardzo wierzyć w ludzi? Przewróciłam oczami i ponownie się w niego wtuliłam.
          -Loraine! - Carmen zawołała mnie, gdy tylko weszłam do domu.
-Hm? - ciocia i tata siedzieli w salonie oglądając jakiś film.
-Nagracie piosenkę, Roy znajdzie dla Was czas. - oznajmiła.
-Wow, dziękuje! - przytuliłam ją.
-Nie ma za co. - mrugnęła do mnie.
-Obejrzysz z Nami? - tata wskazał na ekran.
-Jak północno koreańska rodzina przez godzinę je śniadanie? Nie.
-Jeszcze jedna sprawa. - zatrzymał mnie. - jutro wieczorem wyjeżdżam do bazy, Twoje leczenie przebiegło poprawnie, nie mogę dłużej pozwolić sobie na wolne.. - badał moją reakcje.
-W porządku, kiedy będziesz mógł znowu przyjechać?
-Postaram się w przyszłym miesiącu. - uśmiechnęłam się, zapowiadały się częstsze wizyty.
            -Wpadłam na Kastiela. - Rozalia spojrzała na mnie podejrzliwie.
-Powiedz, że nie wpadłaś językiem w jego usta.
-Roza! - oburzyłam się.
-Wybacz. Opowiadaj.
-Jest bezczelny, dodatkowo nie wiem, co kombinuje, ale nawet nie mogłam spojrzeć w oczy Lysandrowi.
-No to świetnie.
-Co Ty taka skrzywiona?
-Męczy mnie to, że wszędzie musi być Kastiel. Znika, wszyscy gadają o nim. Pojawia się, znowu o nim. - wyliczyła te dwie sytuacje na palcach.
-Dobra, zmiana tematu. Śpiewasz w piątek. - poinformowałam z uśmiechem.
-Na prawdę? Udało się?! Boże, muszę się przygotować. - w mojej głowie pojawiły się opinie naszych przyjaciół, co do jej śpiewu. Zdobyłam się na sztuczny uśmiech.
-Będzie fajnie. - szepnęłam.
          W szkole wszyscy Nas obserwowali. Starałam się to ignorować. Sensacją w dalszym ciągu był powrót Kastiela, spekulowano o naszej przyszłości. Pojawiły się plotki o tym, że krótko przed wypadkiem zdradziłam z nim Lysa. Kto inny zarzekał się, że widział, jak obaj chłopcy się biją.
-Chcesz poprosić o autograf? - zapytał sarkastycznie Kastiel. Dziewczyna wgapiająca się we mnie poczerwieniała i odeszła.
-Dzięki. - mruknęłam.
-Spoko. - wzruszył ramionami i poszedł w stronę swojej szafki.
          Spotkaliśmy się na jadalni, by zjeść wspólny lunch.
-Byłeś już u lekarza? - zapytałam Kentina.
-Tak, za dwa tygodnie zdejmą mi gips. - wyraźnie się ucieszył.
-Siema. - zza moich pleców wyłonił się Kastiel. Dosiadł się ignorując mordercze spojrzenie Rozalii.
-Cześć. - przywitał się Kentin, Armin skinął mu głową, a z Alexym wymienił uścisk dłoni.
-Możemy chwile pogadać? - zapytałam go, puszczając dłoń Lysa.
-Jasne. - wydawał się naigrywać z mojego zdenerwowania.
Odeszliśmy na bok.
-Co Ty wyprawiasz?!
-Nic, jem lunch z przyjaciółmi. - udawał niewiniątko.
-Nie kłam i przestań się bawić.
-Bawię się doskonale. A to są moi przyjaciele, no może poza Rozą. - prychnął.
-Wiem, że chcesz mnie wkurzyć.
-Och Loraine. - powiedział z politowaniem. - nie wszystko kręci się wokół Ciebie. Nie pochlebiaj sobie. - spojrzał na mnie żałośnie i odszedł do stolika.
Poczułam się, jakby ktoś wymierzył mi policzek. Ze złością wróciłam do boku Lysa i bez słowa zaczęłam jeść swoją sałatkę.
-Co z zespołem? - zapytał czerwonowłosy.
-Nadal gramy. Loraine śpiewa. - wytłumaczył Armin.
-Uroczo. A blondynek też? W ogóle gdzie on jest? - zainteresował się brakiem Nataniela.
-Nataniel ma sporo spraw w związku z egzaminami. Kas, a co z Twoją edukacją? - zapytał Alexy.
-Muszę nadrabiać po lekcjach. Znajdzie się dla mnie miejsce?
-Oczywiście! - wyparował Lysander. Gdyby moje spojrzenie mogło zabijać, on byłby martwy.
-Dzięki. - uśmiechnął się szeroko Kas, a moje serce wrzuciło piąty bieg.
           Wieczorem spotkaliśmy się na próbie.
-Ken, dasz radę grać z tą nogą? - zapytał go Lysander.
-Tak, ćwiczyłem w domu. - uśmiechnął się.
-Dobra, co teraz gracie? - zapytał Kas.
-Wszystko leży na głośnikach. - warknęłam.
-Nie musisz być nie miła. - zwrócił mi uwagę. Wszyscy spojrzeli na mnie z wyrzutem.
-Sorry. - burknęłam.
Lysander podszedł do mnie i szepnął:
-Proszę postaraj się, on się stara.
-Dobra, ale chyba potrzebuje zachęty. - przejechałam palcami po jego policzku. Uśmiechnął się nieznacznie i nachylił, by móc mnie pocałować.
Stał tyłem do reszty, natomiast ja rozchylając powieki miałam doskonały widok na wszystkich. Każdy Nas zignorował, no prawie... Kastiel wyglądał, jakby za chwile miał eksplodować. Ponownie zamknęłam oczy i oddałam pocałunkowi Lysandra.




Kochani,
Rozdział dopiero teraz. Ja niestety chorowałam przez całe święta. Dalej jestem chora, więc idealny sylwester... :(
Chciałabym Wam życzyć udanej zabawy sylwestrowej, abyście nie musieli mierzyć się z kacem w Nowy Rok. Mam nadzieje, że będziecie świętować bezpiecznie (tak, od fajerwerków paluszki odpadają). W nadchodzącym Nowym Roku życzę Wam spełnienia marzeń, realizacji wyznaczonych celów i jak najwięcej szczęśliwych chwil! ❤️❤️



PS. Obiecałam jednej z Was, że wstawię odpowiedzi na pytania zadane mi mailowo, obiecuje to zrobić, ale hektolitry kataru zalewają mi mózg i nie dałam rady spisać moich odpowiedzi 😘

wtorek, 27 grudnia 2016

Rozdział 76

Kochani,
Przez własne nierozgarnięcie pomyliłam rozdziały. Wrzuciłam już poprawny pod numerek 75, a ten teraz to 76- czyli ten, który uprzednio pojawił się pod 75. Przepraszam Was za błąd.



        -Nie wiem, jak mam Was przepraszać. - Armin wyglądał, jak zbity pies.
-Ile razy mamy Ci powtarzać, że nie musisz. - odezwał się Kentin, razem z Rozalią pokiwałyśmy głowami.
-Gdybym był bardziej skupiony... - wyrzucał sobie.
-Armin cholera jasna! Mam w dupie Twoje poczucie winy, wsadź sobie je głęboko tam, gdzie słońce nie dochodzi! Stało się, żyjemy, nic nam nie jest. Nie zamierzam tu siedzieć i smęcić o tym, jak bardzo ktoś z Nas zajebał! - Rozalia poczerwieniała ze złości.
-Nie wiem, czy jestem w stanie sam sobie coś wsadzić... - tyrada Rozalii zadziałała.
-Kup dużo wazeliny i heja! - zażartowała powoli się uspokajając.
-Na prawdę się nie gniewacie? - zapytał z nadzieją.
-Na prawdę! - odpowiedzieliśmy chórem. Zaśmiał się.
-Nawet nie wiecie, jak bardzo się cieszę, ale jeśli jest coś, co zrekompensuje Wam szpitalne niewygody... - wspomagał się ruchami rąk.
-Zapłać za sos do mojej pizzy. - zażartowała białowłosa.
-Stoi. - przybili piątkę.
Dom bliźniaków prawie opustoszał. Zostałam tylko ja i Kentin. Rozalia i Lysander musieli już wyjść; pomagali Leo w jakimś projekcie modowym.
-O, to mój tata. - Kentin dotarł do drzwi z pomocą kul.
-Dzięki za przyjście. - razem z Arminem wymienili nasze specjalne uściski dłoni.
-Do zobaczenia w piątek. - przytulił mnie i wyszedł.
          -Na pewno to nie problem żebym tu jeszcze posiedziała? - upewniłam się.
-No coś Ty. - popukał się w czoło, by pokazać mi, jak głupie było to pytanie.
-W sumie, mamy jakieś plany na weekend? - zapytał marszcząc brwi.
-Ja mam, na piątek. Pomogę nagrać Rozalii piosenkę dla jej mamy.
-Wow, to miło, że zaśpiewasz specjalnie dla jej mamy.
-Nie, to ona zaśpiewa. - wyjaśniłam.
-Żartujesz? - zrzedła mu mina.
-Nie, czemu?
-Słyszałaś, jak ona śpiewa?
-Nie. - w sumie to było dziwne, nigdy nie słyszeć, jak śpiewa przyjaciółka.
-Szczęściara. - pokiwał głową.
-Nie może być tak źle. Wiesz jak ona się ucieszyła! - powiedziałam entuzjastycznie.
-Jest fatalnie, uwierz. Dodatkowo ona sądzi, że śpiewa dobrze. Jej słoń na ucho nadepnął! - gwałtownie wyrzucił przed siebie ręce.
-Nie dobrze... - przygryzłam wargę, nie chciałam, być tą, która uświadomi ją o braku talentu.
         Wsiadłam do samochodu Michaela.
-Cześć. - przywitałam się, wyciągnął do mnie ręce. Wymieniliśmy szybki uścisk.
-Witaj. - uśmiechnął się promiennie. - jak to się stało? - obrzucił mnie uważnym spojrzeniem.
Opowiedziałam mu szczegółowo, o wypadku, pobycie w szpitalu, powrocie mojej mamy i Kastiela.
-Czyli ten kretyn wrócił? - mocniej zacisnął dłonie na kierownicy.
-Ta. - pokiwałam głową patrząc przed siebie. Nawet Michael nie dążył go sympatią.
           Postanowiłam rozruszać kości i przebrana w sportowy strój ruszyłam do parku, by pobiegać. Delikatny, wiosenny wiatr owiewał moją twarz. Obserwowałam budzące się do życia drzewa, kwiaty. Zieleniejącą trawę, pierwsze kaczki w stawie. Spoglądałam na dzieci bawiące się na trawniku, ich mamy zakazujące siadania im na ziemi. Biegłam przed siebie z uśmiechem na ustach, wdzięczna Bogu za to, że dalej potrafię. Nieświadoma zagrożenia potknęłam się, o coś i przygotowałam do upadku. Tak się jednak nie stało. Czyjeś zwinne dłonie złapały mnie i ochroniły przed wybiciem zębów o brukowaną uliczkę.
Podniosłam spojrzenie i napotkałam czekoladowe, rozbawione oczy. Przeżyłam déjà vu.
-Żyjesz? - uśmiechnął się sarkastycznie. O Boże, jak ja za tym uśmiechem tęskniłam.
-Tak. - odparłam bez tchu. Postawił mnie do pionu.
Rozejrzałam się za sprawcą mojego upadku. Kastiel trzymał na smyczy swojego psa i to o nią zahaczyła moja noga.
-Powinieneś uważać na tą smycz. - warknęłam zirytowana.
-Ty patrz pod nogi, a nie biegniesz, jak w reklamie płatków fitness. - odszczeknął się.
-Jeśli zamierzasz mi ubliżać, to wybacz, ale mam ciekawsze rzeczy. - próbowałam go wyminąć, zagrodził mi drogę.
-Kazałaś mi zniknąć ze swojego życia, a tu proszę, właśnie je uratowałem. Chyba należy mi się dziękuje. - zmrużył oczy.
-Dziękuje. - powiedziałam słodko. - a teraz wybacz. - wyminęłam go i zaczęłam biec.
-Niezły tyłek! - krzyknął za mną.
-Bezczelny! - odkrzyknęłam pokazując mu środkowy palec.
          Po kilku minutach biegu dotarłam do odludnego miejsca, przysiadłam na ławce i głęboko oddychałam. Dzisiaj był inny, weselszy... był taki, jak kiedyś przy mnie. Pewnie już mu przeszło. Jeśli nadal coś do mnie czuł, to postanowił walczyć. Jeśli nie, to i tak nie zostawi mnie w spokoju. Każda z opcji była tak samo straszna. Nie był mi obojętny, ale teraz moje życie obracało się wokół Lysandra. To z nim wiązałam przyszłość. Moje serce nie mogło bić szybciej na widok Kastiela. Jeżeli on będzie walczył, to na pewno nie będzie to walka fair, bałam się konsekwencji związanych z tą walką. Cieszyło mnie jedno - już nie był obrażony. Martwiło inne - na pewno obmyślił plan zemsty.

