W południe wybrałam się z ciocią i Rozalią na zakupy. Obeszłyśmy wszystkie sklepy, jakie były w galerii i poszłyśmy na kawę. Ja i Rozalia zamówiłyśmy latte, a ciocia Carmen espresso.
-Zmęczyłam się. - stwierdziła Rozalia, opierając się o oparcie fotela w kawiarni.
-Mini maraton. - dodałam z uśmiechem.
-Co to dla was? Ja już nie mam dwudziestu lat. - zażartowała ciocia.
-Za to figurę lepszą niż nie jedna osiemnastka. - Roza pokiwała głową z uznaniem.
-Przesadzasz... - ciocia wydawała się uradowana tym komentarzem.
Po wspólnym dniu, zaprosiłam Rozalię do siebie, siedziałyśmy właśnie w moim pokoju.
-Kastiel mnie pocałował. - szepnęłam.
-Kiedy? - Rozalia byś szczerze zdziwiona.
-Pierwszy raz na wycieczce, drugi raz wczoraj.
-Coś jest miedzy wami?
-Nie, to znaczy, lubię go, ale nie jestem pewna, czy coś do niego czuję. Przy nim czuje się niepewnie, to nie materiał na związek. - wreszcie powiedziałam to na głos.
-Nie musicie od razu brać ślubu. - Rozalia patrzyła na mnie lekko oburzona.
-Wiem. Co nie zmienia faktu, że poczucie bezpieczeństwa jest ważne, szczególnie w moim przypadku.
-Nigdy nie opowiadałaś o swoich rodzicach, dlaczego właściwie mieszkasz tutaj z Carmen? - białowłosa patrzyła na mnie z zaciekawieniem, poczułam się zakłopotana. - przepraszam, nie musisz nic mowić. - wydawała sie zawstydzona.
-Nie, nie, jest okej. Pewnego dnia ci opowiem coś więcej. - uśmiechnęłam się sztucznie.
-Wracając do Kastiela, może powinnaś dać mu szansę. Ja i Leo, od początku wiedzieliśmy, że jesteśmy sobie pisani. - dodał triumfalnie.
-Ty i on tworzycie zgraną parę. - pochwaliłam. - ale ja i Kastiel to byłaby para z piekła rodem. - sprecyzowałam.
-Byłoby ciekawie...
-I to jeszcze jak... - tym zakończyłam temat Kasa. Rozmawiałyśmy jeszcze chwilę, a potem Rozalia poszła do domu.
Następnego dnia w szkole, siedzieliśmy na historii. Pan Welsh zaczął:
-Za tydzień jest test, mam nadzieje, że pamiętacie. Od tego zależy, czy zaliczycie semestr. Egzamin poprawkowy przygotowany zostanie miesiąc pózniej, jeśli i jego nie zdacie, powtórzycie semestr w wakacje, powodzenia w nauce. - zadzwonił dzwonek na przerwę. Wszyscy ruszyli do wyjścia.
-Fajnie, mam tydzień na nauczenie się całego semestru. - mruknęła Rozalia, a Viola i Kim jej przytaknęły.
-Przesadzasz, większość z tego wałkujemy od początku przygody z historią. - powiedziałam i uśmiechnęłam się pokrzepiająco.
-Przygody - prychnęła Roza.
-Łatwo ci mówić, masz pamięć fotograficzną, to trochę ułatwia, dodatkowo jesteś dobra z historii, nie to co my, tłuki, zakały klasy. - powiedziała Kim. Dołączyli do nas chłopcy.
-Jak nie zdam to matka odetnie mnie od funduszy, bez funduszy nie ma fajek, imprez.. - Kas zaczął swoją wyliczankę.
-Jeśli ja nie zdam, to rodzice każą mi się przeprowadzić znowu na wieś. - Lysander się skrzywił.
-A ja zdam na pewno. - dodał z wyższością Nataniel.
-Mnie to w sumie nie obchodzi, bez spiny są drugie terminy. - zażartował Kentin.
-Jako bliźniacy powinniśmy móc rozwiązywać jeden test razem. - Armin i jego genialne pomysły.
-To nie taki głupi pomysł! Zapytajmy czy możemy! - Alexy podłapał ten idiotyzm.
-Pogięło Was..- mruknęła Rozalia i odeszła w przeciwnym kierunku niż my.
Mieliśmy akurat długą przerwę i postanowiłam z niej skorzystać. Wyszłam na dwór zapalić, spotkałam tam Kastiela.
-LOL. - zaczął.
-Co? - nie chciało mi się z nim gadać.
-Pomożesz mi? - nie wierzyłam w to, że użył jakiekolwiek odmiany słowa pomoc.
-Z czym? Naruszanie przestrzeni osobistej masz opanowane do perfekcji. - syknęłam.
-Potrzebuję pomocy z historia. Nie mogę zawalić testu. Zrób to. - nalegał.
-W porządku, ale pod warunkiem, że powiesz proszę. - na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
-Proszę. - wykrztusił, widać było że nigdy nie musi o nic prosić.
-Zgoda, zaczniemy jutro. Widzimy się u mnie, po szkole. - rzuciłam na odchodne.
Reszta dnia minęła spokojnie, oczywiście zapowiedziano inne testy, ale o te raczej nikt się nie bał, historia była piętą achillesową naszej klasy. Wróciłam do domu, zjadłam obiad, pomogłam cioci w wpisywaniu wyników sprzedaży i poszłam na spacer. Szłam po parku, zauważyłam przed sobą wysokiego chłopaka, o białych włosach. Rozpoznałam w nim Lysandra. Pobiegłam do niego.
-Cześć! - ciepły wieczór sprzyjał serdeczności.
-O witaj, nie zauważyłem cię wcześniej. - przywitał się grzecznie.
-To dlatego, że szłam za tobą, mam nadzieje, że nie przeszkadzam.
-Nie, nie. Właśnie coś zapisywałem, trochę się zamyśliłem...-zaśmiał się cicho.
-Często tu przychodzisz? -zapytałam, nie wiedziałam, o czym mam z nim rozmawiać.
-Tak, prawie codziennie. Nigdy nie miałem okazji cię zapytać, czy nie żałujesz decyzji o przeprowadzce?
-Nie, raczej nie. Moja sytuacja jest... Skomplikowana. - czułam się przy nim pewnie, wiedziałam, że nie muszę udawać silnej psychicznie, on rozumiał.
-Wiem, jak to jest mieszkać z dala od rodziców. - oczywiście, że wiedział.
-Ta, czasem ich brakuje. - dodałam.
-Zaczęłaś przygotowania do testu? - zmienił temat.
-Nie i nie zamierzam, to znaczy, obiecałam Kasowi, że mu pomogę. - nie było sensu tego ukrywać.
-Nie bój się, nie wyglada, ale szybko się uczy. - powiedział z uśmiechem, widać, że chciał pozostać lojalny wobec przyjaciela.
-Będzie, jak będzie. Najwyżej wyniosą mnie w kaftanie. - zażartowałam.
-Poproś o pokój z oknem. - dorzucił Lys.
-I tak bedą kraty.. - dodałam.
-Ale przynajmniej coś będziesz widzieć. - puścił mi oczko. - mógłbym cię wtedy odwiedzać, stać pod oknem i śpiewać ballady - zaśmiał się.
-Jak Romeo i Julia. - skomentowałam.
-Jak Lysander i Loraine. - nie było w tym zdaniu żadnej obietnicy, wyznania, czegokolwiek, ale moje serce i tak zabiło szybciej. Porównał nas do Romeo i Julii. Odebrało mi mowę.
-Tak na marginesie czytałaś Romeo i Julię? - chyba próbował wyrwać mnie z zaćmienia mózgowego.
-Tak, kto tego nie czytał? - najsławniejszy romans.
-Są tacy, uwierz. - uśmiechnął się. Zaczynało robić się ciemno, postanowiłam, że pójdę już do domu.
-Muszę iść, do jutra. - pożegnałam się i obróciłam.
-Poczekaj, odprowadzę cię. - było to bardzo miłe z jego strony. - zimno ci. - nie było to pytanie.
-Nie. Jest okej. - brzmiałabym wiarygodniej, gdyby moje zęby nie stukały o siebie. Rany, jak wychodziłam było dużo cieplej.
-Masz. - zarzucił mi swoją kurtkę na ramiona.
-Ale tobie będzie zimno. - pokręcił przecząco głowa. - dziękuje. Szliśmy w kierunku mojego domu, wesoło rozmawiając, pod domem oddałam mu kurtkę.
-Jeszcze raz dziękuje. Uratowałeś mnie przed przeziębieniem. - dodałam.
-Nie ma za co. - pochylił się i delikatnie musnął mój policzek. - halo?! Co tu się wyprawia, nie sądziłam, że taka osoba, jak on zbierze się na odwagę. Weszłam pospiesznie do domu.
Kochani, dziękuje, że czytacie, to dla mnie wiele znaczy. Na początku sądziłam, że nikt tego nie będzie czytał. Jeśli macie swoje blogi to podlinkujcie mi na dole, obojętnie o jakiej tematyce ❤️
poniedziałek, 30 maja 2016
sobota, 28 maja 2016
Rozdział 13
Biegłam przed siebie, czułam wiatr smagający moją twarz, słyszałam muzykę ze słuchawek, powoli odczuwałam zmęczenie, nie przestawałam jednak biec. Kiedyś sporo biegałam, prawie codziennie. Zmieniło się to wraz z...
-Auć! - poczułam silne uderzenie o kogoś. - przepraszam bardzo, nie chciałam, trochę się zamyśliłam. - przede mną stał Kastiel.
-Uważaj, jak biegasz bo poturbujesz jakiegoś pięciolatka.- na jego twarzy widniał, tak dobrze mi znany uśmieszek.
-Ha, ha , ha, zabawny jesteś. - przewróciłam oczami.
-Od kiedy ty biegasz? Gdzie są szpilki? Dzisiaj międzynarodowy dzień różowego? - popatrzył na moje buty i koszulkę.
-Różowy to taki.. Ciepły kolor, wiesz pełen życia. Zresztą po co ci to tłumacze, nie zrozumiesz. - odpowiedziałam mu. - a Ty terroryzujesz starsze panie? Kradniesz dzieciom lizaki? Czy po prostu wyszedłeś na spacer? - zapytałam ze słodkim uśmiechem. On może mi dogryzać, a ja jemu nie? Niedoczekanie.
-Tak spycham staruszki z krawężnika, dobra zabawa, powinnaś spróbować. - zaśmiał się. - tak na poważnie to przyszedłem z psem na spacer. Powinnaś go juz kojarzyć. - faktycznie, miał psa, Demona.
-No to miłego dnia. - próbowałam go ominąć.
-Czekaj, czekaj. Może faktycznie przejdziemy się i pogadamy? - zapytał i przekręcił delikatnie głowę.
-Może innym razem, spieszę się. - wyminęłam go.
-Dzisiaj wieczorem idziemy do klubu, wpadnij! - krzyknął.
-Może tak, może nie. - zaczęłam biec w stronę domu.
