czwartek, 15 grudnia 2016

Rozdział 71

                Minęło kilka tygodni, natłok zadań szkolnych związanych z końcem semestru totalnie mnie przytłoczył. Musiałam zapanować nad nauką, próbami oraz spędzać wystarczająco dużo czasu z Carmen, która stała się prorodzinna...
-Na pewno nie możesz jechać z Nami? - spytałam wtulając się w nagi tors Lysandra.
-Mamy zjazd rodzinny, przepraszam. - mruknął gładząc mnie po ramieniu.
-Wiem. - jęknęłam rozczarowana.
-Baw się dobrze, ciężko pracowałaś w ostatnich tygodniach. - wplótł palce w moje włosy, bawiąc się nimi.
-Bez Ciebie to nie będzie to samo. - szepnęłam.
-Mam nadzieje. - odparł żartobliwie i zaczął mnie całować.
-Powinnam już iść. - wymruczałam spod jego ust.
-Mamy czas do rana. - mruknął, zachichotałam i oddałam pocałunek.
        Zmysłowość młodych ludzi nienasyconych sobą jest taka niecierpliwa. Chciałabym co chwilę wybuchać nowym płomieniem, spopielać się i rozpalać na nowo. Teraz, kiedy nic nie przeszkadzało mi czerpać do woli tego, co ofiarowywał mi Lysander, czułam się po prostu szczęśliwa. Patrzył na moją twarz, usta, oczy, na palcu zaplatał kosmyk włosów, drażnił swoją bliskością i brakiem pośpiechu. Podniecał mnie jego zapach, jak zawsze intensywny, trudny do określenia, przypominający najsłodszy z grzechów i mroczną stronę jego natury, podniecał wyraz jego oczu, bo patrzył na mnie palącym spojrzeniem, które wiele obiecywało. Podniecała sama myśl, że zaraz będziemy jednością. Znał już moje reakcje, chyba instynktownie był w stanie zgadnąć gdzie dotknąć, z jaką intensywnością, żebym czerpała z tego jak największą przyjemność. Jak zawsze widząc jego ciało nie mogłam oprzeć się myśli, że został stworzony, żeby kusić. Idealnie proporcjonalny, o gładkiej, porcelanowej skórze, pod którą przy każdym ruchu odznaczały się pięknie wyrzeźbione mięśnie...
          -Gotowa! - krzyknęła z łazienki Rozalia, szykowałyśmy się do niezapomnianej imprezy.
-Ja też! - odkrzyknęłam z pokoju.
-Chodźmy zanim Carmen wypyta chłopaków o każdy szczegół.. - Rozalia opierała się o framugę.
-Dokładnie! - parsknęłam śmiechem i pospieszyłyśmy na dół.
-No... laski. - pokiwał z aprobatą Armin.
-Sexy laski. - dorzucił Kentin, Carmen chrząknęła. - to znaczy elegancie damy.. - poprawił się Ken, jednocześnie drapiąc po głowie.
-Jedziemy. - przewróciłam oczami.
-Jeszcze raz, kto prowadzi? - zapytała Carmen.
-Armin, niedawno zdał prawo jazdy. - uśmiechnął się do niej Kentin.
         Impreza należała do udanych, bawiliśmy się świetnie. Razem z Rozalią wypiłyśmy po jednym drinku, nasze przeziębienia dawały się we znaki, więc nie pozwoliłyśmy sobie na więcej. Nasz braki postanowił nadrabiać Kentin, dodatkowo za każdym razem, gdy go widziałam, całował inną dziewczynę. Tańczyłam tylko z Rozą, nie pozwalałam zbliżyć się żadnemu facetowi. Część z nich nie chodziło tylko o taniec, a ja nie miałam nastroju na rozstrzyganie, kto, po co tutaj przyszedł.
-Wracamy? - zapytał Armin, było kilka minut po trzeciej, wszyscy ochoczo na to przystanęliśmy.
          Wydawało mi się, że czas stanął w miejscu, nie było to możliwe. Czas leniwie biegł przed siebie, to ja zostałam unieruchomiona.
Czasem odzyskiwałam przytomność, by chwile później znowu zanurzyć się w otchłani, czekałam aż dotknę dna, by móc się odbić i wypłynąć na powierzchnie, ale co jeśli ta otchłań nie miała dna?
-Czy z jej kręgosłupem wszystko w porządku? - znałam ten głos, ale nie potrafiłam go rozpoznać. Ponownie osunęłam się w przepaść.
Zaczęłam odczuwać upływ czasu, byłam w stanie go nawet liczyć, ale nie potrafiłam zmusić powiek, by się podniosły. Po raz kolejny usłyszałam głos, tym razem byłam pewna; należał do Carmen.
-Jest Pan pewien, że ten chłopak wyciągnął ją z tego samochodu?
-Tak, to chłopak ze zdjęcia, policja również z nim rozmawiała. - usłyszałam głęboki, męski głos.