Rozdział 75

        -Prawie Cię nie poznałam. - mama wpatrywała się we mnie oczarowana.
-Nic dziwnego, ostatni raz widziałaś mnie dawno temu. - otrząsnęłam się z szoku wywołanym zobaczeniem jej i nie zamierzałam być miła.
-Nie aż tak dawno. - kąciki jej ust uniosły się ku górze.
Była taka, jaką ją zapamiętałam. Wyższa ode mnie, o tym samym kolorze włosów. Jej oczy przypominały ciepły, płynący karmel. Jak na kobietę po czterdziestce miała cudowną figurę.
-Dawno i nie prawda. - chwyciłam zszokowanego Lysa za rękę i wyminęłam ją.
Wyszliśmy przed szpital, powietrze było ciepłe, zupełnie inne niż to, które pamiętałam z dnia wypadku.
-Co to było? - szłam przed siebie ciągnąc biednego Lysa za sobą.
-Moja matka, mówiłam. - powiedziałam szybko.
-Tyle wiem. Hej, zatrzymaj się. - poczułam delikatne szarpnięcie. Zignorowałam je. Tym razem pociągnął mocniej, gwałtownie się zatrzymałam. Obróciłam się twarzą do Lysa.
-Co? - mruknęłam unikając jego wzroku. Chwycił moją twarz w dłonie i w ten sposób zmusił do spojrzenia mu w oczy.
-Nigdy o niej nie wspominałaś, nic o niej nie wiem.
-Więc wiesz tyle, ile ja. - wzruszyłam ramionami.
-Nie chcesz, o tym rozmawiać? - pogłaskał mnie po policzku.
-Nie w tym rzecz.
-A w czym? - westchnęłam.
-Nie znam jej, odeszła gdy byłam mała. Wychował mnie ojciec. Nie rozmawiamy o niej, bo nic dla Nas nie znaczy. Ta kobieta sama wybrała. - nie byłam zła ani rozdrażniona, byłam obojętna..
-Może wrócimy po samochód? - zapytał po chwili. Zdębiałam, zupełnie o nim zapomniałam. Pokiwałam głową.
      W samochodzie postanowiłam zadzwonić do taty.
-Halo? - usłyszałam jego głos w słuchawce.
-Tato, to ja.
-Wiem, mam Twój numer. - zażartował.
-No tak. - uśmiechnęłam się. - nie wiem, jak mam Ci to powiedzieć. - przygryzłam wargę.
-Jeśli to ciąża to ten chłopak będzie miał ze mną odczynienia. Jeśli coś Ci się stało, to nie obchodzi mnie czy się potknęłaś, czy spadł na Ciebie meteoryt, on za to odpowie. - mój tata uwielbiał swoje żarty, przewróciłam oczami. Kątem oka widziałam, że Lysander się uśmiecha, musiał słyszeć naszą rozmowę.
-Nie jestem w ciąży, ani nic mi się nie stało. Nie zgadniesz, kto wpadł z niespodzianką. - skrzywiłam się.
-Nie mam bladego pojęcia.
-Mama. - nastała głucha cisza.
-Proszę? - odezwał się po chwili.
-Ta.
-Rozmawiałaś z nią?
-Krótko, chyba zauważyła, że nie cieszę się z jej odwiedzin.
-Skarbie, nie mogę teraz. Jedź do domu, pojawię się tam za jakieś dwie godziny i porozmawiamy.
-Dobrze, pa. - rozłączyłam się.
         Usiedliśmy w salonie z jedzeniem na wynos, kupionym po drodze.
-Mogę zadawać pytania? - zapytał nieśmiało Lys.
-Jasne. - uśmiechnęłam się, by wyglądać mniej odstraszająco.
-Dlaczego odeszła?
-Pytaj mnie, a ja ciebie. - nawinęłam makaron na widelec.
-Jak długo jej nie widziałaś?
-Odkąd miałam osiem lat. - jego spojrzenie mówiło wszystko, nie spodziewał się takiej odpowiedzi.
-Na prawdę za nią nie tęskniłaś?
-Lysander, ja jej nie znam. Nie mam z nią prawie żadnych wspomnień. - tłumaczyłam machając widelcem. - nie potrafię wpaść jej w ramiona i dziękować za rychły powrót. - zironizowałam.
-Rozumiem, chciałem tylko wiedzieć. - usprawiedliwił się ciekawością.
-Nic nie szkodzi, nie mogę mówić o niej w inny sposób niż ten.
-Dlaczego nigdy mi o niej nie powiedziałaś?
-Bo nigdy nikomu, o niej nie mówiłam. Nie było potrzeby. - upiłam łyk soku, zostawił po sobie gorzki smak w moich ustach.
-Ciekawe, że nikt z nas nie wpadł na to, by o nią zapytać. - uśmiechnął się pod nosem. - myślałem, że jestem spostrzegawczy, a nie zauważyłem braku Twojej mamy. - w tym, co mówił nie było nic wrednego, był zdziwiony własną gapowatością.
-To wszystko? - zapytałam po chwili ciszy. Pokiwał głową.
-Twój ojciec zabiłby mnie za cokolwiek. - uśmiechnął się do mnie.
-On już tak ma. - zażartowałam.
-Ale serio, nawet za meteoryt? - gestykulował. Zaśmiałam się i odstawiłam talerz.
-Tak, nawet za to. - przybliżyłam się do niego.
-W takim razie lepiej, żeby była to ciąża. Chce zginąć za coś, co byłoby chociaż w jakimś stopniu moim zaniedbaniem. - mruknął i wyciągnął szyje, by móc mnie pocałować.
          -Jestem! - usłyszeliśmy głos ojca dochodzący w holu.
-Salon! - odkrzyknęłam.
-Ja już pójdę. - Lysander wstał, gdy do pokoju wszedł mój ojciec.
-Wie? - tata spojrzał na mnie, pokiwałam głową. - W takim razie może zostać. - ojciec zacisnął usta w cienką linie.
-Nie, powinienem już iść. Do widzenia. - pożegnał się. Tata skinął mu głową.
-Lysander! Poczekaj. - zawołał, białowłosy odwrócił się. - Dziękuje za opiekę nad córką. - musiało to dla niego wiele znaczyć, sądząc po tonie głosu.
-Cała przyjemność po mojej stronie. - na twarzy Lysandra błądził  uśmiech.
-Miły chłopak. - tata usiadł obok mnie z dłońmi opartymi o kolana.
-Słyszał naszą rozmowę. - spojrzałam na niego z wyrzutem.
-To dobrze, powinien wiedzieć. - nie wiem, o czym myślał, ale na jego ustach czaił się złowieszczy uśmiech.
-Tato. - upomniałam go.
-Wybacz. Twoja matka tak po prostu się zjawiła... - nie było to pytanie. - musi mieć jakiś motyw. - zastanowił się.
-Zgadzam się, może chce pieniędzy. - wzruszyłam ramionami.
-Wątpię, ale to nie wykluczone. - odparł zamyślony. - a co jeśli chce Cię odzyskać?
-Żarty. - prychnęłam. - nie chce mieć z nią nic wspólnego.
-Nie przekreślaj jej. - te słowa sporo go kosztowały.
-Pamiętasz, jak babcia mówiła, że kobiety dobierają sobie partnerów na wzór ojca? - przytknął. - to prawda. Ty i Lysander jesteście tak bardzo miłosierni, sam Jezus nie powstydziłby się takiego nastawienia. - rzuciłam i udałam się do kuchni.
        Następnego dnia rano postanowiłam spotkać się z Rozalią.
-Jak tam? - zapytała upijając łyk latte.
-Dalej boli, dodatkowo wczoraj chciałam zeskoczyć z ostatnich stopni schodów i.. nie wyszło. - zrobiła kwaśną minę.
-Brawo, geniuszu. Muszę Ci coś opowiedzieć. - nie bawiąc się dłużej w uprzejmości, opowiedziałam jej o mamie, zadała te same pytanie, co Lys.
-O cholera, że też nigdy nie zapytałam o nią. - była to nieco chaotyczna wypowiedź.
-Kiedyś i tak bym Wam powiedziała.
-Ciekawe jakie sekrety jeszcze skrywasz. - zmrużyła podejrzliwie oczy.
-Mam błonę między palcami. - zażartowałam.
-Twój ojciec bardzo cierpiał po jej odejściu? - to pytanie mogła zadać tylko kobieta.
-Tak, kochał ją. - skupiłam wzrok na wysokiej szklance.
-Biedny, gdyby Leo takie coś zrobił. - urwała i zazgrzytała zębami.
-Żyłabyś dalej. - powiedziałam krótko.
-Pewnie tak. - zaśmiała się, był to typowy dla niej w takich sytuacjach, gorzki śmiech.
-Myślisz, że wyjechała?
-Nie wiele o niej wiem, ale wiem jedno. Nie odpuszcza.
-Po kimś musisz to mieć. - okrężnym gestem zamieszała swoją kawę.
-Ej, a co z prezentem dla Twojej mamy? - zagadnęłam.
-No właśnie. Miałam Cię dzisiaj, o to zapytać, ale potem wyskoczyłaś ze swoją mamą, - może i dobór słów nie był najlepszy, ale kochałam ją za to, jaka była.
-Co powiesz na piątek? Ale hipotetycznie, najpierw trzeba zagadać z Carmen.
-Idealnie! - ponownie się rozmarzyła. Ciekawe kim chciała być, gdy była mała. Hm.. może piosenkarką? Nie, na pewno nie...
-Z czego się śmiejesz? - oburzyła  się.
-Z własnych myśli..

środa, 21 grudnia 2016

Rozdział 74

          -Muszę jutro jechać do pobliskiej bazy. - poinformował mnie tata.
-Wrócę z kimś innym. Poproszę Lysandra. Kiedy wraca Michael? - nic nie było w stanie popsuć mi nastroju odkąd dowiedziałam się, że jutro mogę wyjść.
-Chyba razem z Carmen. - ciocia musiała dzisiaj wylecieć na trzydniową konferencje.
-Hm, poradzimy sobie. - uśmiechnęłam się. Lysander zdał test na prawo jazdy, otrzymał stosowny dokument, więc nie było przeciwwskazań, by mnie odebrał.
-Spróbuje zadzwonić, może mógłbym tam pojechać później. - tata wyglądał na zmartwionego.
-Tato, poradzę sobie nie jestem już malutka. - uśmiechnęłam się serdecznie.
-Dla mnie dalej masz sześć lat. - zamknął oczy biorąc głęboki wdech.
-Dlatego kupujesz mi wino do kolacji? - spojrzałam na niego z politowaniem.
-Czasami. - uniósł ostrzegawczo palec wskazujący.
         -Nie mogę się doczekać spania we własnym łożku. - jęknęła Rozalia.
-Mnie tego nie brakuje. - odparłam tajemniczo i znacząco się uśmiechnęłam.
-Albo mam zwidy albo masz ten wzrok! - mówiąc ,,ten wzrok" zmieniła ton głosu.
-Cicho. - przełożyłam jej dłoń do ust. - nie o to chodzi. - zachichotałam. - Lysander został u mnie na noc. - pochwaliłam się.
-Jakim cudem? - jęknęła.
-I tak musiał wyjść bardzo wcześnie, ale udało się i nikt nas nie nakrył. - uśmiechnęłam się triumfalnie.
-Zazdroszczę, mogłaś mi podsunąć ten pomysł. - spojrzała na mnie krzywo.
-Wybacz. - uśmiechnęłam się przepraszająco.
-Wspomniał o egzaminach. - powiedziałam po chwili.
-Nie wiem, jak je zdamy. Dodatkowo, gdy wrócimy do szkoły, staniemy się hitem. Założę się, że zaczną nas nazywać rozbitkami. - skrzyżowała ręce na piersi.
-To mnie martwi najmniej, byłyśmy różnie nazywane. - przypomniałam jej. - mnie martwi Kas. Zapewne wróci do szkoły. - przygryzłam wargę.
-Na pewno. Ciekawe, jak niby zaliczą mu wszystko, czego nie zdał, bo go nie było. - zastanowiła się.
-Będzie zostawać po lekcjach, pisać dodatkowe zaliczenia.. - wzruszyłam ramionami.
-Przeszukałam internet w sprawie jego mamy. - moje serce zaczęło bić szybciej, jak mogłam go nie zapytać, jak to wszystko się skończyło? - jego mama przeżyła. - zakończyła wypowiedź. Przegapiłam kilka minut jej monologu, ale byłam zbyt zajęta ganieniem się w myślach za bycie jędzą.
-To wspaniale. - uraczyłam ją półuśmiechem.
-I masz racje, będzie dziwnie. Ciekawe z kim on będzie siedział w stołówce. Może z nami, chociaż po tym, co się między Wami stało to szczerze wątpię. - prychnęła.
-Dzięki za bezpośredniości. - rzuciłam jej spojrzenie spode łba.
-Upss.
-Lysander pytał o koncert, czy ma go odwołać. Wydaje mi się, że wszyscy damy radę. - powiedziałam optymistycznie.
-Ty i Armin na pewno, ale co z Kentinem? Jego noga może być przeszkodą. - zauważyła.
-Mam nadzieje, że wszystko będzie w porządku. - zastanowiłam się nad tym, czy przyjaciel da radę. Znając determinację Kentina, da.
-Ciekawe, czy Kas będzie chciał wrócić do zespołu. - gwałtownie zassałam powietrze, o tym nie pomyślałam.
-Cholera. - mruknęłam.
-Nie powinniście go przyjmować.
-Wiem, nie wyrzucimy kogoś, bo on chce wrócić. - prychnęłam.
-Zmieńmy temat. - płynnie przeszła do kolejnego. - moja mama ma za niedługo urodziny, nie wiem, co jej dać.
-Biżuteria, pobyt w hotelu z Twoim tatą, dzień w spa... - zaczęłam wymieniać potencjalne podarunki.
-Było, było, było... - odpowiadała po każdym pomyśle.
-Zastanów się, co kocha Twoja mama.
-Muzykę, taniec..
-Wiem, nagraj jej płytę! Zapytam Carmen, miała kiedyś znajomego pracującego w wytwórni. - klasnęłam w dłonie. Jej oczy zapaliły się, jak światełka na choince.
-Nie wiem, czy dam radę. - odparła powstrzymując piszczenie, była taka podekscytowana. Na twarzy miała uśmiech od ucha do ucha. Dawno nie widziałam jej tak wesołej.
-Zobaczymy, co da się zrobić. - próbowałam delikatnie wybrnąć z sytuacji, na wypadek, gdyby ciocia nie mogła tego załatwić.
-Muszę iść, zaraz przyjdzie Lysander. - pożegnałam się, ale już mnie nie słuchała.
          -Gotowa? - zapytał Lysander, obserwując mnie uważnie. - zapięłam swoją torbę.
-Tak. - założyłam bluzę i wyciągnęłam spod niej włosy.
-Wezmę. - złapał za torbę.
-Ciekawe, czy pozostali już poszli.
-Rozalia i Armin na pewno. Widziałem ich rodziców.
-Ciesze się, że mnie odbierasz. - przytuliłam się do niego, przygarnął mnie do siebie jedną ręką.
-Cieszę się, że to mnie poprosiłaś. - pocałował mnie w skroń. - Wiem, że to dlatego, że Twój tata musiał jechać.. - zaczął.
-Nie to nie dlatego. - przerwałam mu. - byłbyś tutaj razem z moim tatą. - uśmiechnął się.
-Nie boisz się jechać samochodem? - upewnił się.
-Nie, na prawdę. - byłam z nim szczera.
-W takim razie chodźmy. - otworzył przede mną drzwi.
       Wyszliśmy na szpitalny korytarz, minęliśmy po drodze kilku pacjentów. W głównym holu znajdowały się rzędy plastikowych krzeseł dla osób potrzebujących nagłej pomocy.
-Chcesz gdzieś jechać po drodze? - szliśmy trzymając się za ręce.
-W tym stroju? - wskazałam na swój dres. - nie. - zaśmiałam się.
-To może kupimy coś po drodze? - zaproponował.
-Panienko. - przerwała Nam pielęgniarka.
-Słucham? - odwróciłam się do niej z uśmiechem.
-Czy odebrała Pani wypis? Gdzie opiekun? - spiorunowała wzorkiem Lysandra. Widać, że siostry były na niego odporne.
-Tata to załatwił. - powiedziałam uprzejmie.
-Mhm, proszę pamiętać o kontrolach i lekach. - przypomniała mi o reklamówce leków leżących w mojej torbie.
-Oczywiście. - posłałam jej kolejny uprzejmy uśmiech i odwróciłam do Lysa. Łapiąc go za rękę ruszyłam do drzwi.
-Co z jedzeniem? - zaczął przerwany wcześniej wątek.
-Mam ochotę na makaron. Pani Emeryll będzie niepocieszona, że nie zjemy niczego, co przygotowała. - przypomniałam mu żartobliwie.
-Zrobiła muffinki z jagodami, rozmawiałem z nią. - przytulił mnie do siebie. Szliśmy objęci.
-Loraine! - obróciłam się w stronę głosu wołającego moje imię.
Stanęłam, jak wryta. Nie potrafiłam niczego powiedzieć. Znałam ten głos oraz jego właściciela.
-Kto to? - z osłupienia wyrwał mnie Lysander.
Nie mogłam na niego spojrzeć, patrzyłam na osobę, która wypowiedziała moje imię. Nie mogłam uwierzyć w to, co widzę.
-Loraine. - naciskał Lysander,
-To jest.. - moja matka. - wykrztusiłam.