Pani Emeryll przyszykowała śniadanie, zjadłam je w towarzystwie cioci i Michaela, poinformowałam ich o możliwym wyjściu do klubu, ciocia o dziwo przystała na moją propozycje bez pouczającej gadki. Po śniadaniu poszłam pod prysznic, napisałam zaległy esej i zajęłam się czytaniem książki. W międzyczasie zadzwoniła do mnie Rozalia i uzgodniłyśmy, że idziemy do klubu, przyda nam się trochę rozrywki. Wieczorem byłam gotowa do wyjścia, czekałam na Michaela, który miał mnie zawieźć na miejsce. Ubrałam wysokie, czarne szpilki, czarne, koronkowe szorty i biała bluzkę, odkrywającą ramiona. Włosy spięłam w wysoki, koński ogon, wykonałam pospiesznie makijaż. O 21 byłam pod klubem, gdzie czekała na mnie Rozalia i Leo. Przywitałam się z nimi, weszliśmy do ogromnego pomieszczenia. Białowłosa szybko zauważyła Lysandra, który razem z innymi siedział w jednym z boxów.
-Cześć wszystkim. - przywitałam się.
-O, cześć, szybko jesteście. - odpowiedziała mi Viola.
-Bylibyśmy szybciej, gdyby Loraine się nie spóźniła. - zażartował Leo i zaproponował Rozie taniec. Wszyscy patrzyli przez chwile na ich sylwetki znikające pośród tłumu. Dosiadłam się do reszty, siadając obok Kim. Zagaiłam ją rozmową.
-Jak spędziłaś dzisiejszy dzień?
-Może nie wiesz, ale mam młodsze rodzeństwo, zajmowałam się nimi. - odpowiedziała.
-Na prawdę? Ile mają lat? - nie wiedziałam, że Kim na rodzeństwo.
-Siostra cztery, a brat osiem. Istne diabły. Małe Kastiely.. - zaśmiałyśmy się obie z jej żartu. Przy stole toczyło się wiele rozmów równocześnie.
-O wilku mowa. - szepnęła Kim. Podążyłam za jej wzrokiem i zobaczyłam Kastiela, szedł w naszym kierunku z piwem w ręce.
-Siema ludzie. - powiedział i usiadł koło Lysandra. Zobaczyłam, że w kącie sali stoi Kentin. Postanowiłam do niego podejść. Przedzierałam się przez ludzką masę.
-Cześć, nie wiedziałam, że przyjdziesz. - powiedziałam do niego i cmoknęłam w policzek.
-Tak wyszło. - odpowiedział z uśmiechem. - może piwo? - zaproponował, zgodziłam się i poszliśmy w stronę baru, zamówiliśmy dwa piwa.
-Patrz na tych ludzi. - zaczął. - przyszli tu odreagować stres codziennego dnia, odpocząć od problemów, niektórzy żeby się napić - wskazał na dziewczynę pod ścianą, ledwo stała - inni po to, by poznać kogoś nowego. - pokazał na chłopaka zagadującego młodą dziewczynę. - a jeszcze inni to my. - zakończył swój monolog z uśmiechem.
-Więc po co tu jesteśmy? - zapytałam.
-Jak to po co? Po to żeby pokazać innym, jak dobrze się dogadujemy. - skrzywił się.
-Co jest? - widziałam, że coś go gnębi.
-Nic, pogadamy o tym potem. - odpowiedział i pociągnął spory łyk piwa.
-Nic czy pogadamy o tym potem? To różnica. - podkreśliłam. - możesz mi ufać. - by wzmocnić swoją deklaracje, ścisnęłam jego rękę.
-Pogadamy potem, a teraz chodź. - pociągnął mnie za rękę. Wyszliśmy na parkiet, tańczyliśmy do szybkiej piosenki, która po chwili zmieniła się w coś bardziej zmysłowego. Tańczyliśmy osobno, ale jednak razem, co chwile nasze ciała ocierały się o siebie, jego ręce były tam, gdzie za chwile miały znaleźć się moje biodra. Dla postronnego obserwatora musieliśmy wyglądać jak para, albo przynajmniej osoby, które tańczyły ze sobą wiele, wiele razy. Prawda była taka, że to nasz pierwszy taniec, nie licząc poprzedniej piosenki. Czułam na karku jego oddech, gdy opierałam się o jego klatkę piersiowa, czułam bicie serca. Po kilku piosenkach poszliśmy usiąść.
Ekipa przy stoliku bacznie nam się przyglądała, usiadłam koło Rozali i szepnęłam:
-Co jest?
-Wszyscy obserwowali ciebie i Kentina, byliście bardzo synchronizowani. - odpowiedziała mi.
-To dziwne, pierwszy raz ze sobą tańczyliśmy. - przyznałam szczerze.
-Nie ważne, który, ważne jak. - podsumowała Rozalia.
Większość osób piła piwo lub drinki. Rozmowy toczyły się dalej, a ja rozmyślałam nad Kentinem, nagle odezwał się Nataniel, nawet nie zauważyłam, kiedy przyszedł.
-Niezle tańczysz Loraine, ty Ken zreszta też. - uśmiechnął się serdecznie.
-Kiedyś nie tańczyłem, pare lat temu nie zobaczyłbyś mnie w takim miejscu ani nie podejrzewał, że może kiedykolwiek się wybiorę. - Kentin uśmiechał się szeroko.
-Jak to? - zapytał Kastiel. - wyglądasz na mistrza. - mówił to z ironią.
-Byłem okularnikiem, wiecznie i beznadziejnie zakochanym w LOL, to było żałosne, latałem za nią, jak piesek za piłką. I na dodatek miałem jakieś metr pięćdziesiąt. - roześmiał się, a wszyscy patrzyli na niego z niedowierzaniem. Rozalia wygladała, jakby zjadła coś niesmacznego.
-Przeszłość ma najmniejsze znaczenie, ważne co jest teraz. - podniosłam do góry piwo, Kastiel dobił butelką do mojej.
Po kilku minutach, Kastiel wyciągnął do mnie rękę.
-Idziesz? - patrzył na mnie z wyczekiwaniem. Podałam mu dłoń. Ruszyliśmy na parkiet, piosenka była równie szybka, jak pierwsza, do której tańczyłam z Kenem. O dziwo Kas okazał się równie dobrym tancerzem. Ale jak mogłoby być inaczej? Jak osoba tak pewna siebie mogłaby nie umieć tańczyć? Jeśli czujesz się pewnie we własnym ciele to potrafisz go użyć. Tańczyliśmy przesuwając się w głąb sali, nie widziałam już znajomych, laserowe światła skutecznie utrudniały mi orientacje w terenie. Kastiel pochylił się i szepnął mi do ucha:
-Miałaś racje, te szpilki są świetne, wole cię w tym wydaniu. W trampkach wyglądasz jak krasnalek ogrodowy. - zignorowałam jego komentarz. On jednak kontynuował. - udajesz, że nic się nie wydarzyło. Nie pocałowałem cię tak?
-Tak. To było, jak akt fizycznej przemocy. - próbowałam przekrzyczeć muzykę. - nie traktuje tego, jako pocałunek. Zanim zdążyłam dodać coś jeszcze Kastiel pochylił się i pocałował mnie po raz drugi, tym razem było inaczej. Był bardziej pewny, natarczywy i zachłanny w tym, co robił. Wykorzystał swoją szanse maksymalnie, pozostawiając mnie bez tchu. Pocałunek był dłuższy niż poprzedni, mogłam go odepchnąć, ale tego nie zrobiłam. Mogłam go uderzyć, uciec... Kiedy odsunął się ode mnie krzyknął:
-Skoro udajesz, że to się nie stało, to ja ci udowodnię, że było inaczej. - denerwowała mnie jego pewność siebie, nie byłam szarą myszką, ale ja nie naruszałam niczyjej przestrzeni osobistej. Ze wściekłości ruszyłam w tłum ludzi i zlokalizowałam stolik, przy którym siedzieliśmy. Wszyscy zbierali się już do wyjścia, nie chciałam zostać sama. Napisałam sms'a do Michaela i po kilku minutach był już pod klubem.
Nie odzywaliśmy się całą drogę w samochodzie, wchodząc do domu poszłam prosto na górę, nie zwróciłam uwagi na ciocie, która pracował w tym czasie na komputerze. Wskoczyłam pod prysznic, na policzkach poczułam gorące łzy. Usiadłam na kafelkach, strumień wody smagał moje plecy, płakałam. Były to łzy wściekłości. Cały czas czułam na sobie jego usta, jego spojrzenie. Nie chcąc dłużej o tym myśleć położyłam się do łóżka. Zasnęłam, zmęczona całym dniem, zuchwałością Kastiela.
-Auć! - poczułam silne uderzenie o kogoś. - przepraszam bardzo, nie chciałam, trochę się zamyśliłam. - przede mną stał Kastiel.
-Uważaj, jak biegasz bo poturbujesz jakiegoś pięciolatka.- na jego twarzy widniał, tak dobrze mi znany uśmieszek.
-Ha, ha , ha, zabawny jesteś. - przewróciłam oczami.
-Od kiedy ty biegasz? Gdzie są szpilki? Dzisiaj międzynarodowy dzień różowego? - popatrzył na moje buty i koszulkę.
-Różowy to taki.. Ciepły kolor, wiesz pełen życia. Zresztą po co ci to tłumacze, nie zrozumiesz. - odpowiedziałam mu. - a Ty terroryzujesz starsze panie? Kradniesz dzieciom lizaki? Czy po prostu wyszedłeś na spacer? - zapytałam ze słodkim uśmiechem. On może mi dogryzać, a ja jemu nie? Niedoczekanie.
-Tak spycham staruszki z krawężnika, dobra zabawa, powinnaś spróbować. - zaśmiał się. - tak na poważnie to przyszedłem z psem na spacer. Powinnaś go juz kojarzyć. - faktycznie, miał psa, Demona.
-No to miłego dnia. - próbowałam go ominąć.
-Czekaj, czekaj. Może faktycznie przejdziemy się i pogadamy? - zapytał i przekręcił delikatnie głowę.
-Może innym razem, spieszę się. - wyminęłam go.
-Dzisiaj wieczorem idziemy do klubu, wpadnij! - krzyknął.
-Może tak, może nie. - zaczęłam biec w stronę domu.
Pani Emeryll przyszykowała śniadanie, zjadłam je w towarzystwie cioci i Michaela, poinformowałam ich o możliwym wyjściu do klubu, ciocia o dziwo przystała na moją propozycje bez pouczającej gadki. Po śniadaniu poszłam pod prysznic, napisałam zaległy esej i zajęłam się czytaniem książki. W międzyczasie zadzwoniła do mnie Rozalia i uzgodniłyśmy, że idziemy do klubu, przyda nam się trochę rozrywki. Wieczorem byłam gotowa do wyjścia, czekałam na Michaela, który miał mnie zawieźć na miejsce. Ubrałam wysokie, czarne szpilki, czarne, koronkowe szorty i biała bluzkę, odkrywającą ramiona. Włosy spięłam w wysoki, koński ogon, wykonałam pospiesznie makijaż. O 21 byłam pod klubem, gdzie czekała na mnie Rozalia i Leo. Przywitałam się z nimi, weszliśmy do ogromnego pomieszczenia. Białowłosa szybko zauważyła Lysandra, który razem z innymi siedział w jednym z boxów.
