sobota, 17 grudnia 2016

Rozdział 72

        Początkowo uderzyły we mnie tęsknota i potrzeba przytulenia go, prawie od razu zastąpiły je gniew i żal. Poczułam, jak w moich oczach wzbierają łzy.
-Powinieneś stąd wyjść. - warknęłam, przełykając ogromną gule w moim gardle.
-Owszem. Żałuje, że tutaj przyszedłem. - jego wzrok był chłodny. Obrócił się na pięcie i trzaskając drzwiami opuścił moją sale.
-Loraine. - Lysander przytulił mnie do siebie najdelikatniej, jak potrafił. Szlochałam wtulona w jego ramiona.
-Kiedy wrócił? - pociągałam nosem w mało kobiecy sposób.
-Yhm.. - nie wiedział, jak mi to powiedzieć. Spuścił wzrok i odezwał się dopiero po chwili. - to on zadzwonił po pogotowie po Twoim wypadku, wyciągnął Was z samochodu. - to zdanie przez chwile rozbrzmiewało w mojej głowie.
-Nie pamiętam tego. - wpatrywałam się w ścianę niewidzącymi oczyma.
-To działo się szybko, Ty jesteś świeżo po wypadku.. - próbował mi to wszystko wytłumaczyć.
-Przestań. - szepnęłam. - dlaczego mi nie powiedziałeś? - rzuciłam mu oskarżycielskie spojrzenie.
-Nie chciałem Cię tym zadręczać. - patrzyłam mu w oczy, mówił szczerze, ale nie zmieniało tego, co czułam w tej chwili.
-Powinieneś już iść. - odwróciłam wzrok.
-Proszę, Loraine..
-Wyjdź. - usłyszałam, jak wstaje.
Spojrzałam na niego, widać było, jak na dłoni, ile sprawiłam mu bólu i jak bardzo go skrzywdziłam. Nie mogłam postąpić inaczej. Pojawienie się Kastiela wytrąciło mnie z równowagi, a fakt, że Lysander ukrył przede mną jego powrót, bolał jeszcze bardziej.
        Nacisnęłam czerwony przycisk wzywający pielęgniarkę.
-Mogę w czymś pomóc? - do sali weszła młoda kobieta, miała jasne oczy i włosy, w bladoniebieskim uniformie wygladała, jak anioł.
-Mogłaby Pani pomóc mi obrócić się na bok? - zapytałam, moje oczy były coraz bardziej mokre, a głos łamliwy.
-Oczywiście. - podeszła do mnie i pomogła obrócić się na bok, twarzą do okna. Był późny wieczór, za oknem padał deszcz; pogoda idealnie dopasowana do mojego nastroju. - Potrzebujesz czegoś jeszcze? - zapytała łagodnie.
-Nie, dziękuje. - słyszałam, jak odchodzi.
Po kilku minutach do sali weszła Carmen.
-Mogłabyś sobie pójść? - zapytałam słabym głosem.
-Loraine, co się stało? - podeszła do mnie.
-Chce zostać sama, proszę. - obróciłam twarz w jej stronę. Widziała moje zapłakane oczy, nie mówiąc nic więcej wyszła. Pewnie siedziała dalej na korytarzu, ale przynajmniej uszanowała moją prywatność.
         Leżałam patrząc w okno. Obserwowałam krople deszczu spływające po szybie. Zastanawiałam się, czy moje łzy płyną szybciej. Rozmyślałam na temat powrotu Kastiela; można ocenić człowieka po jednym słowie, skreślić go w przeciągu minuty. Każdy ma własne życie, zaprasza i wyprasza z niego kogo tylko chce. Zaprosiłam go do swojego życia, niewątpliwie to zrobiłam, ale czy ja go wyprosiłam? Czy moje przyzwolenie na jego wyjazd było wyproszeniem?
Po kilku godzinach doszłam do pewnych wniosków; nie ja byłam odpowiedzialna za jego odejście. Pozwoliłam mu na to z szacunku do niego i samej siebie. Cały ten czas rozmyślałam, o jego odejściu. Teraz wiem, nie ono było problemem - to jego podejście do tej decyzji stało się problemem. Mógł wyjechać, szukać matki, poradzić sobie ze wszystkim, co go spotkało, ale nie przekreślać przy tym naszego związku. Gdyby chciał, gdyby mu zależało, odezwałby się do mnie. Dzwonił, zapewniał o powrocie...
Uświadomiłam sobie, że nie zapomniałam mu niczego. Początkowo nie chciałam tej pamięci, nienawidziłam jej, chciałam ją zniszczyć, zabić, pogrzebać. Z czasem przyzwyczaiłam się niej, ale nie przestała boleć. Najbardziej bolały drobiazgi; dźwięki piosenek, których razem słuchaliśmy. Tytuł filmu, który razem oglądaliśmy. Zapach perfum, których używał.
Nienawidziłam siebie za to, jak zachowałam się dzisiaj wobec Lysandra. Gdy zaczęło świtać, wszystko się wyklarowało- nie uronię ani jednej łzy za Kastiela. Lysander nigdy więcej nie zostanie skrzywdzony.
Zasnęłam zmęczona płaczem, myślami i wszystkim, co wydarzyło się w ciągu minionych godzin.
         -Loraine. - męska dłoń dotykała mojego policzka. Otworzyłam oczy i zobaczyłam twarz mojego ojca.
-Tata! - krzyknęłam, mój głos brzmiał bardzo sennie.
-Skarbie, tak się martwiłem. Powinienem być wcześniej, ale dzwonili z bazy. - skrzywił się.
-Rozumiem. - uśmiechnęłam się ciepło. Podniosłam się delikatnie, ból w żebrach był nieznacznie mniejszy.
-Dzień dobry. - do sali wszedł mój lekarz.
-Dobry. - mruknęłam zła, że przerwał mi rozmowę z ojcem.
-Jak się dzisiaj czujesz? - rozpoczął badanie.
-Wydaje mi się, że lepiej.
Po serii badań, prześwietleniach i tym podobnych wreszcie mogłam wrócić do łóżka. Pozwolono mi nawet chodzić, pod warunkiem, że nie będę się schylać, aby nie uszkodzić żeber.
-Znowu dzwonią z bazy. - tata pokręcił głową z dezaprobatą.