Kochani,
Przed świętami nie pojawi się nowy rozdział, więc skorzystam z okazji i złoże Wam życzenia. Chciałabym Wam życzyć spokojnych, radosnych, wypełnionych miłością świąt, w gronie najbliższych osób, żeby nikogo nie zabrakło przy wigilijnym stole. Życzę Wam, aby te święta wypełniała magia i ciepło. Święta to nie tylko czas radości, ale i przebaczania, więc skorzystajcie z tej pięknej aury ❤️


PS. Jedzcie ile się da, świąteczne nie tuczy... tak słyszałam! ❤️❤️❤️❤️

poniedziałek, 19 grudnia 2016

Rozdział 73

         -Co się stało? - w głosie ojca pobrzmiewała troska.
-Miałam trudną rozmowę z Kastielem. - wytarłam nos rękawem.
-Pokłóciliście się? - patrzył na mnie z wyjątkowym uczuciem.
-Coś w tym stylu. Chyba nie potrafię pogodzić każdej kwestii. - powiedziałam rozczarowana.
-Nie możesz, nie da się. - uśmiechnął się. - może teraz jeszcze tego nie rozumiesz, ale każda osoba wniesie coś do Twojego życia. Będzie to dobro i zło. - przewróciłam oczami na ten morał.
-Tato.. - zaczęłam. Przerwał mi.
-Spójrz, światło jest na świecie, trzeba je tylko umieć dostrzec. Otacza Nas wszystkich, świat w którym żyjemy, jest wszechobecną miłością. Ono kiedyś stanie się częścią Ciebie, przekażesz je innym przez swoje myśli, słowa i uczynki. - na ogół nienawidziłam takich morałów, ale ten otworzył mi oczy na szerszą perspektywę.
-Jaki był ten cytat z Burzy? - zamyślił się.
-Ta wyspa jest pełna głosów.. - powiedziałam nostalgicznie.
-Dokładnie, to ten. - uśmiechnął się. - czasem warto walczyć o trudne rzeczy. Nic, co jest czegoś warte, nie jest łatwe. - przygarnął mnie do siebie, głaskając moje włosy. - Nie ważne, ile razy upadniesz. Ważne, żebyś miała siłę się podnieść i cząstka Ciebie mówiła Ci, że to nie koniec.
-Dziękuje. - pocałowałam go w policzek.
-To, co z naszą kolacją? Wiem, że jest późno, ale może jednak? - zapytał z nadzieją.
-Na jedzenie nigdy nie jest za późno. - zaśmiałam się.
         Kolejnego dnia zajrzała do mnie także Carmen, porozmawiałyśmy szczerze o Kastielu. Uraczyła mnie prawie tymi samymi morałami, co ojciec, ale zyskałam pewność, że to właściwe.
-Mogę? - Lysander uchylił drzwi.
-Jasne. Cieszę się, że przyszedłeś. - uśmiechnęłam się z ulgą.
-Nie mógłbym postąpić inaczej. - obdarował mnie uśmiechem.
-Chciałam Cię przeprosić.
-Nie ma potrzeby, źle zrobiłem. Powinien był Ci powiedzieć.
-Proszę, tylko nie Ty. - jęknęłam.
-Co masz na myśli?
-Nie bierz winy na siebie. Popełniałam błąd i pozwól się przeprosić.
-Będziesz mnie przepraszać? - przybliżył swoją twarz do mojej.
-Mhmmm... - mruknęłam i delikatnie go pocałowałam.
-W takim razie, przepraszaj. - wyszeptał odsuwając się na chwile.
Opowiedziałam mu o rozmowie z Kastielem. Pocieszył mnie mówiąc, że przejdziemy przez to razem. Wytłumaczył także po raz setny, jaki jest Kastiel. Oczywiście nie zgadzałam się z opisem jego charakteru.
-Znam go. Nie jest taki. - zaprotestowałam.
-Znamy go oboje. Jest taki. - upierał się.
-Hm.. - nie chciałam się kłócić.
-Znamy go po prostu w inny sposób. - jak zwykle dyplomatycznie.
-Co z nim zrobimy? - pytanie za sto punktów.
-To, co zwykle. Postaramy się do niego dotrzeć. Loraine, nie zrezygnuje z Ciebie, ale także nie chce rezygnować z wieloletniej przyjaźni. Był, jest i będzie dla mnie ważny.
-To sprawia, że kocham Cię jeszcze bardziej... nie rezygnujesz z ludzi. - na mojej twarzy gościł słodko-gorzki uśmiech.
-Czyli on tak po prostu wyszedł? - upewnił się Lys.
-Tak, bez żadnego żegnaj, spierdalaj.. odszedł, jak tchórz. - w moim głosie brzmiała pogarda. Nim zdążył mi odpowiedzieć do sali weszła pielęgniarka.
-Przykro mi, ale na dzisiaj koniec wizyt. - przybrała przepraszający wyraz twarzy.
-Rozumiem, zaraz wyjdę. - jego twarz rozpromienił uśmiech. - śpij dobrze, do jutra. - pochylił się, by mnie pocałować.
            Drzwi do sali otworzyły się z impetem, przestraszona szybko zamknęłam laptopa i podniosłam wzrok.
-Ale mnie Pani wystraszyła... - zwróciłam się do starszej pielęgniarki, łapiąc się za klatkę piersiową.
-Mam nadzieję, że nie ukrywasz tu żadnego pacjenta lub tego Lysandra, który do Ciebie przychodził. - zagrzmiała, dopiero teraz zauważyłam, że za jedno ucho trzymała Armina, a za drugie Alexego. - Tych dwóch złapałam, ale trzeciej ręki nie mam!
-Co się stało? - powstrzymywałam uśmiech jednocześnie zastanawiając się, kiedy poznała Lysandra.
-Zeżarli! Bo inaczej nie potrafię tego nazwać wszystkie lizaki z dziecięcej izby przyjęć! - wykrzyczała niczym prokurator podczas sprawy seryjnego mordercy.
-Brakowało mi dzisiaj tej niezwykłej słodyczy szanownej siostry. - zza jej pleców wyłonił się Lysander. - oddziałowa tak mało dzisiaj o nich dbała. - przekomarzał się z nią.
-Już ja o Ciebie zadbam! - chciała go chwycić obiema rękami, bliźniacy korzystając z okazji uciekli w przeciwne strony, słyszałam, jak się śmieją. Lysander był na tyle zwinny i udało mu się umknąć.
-A będzie igła w pośladek? - zażartował odsuwając się na bezpieczną odległość.
-Mimo iż nie jesteś naszym pacjentem myśle, że ordynator przychyli się do wniosku o przypięcie do łóżka.
-Ależ z siostry konkretna babeczka, to lubię. - tym zdaniem ją rozbawił.
-Dobra, dobra. Muszę dbać o moich pacjentów. Żegnam. - z uśmiechem wskazała mu drzwi.
-Już raz wyszedłem, wróciłem po kurtkę. - wskazał na fotel przy ścianie, zabrał kurtkę, posłał mi buziaka i wyszedł.
          Kolejnego dnia z samego rana zawitali do mnie przyjaciele, wszyscy łącznie z Kentinem.
-Ten gips wygląda strasznie. - skrzywiłam się patrząc na jego nogę, całą w gipsie.
-Nie jest źle. - puścił mi oczko i usiadł na moim łożku.
-Siostra ma już chyba dość Lysa. - zaśmiał się Armin.
-Nie za bardzo wiem dlaczego. - zmarszczyłam brwi.
-Jak byłaś nieprzytomna strasznie jej zalazł za skórę. - wyjaśnił mi.
-Aaa no tak. Często się kłócili. - dorzuciła Roza.
-Lysander się kłócił? - zdziwiłam się.
-No może źle to ujęłam. - cmoknęła. - raczej coś w styl wczoraj.
-Skąd o tym wiesz?
-Szłam do toalety. - wyjaśniła wzruszając ramionami.
Armin opowiadał o swoich wyczynach podczas odwiedzin Alexego, historie nie pozwoliły, by uśmiech zszedł mi w twarzy. Pod koniec bolały mnie policzki.
-No nie. Zaraz lekarz zrobi obchód, a Wy urządzacie zebrania. - ta sama pielęgniarka, która wczoraj wyrzuciła Lysandra nadal była w szpitalu.
-Niech się siostra nie denerwuje. - Armin wyszczerzył zęby w uśmiechu.
-Ledwo to na nogi stanęło, a już tournee po salach robi. Do łóżka. Swojego! - dodała po chwili.
Moi przyjaciele zostali zmuszeni do wyjścia. Kentin z westchnieniem chwycił za swoje kule.
-Do później. - pomachał mi.
-Na pewno. - odparłam serdecznie.
       Resztę dnia przespałam, poczęstowana zastrzykiem na obniżenie ciśnienia. Powoli dochodziłam do siebie. Wstałam silniejsza, wieczorem wpadł tata i Carmen, oboje uradowani moim szybkim powrotem do zdrowia.
-Życie bez siostry byłoby mdłe, więc nawet, jak wyjdę, to wrócę. - usłyszałam rozbawiony głos Lysandra. Chwile później wszedł do mojej sali.
-O, dobry wieczór. - był wyraźnie zaskoczony widokiem mojej rodziny.
-Dobry wieczór. - mój tata, jak na ojca przystało, dalej był wobec niego zdystansowany.
-Jak się czujesz? - zwrócił się do mnie po wymianie kilku uprzejmości z ojcem i Carmen.
-Już prawie nie boli. Tak poza tym to wszystko jest super. - uśmiechnęłam się. - jak w szkole? - przypomniało mi się, że przecież on musi uczęszczać na zajęcia.
-Nawet. Zbliżają się egzaminy. - skrzywił się, nagle powróciło do mnie wspomnienie mnie i Kastiela; uczyłam go wtedy do egzaminu z historii, nie byliśmy razem, ale był to jeden z tych momentów, które trwale zapisały się w mojej pamięci.
-Loraine? - z zamyślenia wyrwał się Lysander. - przysnęło się babuleńce? - zażartował.
-Wybacz, zamyśliłam się. - uśmiechnęłam się sztucznie.
-Właśnie widzę. Pytałem czy powinienem odwołać koncert za miesiąc? - rozejrzałam się dookoła.
-Gdzie ciocia i tata? - zmarszczyłam brwi.
-Powiedzieli, że idą po coś do jedzenia. - popatrzył na mnie, jakbym była nienormalna.
-No tak. - udałam, że słyszałam, kiedy to mówili i tylko zapomniałam. Cholera, można zapomnieć czegoś sprzed dwóch minut? Pewnie nie. Westchnęłam.
-Więc? - czekał na odpowiedź.
-Koncert! - wypaliłam. - no tak, do tego czasu powinno się zagoić. - teraz tym bardziej patrzył na mnie, jak na wariatkę.
-Zmienili Ci leki? - zapytał łagodnie.
-Tak, nie... nie wiem. - pokręciłam głową. - wiesz, co może byś skoczył po jakiś sok? - zaproponowałam.
-Jasne, jaki smak? - uśmiechnął się podejrzliwie, ale nie komentował.
-Ty wybierz. - rozciągnęłam ścięgna i mięśnie poprzez wyciągnięcie rąk do przodu.
Lysander wyszedł, a ja chwyciłam za telefon i napisałam do Rozalii
-Wszystko mi o nim przypomina! 😨
-Daruj sobie, szkoda czasu.😚
-Nie mogę się skupić na rozmowie z Lysem.😰
-Pogięło Cię? Albo on albo ten idiota. Wybieraj! 😤
-Wiem, masz racje.
-Jak zawsze. PS. Kastiel wypytywał Leo o Wasz związek. 🙄
-What?! O mnie i Lysa? 😳
-Nie, o mnie i Ciebie. - przewróciłam oczami widząc ten sarkazm.
-Co mu do tego?! Niech się odwali! 😠
-Nie wiem. To Ty o nim myślisz! 😑
-Już skończyłam. Zaraz wróci Lys, pogadamy potem 😘
-Pa ❤️
        Po kilka minutach wrócił Lysander.
-Spotkałem Twojego ojca, mam dla Ciebie jedzenie. - Podszedł i przysunął mi stolik. Rozstawił na nim mój obiad, pachniał wspaniale.
-Dziękuje. - wyciągnęłam szyje, by dać mu do zrozumienia żeby się przysunął. Tak też zrobił i mogłam go pocałować. Był to krótki, ale bardzo słodki pocałunek.
-Jedz. - uśmiechnął się szeroko.
-W towarzystwie takiego przystojniaka musi mi smakować. - rzuciłam mu gorące spojrzenie.
-Hmm.. - przechylił głowę na bok i spojrzał na mnie spod wachlarza rzęs, delikatnie mrużąc oczy. Wyglądał bardzo seksownie, na tyle, że odsunęłam stolik.
Wyciągnęłam do niego ręce, ponownie nachylił się by móc mnie pocałować. Całował mnie czule i namiętność między nami rosła. Niepokoiło mnie tylko jego delikatne wycofanie.
-Co jest? - zapytałam, nieznacznie się odsuwając.
-Nie możemy. - chwycił moje nadgarstki i odsunął się na bezpieczną odległość.
-Ale chcemy. - zrobiłam minę urażonego dziecka.
-Wiem, poczekaj. Poza tym szpital to nie zbyt ustronne miejsce.. - zaśmiał się i przeczesał włosy dłonią.
-Nic mi nie jest, a drzwi powinno dać się zamknąć. - starałam się go nakłonić.
-Nie zamykają, gwarantuje.
-W takim razie, chociaż mnie przytul. Proszę. - przesunęłam się do krawędzi łóżka robiąc mu, jak najwięcej miejsca. Zachęcająco uniosłam kołdrę. - proszę. - szepnęłam znowu. Z głośnym westchnieniem pokiwał głową i ściągnął buty. Po chwili leżał obok mnie, wtuliłam się w niego. Czułam, że jestem z odpowiednim facetem.
-Kocham Cię. - usłyszałam na granicy jawy i snu.