-Cześć wszystkim. - przywitałam się.
-O, cześć, szybko jesteście. - odpowiedziała mi Viola.
-Bylibyśmy szybciej, gdyby Loraine się nie spóźniła. - zażartował Leo i zaproponował Rozie taniec. Wszyscy patrzyli przez chwile na ich sylwetki znikające pośród tłumu. Dosiadłam się do reszty, siadając obok Kim. Zagaiłam ją rozmową.
-Jak spędziłaś dzisiejszy dzień?
-Może nie wiesz, ale mam młodsze rodzeństwo, zajmowałam się nimi. - odpowiedziała.
-Na prawdę? Ile mają lat? - nie wiedziałam, że Kim na rodzeństwo.
-Siostra cztery, a brat osiem. Istne diabły. Małe Kastiely.. - zaśmiałyśmy się obie z jej żartu. Przy stole toczyło się wiele rozmów równocześnie.
-O wilku mowa. - szepnęła Kim. Podążyłam za jej wzrokiem i zobaczyłam Kastiela, szedł w naszym kierunku z piwem w ręce.
-Siema ludzie. - powiedział i usiadł koło Lysandra. Zobaczyłam, że w kącie sali stoi Kentin. Postanowiłam do niego podejść. Przedzierałam się przez ludzką masę.
-Cześć, nie wiedziałam, że przyjdziesz. - powiedziałam do niego i cmoknęłam w policzek.
-Tak wyszło. - odpowiedział z uśmiechem. - może piwo? - zaproponował, zgodziłam się i poszliśmy w stronę baru, zamówiliśmy dwa piwa.
-Patrz na tych ludzi. - zaczął. - przyszli tu odreagować stres codziennego dnia, odpocząć od problemów, niektórzy żeby się napić - wskazał na dziewczynę pod ścianą, ledwo stała - inni po to, by poznać kogoś nowego. - pokazał na chłopaka zagadującego młodą dziewczynę. - a jeszcze inni to my. - zakończył swój monolog z uśmiechem.
-Więc po co tu jesteśmy? - zapytałam.
-Jak to po co? Po to żeby pokazać innym, jak dobrze się dogadujemy. - skrzywił się.
-Co jest? - widziałam, że coś go gnębi.
-Nic, pogadamy o tym potem. - odpowiedział i pociągnął spory łyk piwa.
-Nic czy pogadamy o tym potem? To różnica. - podkreśliłam. - możesz mi ufać. - by wzmocnić swoją deklaracje, ścisnęłam jego rękę.
-Pogadamy potem, a teraz chodź. - pociągnął mnie za rękę. Wyszliśmy na parkiet, tańczyliśmy do szybkiej piosenki, która po chwili zmieniła się w coś bardziej zmysłowego. Tańczyliśmy osobno, ale jednak razem, co chwile nasze ciała ocierały się o siebie, jego ręce były tam, gdzie za chwile miały znaleźć się moje biodra. Dla postronnego obserwatora musieliśmy wyglądać jak para, albo przynajmniej osoby, które tańczyły ze sobą wiele, wiele razy. Prawda była taka, że to nasz pierwszy taniec, nie licząc poprzedniej piosenki. Czułam na karku jego oddech, gdy opierałam się o jego klatkę piersiowa, czułam bicie serca. Po kilku piosenkach poszliśmy usiąść.
Ekipa przy stoliku bacznie nam się przyglądała, usiadłam koło Rozali i szepnęłam:
-Co jest?
-Wszyscy obserwowali ciebie i Kentina, byliście bardzo synchronizowani. - odpowiedziała mi.
-To dziwne, pierwszy raz ze sobą tańczyliśmy. - przyznałam szczerze.
-Nie ważne, który, ważne jak. - podsumowała Rozalia.
Większość osób piła piwo lub drinki. Rozmowy toczyły się dalej, a ja rozmyślałam nad Kentinem, nagle odezwał się Nataniel, nawet nie zauważyłam, kiedy przyszedł.
-Niezle tańczysz Loraine, ty Ken zreszta też. - uśmiechnął się serdecznie.
-Kiedyś nie tańczyłem, pare lat temu nie zobaczyłbyś mnie w takim miejscu ani nie podejrzewał, że może kiedykolwiek się wybiorę. - Kentin uśmiechał się szeroko.
-Jak to? - zapytał Kastiel. - wyglądasz na mistrza. - mówił to z ironią.
-Byłem okularnikiem, wiecznie i beznadziejnie zakochanym w LOL, to było żałosne, latałem za nią, jak piesek za piłką. I na dodatek miałem jakieś metr pięćdziesiąt. - roześmiał się, a wszyscy patrzyli na niego z niedowierzaniem. Rozalia wygladała, jakby zjadła coś niesmacznego.
-Przeszłość ma najmniejsze znaczenie, ważne co jest teraz. - podniosłam do góry piwo, Kastiel dobił butelką do mojej.
Po kilku minutach, Kastiel wyciągnął do mnie rękę.
-Idziesz? - patrzył na mnie z wyczekiwaniem. Podałam mu dłoń. Ruszyliśmy na parkiet, piosenka była równie szybka, jak pierwsza, do której tańczyłam z Kenem. O dziwo Kas okazał się równie dobrym tancerzem. Ale jak mogłoby być inaczej? Jak osoba tak pewna siebie mogłaby nie umieć tańczyć? Jeśli czujesz się pewnie we własnym ciele to potrafisz go użyć. Tańczyliśmy przesuwając się w głąb sali, nie widziałam już znajomych, laserowe światła skutecznie utrudniały mi orientacje w terenie. Kastiel pochylił się i szepnął mi do ucha:
-Miałaś racje, te szpilki są świetne, wole cię w tym wydaniu. W trampkach wyglądasz jak krasnalek ogrodowy. - zignorowałam jego komentarz. On jednak kontynuował. - udajesz, że nic się nie wydarzyło. Nie pocałowałem cię tak?
-Tak. To było, jak akt fizycznej przemocy. - próbowałam przekrzyczeć muzykę. - nie traktuje tego, jako pocałunek. Zanim zdążyłam dodać coś jeszcze Kastiel pochylił się i pocałował mnie po raz drugi, tym razem było inaczej. Był bardziej pewny, natarczywy i zachłanny w tym, co robił. Wykorzystał swoją szanse maksymalnie, pozostawiając mnie bez tchu. Pocałunek był dłuższy niż poprzedni, mogłam go odepchnąć, ale tego nie zrobiłam. Mogłam go uderzyć, uciec... Kiedy odsunął się ode mnie krzyknął:
-Skoro udajesz, że to się nie stało, to ja ci udowodnię, że było inaczej. - denerwowała mnie jego pewność siebie, nie byłam szarą myszką, ale ja nie naruszałam niczyjej przestrzeni osobistej. Ze wściekłości ruszyłam w tłum ludzi i zlokalizowałam stolik, przy którym siedzieliśmy. Wszyscy zbierali się już do wyjścia, nie chciałam zostać sama. Napisałam sms'a do Michaela i po kilku minutach był już pod klubem.
Nie odzywaliśmy się całą drogę w samochodzie, wchodząc do domu poszłam prosto na górę, nie zwróciłam uwagi na ciocie, która pracował w tym czasie na komputerze. Wskoczyłam pod prysznic, na policzkach poczułam gorące łzy. Usiadłam na kafelkach, strumień wody smagał moje plecy, płakałam. Były to łzy wściekłości. Cały czas czułam na sobie jego usta, jego spojrzenie. Nie chcąc dłużej o tym myśleć położyłam się do łóżka. Zasnęłam, zmęczona całym dniem, zuchwałością Kastiela.
Rozdział 12
Siedzieliśmy w małym kręgu: ja, Lys i bliźniacy, przed nami ułożone były zdjęcia.
-Co to może być? - zapytał Armin.
-Nie wiem.. Ciekawe czy wszyscy maja to samo.- zastanowił sie Alexy.
-Pewnie tak, mieliśmy sie ścigać po skarb.
-Informacja będzie cenniejsza, niż wszystko inne...- zaczął Lys.
-Wiem! - krzyknęliśmy równo. - mów pierwsza. - uprzejmie ustąpił mi białowłosy.
-My mamy cztery zdjęcia, każda inna grupa też i zakładam, że każda ma inne. Musimy się dowiedzieć od pozostałych, co mają, a potem ruszyć szybko do tego miejsca. - wyjaśniłam.
-Mam pomysł. - mruknął Armin. - troje z nas pójdzie do innych grup i postara się wydobyć z nich informację, trzeba to rozegrać strategicznie. LOL pójdziesz do Kastiela, lubi Cię. Lysander do Rozalii, ty wyciągniesz od niej wszystko. Alexy ty pogadaj z Kevinem. Ktoś z was musi zagadać do jeszcze jednej osoby z grupy czarnych. Ja tu zaczekam, wy udawajcie, że tylko sie przechadzacie, kto się domyśli krzyczy, a ja ruszam, wy za mną. Dobre co nie? - Armin wydawał sie podekscytowany. Wszyscy zgodziliśmy sie i ruszyliśmy do swoich celów.
Podeszłam do Kastiela.
-Eh to zadanie jest beznadziejne, jakieś głupie zdjęcia..- zaczęłam.
-Wiem to średnie. - powiedział.
-Znaleźliśmy cztery zdjęcia, lalkę, balon, piramidę i liście. Co to ma ze sobą wspólnego? - skłamałam.
-Wy chociaż macie wszystkie cztery, przez blond debila mamy tylko trzy. Jakiś kran, deski i łódkę. - mruknął.
-Nic nie rozumiem, nie chce mi się już nawet myśleć. Muszę wrócić znaleźć moją grupę, ty też pomóż swojej. Dyrekcja nie wypuści nas dopóki nie skończymy. - powiedziałam i pomachałam mu przyjaźnie. Jednocześnie udawałam, że nasz pocałunek nie miał miejsca. Podeszłam do grupy czarnych dowiedzieć się, o ich obrazkach, zastosowałam tą samą taktykę, co poprzednio. Oni także mieli obrazki. Wyglada na to, że wszystkie grupy mają to samo, a skoro tak jest, to istnieje tylko jedno prawidłowe miejsce. Deski, łódka, kran... Okej dwie z nich kojarzą się z wodą, a deski z mostem. To beznadziejne. Nagle mnie oświeciło i krzyknęłam:
-Armin, molo!! - wydarłam się na całe gardło. Chłopak zaczął biec, a ja i moja grupa za nim. Pozostali patrzyli na siebie przez chwilę i pobiegli za nami. Był to morderczy wyścig. Zatrzymaliśmy się na molo, jakimś cudem dogoniłam Armina. Stał tam mały rowerek wodny.