-Jedź do domu, załatw to i wróć wieczorem, może zjemy razem kolacje w tych pięknych warunkach? - zironizowałam.
-W takim towarzystwie, mógłbym jeść gdziekolwiek. - spojrzał na mnie z czułością.
          Postanowiłam sprawdzić, co u moich przyjaciół. Zapytałam jedną z napotkanych pielęgniarek o długowłosą dziewczynę. Modliłam się, by była tutaj tylko jedna taka.
-Do końca korytarza i w lewo. Koło drzwi są tabliczki. - wskazała mi przykładową, faktycznie było na niej nazwisko pacjenta.
-Dziękuje. - odparłam lekko zażenowana własną gapowatością.
Po kilku minutach podeszłam do właściwych drzwi. Zapukałam i weszłam do środka. Roza leżała na łożku identycznym, jak moje. Cały wystrój również był taki sam. Cóż, chyba tak wygląda szpital.
-Loraine. - jej twarz była blada, ale uśmiechała się promiennie.
-Cześć. Jak się czujesz? - słabe pytanie pomyślałam.
-Nie gorzej niż wczoraj. - starała się żartować.
-Jak to się mogło stać? - usiadłam obok niej na łożku.
-Chwila nieuwagi, to wszystko. Biedny Armin, obwinia się o całe to zamieszanie. - białowłosa wyraźnie posmutniała.
-Niepotrzebnie, to mogło się zdarzyć każdemu. - oburzyłam się.
-Ja to wiem, Ty to wiesz, Kentin to wie.. - rozłożyła dłonie w akcie bezsilności.
-Pogadam z nim. - to było moje postanowienie.
-LOL, czy ty wiesz.. - westchnęłam głęboko.
-Tak wiem. Widziałam go, wszedł na mój moment z Lysandrem. - zacisnęłam usta.
-O Boże, jak zareagował?
-Wyszedł. A ja głupia wkurzyłam się na Lysa. - oparłam kciuk o skroń, a palec wskazujący o czoło, jakby masowanie tego miejsca miało pomóc.
-Cholera, szykuje się dramat.
-Ta, wiesz co było najdziwniejsze? Lysander nie wybiegł za nim.
-Może nareszcie sobie uświadomił, kto powinien być dla niego najważniejszy. No chyba, że do końca życia będzie przyjacielem Kastiela i da sobą pomiatać. - białowłosa uniosła brwi.
-Nie mów tak. - uderzyłam ją żartobliwie w ramie.
-Auuu. - syknęła.
-Przepraszam. - pisnęłam.
-Wal w lewe,  prawe jest stłuczone. - wysyczała, a po chwili uśmiechnęła.
-Idę się położyć, moje żebra cierpią. Zajrzę do chłopaków - faktycznie, odczuwałam silny ból.
-Zajrzę potem. Czekam teraz na Leo. - widać było, że bardzo się niecierpliwi.
-Kocham Cię. - rzuciłam wychodząc.
Moja wycieczka po salach trwała ponad godzinę. Najwięcej czasu spędziłam u Armina, który gorączkowo przepraszał za wypadek. Oboje z Kentinem nie odnieśli poważniejszych obrażeń. Każdy z Nas żył, nie doznał złamania kręgosłupa, co w moim mniemaniu było ogromnym szczęściem.
Pozostała do załatwienia ostatnia sprawa. Znałam go na tyle, by wiedzieć, że się pojawi. Zapewne miał dla mnie gotową tyradę. Taką, jaką tylko Kas potrafił wygłaszać. Wróciłam do swojej sali, nie pomyliłam się. Pojawił się w godzinach wieczornych, podczas mojego zamartwiania o Lysandra.
        Na powitanie skinął mi tylko głową, odpowiedziałam tym samym.
-Podobno nic poważniejszego Ci się nie stało. - burknął.
-Jak widać. - mój głos był równie oschły.
-Widzę, że dobrze się bawiłaś pod moją nieobecność. - oparł się o parapet okna i przybrał zamkniętą postawę.
-Słucham? - prychnęłam.
-Owinęłaś sobie mojego przyjaciela wokół palca.
-No tak, wybacz.
-Co? - zbiłam go z tropu.
-Nic. Myślałeś, że będę czekała aż łaskawie się pojawisz? Co dostawałam od Ciebie przez ostatnie miesiące? Zdawkowe informacje, więcej wiedziałam z mediów. - rzuciłam swoje pierwsze oskarżenie, miałam ich jeszcze kilka w zanadrzu. - miałam czekać, jak wierna Penelopa?
-Nie, lepiej zabawiać się w moim kumplem. - syknął.
-Jest nie tylko Twoim kumplem, ale i moim chłopakiem. Okazał mi wsparcie, kiedy najbardziej tego potrzebowałam. - odparłam hardo.
-Ojej biedna Loraine. Ty zawsze potrzebowałaś dużo wsparcia. - zabolało.
-Żałosny jesteś. - spojrzałam mu w oczy wyzywającym wzrokiem. Czekałam aż wybuchnie.
-Żałosne to są wasze schadzki. On nie powinien się tak zachować.
-To nie piesek. - warknęłam.
-Tak, to Twój chłopak. - ostatnie słowo wypowiedział z pogardą. - pozwoliłaś mi odejść. - tym razem jego głos miał neutralną barwę.
-Odejść w poszukiwaniu odpowiedzi. Mogłeś się zachować, jak facet i tego nie zrobiłeś. Odszedłeś  licząc na to, że ja będę siedziała w kącie i płakała. Teraz jesteś zaskoczony?
-Ta, liczyłem, że to, co było między Nami, było prawdziwe. - moje uczucia eksplodowały.
-Kastiel, zrozum do cholery, że nie jesteś pępkiem świata! Nie możesz odchodzić i wymagać bym ja stała i czekała. Nie możesz zachowywać się w taki sposób. Teraz wracasz i rzucasz same oskarżenia. - wyrzuciłam z siebie drżącym głosem.
-Wracam i wyciągam Cię z jakiegoś pierdolonego samochodu! - krzyknął, pewnym krokiem ruszył do drzwi.
-Dziękuje za to.
-Nie ważne. - burknął i otworzył drzwi.
-Pierdolnij drzwiami. Raz a porządnie, tak żeby zadudniło i zatrzęsło. Chcę mieć pewność, że już nie wrócisz! - krzyknęłam za nim.
Wyszedł, a ja z nadmiaru emocji po prostu się rozpłakałam...