       Nie byłam pewna ile czasu upłynęło, ale w końcu otworzyłam oczy. Natychmiast poraziło mnie jaskrawe światło.
-Loraine. - ten głos, rozpoznałabym wszędzie.
-Lysander. - zmusiłam się do wysiłku, pęcherzyki powietrza ułożyły się na moim języku i wypowiedziałam jego imię.
-Ciii.. wszystko jest dobrze. - poczułam jego dłoń na mojej skroni.
-Boże, Loraine. - do sali wpadła Carmen, szybko podeszła do łóżka i chwyciła moją dłoń. - Obudziłaś się.. - wyszeptała łamliwym głosem.
-Woda? - wychrypiałam.
-Poczekaj, zapytam lekarza. - Carmen pospiesznie opuściła pomieszczenie.
-Loraine, pamiętasz co się stało? - wyszeptał Lysander.
Przez chwile nie mogłam sobie przypomnieć, nagle w mojej głowie eksplodowały obrazy. Jechałam samochodem wraz z Rozalią, Arminem i Kentinem, razem z białowłosą nalegałyśmy, by podgłosili piosenkę lecącą w radiu, a potem pamiętam ogromny huk, samochód stracił przyczepność i kilka razy koziołkował. Odruchowo zacisnęłam palce, gdy przypomniałam sobie, jak mocno ściskałam wówczas rękę Rozalii. Z transu wyrwało mnie trzaśnięcie drzwi.
-Proszę kochanie, Twoja woda. Pij powoli. - Carmen podała mi plastikowy kubeczek.
-Mogę usiąść? - zapytałam, pokręciła głową.
-Nie skarbie, na razie nie. Pij ostrożnie. - pomogła mi trzymając moją głowę.
-Dziękuje. - oddałam jej kubek.
Pierwszy raz spojrzałam na Lysandra, jego piękne oczy wpatrywały się we mnie ze strachem. Miał ciemne worki pod oczami świadczące o jego niewyspaniu.
-Powinieneś iść się przespać. - powiedziałam cicho.
-Spałem. - pokazała na fotel stojący w rogu.
-To nie to samo, co łóżko. Nic mi nie jest, idź się prześpij. - nagle jego twarz przybrała gniewny wyraz.
-Słyszysz się? Nic Ci nie jest? - jego wybuch wywołał u mnie atak paniki, sprzęt pod który zostałam podłączona zaczął wydawać przeraźliwe piski.
-Wybacz, nie chciałem Cię denerwować. Miałem na myśli to, że nie potrzebuje snu. - jego twarz złagodniała.
-Potrzebujesz. - przejechałam palcami po zasinieniach pod jego oczami.
-Nie ruszę się stąd dopóki nie przyjdzie Twój tata.
-Tata? - moje oczy rozszerzyły się.
-Tak. Zrobił swoje przerwę, zmieniamy się. - wyjaśnił mi.
-Poznałeś tatę? - wydusiłam.
-Tak, niesamowity facet. - uśmiechnął się pod nosem.
-Chce go zobaczyć. - delikatnie poderwałam się góry. Przeszył mnie ostry ból w okolicy żeber.
-Loraine. - Carmen doskoczyła do mnie w jednej sekundzie.
-Dobrze. - wysyczałam.
-Nie możesz się ruszać. Zaraz przyjdzie lekarz.- jak na komendę przystojny około czterdziestolatek wszedł do sali.
-Witaj nazywam się doktor White. - uśmiechnął się i pstryknął długopisem.
-Dzień dobry.
-Jesteś Loraine, prawda? - pokiwałam głową, miał bardzo miły uśmiech, którym mnie obdarzył. - Pamiętasz, co się stało?
-Tak, chyba wszystko.
-Okej, ile masz lat? - wziął do ręki jakiś przyrząd wygadał, jak latarka.
-Siedemnaście.
-Jak ma na imię kobieta siedząca obok?
-Carmen.
-Kim jest?
-Moją ciocią.
-Odwiedzasz ją czasem?
-Ja z nią mieszkam. - oburzyłam się.
-Wiem, sprawdzam czy wszystko pamiętasz. Czasem przy wypadkach uszkodzeniu ulega tylko część naszej pamięci.
-Z moją wszystko jest okej. - burknęłam.
-Widzę. - tym razem uśmiechnął się szerzej.
-Gdzie są moi przyjaciele? - zapytałam z paniką w głosie.
-W sąsiednich salach, nic poważniejszego się nie stało. Mieliśmy problem z dziewczyną, Rozalią.
-Problem? - pobladłam.
-Tak, straciła sporo krwi, ale już wszystko dobrze. - dotknął mojego ramienia. - musimy wykonać usg biodra, miałaś je mocno stłuczone.
-Chwila, ile dni minęło? - nie potrafiłam sobie przypomnieć, kiedy tu trafiłam. Wypadek był w sobotę...
-Trzy. - odpowiedział mi lekarz.
-Ile?! - przeraziłam się, byłam nieprzytomna przez trzy dni?
-To normalne, zdarza się po wypadkach, szczególnie przy urazach głowy, jak u Ciebie. Odczuwasz ból w jakimś miejscu? - zaczął naciskać na moje ramiona, łokcie...
-Trochę. Z tyłu głowy. - dopiero teraz, gdy mijał początkowy szok, uświadomiłam sobie, jak bardzo mnie boli.