-Wsiadaj! - krzyknął. Wskoczyłam na pokład. Zaczęliśmy pedałować w stronę małej wysepki. Widzieliśmy, jak inni uczniowie wskakują do wody i próbują płynąć za nami. Wysiedliśmy z rowerka i pobiegliśmy do słupa, na którym była zawieszona kartka. Widniał na niej napis : Gratulacje!
Wygraliśmy, na prawdę nam się udało! Po chwili dobiegli do nas Lys i Alexy, cali mokrzy, chyba płynęli, jak pozostali. Rzuciłam się w ramiona Armina, śmialiśmy się wesoło. Przytuliłam pozostałych, a oni przybili sobie piątki. Cała reszta patrzyła na nas z mordem w oczach, od razu pomyślałam: gdyby spojrzenia mogły zabijać... Wszyscy bylibyśmy trupami. Nie przeszkodziło mi to jednak okazywać szczęścia, jakie niosło za sobą zwycięstwo.
Dyrektora nakazała wszystkim wrócić do obozu, mieliśmy do dyspozycji kajaki, ja i moja drużyna, wykorzystaliśmy rowerek wodny. Gdy byliśmy już na drugim brzegu podszedł do nas zdenerwowany Kastiel.
-Ty mała! - nie dokończył, bo wtrącił sie Lysander.
-Uważaj, jak się odzywasz. - powiedział.
-Oszukałaś mnie, myślisz, że możesz tak mi mydlić oczy?! To sie grubo pomyliłaś! - był wzburzony. Zaśmiałam się, pozostali mi zawtórowali.
-Oj Kas, to tylko gra. Musisz umieć przegrywać. - poklepałam go po ramieniu, dopiero wtedy delikatnie się rozchmurzył.
Zasiedliśmy wokół ogniska, wcześniej rozebraliśmy się i wzięliśmy prysznic, co trwało dość długo, zważywszy na to, że natrysków było pięć, a nas dużo więcej. Usiadłam na ziemi i oparłam o kolana Kentina. Delikatnie gładził moje włosy. Obok trajkotała Rozalia, Kastiel dalej był naburmuszony, a Lys coś notował. Bliźniacy opowiadali o swojej genialnej strategii.
-Wygraliście tylko dlatego, że Loraine mnie oszukała. - zaczął Kastiel.
-I bez tego byliśmy na wygranej pozycji. - zaoponował Alexy.
-Było to oszustwo, ale mogłeś sie domyślić. Uprzedzono, że najcenniejsza jest informacja. - puściłam mu oczko. Uśmiechnął się. Temat oszustwa został zażegnany.
-Było fajnie, ale chce już do domu! - powiedziała Rozalia wyginając usta w podkówkę.
-A to dlaczego? Brak lakieru i świrujesz? - zażartował Kentin.
-Nie, to nie to skończył jej się krem na kurze łapki. - rzuciła Kastiel z ironicznym uśmieszkiem.
-A propos kur, chcesz żeby ci ktoś jaj...- przerwałam, bo nadeszła dyrektorka, która kazała nam sie udać do namiotów. Wyjeżdżaliśmy nad ranem.
Tym razem zasnęłam bez problemu. Obudził mnie budzik, który nastawiła Roza. Wszyscy sie ogarnęliśmy i ruszyliśmy w drogę powrotną. Tym razem śmiano się najwięcej z Kastiela i groźby kastracji. Gdy podjechaliśmy pod szkołę, czekał na mnie Michael.
-Nareszcie jesteś! Cicho bez ciebie. - mówiąc to, mocno mnie przytulił.
-Też za tobą tęskniłam, dziwnie tak nie mieć chłopca na posyłki. - zaśmiałam się. - poczekaj tylko pożegnam się ze znajomymi. Podeszłam do nich, obdarowałam Rozalię i Kentina buziakiem w policzek, pozostałych przytuliłam, mieliśmy się zobaczyć w poniedziałek w szkole. Wizja rozpoczynającego sie weekendu napawała mnie optymizmem.
Wróciliśmy do domu, w drzwiach powitała nas ciocia, szczegółowo pytała o wszystko, co się działo na wycieczce. Siedziała na kanapie, a ja położyłam głowę na jej kolanach. Przez cały ten czas stała mi się bardzo bliska. Kobieta, którą zawsze uważałam za zimną, niedostępną, zgodziła się mną zaopiekować, przyjęła mnie bez słowa protestu, otoczyła opieką. Nie było to jednak tylko tyle, ona stworzyła mi dom, prawdziwy dom. Taki, do którego wracamy i czujemy sie bezpieczni i to nie za sprawą bramy na kod, czy monitoringu w holu. Czujemy się tak, bo są tu ludzie, których kochamy, którzy się o nas troszczą. Po moich policzkach spłynęły łzy.
-Kochanie, co sie stało? - zapytała ciocia.
-Nic, jestem szczęśliwa. Początkowo obawiałam się, jak to wszystko się potoczy, ale teraz mogę przyznać, że jestem szczęśliwa. Nie sądziłam, że to będzie możliwe. - mówiłam pomimo tego, że łamał mi się głos.
-Ciesze się, bardzo się martwiłam, jak sobie poradzę. Wiesz nie mam dzieci, nigdy nie miałam, tobą opiekowałam się najwyżej kilka godzin, a teraz? Teraz mam cię codziennie i nikomu nie oddam. - przytuliła mnie do siebie.
Poszłam do łazienki, wykąpana, pachnąca i nabalsamowana wróciłam do swojego pokoju, wzięłam laptopa i siedząc z nim na kolanach, otworzyłam komunikator, wszyscy wysyłali sobie zdjęcia, jakie udało im się zrobić przez ten czas, byłam na większości z nich, zdziwiło mnie jednak jedno z nich. Mianowicie, siedziałam na molo i patrzyłam przed siebie, wiatr rozwiewał moje rozpuszczone, długie włosy. Wysłał je Kentin, nie miałam pojęcia, kiedy mógł je zrobić. Napisałam do Rozalii:
-Hej! Rozpakowana? Jak ci się podobało, szczerze?
-Witaj! :* nie było źle, było nawet super, ale brak Leo jest dobijający, a spotkam się z nim dopiero jutro :c
-Rozumiem cię, dlatego nie mam chłopaka haha, może jutro skoczymy na jakieś zakupy?
-Jutro nie mogę, widzę się z Leo, ale za to w niedziele możemy wyskoczyć na mały shopping! <3
-To jesteśmy umówione, lecę spać. Dobranoc, love u xoxo
-Love u2
Wstałam rano, ciocia zapropnowała wspólne zakupy, powiedziałam jej żeby wybrała się ze mną i Roza następnego dnia, chętnie przystała na tą propozycje. Ubrałam się i postawiłam na wyjście parku, aby pobiegać. Miałam na sobie czarne legginsy, różową bluzkę sportową, czarną, rozpinaną bluzę, różowe buty do biegania. Włosy związałam w koński ogon, założyłam słuchawki i ruszyłam do parku. Biegnąc rozmyślałam o ile lepsza byłaby wycieczka, gdyby odbyła się w jakimś cieplejszym miesiącu. Przez to nikt z nas nie musiałby zabierać kołder, śpiworów, ciepłych ubrań....
-Co to może być? - zapytał Armin.
-Nie wiem.. Ciekawe czy wszyscy maja to samo.- zastanowił sie Alexy.
-Pewnie tak, mieliśmy sie ścigać po skarb.
-Informacja będzie cenniejsza, niż wszystko inne...- zaczął Lys.
-Wiem! - krzyknęliśmy równo. - mów pierwsza. - uprzejmie ustąpił mi białowłosy.
-My mamy cztery zdjęcia, każda inna grupa też i zakładam, że każda ma inne. Musimy się dowiedzieć od pozostałych, co mają, a potem ruszyć szybko do tego miejsca. - wyjaśniłam.
-Mam pomysł. - mruknął Armin. - troje z nas pójdzie do innych grup i postara się wydobyć z nich informację, trzeba to rozegrać strategicznie. LOL pójdziesz do Kastiela, lubi Cię. Lysander do Rozalii, ty wyciągniesz od niej wszystko. Alexy ty pogadaj z Kevinem. Ktoś z was musi zagadać do jeszcze jednej osoby z grupy czarnych. Ja tu zaczekam, wy udawajcie, że tylko sie przechadzacie, kto się domyśli krzyczy, a ja ruszam, wy za mną. Dobre co nie? - Armin wydawał sie podekscytowany. Wszyscy zgodziliśmy sie i ruszyliśmy do swoich celów.
Podeszłam do Kastiela.
-Eh to zadanie jest beznadziejne, jakieś głupie zdjęcia..- zaczęłam.
-Wiem to średnie. - powiedział.
-Znaleźliśmy cztery zdjęcia, lalkę, balon, piramidę i liście. Co to ma ze sobą wspólnego? - skłamałam.
-Wy chociaż macie wszystkie cztery, przez blond debila mamy tylko trzy. Jakiś kran, deski i łódkę. - mruknął.
-Nic nie rozumiem, nie chce mi się już nawet myśleć. Muszę wrócić znaleźć moją grupę, ty też pomóż swojej. Dyrekcja nie wypuści nas dopóki nie skończymy. - powiedziałam i pomachałam mu przyjaźnie. Jednocześnie udawałam, że nasz pocałunek nie miał miejsca. Podeszłam do grupy czarnych dowiedzieć się, o ich obrazkach, zastosowałam tą samą taktykę, co poprzednio. Oni także mieli obrazki. Wyglada na to, że wszystkie grupy mają to samo, a skoro tak jest, to istnieje tylko jedno prawidłowe miejsce. Deski, łódka, kran... Okej dwie z nich kojarzą się z wodą, a deski z mostem. To beznadziejne. Nagle mnie oświeciło i krzyknęłam:
-Armin, molo!! - wydarłam się na całe gardło. Chłopak zaczął biec, a ja i moja grupa za nim. Pozostali patrzyli na siebie przez chwilę i pobiegli za nami. Był to morderczy wyścig. Zatrzymaliśmy się na molo, jakimś cudem dogoniłam Armina. Stał tam mały rowerek wodny.
-Wsiadaj! - krzyknął. Wskoczyłam na pokład. Zaczęliśmy pedałować w stronę małej wysepki. Widzieliśmy, jak inni uczniowie wskakują do wody i próbują płynąć za nami. Wysiedliśmy z rowerka i pobiegliśmy do słupa, na którym była zawieszona kartka. Widniał na niej napis : Gratulacje!
Wygraliśmy, na prawdę nam się udało! Po chwili dobiegli do nas Lys i Alexy, cali mokrzy, chyba płynęli, jak pozostali. Rzuciłam się w ramiona Armina, śmialiśmy się wesoło. Przytuliłam pozostałych, a oni przybili sobie piątki. Cała reszta patrzyła na nas z mordem w oczach, od razu pomyślałam: gdyby spojrzenia mogły zabijać... Wszyscy bylibyśmy trupami. Nie przeszkodziło mi to jednak okazywać szczęścia, jakie niosło za sobą zwycięstwo.
Dyrektora nakazała wszystkim wrócić do obozu, mieliśmy do dyspozycji kajaki, ja i moja drużyna, wykorzystaliśmy rowerek wodny. Gdy byliśmy już na drugim brzegu podszedł do nas zdenerwowany Kastiel.