10 komentarzy:

  1. Przyznam, że na prawdę mnie zaskoczyłaś. Ty to masz kobieto wyobraźnię. Kastiel zachował się jak dupek. Sam podjął decyzję, a teraz ma pretensje o to, że Loraine ułożyła sobie życie na nowo. Na jego miejscu powinnam się cieszyć, że jest szczęśliwa, że Lys też jest szczęśliwy. Czekam na kolejny rozdział i mam nadzieję, że między Lysandrem a LOL wszystko wróci do normy. Pozdrawiam, Wesołych Świąt!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem co napisać ... Rozdział ciekawy bardzo nawet bym powiedziała. Tak czekałam na Kastiela i wyczekałam go takiego jakiego chciałam chamskiego obwiniającego wszystkich i wszystko tylko nie siebie , ale kochającego swojego przyjaciela oraz LoL . Mi się zdaję , że go to zabolało dlatego tak potraktował Lol (zgadzam się z Lexa ) zachował się jak dupek , ale nadal ma ten urok i to cos w sobie , że odrazu lepiej się czyta rozdział . Życzę duzo czasu oraz weny , pozdrawiam kochana .<3 :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje, dla mnie właśnie taki jest Kas - egoistyczny, obwiniający wszystkich poza sobą, ale w gruncie rzeczy kochający. Nie chce stał się nagle cudownym bohaterem,którego wszyscy kochają. Ma wzbudzać różne emocje. Dziękuje i pozdrawiam ❤️

      Usuń
  3. No szczerze to innej reakcji po Kastielu się nie spodziewałam :D. Mimo , że jest samolubny i egoistyczny i tak go uwielbiam! ;*.
    Rozdział jak zwykle super :D. Tylko niech LOL szybko się pogodzi z Lysiakiem;*. Weny życzę! ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Kastiel ty dupku....
    Mam nadzieję że Lyś przyjdzie do Lola i będzie wszystko ok :)

    OdpowiedzUsuń
  5. No generalnie ja troche podzielam zdanie kastiela bo ja bym jeszcze troche poczekala z nowym zwiazkiem xdd....ale powinni sb wyjasnij jak to bylo a nie on na nia najezdza od razu. No ale i tam go lof, pozdrawiam najlepsza pisarko:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest Kastiel.. :/ on nie czeka na wyjaśnienia haha dziękuje bardzo ❤️❤️❤️❤️

      Usuń