sobota, 17 grudnia 2016

Rozdział 72

        Początkowo uderzyły we mnie tęsknota i potrzeba przytulenia go, prawie od razu zastąpiły je gniew i żal. Poczułam, jak w moich oczach wzbierają łzy.
-Powinieneś stąd wyjść. - warknęłam, przełykając ogromną gule w moim gardle.
-Owszem. Żałuje, że tutaj przyszedłem. - jego wzrok był chłodny. Obrócił się na pięcie i trzaskając drzwiami opuścił moją sale.
-Loraine. - Lysander przytulił mnie do siebie najdelikatniej, jak potrafił. Szlochałam wtulona w jego ramiona.
-Kiedy wrócił? - pociągałam nosem w mało kobiecy sposób.
-Yhm.. - nie wiedział, jak mi to powiedzieć. Spuścił wzrok i odezwał się dopiero po chwili. - to on zadzwonił po pogotowie po Twoim wypadku, wyciągnął Was z samochodu. - to zdanie przez chwile rozbrzmiewało w mojej głowie.
-Nie pamiętam tego. - wpatrywałam się w ścianę niewidzącymi oczyma.
-To działo się szybko, Ty jesteś świeżo po wypadku.. - próbował mi to wszystko wytłumaczyć.
-Przestań. - szepnęłam. - dlaczego mi nie powiedziałeś? - rzuciłam mu oskarżycielskie spojrzenie.
-Nie chciałem Cię tym zadręczać. - patrzyłam mu w oczy, mówił szczerze, ale nie zmieniało tego, co czułam w tej chwili.
-Powinieneś już iść. - odwróciłam wzrok.
-Proszę, Loraine..
-Wyjdź. - usłyszałam, jak wstaje.
Spojrzałam na niego, widać było, jak na dłoni, ile sprawiłam mu bólu i jak bardzo go skrzywdziłam. Nie mogłam postąpić inaczej. Pojawienie się Kastiela wytrąciło mnie z równowagi, a fakt, że Lysander ukrył przede mną jego powrót, bolał jeszcze bardziej.
        Nacisnęłam czerwony przycisk wzywający pielęgniarkę.
-Mogę w czymś pomóc? - do sali weszła młoda kobieta, miała jasne oczy i włosy, w bladoniebieskim uniformie wygladała, jak anioł.
-Mogłaby Pani pomóc mi obrócić się na bok? - zapytałam, moje oczy były coraz bardziej mokre, a głos łamliwy.
-Oczywiście. - podeszła do mnie i pomogła obrócić się na bok, twarzą do okna. Był późny wieczór, za oknem padał deszcz; pogoda idealnie dopasowana do mojego nastroju. - Potrzebujesz czegoś jeszcze? - zapytała łagodnie.
-Nie, dziękuje. - słyszałam, jak odchodzi.
Po kilku minutach do sali weszła Carmen.
-Mogłabyś sobie pójść? - zapytałam słabym głosem.
-Loraine, co się stało? - podeszła do mnie.
-Chce zostać sama, proszę. - obróciłam twarz w jej stronę. Widziała moje zapłakane oczy, nie mówiąc nic więcej wyszła. Pewnie siedziała dalej na korytarzu, ale przynajmniej uszanowała moją prywatność.
         Leżałam patrząc w okno. Obserwowałam krople deszczu spływające po szybie. Zastanawiałam się, czy moje łzy płyną szybciej. Rozmyślałam na temat powrotu Kastiela; można ocenić człowieka po jednym słowie, skreślić go w przeciągu minuty. Każdy ma własne życie, zaprasza i wyprasza z niego kogo tylko chce. Zaprosiłam go do swojego życia, niewątpliwie to zrobiłam, ale czy ja go wyprosiłam? Czy moje przyzwolenie na jego wyjazd było wyproszeniem?
Po kilku godzinach doszłam do pewnych wniosków; nie ja byłam odpowiedzialna za jego odejście. Pozwoliłam mu na to z szacunku do niego i samej siebie. Cały ten czas rozmyślałam, o jego odejściu. Teraz wiem, nie ono było problemem - to jego podejście do tej decyzji stało się problemem. Mógł wyjechać, szukać matki, poradzić sobie ze wszystkim, co go spotkało, ale nie przekreślać przy tym naszego związku. Gdyby chciał, gdyby mu zależało, odezwałby się do mnie. Dzwonił, zapewniał o powrocie...
Uświadomiłam sobie, że nie zapomniałam mu niczego. Początkowo nie chciałam tej pamięci, nienawidziłam jej, chciałam ją zniszczyć, zabić, pogrzebać. Z czasem przyzwyczaiłam się niej, ale nie przestała boleć. Najbardziej bolały drobiazgi; dźwięki piosenek, których razem słuchaliśmy. Tytuł filmu, który razem oglądaliśmy. Zapach perfum, których używał.
Nienawidziłam siebie za to, jak zachowałam się dzisiaj wobec Lysandra. Gdy zaczęło świtać, wszystko się wyklarowało- nie uronię ani jednej łzy za Kastiela. Lysander nigdy więcej nie zostanie skrzywdzony.
Zasnęłam zmęczona płaczem, myślami i wszystkim, co wydarzyło się w ciągu minionych godzin.
         -Loraine. - męska dłoń dotykała mojego policzka. Otworzyłam oczy i zobaczyłam twarz mojego ojca.
-Tata! - krzyknęłam, mój głos brzmiał bardzo sennie.
-Skarbie, tak się martwiłem. Powinienem być wcześniej, ale dzwonili z bazy. - skrzywił się.
-Rozumiem. - uśmiechnęłam się ciepło. Podniosłam się delikatnie, ból w żebrach był nieznacznie mniejszy.
-Dzień dobry. - do sali wszedł mój lekarz.
-Dobry. - mruknęłam zła, że przerwał mi rozmowę z ojcem.
-Jak się dzisiaj czujesz? - rozpoczął badanie.
-Wydaje mi się, że lepiej.
Po serii badań, prześwietleniach i tym podobnych wreszcie mogłam wrócić do łóżka. Pozwolono mi nawet chodzić, pod warunkiem, że nie będę się schylać, aby nie uszkodzić żeber.
-Znowu dzwonią z bazy. - tata pokręcił głową z dezaprobatą.
-Jedź do domu, załatw to i wróć wieczorem, może zjemy razem kolacje w tych pięknych warunkach? - zironizowałam.
-W takim towarzystwie, mógłbym jeść gdziekolwiek. - spojrzał na mnie z czułością.
          Postanowiłam sprawdzić, co u moich przyjaciół. Zapytałam jedną z napotkanych pielęgniarek o długowłosą dziewczynę. Modliłam się, by była tutaj tylko jedna taka.
-Do końca korytarza i w lewo. Koło drzwi są tabliczki. - wskazała mi przykładową, faktycznie było na niej nazwisko pacjenta.
-Dziękuje. - odparłam lekko zażenowana własną gapowatością.
Po kilku minutach podeszłam do właściwych drzwi. Zapukałam i weszłam do środka. Roza leżała na łożku identycznym, jak moje. Cały wystrój również był taki sam. Cóż, chyba tak wygląda szpital.
-Loraine. - jej twarz była blada, ale uśmiechała się promiennie.
-Cześć. Jak się czujesz? - słabe pytanie pomyślałam.
-Nie gorzej niż wczoraj. - starała się żartować.
-Jak to się mogło stać? - usiadłam obok niej na łożku.
-Chwila nieuwagi, to wszystko. Biedny Armin, obwinia się o całe to zamieszanie. - białowłosa wyraźnie posmutniała.
-Niepotrzebnie, to mogło się zdarzyć każdemu. - oburzyłam się.
-Ja to wiem, Ty to wiesz, Kentin to wie.. - rozłożyła dłonie w akcie bezsilności.
-Pogadam z nim. - to było moje postanowienie.
-LOL, czy ty wiesz.. - westchnęłam głęboko.
-Tak wiem. Widziałam go, wszedł na mój moment z Lysandrem. - zacisnęłam usta.
-O Boże, jak zareagował?
-Wyszedł. A ja głupia wkurzyłam się na Lysa. - oparłam kciuk o skroń, a palec wskazujący o czoło, jakby masowanie tego miejsca miało pomóc.
-Cholera, szykuje się dramat.
-Ta, wiesz co było najdziwniejsze? Lysander nie wybiegł za nim.
-Może nareszcie sobie uświadomił, kto powinien być dla niego najważniejszy. No chyba, że do końca życia będzie przyjacielem Kastiela i da sobą pomiatać. - białowłosa uniosła brwi.
-Nie mów tak. - uderzyłam ją żartobliwie w ramie.
-Auuu. - syknęła.
-Przepraszam. - pisnęłam.
-Wal w lewe,  prawe jest stłuczone. - wysyczała, a po chwili uśmiechnęła.
-Idę się położyć, moje żebra cierpią. Zajrzę do chłopaków - faktycznie, odczuwałam silny ból.
-Zajrzę potem. Czekam teraz na Leo. - widać było, że bardzo się niecierpliwi.
-Kocham Cię. - rzuciłam wychodząc.
Moja wycieczka po salach trwała ponad godzinę. Najwięcej czasu spędziłam u Armina, który gorączkowo przepraszał za wypadek. Oboje z Kentinem nie odnieśli poważniejszych obrażeń. Każdy z Nas żył, nie doznał złamania kręgosłupa, co w moim mniemaniu było ogromnym szczęściem.
Pozostała do załatwienia ostatnia sprawa. Znałam go na tyle, by wiedzieć, że się pojawi. Zapewne miał dla mnie gotową tyradę. Taką, jaką tylko Kas potrafił wygłaszać. Wróciłam do swojej sali, nie pomyliłam się. Pojawił się w godzinach wieczornych, podczas mojego zamartwiania o Lysandra.
        Na powitanie skinął mi tylko głową, odpowiedziałam tym samym.
-Podobno nic poważniejszego Ci się nie stało. - burknął.
-Jak widać. - mój głos był równie oschły.
-Widzę, że dobrze się bawiłaś pod moją nieobecność. - oparł się o parapet okna i przybrał zamkniętą postawę.
-Słucham? - prychnęłam.
-Owinęłaś sobie mojego przyjaciela wokół palca.
-No tak, wybacz.
-Co? - zbiłam go z tropu.
-Nic. Myślałeś, że będę czekała aż łaskawie się pojawisz? Co dostawałam od Ciebie przez ostatnie miesiące? Zdawkowe informacje, więcej wiedziałam z mediów. - rzuciłam swoje pierwsze oskarżenie, miałam ich jeszcze kilka w zanadrzu. - miałam czekać, jak wierna Penelopa?
-Nie, lepiej zabawiać się w moim kumplem. - syknął.
-Jest nie tylko Twoim kumplem, ale i moim chłopakiem. Okazał mi wsparcie, kiedy najbardziej tego potrzebowałam. - odparłam hardo.
-Ojej biedna Loraine. Ty zawsze potrzebowałaś dużo wsparcia. - zabolało.
-Żałosny jesteś. - spojrzałam mu w oczy wyzywającym wzrokiem. Czekałam aż wybuchnie.
-Żałosne to są wasze schadzki. On nie powinien się tak zachować.
-To nie piesek. - warknęłam.
-Tak, to Twój chłopak. - ostatnie słowo wypowiedział z pogardą. - pozwoliłaś mi odejść. - tym razem jego głos miał neutralną barwę.
-Odejść w poszukiwaniu odpowiedzi. Mogłeś się zachować, jak facet i tego nie zrobiłeś. Odszedłeś  licząc na to, że ja będę siedziała w kącie i płakała. Teraz jesteś zaskoczony?
-Ta, liczyłem, że to, co było między Nami, było prawdziwe. - moje uczucia eksplodowały.
-Kastiel, zrozum do cholery, że nie jesteś pępkiem świata! Nie możesz odchodzić i wymagać bym ja stała i czekała. Nie możesz zachowywać się w taki sposób. Teraz wracasz i rzucasz same oskarżenia. - wyrzuciłam z siebie drżącym głosem.
-Wracam i wyciągam Cię z jakiegoś pierdolonego samochodu! - krzyknął, pewnym krokiem ruszył do drzwi.
-Dziękuje za to.
-Nie ważne. - burknął i otworzył drzwi.
-Pierdolnij drzwiami. Raz a porządnie, tak żeby zadudniło i zatrzęsło. Chcę mieć pewność, że już nie wrócisz! - krzyknęłam za nim.
Wyszedł, a ja z nadmiaru emocji po prostu się rozpłakałam...