-Ty mała! - nie dokończył, bo wtrącił sie Lysander.
-Uważaj, jak się odzywasz. - powiedział.
-Oszukałaś mnie, myślisz, że możesz tak mi mydlić oczy?! To sie grubo pomyliłaś! - był wzburzony. Zaśmiałam się, pozostali mi zawtórowali.
-Oj Kas, to tylko gra. Musisz umieć przegrywać. - poklepałam go po ramieniu, dopiero wtedy delikatnie się rozchmurzył.
Zasiedliśmy wokół ogniska, wcześniej rozebraliśmy się i wzięliśmy prysznic, co trwało dość długo, zważywszy na to, że natrysków było pięć, a nas dużo więcej. Usiadłam na ziemi i oparłam o kolana Kentina. Delikatnie gładził moje włosy. Obok trajkotała Rozalia, Kastiel dalej był naburmuszony, a Lys coś notował. Bliźniacy opowiadali o swojej genialnej strategii.
-Wygraliście tylko dlatego, że Loraine mnie oszukała. - zaczął Kastiel.
-I bez tego byliśmy na wygranej pozycji. - zaoponował Alexy.
-Było to oszustwo, ale mogłeś sie domyślić. Uprzedzono, że najcenniejsza jest informacja. - puściłam mu oczko. Uśmiechnął się. Temat oszustwa został zażegnany.
-Było fajnie, ale chce już do domu! - powiedziała Rozalia wyginając usta w podkówkę.
-A to dlaczego? Brak lakieru i świrujesz? - zażartował Kentin.
-Nie, to nie to skończył jej się krem na kurze łapki. - rzuciła Kastiel z ironicznym uśmieszkiem.
-A propos kur, chcesz żeby ci ktoś jaj...- przerwałam, bo nadeszła dyrektorka, która kazała nam sie udać do namiotów. Wyjeżdżaliśmy nad ranem.
Tym razem zasnęłam bez problemu. Obudził mnie budzik, który nastawiła Roza. Wszyscy sie ogarnęliśmy i ruszyliśmy w drogę powrotną. Tym razem śmiano się najwięcej z Kastiela i groźby kastracji. Gdy podjechaliśmy pod szkołę, czekał na mnie Michael.
-Nareszcie jesteś! Cicho bez ciebie. - mówiąc to, mocno mnie przytulił.
-Też za tobą tęskniłam, dziwnie tak nie mieć chłopca na posyłki. - zaśmiałam się. - poczekaj tylko pożegnam się ze znajomymi. Podeszłam do nich, obdarowałam Rozalię i Kentina buziakiem w policzek, pozostałych przytuliłam, mieliśmy się zobaczyć w poniedziałek w szkole. Wizja rozpoczynającego sie weekendu napawała mnie optymizmem.
Wróciliśmy do domu, w drzwiach powitała nas ciocia, szczegółowo pytała o wszystko, co się działo na wycieczce. Siedziała na kanapie, a ja położyłam głowę na jej kolanach. Przez cały ten czas stała mi się bardzo bliska. Kobieta, którą zawsze uważałam za zimną, niedostępną, zgodziła się mną zaopiekować, przyjęła mnie bez słowa protestu, otoczyła opieką. Nie było to jednak tylko tyle, ona stworzyła mi dom, prawdziwy dom. Taki, do którego wracamy i czujemy sie bezpieczni i to nie za sprawą bramy na kod, czy monitoringu w holu. Czujemy się tak, bo są tu ludzie, których kochamy, którzy się o nas troszczą. Po moich policzkach spłynęły łzy.
-Kochanie, co sie stało? - zapytała ciocia.
-Nic, jestem szczęśliwa. Początkowo obawiałam się, jak to wszystko się potoczy, ale teraz mogę przyznać, że jestem szczęśliwa. Nie sądziłam, że to będzie możliwe. - mówiłam pomimo tego, że łamał mi się głos.
-Ciesze się, bardzo się martwiłam, jak sobie poradzę. Wiesz nie mam dzieci, nigdy nie miałam, tobą opiekowałam się najwyżej kilka godzin, a teraz? Teraz mam cię codziennie i nikomu nie oddam. - przytuliła mnie do siebie.
Poszłam do łazienki, wykąpana, pachnąca i nabalsamowana wróciłam do swojego pokoju, wzięłam laptopa i siedząc z nim na kolanach, otworzyłam komunikator, wszyscy wysyłali sobie zdjęcia, jakie udało im się zrobić przez ten czas, byłam na większości z nich, zdziwiło mnie jednak jedno z nich. Mianowicie, siedziałam na molo i patrzyłam przed siebie, wiatr rozwiewał moje rozpuszczone, długie włosy. Wysłał je Kentin, nie miałam pojęcia, kiedy mógł je zrobić. Napisałam do Rozalii:
-Hej! Rozpakowana? Jak ci się podobało, szczerze?
-Witaj! :* nie było źle, było nawet super, ale brak Leo jest dobijający, a spotkam się z nim dopiero jutro :c
-Rozumiem cię, dlatego nie mam chłopaka haha, może jutro skoczymy na jakieś zakupy?
-Jutro nie mogę, widzę się z Leo, ale za to w niedziele możemy wyskoczyć na mały shopping! <3
-To jesteśmy umówione, lecę spać. Dobranoc, love u xoxo
-Love u2
Wstałam rano, ciocia zapropnowała wspólne zakupy, powiedziałam jej żeby wybrała się ze mną i Roza następnego dnia, chętnie przystała na tą propozycje. Ubrałam się i postawiłam na wyjście parku, aby pobiegać. Miałam na sobie czarne legginsy, różową bluzkę sportową, czarną, rozpinaną bluzę, różowe buty do biegania. Włosy związałam w koński ogon, założyłam słuchawki i ruszyłam do parku. Biegnąc rozmyślałam o ile lepsza byłaby wycieczka, gdyby odbyła się w jakimś cieplejszym miesiącu. Przez to nikt z nas nie musiałby zabierać kołder, śpiworów, ciepłych ubrań....
środa, 25 maja 2016
Rozdział 11
Skończyłam, rozbrzmiewały ostatnie dźwięki gitary. Po chwili wszystko ucichło.
-Nie wiedzieliśmy, że potraficie śpiewać, grać. - Rozalia wskazała najpierw na mnie, potem na Kentina.
-W dawnej szkole robiliśmy to cały czas. - przyznał Kentin.
-Chyba dobrze sobie radzicie. Ale i tak to nasz zespół wymiata, co nie Lys? - zapytał czerwonowłosy.
-Kastiel, gramy inne typy muzyki, ale mój głos jest niczym przy Loraine.- odpowiedział mu białowłosy.
-Powinniście sie zmierzyć w jakiejś bitwie kąpiel, czy coś. - stwierdziła Rozalia.
-To nie dla nas, my to amatorzy. - przyznałam.
Po paru godzinach postanowiliśmy położyć się spać. Każdy skierował się do swojego namiotu, nie mogłam zasnąć, więc wyszłam na zewnątrz i poszłam na molo. Siedziałam tam, słuchając muzyki, poczułam, jak ktoś siada obok mnie.
-Dalej wyglądasz pięknie. - kolejny komplement z ust Lysandra.
-Dziękuje, ponownie. - cicho sie zaśmiałam.
-Co tutaj robisz? - zapytał.
-Nie mogłam spać, więc przyszłam tutaj posiedzieć. Czasem lubię pobyć sama.
-To tak, jak ja. - chłopak uśmiechnął sie, a ja podałam mu słuchawkę. Przyjął ja i po chwili zaczął nucić. Dołączyłam do niego. Śpiewaliśmy cicho, patrząc sobie w oczy. Ta chwila była magiczna, poczułam dziwne ukłucie w środku. Mogłabym tak siedzieć godzinami i śpiewać. Byliśmy niczym Orfeusz i... Orfeusz. Eurydyka chyba nie była zbyt dobrą śpiewaczką. Zaśmiałam sie z własnego skojarzenia.
-Co Cie tak bawi? - zapytał Lys.
-Pomyślałam, że jesteśmy, jak Orfeusz i Orfeusz. No wiesz, z mitu. Nie wiadomo, jak śpiewała Eurydyka, a skoro o niej nie wspomniano, to chyba nie zbyt dobrze.
-Wiadomo jednak, że ich miłość przetrwała nawet smierć, a on zszedł po nią do Hadesu, przekonał martwe uszy, wystygłych Ofreuszy. -zacytował fragment znanej poezji śpiewanej.
-I w sobie masz swój Hadesu i w sobie cień głęboki. I bezład razem z ładem. - zacytowałam kolejny fragment. Lysander zaśmiał sie cicho. Robiłam się coraz bardziej senna, nie umknęło mu to. Odprowadził mnie pod namiot.
-Dziękuje za.. - w sumie nie wiedziałam za co. - za dzisiaj.
-Nie masz za co, szkoda, że nie wybraliśmy tej samej trasy, moglibyśmy razem..- urwał w połowie zdania.
-Tak, może innym razem. - podarowałam mu najpiękniejszy ze swoich uśmiechów. - Nie ścigaj się z obłokiem - był to kolejny cytat.
-Umarli się nie spiesza. - szepnął mi do ucha i delikatnie pocałował w policzek, po czym odszedł do swojego namiotu.
Położyłam sie koło Rozalii i zasnęłam z uśmiechem na ustach. Następnego dnia rano dyrektorka oznajmiła, że zostaniemy podzieleni na grupy, dostaniemy mapę i każdy musi znaleźć skarb. Informacje bedą cenniejsze niż cokolwiek innego. W rożnych punktach bedą czekały osoby, które ów informacji nam udzielą. Każdy musiał wylosować kartkę. Było ich łącznie dwadzieścia, drużyny czteroosobowe. Losowanie rozpoczęła Rozalia.
-Niebieski! - krzyknęła.
Dalej losował Kentin i Nataniel, obaj mieli zieloną. Potem ja- czerwień. Viola i Kim także miały niebieski. Lysander sięgnął do woreczka.
-Czerwony. - oznajmił i stanął obok mnie. Kastiel wylosował zielony. Cztery inne osoby żółty, a kolejne cztery czarny. Do mojej drużyny dołączył Armin i Alexy.
Dyrektorka oznajmiła, ze możemy zaczynać. Każda grupa ruszyła w inną stronę, musieliśmy wybrać kapitana, został nim Armin. Szliśmy przed siebie i natrafiliśmy na pierwszy punkt informacyjny.
-Witajcie czerwoni, mamy dla was informacje. - oznajmiła kobieta ubrana w czerwoną koszulkę.
-Super dawać! - krzyknął Alexy.
-Nie ma nic za darmo. Zadanie za informacje. - odpowiedziała. - dwoje z was musi coś zrobić. Wybraliśmy do zadania bliźniaków. Jeden z nich miał zawiązane oczy, a drugi musiał go nawigować, by dobrze uderzył w zawieszoną na drzewie kulę.
