wtorek, 27 grudnia 2016

Rozdział 75

        -Prawie Cię nie poznałam. - mama wpatrywała się we mnie oczarowana.
-Nic dziwnego, ostatni raz widziałaś mnie dawno temu. - otrząsnęłam się z szoku wywołanym zobaczeniem jej i nie zamierzałam być miła.
-Nie aż tak dawno. - kąciki jej ust uniosły się ku górze.
Była taka, jaką ją zapamiętałam. Wyższa ode mnie, o tym samym kolorze włosów. Jej oczy przypominały ciepły, płynący karmel. Jak na kobietę po czterdziestce miała cudowną figurę.
-Dawno i nie prawda. - chwyciłam zszokowanego Lysa za rękę i wyminęłam ją.
Wyszliśmy przed szpital, powietrze było ciepłe, zupełnie inne niż to, które pamiętałam z dnia wypadku.
-Co to było? - szłam przed siebie ciągnąc biednego Lysa za sobą.
-Moja matka, mówiłam. - powiedziałam szybko.
-Tyle wiem. Hej, zatrzymaj się. - poczułam delikatne szarpnięcie. Zignorowałam je. Tym razem pociągnął mocniej, gwałtownie się zatrzymałam. Obróciłam się twarzą do Lysa.
-Co? - mruknęłam unikając jego wzroku. Chwycił moją twarz w dłonie i w ten sposób zmusił do spojrzenia mu w oczy.
-Nigdy o niej nie wspominałaś, nic o niej nie wiem.
-Więc wiesz tyle, ile ja. - wzruszyłam ramionami.
-Nie chcesz, o tym rozmawiać? - pogłaskał mnie po policzku.
-Nie w tym rzecz.
-A w czym? - westchnęłam.
-Nie znam jej, odeszła gdy byłam mała. Wychował mnie ojciec. Nie rozmawiamy o niej, bo nic dla Nas nie znaczy. Ta kobieta sama wybrała. - nie byłam zła ani rozdrażniona, byłam obojętna..
-Może wrócimy po samochód? - zapytał po chwili. Zdębiałam, zupełnie o nim zapomniałam. Pokiwałam głową.
      W samochodzie postanowiłam zadzwonić do taty.
-Halo? - usłyszałam jego głos w słuchawce.
-Tato, to ja.
-Wiem, mam Twój numer. - zażartował.
-No tak. - uśmiechnęłam się. - nie wiem, jak mam Ci to powiedzieć. - przygryzłam wargę.
-Jeśli to ciąża to ten chłopak będzie miał ze mną odczynienia. Jeśli coś Ci się stało, to nie obchodzi mnie czy się potknęłaś, czy spadł na Ciebie meteoryt, on za to odpowie. - mój tata uwielbiał swoje żarty, przewróciłam oczami. Kątem oka widziałam, że Lysander się uśmiecha, musiał słyszeć naszą rozmowę.
-Nie jestem w ciąży, ani nic mi się nie stało. Nie zgadniesz, kto wpadł z niespodzianką. - skrzywiłam się.
-Nie mam bladego pojęcia.
-Mama. - nastała głucha cisza.
-Proszę? - odezwał się po chwili.
-Ta.
-Rozmawiałaś z nią?
-Krótko, chyba zauważyła, że nie cieszę się z jej odwiedzin.
-Skarbie, nie mogę teraz. Jedź do domu, pojawię się tam za jakieś dwie godziny i porozmawiamy.
-Dobrze, pa. - rozłączyłam się.
         Usiedliśmy w salonie z jedzeniem na wynos, kupionym po drodze.
-Mogę zadawać pytania? - zapytał nieśmiało Lys.
-Jasne. - uśmiechnęłam się, by wyglądać mniej odstraszająco.
-Dlaczego odeszła?
-Pytaj mnie, a ja ciebie. - nawinęłam makaron na widelec.
-Jak długo jej nie widziałaś?
-Odkąd miałam osiem lat. - jego spojrzenie mówiło wszystko, nie spodziewał się takiej odpowiedzi.
-Na prawdę za nią nie tęskniłaś?
-Lysander, ja jej nie znam. Nie mam z nią prawie żadnych wspomnień. - tłumaczyłam machając widelcem. - nie potrafię wpaść jej w ramiona i dziękować za rychły powrót. - zironizowałam.
-Rozumiem, chciałem tylko wiedzieć. - usprawiedliwił się ciekawością.
-Nic nie szkodzi, nie mogę mówić o niej w inny sposób niż ten.
-Dlaczego nigdy mi o niej nie powiedziałaś?
-Bo nigdy nikomu, o niej nie mówiłam. Nie było potrzeby. - upiłam łyk soku, zostawił po sobie gorzki smak w moich ustach.
-Ciekawe, że nikt z nas nie wpadł na to, by o nią zapytać. - uśmiechnął się pod nosem. - myślałem, że jestem spostrzegawczy, a nie zauważyłem braku Twojej mamy. - w tym, co mówił nie było nic wrednego, był zdziwiony własną gapowatością.
-To wszystko? - zapytałam po chwili ciszy. Pokiwał głową.
-Twój ojciec zabiłby mnie za cokolwiek. - uśmiechnął się do mnie.