czwartek, 15 grudnia 2016

Rozdział 71

                Minęło kilka tygodni, natłok zadań szkolnych związanych z końcem semestru totalnie mnie przytłoczył. Musiałam zapanować nad nauką, próbami oraz spędzać wystarczająco dużo czasu z Carmen, która stała się prorodzinna...
-Na pewno nie możesz jechać z Nami? - spytałam wtulając się w nagi tors Lysandra.
-Mamy zjazd rodzinny, przepraszam. - mruknął gładząc mnie po ramieniu.
-Wiem. - jęknęłam rozczarowana.
-Baw się dobrze, ciężko pracowałaś w ostatnich tygodniach. - wplótł palce w moje włosy, bawiąc się nimi.
-Bez Ciebie to nie będzie to samo. - szepnęłam.
-Mam nadzieje. - odparł żartobliwie i zaczął mnie całować.
-Powinnam już iść. - wymruczałam spod jego ust.
-Mamy czas do rana. - mruknął, zachichotałam i oddałam pocałunek.
        Zmysłowość młodych ludzi nienasyconych sobą jest taka niecierpliwa. Chciałabym co chwilę wybuchać nowym płomieniem, spopielać się i rozpalać na nowo. Teraz, kiedy nic nie przeszkadzało mi czerpać do woli tego, co ofiarowywał mi Lysander, czułam się po prostu szczęśliwa. Patrzył na moją twarz, usta, oczy, na palcu zaplatał kosmyk włosów, drażnił swoją bliskością i brakiem pośpiechu. Podniecał mnie jego zapach, jak zawsze intensywny, trudny do określenia, przypominający najsłodszy z grzechów i mroczną stronę jego natury, podniecał wyraz jego oczu, bo patrzył na mnie palącym spojrzeniem, które wiele obiecywało. Podniecała sama myśl, że zaraz będziemy jednością. Znał już moje reakcje, chyba instynktownie był w stanie zgadnąć gdzie dotknąć, z jaką intensywnością, żebym czerpała z tego jak największą przyjemność. Jak zawsze widząc jego ciało nie mogłam oprzeć się myśli, że został stworzony, żeby kusić. Idealnie proporcjonalny, o gładkiej, porcelanowej skórze, pod którą przy każdym ruchu odznaczały się pięknie wyrzeźbione mięśnie...
          -Gotowa! - krzyknęła z łazienki Rozalia, szykowałyśmy się do niezapomnianej imprezy.
-Ja też! - odkrzyknęłam z pokoju.
-Chodźmy zanim Carmen wypyta chłopaków o każdy szczegół.. - Rozalia opierała się o framugę.
-Dokładnie! - parsknęłam śmiechem i pospieszyłyśmy na dół.
-No... laski. - pokiwał z aprobatą Armin.
-Sexy laski. - dorzucił Kentin, Carmen chrząknęła. - to znaczy elegancie damy.. - poprawił się Ken, jednocześnie drapiąc po głowie.
-Jedziemy. - przewróciłam oczami.
-Jeszcze raz, kto prowadzi? - zapytała Carmen.
-Armin, niedawno zdał prawo jazdy. - uśmiechnął się do niej Kentin.
         Impreza należała do udanych, bawiliśmy się świetnie. Razem z Rozalią wypiłyśmy po jednym drinku, nasze przeziębienia dawały się we znaki, więc nie pozwoliłyśmy sobie na więcej. Nasz braki postanowił nadrabiać Kentin, dodatkowo za każdym razem, gdy go widziałam, całował inną dziewczynę. Tańczyłam tylko z Rozą, nie pozwalałam zbliżyć się żadnemu facetowi. Część z nich nie chodziło tylko o taniec, a ja nie miałam nastroju na rozstrzyganie, kto, po co tutaj przyszedł.
-Wracamy? - zapytał Armin, było kilka minut po trzeciej, wszyscy ochoczo na to przystanęliśmy.
          Wydawało mi się, że czas stanął w miejscu, nie było to możliwe. Czas leniwie biegł przed siebie, to ja zostałam unieruchomiona.
Czasem odzyskiwałam przytomność, by chwile później znowu zanurzyć się w otchłani, czekałam aż dotknę dna, by móc się odbić i wypłynąć na powierzchnie, ale co jeśli ta otchłań nie miała dna?
-Czy z jej kręgosłupem wszystko w porządku? - znałam ten głos, ale nie potrafiłam go rozpoznać. Ponownie osunęłam się w przepaść.
Zaczęłam odczuwać upływ czasu, byłam w stanie go nawet liczyć, ale nie potrafiłam zmusić powiek, by się podniosły. Po raz kolejny usłyszałam głos, tym razem byłam pewna; należał do Carmen.
-Jest Pan pewien, że ten chłopak wyciągnął ją z tego samochodu?
-Tak, to chłopak ze zdjęcia, policja również z nim rozmawiała. - usłyszałam głęboki, męski głos.
       Nie byłam pewna ile czasu upłynęło, ale w końcu otworzyłam oczy. Natychmiast poraziło mnie jaskrawe światło.
-Loraine. - ten głos, rozpoznałabym wszędzie.
-Lysander. - zmusiłam się do wysiłku, pęcherzyki powietrza ułożyły się na moim języku i wypowiedziałam jego imię.
-Ciii.. wszystko jest dobrze. - poczułam jego dłoń na mojej skroni.
-Boże, Loraine. - do sali wpadła Carmen, szybko podeszła do łóżka i chwyciła moją dłoń. - Obudziłaś się.. - wyszeptała łamliwym głosem.
-Woda? - wychrypiałam.
-Poczekaj, zapytam lekarza. - Carmen pospiesznie opuściła pomieszczenie.
-Loraine, pamiętasz co się stało? - wyszeptał Lysander.
Przez chwile nie mogłam sobie przypomnieć, nagle w mojej głowie eksplodowały obrazy. Jechałam samochodem wraz z Rozalią, Arminem i Kentinem, razem z białowłosą nalegałyśmy, by podgłosili piosenkę lecącą w radiu, a potem pamiętam ogromny huk, samochód stracił przyczepność i kilka razy koziołkował. Odruchowo zacisnęłam palce, gdy przypomniałam sobie, jak mocno ściskałam wówczas rękę Rozalii. Z transu wyrwało mnie trzaśnięcie drzwi.
-Proszę kochanie, Twoja woda. Pij powoli. - Carmen podała mi plastikowy kubeczek.
-Mogę usiąść? - zapytałam, pokręciła głową.
-Nie skarbie, na razie nie. Pij ostrożnie. - pomogła mi trzymając moją głowę.
-Dziękuje. - oddałam jej kubek.
Pierwszy raz spojrzałam na Lysandra, jego piękne oczy wpatrywały się we mnie ze strachem. Miał ciemne worki pod oczami świadczące o jego niewyspaniu.
-Powinieneś iść się przespać. - powiedziałam cicho.
-Spałem. - pokazała na fotel stojący w rogu.
-To nie to samo, co łóżko. Nic mi nie jest, idź się prześpij. - nagle jego twarz przybrała gniewny wyraz.
-Słyszysz się? Nic Ci nie jest? - jego wybuch wywołał u mnie atak paniki, sprzęt pod który zostałam podłączona zaczął wydawać przeraźliwe piski.
-Wybacz, nie chciałem Cię denerwować. Miałem na myśli to, że nie potrzebuje snu. - jego twarz złagodniała.
-Potrzebujesz. - przejechałam palcami po zasinieniach pod jego oczami.
-Nie ruszę się stąd dopóki nie przyjdzie Twój tata.
-Tata? - moje oczy rozszerzyły się.
-Tak. Zrobił swoje przerwę, zmieniamy się. - wyjaśnił mi.
-Poznałeś tatę? - wydusiłam.
-Tak, niesamowity facet. - uśmiechnął się pod nosem.
-Chce go zobaczyć. - delikatnie poderwałam się góry. Przeszył mnie ostry ból w okolicy żeber.
-Loraine. - Carmen doskoczyła do mnie w jednej sekundzie.
-Dobrze. - wysyczałam.
-Nie możesz się ruszać. Zaraz przyjdzie lekarz.- jak na komendę przystojny około czterdziestolatek wszedł do sali.
-Witaj nazywam się doktor White. - uśmiechnął się i pstryknął długopisem.
-Dzień dobry.
-Jesteś Loraine, prawda? - pokiwałam głową, miał bardzo miły uśmiech, którym mnie obdarzył. - Pamiętasz, co się stało?
-Tak, chyba wszystko.
-Okej, ile masz lat? - wziął do ręki jakiś przyrząd wygadał, jak latarka.
-Siedemnaście.
-Jak ma na imię kobieta siedząca obok?
-Carmen.
-Kim jest?
-Moją ciocią.
-Odwiedzasz ją czasem?
-Ja z nią mieszkam. - oburzyłam się.
-Wiem, sprawdzam czy wszystko pamiętasz. Czasem przy wypadkach uszkodzeniu ulega tylko część naszej pamięci.
-Z moją wszystko jest okej. - burknęłam.
-Widzę. - tym razem uśmiechnął się szerzej.
-Gdzie są moi przyjaciele? - zapytałam z paniką w głosie.
-W sąsiednich salach, nic poważniejszego się nie stało. Mieliśmy problem z dziewczyną, Rozalią.
-Problem? - pobladłam.
-Tak, straciła sporo krwi, ale już wszystko dobrze. - dotknął mojego ramienia. - musimy wykonać usg biodra, miałaś je mocno stłuczone.
-Chwila, ile dni minęło? - nie potrafiłam sobie przypomnieć, kiedy tu trafiłam. Wypadek był w sobotę...
-Trzy. - odpowiedział mi lekarz.
-Ile?! - przeraziłam się, byłam nieprzytomna przez trzy dni?
-To normalne, zdarza się po wypadkach, szczególnie przy urazach głowy, jak u Ciebie. Odczuwasz ból w jakimś miejscu? - zaczął naciskać na moje ramiona, łokcie...
-Trochę. Z tyłu głowy. - dopiero teraz, gdy mijał początkowy szok, uświadomiłam sobie, jak bardzo mnie boli.
-Zaraz przyśle pielęgniarkę. Zdrowiej. - powiedział i opuścił sale.
-Powinnaś iść coś zjeść. - swoją wypowiedź Lysander skierował do Carmen.
-To zajmie chwile. - wytłumaczyła się.
-Posiedzę z nią. - uśmiechnął się do niej ciepło.
-W porządku. Wrócę za niedługo. - pocałowała mnie w czoło i wyszła. Zostaliśmy sami.
-A więc mówisz jej po imieniu? - prychnęłam.
-Tak. - przyznał.
Siedzieliśmy w ciszy, zegar na ścianie miarowo tykał.
-Bałem się. - głos Lysandra przerwał ciszę.
-Czego?
-Tak strasznie się bałem, że już Cię nie zobaczę. Gdy do mnie zadzwonili myślałem, że zwariuje. - gdy o tym mówił, jego twarz przybrała posępny wyraz, jakby zestarzał się o kilka lat.
-Nic mi nie jest.. nic poważnego. - poprawiłam się przypominając sobie jego ostatni wybuch.
-Dziękuje za to Bogu każdego dnia od wypadku. - chwycił moją dłoń, miał takie  ciepłe ręce.
-Lysander ja.. nie wszystko pamiętam. - ufałam mu, wiedziałam, że mogę mu wszystko powiedzieć.
-To znaczy? - przeraził się.
-O wypadku, nie potrafię sobie przypomnieć kilku rzeczy.
-Och to. Może z czasem sobie przypomnisz, jak na razie szok jeszcze nie minął. - głaskał wierzchnią stronę mojej dłoni.
-Z nimi na pewno wszystko dobrze? Jak Rozalia?
-Rozmawiałem z nią, wszystko w porządku, jest tylko posiniaczona, nic nie ma złamane. - pocieszył mnie.
-A chłopaki?
-Armin wygląda średnio, ma podbicie pod okiem i rozcięte czoło. Możliwe nawet, że będzie wyglądał, jak Harry Potter. - zażartował, uśmiechnęłam się. - A Kentin ma złamaną kość udową, kilka żeber.. - zaczął wymieniać.
-A jaką mnie postawiono diagnozę? - skrzywiłam się, zdenerwowało mnie, że nikt mi o tym nie powiedział.
-Wstrząs mózgu, ukruszone dwa żebra. - znowu zesmutniał.
-Miałam szczęście. - uśmiechnęłam się blado.
-Poniekąd. - przyznał. - nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby coś ci się stało. - wiedziałam, że miał na myśli coś poważniejszego niż kilka urazów.
-Przestań. Nie masz wpływu na to, co się ze mną stanie. Możliwe, że gdy stąd wyjdziemy przejedzie mnie autobus. Nigdy nie wolno ci obwiniać się za to, co mi się przytrafiło. Masz żyć dalej. - mocno ścisnęłam jego dłoń.
-Ale.. - chciał zaprotestować.
-Nie ma żadnego ale. - warknęłam. - nie wolno ci się obwiniać i już.
-Mogłem zostać, mogłem jechać z wami. - jego tok myślenia był chaotyczny.
-Tak i leżeć obok mnie? - wskazałam na szpitalne łóżko.
-Masz racje. - skrzywił się.
-Cieszmy się tym, co mamy. - wyciągnęłam szyje, co skutkowało bólem w żebrach.
-Tak, powinniśmy. - przybliżył się i delikatnie mnie pocałował. Wdychałam słodki zapach Lysandra...
Od ust chłopaka oderwał mnie dźwięk otwieranych drzwi, spodziewałam się zobaczyć ojca i zachichotałam spoglądając w stronę drzwi. Nagle mój uśmiech zbladł, cały wszechświat się zatrzymał, do około nie istniało nic- nie było Lysa, szpitala, nie było niczego... prawie. Byłam ja i para czekoladowych oczu - Kastiel.