-Lekko w prawo..- zaczął Armin. - w prawo debilu, to jest lewo! - krzyknął. Alexy skierował kij w prawidłową stronę. Po kilku próbach, udało się.
-Miło mi wam wręczyć kopertę. - kobieta podała ją mnie. Otworzyłam ją i pokazałam reszcie, był tam kran.
-Co? Tyle starań żeby dostać obrazek kranu?! - Armin był bardzo wzburzony.
-Powodzenia. - życzyła nam kobieta i oddaliliśmy sie. Szliśmy według mapy, dotarliśmy do miejsca, w którym był X , ale nie było widać żadnego punktu informacji.
-Super, przecież nawiguje nas Alexy, on nie wie co to prawo, a co lewo. - stwierdził jego brat.
-Damy radę. - powiedziałam i uniosłam głowę. Nad nami wisiał worek. Ale przy drzewie nie było drabinki. - patrzcie w górę. Musimy sie tam dostać.
-To proste ktoś z nas cię podniesie. - stwierdzili równocześnie bliźniacy.
-Może jej sie coś stać. - powiedział Lysander.
-Nic mi nie będzie, damy radę. No dobra, kto mnie podnosi? - zapytałam.
-Ja, nie żeby coś, ale nie ufam pozostałym, bez urazy. - zaśmiał sie białowłosy. I wziął mnie na race. To nie wystarczyło. Musieliśmy stworzyć swego rodzaju piramidę. Gdy chwyciłam worek i postawili mnie na ziemi niemal od razu go otworzyłam, było w nim zdjęcie mostu w San Fransisco.
-To są jakieś jaja, obrazki?! - Armin był coraz bardziej zły.
-To musi mieć jakieś znaczenie. - powiedział Lysander.
-Zgadzam się, to coś znaczy, dowiemy sie co. - powiedziałam. Przed nami jeszcze dwa punkty, udało nam się zdobyć pozostałe dwie koperty. W jednej było zdjęcie łódki, a w drugiej zdjęcie desek. Mapa doprowadziła nas z powrotem do naszego obozu, czekała tam już grupa niebieska. Dyrektora pilnowała jednak byśmy nie rozmawiali z przeciwnikami i pozwoliła nam odpocząć i poczekać na innych. Po ponad godzinie dotarli czarni, żółci i niebiescy, w drużynie Kastiela nastrój był conajmniej fatalny. Ich miny nie wróżyły nic dobrego. Dyrektora przystąpiła do objaśniania kolejnego punktu zadania. Musieliśmy wywnioskować ze zdjeć, miejsce do którego mamy sie udać. Rozpoczęła sie dyskusja. Każda grupa robiła to samodzielnie...
Dziękuje za komentarze ❤️ Możliwe, że przez następne dwa dni nic sie nie pojawi, bo wyjeżdżam na dłuższy weekend. Niemniej jednak postaram się coś napisać i poproszę, by ktoś z moich znajomych to tutaj wrzucił albo jakoś ogarnę to samodzielnie. No nic zobaczymy, wiele z Was pewnie też ma dłuższy weekend, korzystajcie z niego!
-Nie wiedzieliśmy, że potraficie śpiewać, grać. - Rozalia wskazała najpierw na mnie, potem na Kentina.
-W dawnej szkole robiliśmy to cały czas. - przyznał Kentin.
-Chyba dobrze sobie radzicie. Ale i tak to nasz zespół wymiata, co nie Lys? - zapytał czerwonowłosy.
-Kastiel, gramy inne typy muzyki, ale mój głos jest niczym przy Loraine.- odpowiedział mu białowłosy.
-Powinniście sie zmierzyć w jakiejś bitwie kąpiel, czy coś. - stwierdziła Rozalia.
-To nie dla nas, my to amatorzy. - przyznałam.
Po paru godzinach postanowiliśmy położyć się spać. Każdy skierował się do swojego namiotu, nie mogłam zasnąć, więc wyszłam na zewnątrz i poszłam na molo. Siedziałam tam, słuchając muzyki, poczułam, jak ktoś siada obok mnie.
-Dalej wyglądasz pięknie. - kolejny komplement z ust Lysandra.
-Dziękuje, ponownie. - cicho sie zaśmiałam.
-Co tutaj robisz? - zapytał.
-Nie mogłam spać, więc przyszłam tutaj posiedzieć. Czasem lubię pobyć sama.
-To tak, jak ja. - chłopak uśmiechnął sie, a ja podałam mu słuchawkę. Przyjął ja i po chwili zaczął nucić. Dołączyłam do niego. Śpiewaliśmy cicho, patrząc sobie w oczy. Ta chwila była magiczna, poczułam dziwne ukłucie w środku. Mogłabym tak siedzieć godzinami i śpiewać. Byliśmy niczym Orfeusz i... Orfeusz. Eurydyka chyba nie była zbyt dobrą śpiewaczką. Zaśmiałam sie z własnego skojarzenia.
-Co Cie tak bawi? - zapytał Lys.
-Pomyślałam, że jesteśmy, jak Orfeusz i Orfeusz. No wiesz, z mitu. Nie wiadomo, jak śpiewała Eurydyka, a skoro o niej nie wspomniano, to chyba nie zbyt dobrze.
-Wiadomo jednak, że ich miłość przetrwała nawet smierć, a on zszedł po nią do Hadesu, przekonał martwe uszy, wystygłych Ofreuszy. -zacytował fragment znanej poezji śpiewanej.
-I w sobie masz swój Hadesu i w sobie cień głęboki. I bezład razem z ładem. - zacytowałam kolejny fragment. Lysander zaśmiał sie cicho. Robiłam się coraz bardziej senna, nie umknęło mu to. Odprowadził mnie pod namiot.
-Dziękuje za.. - w sumie nie wiedziałam za co. - za dzisiaj.
-Nie masz za co, szkoda, że nie wybraliśmy tej samej trasy, moglibyśmy razem..- urwał w połowie zdania.
-Tak, może innym razem. - podarowałam mu najpiękniejszy ze swoich uśmiechów. - Nie ścigaj się z obłokiem - był to kolejny cytat.
-Umarli się nie spiesza. - szepnął mi do ucha i delikatnie pocałował w policzek, po czym odszedł do swojego namiotu.
Położyłam sie koło Rozalii i zasnęłam z uśmiechem na ustach. Następnego dnia rano dyrektorka oznajmiła, że zostaniemy podzieleni na grupy, dostaniemy mapę i każdy musi znaleźć skarb. Informacje bedą cenniejsze niż cokolwiek innego. W rożnych punktach bedą czekały osoby, które ów informacji nam udzielą. Każdy musiał wylosować kartkę. Było ich łącznie dwadzieścia, drużyny czteroosobowe. Losowanie rozpoczęła Rozalia.
-Niebieski! - krzyknęła.
Dalej losował Kentin i Nataniel, obaj mieli zieloną. Potem ja- czerwień. Viola i Kim także miały niebieski. Lysander sięgnął do woreczka.
-Czerwony. - oznajmił i stanął obok mnie. Kastiel wylosował zielony. Cztery inne osoby żółty, a kolejne cztery czarny. Do mojej drużyny dołączył Armin i Alexy.
Dyrektorka oznajmiła, ze możemy zaczynać. Każda grupa ruszyła w inną stronę, musieliśmy wybrać kapitana, został nim Armin. Szliśmy przed siebie i natrafiliśmy na pierwszy punkt informacyjny.
-Witajcie czerwoni, mamy dla was informacje. - oznajmiła kobieta ubrana w czerwoną koszulkę.
-Super dawać! - krzyknął Alexy.
-Nie ma nic za darmo. Zadanie za informacje. - odpowiedziała. - dwoje z was musi coś zrobić. Wybraliśmy do zadania bliźniaków. Jeden z nich miał zawiązane oczy, a drugi musiał go nawigować, by dobrze uderzył w zawieszoną na drzewie kulę.
-Lekko w prawo..- zaczął Armin. - w prawo debilu, to jest lewo! - krzyknął. Alexy skierował kij w prawidłową stronę. Po kilku próbach, udało się.
-Miło mi wam wręczyć kopertę. - kobieta podała ją mnie. Otworzyłam ją i pokazałam reszcie, był tam kran.
-Co? Tyle starań żeby dostać obrazek kranu?! - Armin był bardzo wzburzony.
-Powodzenia. - życzyła nam kobieta i oddaliliśmy sie. Szliśmy według mapy, dotarliśmy do miejsca, w którym był X , ale nie było widać żadnego punktu informacji.
-Super, przecież nawiguje nas Alexy, on nie wie co to prawo, a co lewo. - stwierdził jego brat.
-Damy radę. - powiedziałam i uniosłam głowę. Nad nami wisiał worek. Ale przy drzewie nie było drabinki. - patrzcie w górę. Musimy sie tam dostać.
-To proste ktoś z nas cię podniesie. - stwierdzili równocześnie bliźniacy.
-Może jej sie coś stać. - powiedział Lysander.
-Nic mi nie będzie, damy radę. No dobra, kto mnie podnosi? - zapytałam.
-Ja, nie żeby coś, ale nie ufam pozostałym, bez urazy. - zaśmiał sie białowłosy. I wziął mnie na race. To nie wystarczyło. Musieliśmy stworzyć swego rodzaju piramidę. Gdy chwyciłam worek i postawili mnie na ziemi niemal od razu go otworzyłam, było w nim zdjęcie mostu w San Fransisco.
-To są jakieś jaja, obrazki?! - Armin był coraz bardziej zły.
-To musi mieć jakieś znaczenie. - powiedział Lysander.
-Zgadzam się, to coś znaczy, dowiemy sie co. - powiedziałam. Przed nami jeszcze dwa punkty, udało nam się zdobyć pozostałe dwie koperty. W jednej było zdjęcie łódki, a w drugiej zdjęcie desek. Mapa doprowadziła nas z powrotem do naszego obozu, czekała tam już grupa niebieska. Dyrektora pilnowała jednak byśmy nie rozmawiali z przeciwnikami i pozwoliła nam odpocząć i poczekać na innych. Po ponad godzinie dotarli czarni, żółci i niebiescy, w drużynie Kastiela nastrój był conajmniej fatalny. Ich miny nie wróżyły nic dobrego. Dyrektora przystąpiła do objaśniania kolejnego punktu zadania. Musieliśmy wywnioskować ze zdjeć, miejsce do którego mamy sie udać. Rozpoczęła sie dyskusja. Każda grupa robiła to samodzielnie...
Dziękuje za komentarze ❤️ Możliwe, że przez następne dwa dni nic sie nie pojawi, bo wyjeżdżam na dłuższy weekend. Niemniej jednak postaram się coś napisać i poproszę, by ktoś z moich znajomych to tutaj wrzucił albo jakoś ogarnę to samodzielnie. No nic zobaczymy, wiele z Was pewnie też ma dłuższy weekend, korzystajcie z niego!
wtorek, 24 maja 2016
Rozdział 10
Punktualnie o 7 wszyscy zebrali się pod szkołą. Podeszłam do Rozalii podobnie, jak ja spięła włosy w luźny warkocz. Wsiadłyśmy do autobusu, oczywiście rozpoczęła się bitwa o miejsca na końcu. Ostatecznie siedziałam tam ja, Roza, Armin, Alexy i Kentin. Przed nami był Kastiel i Lysander.