-Zaraz przyśle pielęgniarkę. Zdrowiej. - powiedział i opuścił sale.
-Powinnaś iść coś zjeść. - swoją wypowiedź Lysander skierował do Carmen.
-To zajmie chwile. - wytłumaczyła się.
-Posiedzę z nią. - uśmiechnął się do niej ciepło.
-W porządku. Wrócę za niedługo. - pocałowała mnie w czoło i wyszła. Zostaliśmy sami.
-A więc mówisz jej po imieniu? - prychnęłam.
-Tak. - przyznał.
Siedzieliśmy w ciszy, zegar na ścianie miarowo tykał.
-Bałem się. - głos Lysandra przerwał ciszę.
-Czego?
-Tak strasznie się bałem, że już Cię nie zobaczę. Gdy do mnie zadzwonili myślałem, że zwariuje. - gdy o tym mówił, jego twarz przybrała posępny wyraz, jakby zestarzał się o kilka lat.
-Nic mi nie jest.. nic poważnego. - poprawiłam się przypominając sobie jego ostatni wybuch.
-Dziękuje za to Bogu każdego dnia od wypadku. - chwycił moją dłoń, miał takie  ciepłe ręce.
-Lysander ja.. nie wszystko pamiętam. - ufałam mu, wiedziałam, że mogę mu wszystko powiedzieć.
-To znaczy? - przeraził się.
-O wypadku, nie potrafię sobie przypomnieć kilku rzeczy.
-Och to. Może z czasem sobie przypomnisz, jak na razie szok jeszcze nie minął. - głaskał wierzchnią stronę mojej dłoni.
-Z nimi na pewno wszystko dobrze? Jak Rozalia?
-Rozmawiałem z nią, wszystko w porządku, jest tylko posiniaczona, nic nie ma złamane. - pocieszył mnie.
-A chłopaki?
-Armin wygląda średnio, ma podbicie pod okiem i rozcięte czoło. Możliwe nawet, że będzie wyglądał, jak Harry Potter. - zażartował, uśmiechnęłam się. - A Kentin ma złamaną kość udową, kilka żeber.. - zaczął wymieniać.
-A jaką mnie postawiono diagnozę? - skrzywiłam się, zdenerwowało mnie, że nikt mi o tym nie powiedział.
-Wstrząs mózgu, ukruszone dwa żebra. - znowu zesmutniał.
-Miałam szczęście. - uśmiechnęłam się blado.
-Poniekąd. - przyznał. - nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby coś ci się stało. - wiedziałam, że miał na myśli coś poważniejszego niż kilka urazów.
-Przestań. Nie masz wpływu na to, co się ze mną stanie. Możliwe, że gdy stąd wyjdziemy przejedzie mnie autobus. Nigdy nie wolno ci obwiniać się za to, co mi się przytrafiło. Masz żyć dalej. - mocno ścisnęłam jego dłoń.
-Ale.. - chciał zaprotestować.
-Nie ma żadnego ale. - warknęłam. - nie wolno ci się obwiniać i już.
-Mogłem zostać, mogłem jechać z wami. - jego tok myślenia był chaotyczny.
-Tak i leżeć obok mnie? - wskazałam na szpitalne łóżko.
-Masz racje. - skrzywił się.
-Cieszmy się tym, co mamy. - wyciągnęłam szyje, co skutkowało bólem w żebrach.
-Tak, powinniśmy. - przybliżył się i delikatnie mnie pocałował. Wdychałam słodki zapach Lysandra...
Od ust chłopaka oderwał mnie dźwięk otwieranych drzwi, spodziewałam się zobaczyć ojca i zachichotałam spoglądając w stronę drzwi. Nagle mój uśmiech zbladł, cały wszechświat się zatrzymał, do około nie istniało nic- nie było Lysa, szpitala, nie było niczego... prawie. Byłam ja i para czekoladowych oczu - Kastiel.



8 komentarzy:

  1. To było takie... niespodziewane. Wypadek, a potem Kastiel... Jeśli widział jak się całują, to może być z tego niezła drama. Strasznie ciekawy i na prawdę dobry rozdział, nie mogę się doczekać kolejnego. Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje, ja uwielbiam niespodzianki i akcje, więc i Wam je funduje haha :D

      Usuń
  2. Znajdę cię i zniszczę !! :(
    Właśnie w takim momencie gdy ich związek się super rozkwitł ?!
    Ale rozdział zajebisty :D
    Życzę weny i chęci do pisania :*
    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Nawet nie wiesz jak się cieszę , że Kastiel się pojawił. Rozdział niesamowity. Pozdrawiam i życzę weny kochana <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I teraz mysle sobie tak
      .co bedzie dalej? No bo kocham kasa i zawsze u mnie jest pierwszy ale lol moze wybrac inaczej hmmmm czekam:*

      Usuń
  4. I mój Boże !! ;o . Kastiel wrócił ? ;po.
    Aż jestem ciekawa co będzie dalej ;*

    OdpowiedzUsuń