środa, 14 grudnia 2016

Rozdział 70

         -Żartujesz? - szepnęłam bez tchu, wpatrując się w niego wielkimi z przerażenia oczyma.
-Nie. Świetnie śpiewasz. - uśmiechnął się i ścisnął moją dłoń.
-Nie publicznie.. - mój głos był niewiele głośniejszy od szeptu.
-To bez znaczenia, pokonasz tremę.
-To niemożliwe. - wykręcałam się.
-W takim razie nie zagramy już nigdy więcej. - posmutniał Armin.
-Nie manipuluj mną. - uniosłam ostrzegawczo palec.
-Oczywiście, że nie. - lód, który wzniósł się wokół mojego serca po informacji o publicznych wystąpieniach, zaczął topnieć, gdy oczy Armina wyglądały, jak oczy puchatego szczeniaczka.
-Zobaczymy. - rzuciłam i wstając zabrałam swoją torebkę.
           -Poczekaj. - koło szafek dogonił mnie Lysander.
-Nie śpiewam na tyle dobrze. - powiedziałam zanim zdążył otworzyć usta.
-Śpiewasz rewelacyjnie. - jęknął.
-Stresuje się. - szukałam kolejnej wymówki.
-Nie potrzebnie. Jesteś... niesamowita. - przyszpilił mnie do szafek.
-Jak bardzo? - szepnęłam.
-Bardzo.. - jego wargi musnęły moją szyje.
-Chyba mnie to nie przekonuje. - przekomarzałam się z nim.
-A teraz? - obsypał pocałunkami miejsca od mojego obojczyka aż do żuchwy.
-Lepiej. - zaśmiałam się i zarzuciłam mu ręce na szyje. Pocałował mnie, jak zwykle jego usta zachwycały miękkością.
-Więc to znaczy tak? - zapytał, gdy się od siebie odsunęliśmy.
-To znaczy nie. - zaśmiałam się i umknęłam jego zwinnym dłoniom próbującym mnie złapać. - żartuje, do zobaczenia na próbie. - puściłam mu oczko i wesoło odeszłam w stronę sali lekcyjnych.
           Po lekcjach zabiegłam po schodach do piwnicy, gdzie odbywały się próby.
-Cześć wszystkim! - zawołałam wesoło, otwierając drzwi.
-Zgodziła się! - wykrzyknął Armin. Sądząc po minach, Lysander nie powiedział im, że przyjdę.
-No raczej. - zaśmiałam się, gdy mnie przytulił.
-Prosiłbym żebyś zabrał dłonie z bioder mojej dziewczyny. - zażartował Lysander i dał mi szybkiego buziaka.
-Dobra, co zamierzacie grać? - rzuciłam torebkę w kąt.
-Mamy kilka nowych piosenek.
-W takim razie poproszę o tekst. - klasnęłam w dłonie. Zaczęłam się nawet cieszyć, że będę mogła śpiewać w zespole.
-Trochę smętów. - skrzywił się brunet.
-Dobra, ja gram na perkusji. - uśmiechnął się Armin.
-Nie ma opcji, jest moja. - Nataniel dobiegł do instrumentu.
-Żartuje. - Armin wziął gitarę.
-Słuchajcie potrzebujemy kogoś na klawisze. - zauważył Lysander.
-Kentin. - wypaliłam. - potrafi grać. - dodałam.
-No to już, musimy do niego zadzwonić. - odezwał się Alexy siedzący w kącie, obok mojej torebki.
-Ty dzwoń, ja przećwiczę tekst. - mrugnęłam do niego.
-Leży na głośnikach. - Lysander kiwnął głową, faktycznie na głośniku leżało kilka kartek między innymi tekst. Wzięłam go do ręki i siadając na podwyższeniu służącym za scenę rozpoczęłam czytanie.
       Dwadzieścia minut później do pomieszczenia wpadł zdyszany Kentin.
-Nie paliło się. - uśmiechnęłam się do niego.
-Według Alexego owszem. - wydusił pomiędzy łapaniem oddechu.
-Loraine powiedziała, że potrafisz grać na klawiszach. - oznajmił Lys.
-Tak, od dziecka. - pokiwał głową Ken.
-Świetnie, grasz z nami. - Armin beztrosko wzruszył ramionami.
-Nie wiem, czy dam radę. - Kentin wyglądał na zdezorientowanego.
-Co Wy macie tak mało wiary w siebie? - jęknął z końca pomieszczenia Alexy. Oboje z Kentinem wzruszyliśmy ramionami, nasze ruchy idealnie się ze sobą zsynchronizowały, wszyscy wybuchnęli śmiechem.
-Okej, okej zagram z Wami. - zielonooki uniósł ręce w geście kapitulacji.
         Udało Nam się przećwiczyć dwie piosenki, nie obyło się bez pomyłek, głównie moich i Kentina. Alexy uroczo Nas dopingował, a Nataniel przy każdej pomyłce przewracał oczami, uwielbiał bycie perfekcyjnym.
-Nat, żyłka Ci pulsuje. - zażartował Alexy. W odpowiedzi Nataniel po raz kolejny przewrócił oczami. - nie rób tak, bo Ci tak zostanie. - ostrzegł go żartobliwie.
          Lysander zaoferował, że odprowadzi mnie do domu, więc nie musiałam dzwonić po Michaela. Po drodze wstąpiliśmy po kawę na wynos.
-Szło Ci świetnie. - pochwalił mnie.
-Nie wystarczająco. - zacisnęłam usta w cienką linie.
-Nie bądź taka krytyczna. - objął mnie ramieniem.
-Robi się coraz cieplej. - zauważyłam, miałam na sobie cienki płaszcz i szalik, co w zupełności wystarczyło.
-To prawda. Może powinniśmy zaprosić Kim na piwo? - prawie oplułam się kawą.
-Nie wiem, czy to się uda. Rozalia chyba nie będzie w stanie jej zaufać. - na wszelki wypadek wytarłam okolice ust.
-Nie jesteś Rozalią. Jasne, że potrzebowała wtedy naszego wsparcia, ale sytuacja uległa zmianie. Nie możemy żyć przeszłością. - powiedział, a ja prychnęłam. - Co? - spojrzał na mnie.
-Nie powinieneś mówić nic o życiu przeszłością. - wytknęłam mu.
-Widzisz, ja zmieniłem podejście. - obronił się.
-Tak, ale co powie Roza..
-Nie ważne, zamierzasz oceniać ludzi w taki sam sposób, jak Rozalia? - oburzył się. - Czasem od właściwych odpowiedzi lepsze są właściwe pytania.
-Czyli jakie?
-Czy warto tracić czas na chowanie urazy. - wzruszył ramionami i upił łyk swojej kawy.
Nigdy nie rozumiałam, jak może pić czarną, bez mleka i cukru.
         W domu zadzwoniłam do Rozalii, Lysander miał trochę racji, ale ona nadal była moją przyjaciółką.
-Hej, jak próba? - zapytała od razu.
-Dobrze, cały czas się mylę, ale nie fałszuje. - skrzywiłam się.
-Masz rewelacyjny głos. - westchnęła z lekką zazdrością.
-Powiedzmy. Słuchaj, dzwonię żeby zapytać, czy miałabyś coś przeciwko, gdyby Kim poszła z Nami na jakieś piwo. - przedstawiłam jej to drżącym głosem.
-Żartujesz?! - wybuchnęła. - mam znowu jej pozwolić na dostawianie się do Leo?!
-Przeprosiła Nas. - nalegałam.
-Ciekawe, czy była szczera. - prychnęła. - nie wiem.. - zaczęła się wahać.
-Spróbujmy. - zachęciłam ją.
-Nie, to zły pomysł. - odparła hardo.
-W porządku. - postanowiłam dać jej trochę czasu. - Lysander.. - chciałam jej powiedzieć, jego dzisiejszą mądrość, ale mi przerwała.
-Jeśli ma ochotę może się z nią przyjaźnić, chodzić na piwo i pikniki, ale niech mnie w to nie miesza. - jej głos brzmiał wyjątkowo szorstko.
-Spoko, rozumiem. - powiedziałam uspokajająco.
-Możemy zmienić temat? - zaproponowała.
-Właściwie muszę już kończyć. Do jutra. - pożegnałam się i rozłączyłam, gdy usłyszałam jej pożegnanie.

poniedziałek, 12 grudnia 2016

Rozdział 69

         -Zostaniesz? - zapytał całując mnie w czoło, ciepło pochodzące z kominka ogrzewało moje plecy.
-Tak. - szepnęłam, przejechałam kciukiem po jego dolnej wardze. W mojej głowie eksplodowały wspomnienia naszych pocałunków.
-Chciałbym tylko powiedzieć, że to wiele dla mnie znaczy. - wydawał się odrobine zakłopotany.
-Tak, dla mnie też. - zgodziłam się.
-Chciałabyś coś zjeść? - pokręciłam głową z uśmiechem, wszystkie moje mięśnie przypominały galaretki. - Chcesz coś do picia? - ponownie zaprzeczyłam.
-Chce czegoś innego.. - szepnęłam uwodzicielsko.
-Ciekawe czego.. - i jemu udzielił się mój nastrój.
-Pozwól, że Ci pokaże. - podniosłam się do pozycji półleżącej, pochylając się delikatnie go pocałowałam. Odsunęłam się na moment, by spojrzeć mu w oczy.
-Jesteś taka piękna. - pogłaskał mnie po policzku. Uśmiechnęłam się delikatnie.
         Po kilku dłuższych chwilach musieliśmy wyjść z naszej bańki, ponieważ oboje zgłodnieliśmy.
-Powinnaś poinformować Carmen. - zaczął wkładając koszulkę przez głowę.
-Tak, uprzedziłam ją wcześniej, ale nie zaszkodzi drugi raz. - siedziałam w bieliźnie i koszulce na kanapie.
-Czyżbyś to zaplanowała? - zapytał żartobliwie.
-Nie wszystko. - spojrzałam na niego znacząco.
-Jakieś specjalne życzenia? - zmarszczyłam brwi. - jedzenie. - ukonkretnił.
-Cokolwiek.
-Zaraz wracam. - zniknął w kuchni.
Wzięłam do ręki swój telefon, chciałam podzielić się z Rozalią wesołą nowiną o Amber. Przy okazji napisałam Carmen, że zostanę na noc u Lysandra, życzyła mi dobrej zabawy i ostrożności.
-Z czego się śmiejesz? - podniosłam wzrok znad telefonu, gdy usłyszałam głos Lysa.
-Z Carmen, życzyła mi ostrożności - zaakcentowałam ostatnie słowa i prychnęłam.
-Skoro już jesteśmy przy tym temacie.. - zaczął niepewnie, spodziewałam się, o co zechce mnie zapytać. Postawił przede mną półmisek krewetek.
-Wyduś to z siebie. - zachęciłam go.
-Dlaczego wciąż bierzesz tabletki.. skoro Ty i Kastiel rozstaliście się już jakiś czas temu. - wydawał się zażenowany.
-Nie biorę tabletek, zabezpieczam się hormonalnie, ale zastrzykiem. - wyjaśniłam. - po rozstaniu z Kastielem, miałam przestać, ale kolejna data przyjęcia zastrzyku  wypadała miesiąc po naszym rozstaniu, poszłam tam mechanicznie. - przyznałam.
-Był Twoim pierwszym? - w powietrzu unosiło się jego skrępowanie.
-Nie, miałam jednego partnera przed nim. Mojego byłego chłopaka, ale prócz niego i Kastiela nie uprawiałam seksu z nikim więcej.
-Poradziłem sobie? - wybuchnęłam śmiechem.
-Lysander. - zaczęłam i wgramoliłam mu się na kolana. - oczywiście, że tak. To było cudowne.. przynajmniej dla mnie. - szepnęłam.
-Martwisz się, że dla mnie nie było? - pocałował mnie w skroń. - Było najlepszą rzeczą w moim życiu. - przyznał. Obróciłam twarz w jego stronę, pocałował mnie i jedzenie przestało się liczyć...
        -Jak było? - zagadnęła mnie Carmen, gdy wróciłam do domu.
-Chyba podobnie, jak tutaj. - wskazałam na dwa kieliszki leżące na stoliku.
-No tak, wpadł Marco.
-Ostrożności życzę. - zacytowałam ją.
-Przestań, jestem na to za stara. - machnęła ręką.
-Na seks? - zapytałam.
-Na dziecko. - przewróciła oczami. - mam Ciebie. - spojrzała na mnie czule.
-Jasne, że tak. Kocham Cię. - uśmiechnęłam się do niej ciepło, odwzajemniła uśmiech. Usłyszałyśmy dzwonek oznajmujący, że ktoś stoi przy bramie.
-Otworze. - Carmen wcisnęła przycisk otwierający furtkę, po kilku sekundach do drzwi zapukała Rozalia.
-Dzień dobry. - przywitała się wesoło z Carmen.
-Witaj Rozalio, dawno Cię nie widziałam. - wymieniły szybki uścisk.
-Cześć. - stanęłam obok Carmen.
-Hej, to do Ciebie właśnie przyszłam. - uśmiechnęła się do mnie.
-Domyśliłam się. - zażartowała Carmen i poszła do kuchni.
         Usiadłyśmy na moim łożku, białowłosa opierała się o wezgłowie.
-Nocowałaś u Lysandra. - to nie było pytanie.
-Skąd to wiesz? - w sumie nie byłam zdziwiona.
-Wyobraź sobie, że mój chłopak to brat Twojego chłopaka. - odparła sarkastycznie.
-Serio? - przybrałam tą samą taktykę. Zaśmiała się i rzuciła mnie poduszką.
-Dobra, było coś? - czasem nienawidziłam jej za tą bezpośredniość.
-Owszem. - chciałam chociaż chwile pobyć tajemnicza.
-O mój Boże.. - Rozalia prawie podskakiwała z ekscytacji.
-Uprawialiśmy seks, dwa razy. Było cudownie. - wyznałam przyjaciółce.
-Zapytałaś go.. no wiesz.. czy już to robił? - zaśmiałam się.
-Tak. To był jego pierwszy raz i jak na pierwszy raz to uuuu... - swoją miną pokazywałam, jak wielkie wrażenie na mnie zrobił.
-Zdolniacha. - uniosła brwi Rozalia, zaśmiałyśmy się.
-A Wy, jak spędziliście dzień?
-U mnie, potem byliśmy na kolacji, potem znowu u mnie... nic ciekawego. - wzruszyła ramionami.  -Zastanawiałaś się, jak zareaguje Kastiel? - zapytała po chwili.
-Jasne, ale wątpię żeby wrócił. - odparłam smutno.
-Dlaczego Cię to martwi, skoro masz Lysandra? - zmarszczyła brwi.
-Byliśmy razem, dalej jest dla mnie ważny. - w moim głosie słychać było zwątpienie.
-Mam wrażenie, że nie mówisz mi całej prawdy.
-Dobra. - skapitulowałam. - z Lysandrem jest mi dobrze, jest cudowny.. opiekuńczy, wrażliwy, ale gdzieś z tyłu głowy myśle, o Kastielu.
-Przejdzie Ci. To normalne. Wasz związek został przerwany, ciągle będziesz się zastanawiała, co by było gdyby on tu został, aż pewnego dnia obudzisz się i on zniknie z Twojej głowy. - starała się mnie pocieszyć.
-Miejmy nadzieje, że tak będzie. - uśmiechnęłam się pokrzepiająco.
         Wieczór spędziłam w towarzystwie cioci, obejrzałyśmy film, zjadłyśmy pyszną kolacje i plotkowałyśmy o Marco. Kolejnego dnia był poniedziałek, co oznaczało, że muszę iść do szkoły. Do długiej przerwy wszystko było wspaniale, kiedy usiedliśmy przy stoliku, za moimi plecami poczułam słodki zapach perfum Amber.
-Czego Ty znowu chcesz? - obróciłam się i rozpoczęłam rozmowę zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć.
-Jak śmiałaś oskarżyć mnie o coś takiego? - warknęła.
-O prawdę? Daj spokój, wiemy że to Ty udostępniłaś swoje zdjęcie.
-Delikatnie je poprawiając. - prychnął Armin. Białowłosa zachichotała.
-Wiesz, może faktycznie powinnaś je poprawić. - Roza wskazała ostentacyjnie na jej biust.
-Ja biust poprawie, Ty z twarzą nic nie zrobisz. - odszczeknęła się jej blondyna. Jej świta zmniejszyła się do dwóch osób, szybko rozejrzałam się po sali w poszukiwaniu Kim. Siedziała razem z Melanią i Natanielem niedaleko automatów z napojami.
-Po co to zrobiłaś? - przeniosłam wzrok na Amber.
-A co miałam zrobić?! - wyparowała opierając się obiema rękami o blat. - weszłaś do szkoły i od razu zagarnęłaś najlepszych facetów. - jej wzrok ciskał błyskawice.
-Wystarczyłoby być trochę milszą. - poradziłam sarkastycznie.
-Wal się. - warknęła i odeszła.
-Ma tupet. - Rozalia zaczęła grzebać w swojej sałatce.
-Gdzie Lysander? - zainteresował się Alexy.
-Rozmawia z Dyrekcją, brak zespołu oznacza problem z koncertem na balu charytatywnym. - zaraz wracam.
Podeszłam do stolika, przy którym siedziała Kim.
-Cześć. - przerwałam im rozmowę.
-Hej. - odpowiedzieli jednogłośnie.
-Wierzymy Ci, wszyscy. - kiwnęłam głową w stronę naszego stolika.
-Miło to słyszeć. - szepnęłam. - Może kiedyś uda nam się odnowić przyjaźń. - powiedziała z nadzieją w głosie.
-Tak. - uśmiechnęłam się w mało zobowiązujący sposób. Obróciłam się, by wrócić do swojego stolika.
-Loraine. - zatrzymał mnie głos Nataniela. - przepraszam za Amber.
-Nie jesteś nią, nie musisz mnie przepraszać. - wzruszyłam ramionami, wymieniliśmy uśmiechy i wróciłam do stolika.
Ku mojemu zaskoczeniu, na moim miejscu siedział Lysander. Podeszłam i położyłam mu dłonie na ramionach.
-Podsiadłeś mnie. - szepnęłam.
-Trzeba być szybkim, kto pierwszy ten lepszy. - obrócił się i szeroko uśmiechnął.
-Wystarczy być kobietą i trafić na gentlemana. - uśmiechnęłam się triumfująco.
-Masz racje. - zaśmiał się krótko i dając buziaka odsunął robiąc mi miejsce.
-Gadałaś z Kim. - odezwał się Kentin.
-Chyba ustaliliśmy, że mówi prawdę. - zmrużyłam oczy.
-Tak, ale nie czas na zabawę w przyjaźń i zaplatanie warkoczyków. - prychnął odrzucając pustą puszkę po coli.
-Szukam wokalisty. - przerwał naszą rozmowę Lysander.
-Reaktywujecie zespół? - zapytała białowłosa.
-Tak, rozmawiałem już o tym z Natanielem. Armin zgodził się być naszym gitarzystą, ale potrzebuje drugiego wokalisty. - wytłumaczył nam białowłosy.
-Znajdziecie kogoś. - wplotłam swoje palce w jego.
-Już mamy. Ciebie. - spojrzał na mnie wyczekująco. Odpowiedziałam nerwowym śmiechem.