-Już nie mogę się doczekać, będzie super! - oczy Rozalii lśniły niezdrowym blaskiem.
-Tylko się nie zgub - zażartował Kastiel.
Reszta drogi upłynęła na przekomarzaniu się tej dwójki, ja i Kentin słuchaliśmy razem muzyki i robiliśmy sobie zdjęcia. Około 14 wysiedliśmy w sercu dziczy. Dyrektora powiedziała:
-Okej, jesteśmy, zapraszam wszystkich do wyboru swojego miejsca, możecie rozstawić namioty. Gdyby ktoś potrzebował pomocy, proszę się zgłosić. Regulamin jest prosty, nie wolno się oddalać bez mojej zgody. A teraz podziwiajcie widoki.
-Na lewo las, na prawo las.. - mruknęłam. Osoby w moim otoczeniu zaśmiały się.
Zaczęliśmy rozstawiać namioty. Ja byłam w jednym z Rozalią, obok nas rozstawiali się Kastiel i Lysander. Po drugiej stronie naszego namiotu Armin i Alexy walczyli ze swoim. Patrzyłam na chłopców z politowaniem.
-Okej jungle Jane, wyjaśnij nam coś. - zaczął Kastiel. - chodzisz w tych całych szpilkach, a potrafisz rozstawić namiot? - wzrok wszystkich skierował się na mnie.
-To prosta umiejetność. Oczywiście ciebie natura obdarzyła szerokimi barkami, ale rozumkiem wielkości orzeszka pini. - uśmiechnęłam się i poszłam w stronę jeziora. Usiadłam na czymś, co przypominało molo. Za chwile dołączył do mnie Lysander.
Patrzyłam przed siebie, ale mimo to czułam jego spojrzenie na mojej twarzy.
-Co? - zapytałam.
-Nic, jesteś piękna. - powiedział, dalej wpatrując się w moją twarz.
-Dziękuje. - delikatnie się uśmiechnęłam.
-Kastiel został bez słowa, nieźle mu dowaliłaś. - Lysander kiwał głową z uznaniem.
-To nie miało na celu go obrazić. Ale to jak jestem ubrana, nie decyduje o tym, jaką osobą jestem.
-Masz racje, on też to wie. - usłyszeliśmy wołanie dyrektorki.
Dołączyliśmy do pozostałych uczestników, a dyrektorka dała nam pozwolenie na spacer i rozdała mapki. Nie wolno było wychodzić poza poszczególne trasy ani spacerować samemu. Powiedziałam, że ja ruszam zieloną trasą, na co ochoczo przystał Kastiel. Ruszyliśmy przed siebie. Po paru minutach znaleźliśmy się wśród drzew.
-Nie obrażaj się. - powiedział czerwonowłosy.
-Nie obrażam. - pociągnął mnie za rękę i usiedliśmy na jednym z pniów.
-Teraz pogadajmy. - jego czekoladowe oczy wpatrywały się we mnie.
-O czym?
-Coś się dzieje, to widać. Od kilku dni zrobiłaś się dziwna.
-Eh, miałam głupi sen. O Tobie i Kentinie. Pobiliście się. - przyznałam szybko.
-Ej mała. Coś ty. Nie uderzyłbym go, kumpli się nie bije. Lubię go, wpierdziela za dużo czekolady, ale i tak jest spoko.
-Wiem, wiem. - zaśmiałam się. - on jest niesamowity. - dodałam.
-Hm, a jaki ja jestem? - zapytał. Po raz pierwszy się nad tym zastanowiłam. Czasem dokonujemy w życiu wyborów, lub nazywamy to przeznaczeniem, są jednak tacy ludzie, którzy potrafią taki stan rzeczy zmienić, odwrocić, ułożyć na nowo. Taki niewątpliwie był Kastiel.
-Fajny.- postanowiłam nie dzielić się z nim moimi przemyśleniami.
-Jaka jest szansa żebyś pozwoliła się pocałować?
-Żadna. - mruknęłam, wstałam i ruszyłam przed siebie, dogonił mnie po chwili, śmiejąc się.
-Jesteś taka zadziorna, lubię to. Ale na ogół jesteś wyższa- powiedział patrząc na moje stopy, fakt dzisiaj miałam na sobie białe trampki.
-Wiesz jest takie powiedzenie, wysoki jak brzoza...-nie dane mi było dokończyć. Kastiel popchnął mnie na pobliskie, szerokie drzewo. Widać było w jego oczach, że podejmuje jakąś decyzje. Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć jego usta opadły na moje. Nie był to długi pocałunek, ale za to bardzo, ale to bardzo słodki. Odsunął się ode mnie i ruszył dalej, tym razem to ja goniłam jego.
-Co to było? - zapytałam.
-Pocałunek.-odpowiedział.
-Co?
-Eh no wiesz. Myśmy się całowali, to występuje wtedy, kiedy czyjeś usta dotykają ust kogoś innego, rozumiesz.- odpowiedział odpalając papierosa.
-Nie o to mi chodzi.
-A więc o co?
-Dlaczego to zrobiłeś?
-Chciałem ci udowodnić, że jednak były jakieś szanse. Nie odepchnęłaś mnie, podobało ci się. - patrzył na mnie, z tym swoim cholernym uśmieszkiem. Zdenerwował mnie.
-Jeśli może się podobać całowanie glonojada, to tak, podobało mi się.- odpowiedziałam i zawróciłam.
Po kilku minutach marszu, obróciłam się za siebie, nie widziałam już Kastiela, nie miałam nawet tej cholernej mapy. Zgubiłam się świetnie! Postanowiłam iść dalej, przecież pamiętam, którędy szłam. Po kilkunastu minutach usłyszałam za sobą kroki. Moje serce waliło, oddech stał się szybszy. Przypominałam sobie zasady samoobrony i kiedy napastnik chwycił mnie za rękę, ja wykonałam obrót i kantem drugiej dłoni uderzyłam go w nos. Usłyszałam tylko chrupnięcie i spojrzałam na swoją ofiarę. To był Kastiel, nie żaden kanibal, zboczeniec.
-Przepraszam! Nie ci nie jest? - pisnęłam.
-Rozwaliłaś mi nos! Pogięło Cie?! - trzymał się za nos, z którego ciekła krew.
-Nie złamałam ci go. Przeżywasz. - przewróciłam oczami. Po paru minutach krew przestała lecieć, ale na nosie pojawił się fioletowy ślad. - mogłeś mnie nie zachodzić od tyłu.
-Wariatka. - oboje ruszyliśmy do naszego obozu. Kiedy tam dotarliśmy pani dyrektor od razu zainteresowała się śladami krwi na koszulce Kastiela. Ja odeszłam do Rozalii i innych, patrzyli na mnie z zaciekawieniem, opowiedziałam im o tym, co się zdarzyło w lesie. Nie o pocałunku, tylko o ataku na czerwonowłosego. Śmiali się, po chwili dołączył do nas Kastiel. Chłopcy ponabijali się z niego, rozpaliliśmy ognisko. Kentin zaczął grać na gitarze, dobrze znany mi utwór. Piosenkę z czasów, kiedy wszystko było prostsze, otworzyłam usta i zaczęłam śpiewać...
CDN.
-Już nie mogę się doczekać, będzie super! - oczy Rozalii lśniły niezdrowym blaskiem.
-Tylko się nie zgub - zażartował Kastiel.
Reszta drogi upłynęła na przekomarzaniu się tej dwójki, ja i Kentin słuchaliśmy razem muzyki i robiliśmy sobie zdjęcia. Około 14 wysiedliśmy w sercu dziczy. Dyrektora powiedziała:
-Okej, jesteśmy, zapraszam wszystkich do wyboru swojego miejsca, możecie rozstawić namioty. Gdyby ktoś potrzebował pomocy, proszę się zgłosić. Regulamin jest prosty, nie wolno się oddalać bez mojej zgody. A teraz podziwiajcie widoki.
-Na lewo las, na prawo las.. - mruknęłam. Osoby w moim otoczeniu zaśmiały się.
Zaczęliśmy rozstawiać namioty. Ja byłam w jednym z Rozalią, obok nas rozstawiali się Kastiel i Lysander. Po drugiej stronie naszego namiotu Armin i Alexy walczyli ze swoim. Patrzyłam na chłopców z politowaniem.
-Okej jungle Jane, wyjaśnij nam coś. - zaczął Kastiel. - chodzisz w tych całych szpilkach, a potrafisz rozstawić namiot? - wzrok wszystkich skierował się na mnie.
-To prosta umiejetność. Oczywiście ciebie natura obdarzyła szerokimi barkami, ale rozumkiem wielkości orzeszka pini. - uśmiechnęłam się i poszłam w stronę jeziora. Usiadłam na czymś, co przypominało molo. Za chwile dołączył do mnie Lysander.
Patrzyłam przed siebie, ale mimo to czułam jego spojrzenie na mojej twarzy.
-Co? - zapytałam.
-Nic, jesteś piękna. - powiedział, dalej wpatrując się w moją twarz.
-Dziękuje. - delikatnie się uśmiechnęłam.
-Kastiel został bez słowa, nieźle mu dowaliłaś. - Lysander kiwał głową z uznaniem.
-To nie miało na celu go obrazić. Ale to jak jestem ubrana, nie decyduje o tym, jaką osobą jestem.
-Masz racje, on też to wie. - usłyszeliśmy wołanie dyrektorki.
Dołączyliśmy do pozostałych uczestników, a dyrektorka dała nam pozwolenie na spacer i rozdała mapki. Nie wolno było wychodzić poza poszczególne trasy ani spacerować samemu. Powiedziałam, że ja ruszam zieloną trasą, na co ochoczo przystał Kastiel. Ruszyliśmy przed siebie. Po paru minutach znaleźliśmy się wśród drzew.
-Nie obrażaj się. - powiedział czerwonowłosy.
-Nie obrażam. - pociągnął mnie za rękę i usiedliśmy na jednym z pniów.
-Teraz pogadajmy. - jego czekoladowe oczy wpatrywały się we mnie.
-O czym?
-Coś się dzieje, to widać. Od kilku dni zrobiłaś się dziwna.
-Eh, miałam głupi sen. O Tobie i Kentinie. Pobiliście się. - przyznałam szybko.
-Ej mała. Coś ty. Nie uderzyłbym go, kumpli się nie bije. Lubię go, wpierdziela za dużo czekolady, ale i tak jest spoko.
-Wiem, wiem. - zaśmiałam się. - on jest niesamowity. - dodałam.
-Hm, a jaki ja jestem? - zapytał. Po raz pierwszy się nad tym zastanowiłam. Czasem dokonujemy w życiu wyborów, lub nazywamy to przeznaczeniem, są jednak tacy ludzie, którzy potrafią taki stan rzeczy zmienić, odwrocić, ułożyć na nowo. Taki niewątpliwie był Kastiel.
-Fajny.- postanowiłam nie dzielić się z nim moimi przemyśleniami.