-On już tak ma. - zażartowałam.
-Ale serio, nawet za meteoryt? - gestykulował. Zaśmiałam się i odstawiłam talerz.
-Tak, nawet za to. - przybliżyłam się do niego.
-W takim razie lepiej, żeby była to ciąża. Chce zginąć za coś, co byłoby chociaż w jakimś stopniu moim zaniedbaniem. - mruknął i wyciągnął szyje, by móc mnie pocałować.
          -Jestem! - usłyszeliśmy głos ojca dochodzący w holu.
-Salon! - odkrzyknęłam.
-Ja już pójdę. - Lysander wstał, gdy do pokoju wszedł mój ojciec.
-Wie? - tata spojrzał na mnie, pokiwałam głową. - W takim razie może zostać. - ojciec zacisnął usta w cienką linie.
-Nie, powinienem już iść. Do widzenia. - pożegnał się. Tata skinął mu głową.
-Lysander! Poczekaj. - zawołał, białowłosy odwrócił się. - Dziękuje za opiekę nad córką. - musiało to dla niego wiele znaczyć, sądząc po tonie głosu.
-Cała przyjemność po mojej stronie. - na twarzy Lysandra błądził  uśmiech.
-Miły chłopak. - tata usiadł obok mnie z dłońmi opartymi o kolana.
-Słyszał naszą rozmowę. - spojrzałam na niego z wyrzutem.
-To dobrze, powinien wiedzieć. - nie wiem, o czym myślał, ale na jego ustach czaił się złowieszczy uśmiech.
-Tato. - upomniałam go.
-Wybacz. Twoja matka tak po prostu się zjawiła... - nie było to pytanie. - musi mieć jakiś motyw. - zastanowił się.
-Zgadzam się, może chce pieniędzy. - wzruszyłam ramionami.
-Wątpię, ale to nie wykluczone. - odparł zamyślony. - a co jeśli chce Cię odzyskać?
-Żarty. - prychnęłam. - nie chce mieć z nią nic wspólnego.
-Nie przekreślaj jej. - te słowa sporo go kosztowały.
-Pamiętasz, jak babcia mówiła, że kobiety dobierają sobie partnerów na wzór ojca? - przytknął. - to prawda. Ty i Lysander jesteście tak bardzo miłosierni, sam Jezus nie powstydziłby się takiego nastawienia. - rzuciłam i udałam się do kuchni.
        Następnego dnia rano postanowiłam spotkać się z Rozalią.
-Jak tam? - zapytała upijając łyk latte.
-Dalej boli, dodatkowo wczoraj chciałam zeskoczyć z ostatnich stopni schodów i.. nie wyszło. - zrobiła kwaśną minę.
-Brawo, geniuszu. Muszę Ci coś opowiedzieć. - nie bawiąc się dłużej w uprzejmości, opowiedziałam jej o mamie, zadała te same pytanie, co Lys.
-O cholera, że też nigdy nie zapytałam o nią. - była to nieco chaotyczna wypowiedź.
-Kiedyś i tak bym Wam powiedziała.
-Ciekawe jakie sekrety jeszcze skrywasz. - zmrużyła podejrzliwie oczy.
-Mam błonę między palcami. - zażartowałam.
-Twój ojciec bardzo cierpiał po jej odejściu? - to pytanie mogła zadać tylko kobieta.
-Tak, kochał ją. - skupiłam wzrok na wysokiej szklance.
-Biedny, gdyby Leo takie coś zrobił. - urwała i zazgrzytała zębami.
-Żyłabyś dalej. - powiedziałam krótko.
-Pewnie tak. - zaśmiała się, był to typowy dla niej w takich sytuacjach, gorzki śmiech.
-Myślisz, że wyjechała?
-Nie wiele o niej wiem, ale wiem jedno. Nie odpuszcza.
-Po kimś musisz to mieć. - okrężnym gestem zamieszała swoją kawę.
-Ej, a co z prezentem dla Twojej mamy? - zagadnęłam.
-No właśnie. Miałam Cię dzisiaj, o to zapytać, ale potem wyskoczyłaś ze swoją mamą, - może i dobór słów nie był najlepszy, ale kochałam ją za to, jaka była.
-Co powiesz na piątek? Ale hipotetycznie, najpierw trzeba zagadać z Carmen.
-Idealnie! - ponownie się rozmarzyła. Ciekawe kim chciała być, gdy była mała. Hm.. może piosenkarką? Nie, na pewno nie...
-Z czego się śmiejesz? - oburzyła  się.
-Z własnych myśli..

2 komentarze:

  1. O ho ho *.*
    Kas VS Lyś walka wieczoru, który zdobędzie serce Loraine XD
    Po proszę o zakład z wygraną na Lysia :) Ewentualnie mały zakładzik z małą sumką na Kasa :D Tak dla bezpieczeństwa żeby jednak się nie rozczarować XD
    Rozdział zajebisty, życzę weny i chęci do pisania :*
    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pozdrawiam i dziękuje ❤️ Zakłady przyjęte hahah

      Usuń