czwartek, 8 grudnia 2016

Rozdział 68

          -Co ona ma z tym wspólnego? - prychnęłam.
-Może wszystko, a może nic. - odpowiedziała enigmatycznie Dyrekcja.
-Loraine, nie jestem wrogiem. - zabrała głos Kim.
-Jasne, a każda ropucha to książę, a ja przez ostatnie miesiące miałam schizofrenie. - burknęłam, przewracając oczami.
-Byłam nim, ale zrozumiałam i chce przeprosić. - naciskała.
-Dam Wam chwile. - przerwała Nam Dyrekcja i opuściła pomieszczenie.
-Nie wiem, czego chcesz, ale przekaż Amber, że nie odpuszczę, możecie mi grozić, możecie zrobić cokolwiek, ale udowodnię, że to nie ja. - warknęłam.
-Chce pomóc przysięgam. Postąpiłam źle, ale chce to wszystko naprawić. Daj mi szanse. - nalegała.
-No tak, już wiesz, że jestem z Lysandrem. Teraz przerzucisz się z Leo na Lysa? Kręci Cię to, że mają wspólne DNA?! - syknęłam.
-Amber sama udostępniła to zdjęcie, ona nie wie, że ja wiem... Podglądałam, co robi i widziałam, jak sama retuszuje zdjęcie, a potem udostępnia. - zaczęła tłumaczyć.
-Jakoś Ci nie wierze. - zmrużyłam oczy.
-Dyrekcja wierzy, tyle wystarczy. To wszystko jest prawdą. Wybacz, że dopiero teraz to zgłaszam... odkąd Wy mnie zostawiliście, musiałam mieć kogoś... Amber zaoferowała przyjaźń.. - zmarszczyłam brwi i przerwałam jej wypowiedź.
-Czekaj, chyba żartujesz. Zostawiliśmy Cię?! Kto rzucił się na zajętego faceta? - wyparowałam.
-Przeproszę Rozalie i Leo. To było głupie, wiem.. - zaczynałam jej wierzyć, wyglądała tak przekonująco..
-Jestem. - Dyrekcja weszła ponownie do gabinetu. - A więc, Loraine już wiesz, że Kim to idealny świadek. Już wezwałam Waszych rodziców.
-Idealnie. - zacisnęłam usta.
       Wsłuchałam się w bicie zegara: tik tok, tik tok... Usłyszałam, jak drzwi do gabinetu otwierają się i zobaczyłam mamę Armina w towarzystwie Carmen. Za nimi stały jeszcze dwie kobiety, podejrzewałam, że jedna z nich to mama Kim, a druga to matka Amber.
-Poproszę, żebyście wyszły. - Dyrekcja wskazała Nam drzwi. Wychodząc rzuciłam błagalne spojrzenie Carmen, nie chciałam, by robiła awanturę.
Na korytarzu oparłam się o ścianę i zjechałam po niej w dół. Kucając schowałam twarz w dłoniach. Chciałam mieć to wszystko za sobą. Po pół godzinie z gabinetu wyszła mama Kim. Gwałtownie podniosłam się do góry. Widziałam, jak rozmawia z córką i kiwając głową odchodzi w stronę głównego korytarza.
-Loraine, jeszcze raz przepraszam. - podeszła do mnie Kim.
-Potrzebuje czasu.. - nie chciałam sama podejmować decyzji w sprawie jej prawdomówności.
-Rozumiem. - odeszła ze smutną miną.
Mijały kolejne minuty, zdające się być godzinami, po pewnym czasie na korytarz wyszła mama Armina i nic nie mówiąc udała się do wyjścia. Jej syn nie był już dłużej oskarżony o pomoc w nagiej aferze, widziałam malującą się na jej twarzy ulgę.
        Usłyszałam stuk jej obcasów zanim ją zobaczyłam, Carmen opuściła gabinet w towarzystwie Dyrekcji i wysokiej, jasnowłosej kobiety około czterdziestki. Poczułam wielką potrzebę wtulenia się w nią w poszukiwaniu pocieszenia, wbiegłam prosto w jej ramiona.
-Loraine. - zaanonsowała Dyrekcja, odsunęłam się od cioci. - chciałabym powiedzieć, że Twoja niewinność została udowodniona, Armin również jest niewinny. Konsekwencje zostaną wyciągnięte wobec Amber, oczywiście na najbliższym apelu będzie musiała Was przeprosić.
-Dziękuje. - wydukałam.
-Do widzenia. - zwróciła się do obu kobiet Dyrekcja i odeszła.
-Zanim oskarżasz czyjeś dziecko, najpierw popatrz na swoje. - głos Carmen przybrał ostry ton. Mina matki Amber nie wróżyła niczego dobrego. - Do widzenia. - zwróciła się niej ciotka i obejmując mnie ramieniem odeszłyśmy.
W samochodzie odbyłyśmy krótką rozmowę na temat bezczelności Amber i jej matki.
Cieszyłam się, że to już koniec. Był piątek, tydzień zakończył się dla mnie w bardzo optymistyczny sposób.
        Postanowiłam, że muszę to uczcić. W domu przebrałam się w jeansy z przetarciami, białą, obcisłą koszulkę i czarną ramoneskę. Wybrałam do tego czarne, zabudowane botki na wysokim obcasie. Starannie rozczesałam włosy i byłam gotowa do wyjścia. Zbiegłam po schodach na dół.
-O, gdzie się wybierasz? - zapytała Carmen.
-Świętować. - odparłam zagadkowo.
-Myślałam, że zjesz kolacje ze mną i Marco. - wygladała na zaskoczoną faktem, że wychodzę w piątkowy wieczór.
-Nie trzeba, dzięki. - uśmiechnęłam się. - Jest jeszcze Michael? - zapytałam.
-Tak, w garażu. - kiwnęła głową w tamtą stronę.
-Na razie, miłej zabawy. - puściłam jej oczko.
-Wzajemnie. - zaśmiała się krótko. - wrócisz na noc? - zapytała głośno.
-Nie wiem. - odkrzyknęłam.
       Po drodze do mojego celu, zatrzymaliśmy się w sklepie monopolowym, kupiłam dwie butelki musującego wina. Kolejnym przystankiem była włoska restauracja, gdzie kupiła dwie porcje penne ze krewetkami i pysznym sosem.
Stałam przed domem Lysandra, nie miałam pewności, czy jest w domu, ale uważałam, że poinformowałby mnie, gdyby było inaczej. Zawsze mówił, o swoich planach. Zadzwoniłam na dzwonek. Po kilku chwilach klamka ugięła się pod ciężarem czyjejś dłoni z drugiej strony drzwi i ciężkie, drewniane wrota, otworzyły się. W słabym świetle pochodzącym z lampki nad drzwiami ujrzałam twarz Lysandra. Podniosłam do góry torbę z jedzeniem oraz dwie butelki wina i delikatnie nimi pomachałam.
-Mogłaś uprzedzić. - uśmiechnął się szeroko i wpuścił mnie do środka.
-Jesteś sam?
-Tak, Leo pojechał do Rozy. - zaprowadził mnie do salonu, w telewizorze leciał jakiś stary musical.
-Postanowiłam, że jest okazja do świętowania. - położyłam pakunki na ławie.
-Oo, jaka? - zapytał zniżając głos i przyciągając mnie do siebie. Nie zdjęłam butów, więc był ode mnie wyższy zaledwie o kilka centymetrów.
-Jestem niewinna. - powiedziałam dotykając jego policzka opuszkami palców.
-Nie powiedziałbym. - mruknął, kto by pomyślał, że Lysander może być taki uwodzicielski. Pochylił się nieznacznie i pocałował mnie. Miał ciepłe i miękkie usta, które sprawiły, że jedzenie mogło zaczekać. Po krótkiej chwili odsunął się ode mnie.
-Chyba powinniśmy coś zjeść i opowiesz mi dokładnie, o swoim uniewinnieniu. - widząc moją obrażoną minę, dał mi szybkiego buziaka w usta. Gdy usiadł na kanapie i wydostałam się spod jego uroku, mogłam na nowo trzeźwo myśleć. Zajrzałam do torby z jedzeniem i podałam Lysandrowi jego opakowanie.
-Jedzenie plastikowymi sztućcami to nie szczyt marzeń. - westchnął i wstał. Gdy wrócił niósł ze sobą srebrne, eleganckie sztućce, dwa talerze oraz kieliszki do wina.
-Przełożysz jedzenie? - zapytał.
-Jasne. - uśmiechnęłam się i zabrałam do swojego zadania, Lysander zadbał o wino i wyłączył film, zamiast tego włączając muzykę. Powolną i zmysłową..
        Jedliśmy i piliśmy wino podczas, gdy ja opowiadałam szczegółowo o wizycie u Dyrekcji, niespodziewanym pojawieniu się Kim i wszystkim, co było z tym związane.
-Wierze jej. - zadeklarował.
-Ja sama nie wiem... była taka wiarygodna, ale z drugiej strony, kto wie.. - odłożyłam pusty talerz na ławę.
-Nie zajmujmy się nią. Mamy świętować. - powiedział i nadstawił kieliszek, dobiłam delikatnie swoim kieliszkiem. Posłał mi jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów.
Mijały kolejne minuty, a nasze rozmowy schodziły na coraz różniejsze tory.
-Nigdy nie uprawiałeś seksu? - zdziwiłam się.
-Nie. Dla mnie musi iść to w parze z miłością. - wyjaśnił mi.
-Jesteś taki.. perfekcyjny aż trudno uwierzyć, że nigdy tego nie robiłeś.
-To chyba nie czyni ze mnie cieniasa? - zażartował. Pokręciłam głową.
-To czyni Cię wyjątkowym. - szepnęłam i przybliżyłam.
       Lysander zaczął mnie całować. Były to powolny, namiętny i cholernie podniecający pocałunek. Jego wargi przesunęły się w kierunku mojej szyi. Czułam jak podniecenie rozlewa się po całym moim ciele. Smukłymi palcami zaczął rozpinać moją kurtkę, delikatnie ściągając mi ją z ramion. Nie pozostając mu dłużna chwyciłam za brzegi jego śnieżnobiałej koszulki i delikatnym ruchem pociągnęłam ją do góry. Kanapa nie była dla nas wystarczająco dobra, natomiast gruby, puszysty dywan na podłodze nieopodal kominka wydawał się idealny.
Powoli traciłam kolejne części garderoby. Nie zostało mi nic poza białym, koronkowym  kompletem bielizny. Lysander podobnie jak, ja miał na sobie już tylko bieliznę.
Zaczęłam całować każdy milimetr jego ciała, choć wiem, że może nie powinnam. Namiętność jest silniejsza ode mnie, pod powiekami powstaje zupełnie inny obraz, to co dzieje się między nami zamazuje mi szczegóły i odbiera zdrowy rozsądek, zatracam się i nie pytam Lysandra, o jego odczucia. Gdyby nie chciał, przerwałby. Od czasu odejścia Kastiela nie czułam się taka pełna uczuć, pęka moja skorupa, a może po prostu pozwalam Lysandrowi do niej wejść? Jego rozgrzane dłonie błądzą po moich udach, kolanach, łydkach. To taka nasza potajemna gra. Umysłem pętamy nasze ciała, a ciałami pętamy nasze umysły. Patrząc prosto w zniewolone oczy, oczekiwał na moje ostatnie skinienie, a ja cała drżałam z niedoczekania. W końcu, nieznacznie kiwnęłam głową. Zatracałam się w nim równie mocno i intensywnie, co on we mnie..


No i mamy scenę +18 z udziałem Lysandra. Mam nadzieje, że nie uderza ona w niczyje poczucie estetyki, starałam się ,,hamować" pisząc tą scenę. Mam nadzieje, że osoby poniżej 16 roku życia darowały sobie czytanie tego oraz każda osoba, która nie lubi tego typu scen nie zmuszała się do czytania. Dziękuje za uwagę ❤️

Rozdział 67

       Po długim czasie oczekiwania, jadalnia całkowicie opustoszała, prawie - zostaliśmy my i Dyrekcja wraz z kilkoma nauczycielami. Podniosłam się gwałtownie z kolan Lysandra.
-Poczekaj. - chwycił moją dłoń.
-Na co? Aż się ulotni? - kiwnęłam głową w stronę starej jędzy.
-Puść ją. - powiedział łagodnie Armin. Poczułam, że moja ręką jest wolna.
Zdecydowanie ruszyłam w kierunku Dyrekcji.
-Możemy? - zapytałam.
-Oczywiście. - odparła niechętnie.  - Zapraszam. - ruszyła przodem. Dotarłyśmy do jej pokoju, zdecydowanie różnił się od naszych- był większy, ulokowany na ostatnim piętrze z wielkim tarasem dającym widok na góry.
-Co chciałaś mi udowodnić ? - byłam pewna, że przewróciła oczami.
-Zostałam fałszywie oskarżona o udostępnienie nagiego zdjęcia Amber, nie zrobiłam tego, co wielkrotnie powtarzałam, teraz mam dowód. Proszę spojrzeć. - pokazałam jej zdjęcie małej Amber.
-Czego to dowodzi? - prychnęła.
-Widzi Pani bliznę na jej nodze? - Dyrektorka intensywnie wpatrywała się w zdjęcie, po czym pokiwała głową.
-Tak. - podsumowała krótko.
-A teraz nagie zdjęcie. - pokazałam jej kolejne zdjęcie. - nie ma blizny. - powiedziałam triumfalnie.
-Mogła ją usunąć. - postawiła mi kontrę.
-Nie zrobiła tego, rozmawiałam z jej bratem.
-Przerobiłaś to zdjęcie. - oskarżyła mnie.
-Nie. Niby po co? Proszę to przemyśleć. Skoro chciałabym ją upokorzyć, czy nie zostawiłabym tej blizny? Jest duża, część osoby uznałaby to za oszpecenie.
-Możliwe. - widziałam wyraźnie, że zasiałam w niej ziarno zwątpienia.
-Armin zasugerował, że Amber sama udostępniła to zdjęcie. Pare dni po aferze, nakryto mnie, Rozalie i jego na kradzieży. - prychnęłam. - laptopa z jej szafki, mojego laptopa. - podkreśliłam. - to nie było tak, to ona go ukradła. Zapewne zrobiła to żeby wysłać to zdjęcie i mnie zniszczyć.
-Prawdopodobne. - tym krótkim zdaniem zakończyła naszą rozmowę. - przemyśle to i dokończymy w szkole.
         Wracałam do swojego pokoju z ponurą miną.
-Jak poszło? - dogonił mnie Lysander.
-Nie wiem, wszystko jest tylko możliwe i prawdopodobne. - westchnęłam.
-Ułoży się, dotrze do niej, że mówisz prawdę. - przygarnął mnie do siebie.
-A jeśli nie?
-Prawda wyjdzie na jaw. W ten czy inny sposób. - pocałował mnie w czubek głowy.
-Muszę się zrelaksować. - westchnęłam.
-Ymm.. obiecałem Arminowi, że pojeździmy, poradzisz sobie? - nie chciałam go odciągać od znajomych mimo, że bardzo go teraz potrzebowałam.
-Tak, jest Roza. - uśmiechnęłam sie blado.
-Do potem. - pocałował mnie delikatnie w usta.
-Kocham Cię. - szepnęłam.
-Też cię kocham. - odwrócił się i ruszył w stronę wind.
        W pokoju spotkałam Rozalie, powiedziałam jej to samo, co Lysandrowi.
-Idziemy na jakiś masaż? - uśmiechnęła się zachęcająco.
-Tak! - pisnęłam.
W spa spędziłyśmy czas na rozmowach o jej związku, mojej przyszłości z Lysandrem i obgadywaniu dziewczyn z naszej klasy. Poprawiła mi humor w charakterystyczny dla niej sposób.
        Podróż do domu upłynęła mi w szybkim tempie, drogę w autokarze i samolocie spędziłam głównie wtulona w Lysandra. Zastanawiałam się, jak to się stało, że w końcu udało Nam się zostać parą. Niewiele rozmawialiśmy, co pozwoliło mi zatonąć we własnych myślach. Szybko porwał mnie nurt tych upierdliwych, dręczących, mniej jasnych dla mnie samej. W moim umyśle poruszyła się szufladka z napisem: Kastiel. Nie mogłam dłużej tego odwlekać. Zastanawiałam się, gdzie teraz był i co robił, czy czasem myślał o mnie, o nas... Ciekawiło mnie, czy był bezpieczny. Od dawna nie dostałam od niego żadnej wiadomości. Na ogół raz na kilka tygodni przysłał mi sms'a z jednym słowem: bezpieczny. Czasem pojawiło się też drugie słowo: wybacz. Czy mogłam mu wybaczyć, czy miałam, co mu wybaczać? Pozwoliłam mu odejść, ale czy cokolwiek byłoby inaczej, gdybym powiedziała nie? Czy teraz moja głowa spoczywałaby na jego ramieniu? Tego nie wiedziałam i nie dane mi było się tego dowiedzieć. Jakaś część mnie, nie wiadomo na ile dominująca pragnęła spotkania z nim, ale teraz miałam inne życie, związane z Lysandrem. Co powiedziałby na mój nowy związek? Zapewne dostałby ataku szału tak dla niego charakterystycznego, przeklinałby, uderzał pięścią o ścianę, a potem spojrzał na mnie swoimi pięknymi oczyma pełnymi gniewu i udręki i nie powiedział ani słowa... znałam go na tyle, by przewidzieć jego reakcje. Pozwoliłam by pochłonął mnie sen, niedający ukojenia, niespokojny sen, o parze czekoladowych oczu wpatrujących się we mnie.
      W domu opowiedziałam szczegółowo o całej wycieczce. Napomknęłam także o związku z Lysem na co nawet Pani Emeryll zareagowała nad wyraz optymistycznie. Gdy przeszłam do części o Amber, ciocia przybrała pokerową twarz, ale wiedziałam, że emocje się w niej kotłują.
-To wstrętne dziewuszysko jest zdolne do wszystkiego. - wyparowała po ogłoszeniu przeze mnie tezy Armina.
-Nie mamy pewności.
-Niestety, ale jutro zamierzam pójść do szkoły.
-Nie musisz.. - próbowałam protestować.
-Muszę. - ucięła dyskusję  - idź, pewnie marzysz o kąpieli.. w pojedynkę.  - zaznaczyła.
-To nie ten etap.  - mogłam wprost powiedzieć, że nie uprawiałam seksu z Lysandrem, ale i tak pewnie by mi nie uwierzyła.
-Dobranoc. - uśmiechnęła się ciepło.
        Kolejnego dnia wszyscy z podnieceniem opowiadali o swoich przeżyciach zwianych z wyjazdem. Rozalia była niewyspana po całej nocy z Leo, na co chłopcy ochoczo wymyślali nowe docinki i żarty. Po trzeciej lekcji usłyszałam od jednej z nauczycielkę że mam się stawić do gabinetu dyrekcji.
-Dzień dobry. - przywitałam się grzecznie, wchodząc do gabinetu. Wiedźma, jak zwykle siedziała za swoim biurkiem.
-Dzień dobry, zapraszam. - wskazała na jedno z krzeseł na przeciwko jej biurka, już kiedyś na nim siedziałam.
-Dziękuje. - postanowiłam być opanowana i kulturalna.
-Przemyślałam wszystko, co mi powiedziałaś. Nie ukrywam, że historia jest wysoce nieprawdopodobna. - straciłam nadzieje. - Jednakże pojawiła się osoba, która twierdzi podobnie, jak Ty i Twój przyjaciel. - miała na myśli Armina. - zaraz się tu pojawi.
Po kilku minutach wydających się wiecznością drzwi do gabinetu otworzyły się i weszła osoba, której nie spodziewałam się tutaj zobaczyć. Nasze oczy się spotkały, w moim umyśle gromadziły się najróżniejsze myśli, ale jedna z nich wydawała się najbardziej pasująca do sytuacji: podstęp. Z rozmyślań wyrwał mnie głos Dyrekcji.
-Kim, proszę usiądź. - dawna przyjaciółka, usiadła obok mnie.

wtorek, 6 grudnia 2016

Rozdział 66

             -Rozalia twierdzi, że kontynuujemy u Was. - zagadnął mnie Alexy.
-Jasne, czemu nie. - tak na prawdę nie potrzebowałam kontynuacji imprezy w naszym pokoju, ale pożegnanie się z Lysandrem mogłoby spowodować wręcz fizyczny ból.
W pokoju zrobiliśmy drinki i rozsiadając się na łóżkach i podłodze rozmawialiśmy na różne tematy.
-Cały czas myśle, że gdyby nie ta suka Amber, nie musiałbym grzebać w zmarzniętej ziemi, zamiatać śniegu, który i tak każdego dnia powracał. - jęknął Armin.
-Zawsze mogło być gorzej. - próbowałam go pocieszyć.
-Um, zapomniałam mam zdjęcie tej zołzy. - wybełkotała pijana Rozalia.
-Zobaczymy je jutro. - Lysander doskonale widział w jakim stanie jest dziewczyna jego brata.
-Lys.. kocham Cię, ale nie mów mi, co mam robić. - zachichotała.
-Masz jej zdjęcie, serio? Z kiedy? - podchwycił temat Kentin.
-Czekaj. - wstała i chwiejnym krokiem poszła po swój telefon. Po kilku minutach pokazała go Kentinowi. - patrz, Amber wygląda, jak te rybki, które się nadmuchują. - białowłosa nabrała powietrza do ust i wydymając policzki zademonstrowała swoje myśli.
-Każdy z nas ma przeszłość. - odparł łagodnie Lysander.
-Pierdolenie. Pokażcie to. - Alexy wyrwał telefon z rąk Kentina.
-Zniszczymy suke. - syknął Armin zaglądający przez ramie Alexego.
-Dobra, dajcie to. - skapitulowałam, moja ciekawość wzięła górę. - o cholera. - mruknęłam. Roza miała racje, Amber wygladała, jak ta rybka dodatkowo miała jakąś wysypkę. Jej blond loki na zdjęciu wyglądały na lekko rude. Nie było sensu urywać, że wyszła okropnie.
-Dajcie dalej jest jeszcze jedno. - zachichotała ponownie białowłosa.
-Sugeruje skończyć picie. - Lysander próbował odebrać Rozalii szklankę.
-Patrzcie na to. - pokazałam chłopcom kolejne zdjęcie; była na nim Amber stojąca przy jakimś jeziorze, krótki spodenki i koszulka eksponowały jej nadwagę, ale to nie to przykuło moją uwagę. - Armin masz zdjęcie, które niby ja udostępniłam? - chłopak zdziwił się, ale przeszukał telefon i w końcu znalazł zdjęcie, o którego upublicznienie zostałam oskarżona. - ona nie ma blizny. - szepnęłam. - nie ma jej! - tym razem pisnęłam z radości, to mógł być dowód mojej niewinności.
-Jakiej blizny? - Kentin głośno wypuścił powietrze.
-Popatrz. - wskazałam na nogę małej Amber. - jako dziecko miała bliznę, podejrzewam, że ciągnie się od biodra i sięga po kolano. Na nagim zdjęciu jej nie ma. - oba zdjęcia zostały wykonane, kiedy dziewczyna stała bokiem, dokładniej lewym profilem.
-Ktoś jej zretuszował, to niczego nie dowodzi. - wytknął mi Alexy.
-Gdybym chciała ją upokorzyć, czy zmieniałabym to zdjęcie? - odparłam.
-Wiem, że to nie Ty, próbuje zadawać pytania, jak Dyrekcja. - uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością.
-Muszę jej to natychmiast pokazać! - poderwałam się do góry. Dłoń Lysandra szybko chwyciła mój nadgarstek.
-A ona w drzwiach pokaże Ci alkomat. Siadaj, załatwisz to rano. Pomogę Ci. - miał racje, wpędziłabym nas w kłopoty.
-Po co ktoś miałby zmieniać to zdjęcie. - Kentin opadł na łóżko.
-Chyba, że zrobiła to sama. Tak mi się wydawało, że jej biust jest za duży, a brzuch za płaski. Sama je udostępniła. - Armin wysunął odważną teorie.
-Mam pomysł, zapytajmy Nataniela o jej bliznę. Jeśli dalej ją mam, to znaczy, że nie została usunięta tylko przerobiona w photoshopie. - odezwał się Kentin.
-Rozalio, co o tym... - przerwałam, bo obracając się w stronę przyjaciółki zauważyłam, że śpi oparta o ścianę.
-Lysander, mógłbyś? - wskazałam na białowłosą. Natychmiast do niej podszedł i przeniósł na łóżko.
-Dobra zbierajmy się zanim będę musiał wrócić do pokoju z trupem. - kiwnął głową w stronę Kentina, którego stan był podobny do stanu Rozy.
       Następnego dnia nie mogłam doczekać się spotkania z Natanielem, a potem z Dyrektorką.
-Umieram. - Rozalia chwyciła się za głowę. Musiała mieć ogromnego kaca.
-Muszę Ci coś opowiedzieć. - streściłam jej wszystko to, o czym rozmawialiśmy poprzedniego wieczoru.
-O Boże, jeśli to zrobiła.. to oznacza, że jest jeszcze bardziej szurnięta niż zawsze się wydawała. - podsumowała Rozalia.
-Zniszczyła mnie w oczach nauczycieli i wielu uczniów, jednocześnie wzbijając się na wyżyny popularności. - nie była taka głupia, za jaką ją miałam.
-To chore. - skrzywiła się.
-To genialne. - odparłam.
       Na śniadaniu zjawiliśmy się przed czasem. Postanowiłam koczować przy drzwiach na nadejście Nataniela.
-Na pewno chcesz to załatwić sama? - ponownie zapytał Lysander.
-Tak. Idź, zjedz coś. - uśmiechnęłam się blado.
-Będzie dobrze. - pocałował mnie w czoło i wszedł na jadalnie.
Zauważyłam, że zbliża się Nataniel. Wybiegłam mu naprzeciw i przerwałam rozmowę z Melanią.
-Nataniel! Musimy porozmawiać! - chwyciłam go za ramiona.
-Spokojnie, stało się coś? Cześć tak na marginesie. - mój napad na jego osobę mocno go zadziwił.
-Już, proszę. Cześć. No chodź. - pociągnęłam go za rękę w ustronne miejsce, zostawiając zdezorientowaną Mel.
-Mam pytanie. Obiecaj być ze mną szczery. - ustaliłam wcześniej z pozostałymi, że nie powiem, o co dokładnie chodzi. Może i Nataniel wiedział, jaka jest Amber, ale dalej była jego siostrą i chroniłby ją bez względu na wszystko.
-Widziałam Amber w spa, skąd ma taką bliznę? - zapytałam niepewnie.
-Dlaczego pytasz? - stał się podejrzliwy.
-Mój wujek jest chirurgiem plastycznym. - blefowałam.
-I?
-Może chciałaby ją usunąć, mogę dać jej jego numer.. - próbowałam się nie jąkać.
-To nic nie da, rodzice zabierali ją na wiele konsultacji każdy lekarz mówił, że nie da się jej usunąć. - wydawał się zirytowany.
-W takim razie wybacz, nie chciałam Cię urazić. - szczerze mówiąc, miałam to gdzieś, zależało mi tylko na informacji o bliźnie.
-W porządku. - odparł szorstko.
-Chodźmy coś zjeść. - uśmiechnąłam się sztucznie i prawie biegnąc ruszyłam do jadalni.
Szybko zlokalizowałam stolik, gdzie siedziała Dyrekcja. W bezczelny i nieco nachalny sposób przerwałam jej posiłek.
-Pani Dyrektor, musimy porozmawiać.
-Nie teraz, Loraine. - jej głos był surowy.
-Teraz, mam dowód, że to nie ja wysłałam to zdjęcie.
-Nie sądzę. - próbowała mnie zbyć.
-Żartujesz?! - wypaliłam. - przepraszam, czy Pani żartuje? Mam dowód, przysięgam. - zarumieniłam się z powodu własnej bezpośredniości.
-Dokończę śniadanie i będziemy mogły porozmawiać, a teraz proszę się oddalić. - uśmiechnęła się do mnie w bezczelny sposób.
       - I jak? - zapytał Lysander, gdy podeszłam do ich stolika.
-Proszę się oddalić. - powiedziałam piskliwym głosem imitującym Dyrekcje.
-A to suka. - oburzył się Armin.
-Nie szanuje Nas ani nikogo innego, zdzira. - warknęła Rozalia.
-Poczekam aż skończy, mam nadzieje, że nie zadławi się parówką, bo w życiu nie będzie mi dane udowodnić, że czegoś nie zrobiłam. - przewróciłam oczami.
-Chodź. - Lysander wyciągnął do mnie ręce, mimo że byliśmy w miejscu publicznym pozwoliłam sobie usiąść na jego kolanach, nie protestował, co było do niego niepodobne, ale to nie miało w tej chwili znaczenia, liczyło się tylko to, że mogłam się w niego wtulić i przez chwile udawać, że wszystko jest dobrze. Wdychałam zapach Lysandra czekając, aż Dyrekcja skończy posiłek i łaskawie mnie wysłucha.