-Jaka jest szansa żebyś pozwoliła się pocałować?
-Żadna. - mruknęłam, wstałam i ruszyłam przed siebie, dogonił mnie po chwili, śmiejąc się.
-Jesteś taka zadziorna, lubię to. Ale na ogół jesteś wyższa- powiedział patrząc na moje stopy, fakt dzisiaj miałam na sobie białe trampki.
-Wiesz jest takie powiedzenie, wysoki jak brzoza...-nie dane mi było dokończyć. Kastiel popchnął mnie na pobliskie, szerokie drzewo. Widać było w jego oczach, że podejmuje jakąś decyzje. Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć jego usta opadły na moje. Nie był to długi pocałunek, ale za to bardzo, ale to bardzo słodki. Odsunął się ode mnie i ruszył dalej, tym razem to ja goniłam jego.
-Co to było? - zapytałam.
-Pocałunek.-odpowiedział.
-Co?
-Eh no wiesz. Myśmy się całowali, to występuje wtedy, kiedy czyjeś usta dotykają ust kogoś innego, rozumiesz.- odpowiedział odpalając papierosa.
-Nie o to mi chodzi.
-A więc o co?
-Dlaczego to zrobiłeś?
-Chciałem ci udowodnić, że jednak były jakieś szanse. Nie odepchnęłaś mnie, podobało ci się. - patrzył na mnie, z tym swoim cholernym uśmieszkiem. Zdenerwował mnie.
-Jeśli może się podobać całowanie glonojada, to tak, podobało mi się.- odpowiedziałam i zawróciłam.
Po kilku minutach marszu, obróciłam się za siebie, nie widziałam już Kastiela, nie miałam nawet tej cholernej mapy. Zgubiłam się świetnie! Postanowiłam iść dalej, przecież pamiętam, którędy szłam. Po kilkunastu minutach usłyszałam za sobą kroki. Moje serce waliło, oddech stał się szybszy. Przypominałam sobie zasady samoobrony i kiedy napastnik chwycił mnie za rękę, ja wykonałam obrót i kantem drugiej dłoni uderzyłam go w nos. Usłyszałam tylko chrupnięcie i spojrzałam na swoją ofiarę. To był Kastiel, nie żaden kanibal, zboczeniec.
-Przepraszam! Nie ci nie jest? - pisnęłam.
-Rozwaliłaś mi nos! Pogięło Cie?! - trzymał się za nos, z którego ciekła krew.
-Nie złamałam ci go. Przeżywasz. - przewróciłam oczami. Po paru minutach krew przestała lecieć, ale na nosie pojawił się fioletowy ślad. - mogłeś mnie nie zachodzić od tyłu.
-Wariatka. - oboje ruszyliśmy do naszego obozu. Kiedy tam dotarliśmy pani dyrektor od razu zainteresowała się śladami krwi na koszulce Kastiela. Ja odeszłam do Rozalii i innych, patrzyli na mnie z zaciekawieniem, opowiedziałam im o tym, co się zdarzyło w lesie. Nie o pocałunku, tylko o ataku na czerwonowłosego. Śmiali się, po chwili dołączył do nas Kastiel. Chłopcy ponabijali się z niego, rozpaliliśmy ognisko. Kentin zaczął grać na gitarze, dobrze znany mi utwór. Piosenkę z czasów, kiedy wszystko było prostsze, otworzyłam usta i zaczęłam śpiewać...
CDN.
Rozdział 9
Weszliśmy do hali koncertowej, na scenie grał zespół. Cześć ekipy poszła w stronę baru, gdzie zamówili piwa i drinki. Nataniel, Rozalia i ja przyglądaliśmy się zespołowi. Nagle ktoś położył dłoń na moim ramieniu.
-Piwo smakowe czy drink? - różnokolorowe tęczówki błyszczały.
-Piwo, dzięki. - posłałam mu ciepły uśmiech. Rozalia zaczęła ciagnąć mnie w stronę sceny. Muzyka była głośna, Rozalia śpiewała. W sumie nie. Ona nie śpiewała, ona wydzierała się na cały regulator. Po kilku piosenkach zaczęłyśmy szukać znajomych, rozproszonych po całej sali. Wybrałyśmy grupkę, w której stali bliźniacy, Kastiel, Lysander i Kim.
Wszyscy powoli zaczęli się zbierać do wyjścia. Na dworze poczekaliśmy na resztę grupy. Wracając śmialiśmy się i dalej śpiewaliśmy. Prawie na końcu grupy szłam ja i Kentin. Przed nami Lysander niósł Rozę i ani razu nie dał jej odczuć, że jest ciężka. Za mną i Kentinem szedł Kastiel, który akurat palił papierosa.
Kentin odprowadził mnie pod samą bramę.
-Dziękuje za odprowadzenie. - uśmiechnęłam się i przytuliłam go.
-Do usług. - mówiąc to obrócił się i powoli odchodził w kierunku swojego domu.
Weszłam do domu, ciocia oglądała jakaś komedię. Podbiegłam do niej, niby nie było jej tylko dwa dni, ale dłużyły się one niemiłosiernie. Usiadłam obok niej i przytuliłam do jej ramienia, spokojnymi gestami głaskała mnie po głowie. Opowiedziała o swoim wyjeździe, a ja zdałam jej relacje z imprezy. Po 23 poszłam do siebie, wykąpana i gotowa do spania, położyłam się na łożku.
Znajdowałam się w środku ciemnego parku, Kastiel po raz kolejny uderzył Kentina, nie reagowali na moje krzyki, chciałam do nich biec, ale moje nogi grzęzły w błocie. Nie mogłam sie poruszyć, nie mogłam krzyczeć, nie mogłam zareagować. Starałam się pomóc, tak bardzo walczyłam. Kastiel zamachnął się, by zadać kolejny, pewnie ostateczny cios. Obudziłam się zdyszana. To był sen, tylko sen. Oddychałam nierównomiernie, moje serce pracowało na najwyższych obrotach, w uszach dudniła krew. Starałam się zasnąć, rozmyślając nad sensem tego snu. Nie wiedząc kiedy, porwał mnie nurt innych, mniej realistycznych snów.
Do szkoły dotarłam przed czasem, usiadłam na ławce, kiedy podszedł do mnie czerwonowłosy. Był inny niż w moim śnie. Tamten Kastiel był pełen agresji, ten realistyczny miał wszystko gdzieś. Jego oczy i uśmiech były ironiczne, nie sprawiał wrażenia zdenerwowanego.
-Ej mała, co jest? - patrzył na mnie, delikatnie przekrzywiając głowę.
-Nic, a nic. Wszystko w normie. - zmusiłam się do uśmiechu.
-Wydajesz się być rozkojarzona. - w tym momencie rozbrzmiał dzwonek, udaliśmy się do klasy. Przywitano nas kartkówką.
Do końca dnia byłam nieobecna, Rozalia opowiadała mi o swoich zakupach, problemach z Leo, a ja? A ja wpatrywałam się na przemian w Kastiela i Kentina. Czy ta dwójka byłaby skłonna, by się pobić? Nie sądzę. Lubią się, to widać. Po ostatniej lekcji, ruszyłam ku wyjściu. Spotkałam tam Nataniela.
-A Ty gdzie się wybierasz? - zapytał zdziwiony.
-Jak to gdzie? Do domu. - burknęłam i spróbowałam go wyminąć.
-Zapomniałaś o zebraniu? - No tak, pomyślałam. Dzisiaj zebranie. Dyrektorka ma ogłosić coś iście ważnego, zrezygnowana ruszyłam w stronę sali gimnastycznej, gdzie czekali już pozostali uczniowie.
Rozpoczęło się przemówienie. Dotyczyło szkolnej wycieczki. Miała się odbyć w środę. Chętne osoby miały zostać przewiezione na kamping, gdzie spałaby w namiotach, paliły ognisko i inne bzdety. Z mojej klasy zgłosili się prawie wszyscy, rownież ja, namówiła mnie do tego Rozalia. Nie mogłam jej zostawić.
Wróciłam do domu, poprosiłam ciocie by przelała pieniądze na szkolne konto. Nie zjadłam nawet obiadu, od razu poszłam do siebie. Siedząc na łożku, zastanawiałam się po raz kolejny nad snem. Nie ma możliwości, by to była prawda, poza tym to tylko sen. Nie jestem wróżbitką Violettą z telewizyjnych wróżb za pieniądze. Moje sny się nie sprawdzają w przeciwnym razie juz dawno spadłabym z dachu jakiegoś budynku, goniła jednorożce. Oczywiście nie powinnam mowić tego głośno, jak nic ktoś życzliwy wsadziłyby mnie do domu wariatów. Tam podobno nie ma nawet klamek. Rozmyślania, uspokoiły mnie na tyle, bym mogła zasnąć i kolejnego dnia nie zajmowałam się juz pierdołami.
W szkole wszyscy byli podekscytowani zbliżając się wycieczką. Las, ognisko i setki komarów, po co jechać do centrum jakiegoś miasta, pozwiedzać, skoro można siedzieć w dziczy i karmić małych krwiopijców. Pod koniec dnia nawet mnie udzielił się nastrój wyczekiwania. W domu spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy i gdybym mogła to chętnie wykąpałabym się w sprayu na komary.
Oczywiście zapraszam do komentowania i pisanie tego, co chcielibyście czytać. Jeśli możecie to napiszcie mi na dole Waszą ulubioną postać z SF :D
-Piwo smakowe czy drink? - różnokolorowe tęczówki błyszczały.
-Piwo, dzięki. - posłałam mu ciepły uśmiech. Rozalia zaczęła ciagnąć mnie w stronę sceny. Muzyka była głośna, Rozalia śpiewała. W sumie nie. Ona nie śpiewała, ona wydzierała się na cały regulator. Po kilku piosenkach zaczęłyśmy szukać znajomych, rozproszonych po całej sali. Wybrałyśmy grupkę, w której stali bliźniacy, Kastiel, Lysander i Kim.
Wszyscy powoli zaczęli się zbierać do wyjścia. Na dworze poczekaliśmy na resztę grupy. Wracając śmialiśmy się i dalej śpiewaliśmy. Prawie na końcu grupy szłam ja i Kentin. Przed nami Lysander niósł Rozę i ani razu nie dał jej odczuć, że jest ciężka. Za mną i Kentinem szedł Kastiel, który akurat palił papierosa.
Kentin odprowadził mnie pod samą bramę.
-Dziękuje za odprowadzenie. - uśmiechnęłam się i przytuliłam go.
-Do usług. - mówiąc to obrócił się i powoli odchodził w kierunku swojego domu.
Weszłam do domu, ciocia oglądała jakaś komedię. Podbiegłam do niej, niby nie było jej tylko dwa dni, ale dłużyły się one niemiłosiernie. Usiadłam obok niej i przytuliłam do jej ramienia, spokojnymi gestami głaskała mnie po głowie. Opowiedziała o swoim wyjeździe, a ja zdałam jej relacje z imprezy. Po 23 poszłam do siebie, wykąpana i gotowa do spania, położyłam się na łożku.
Znajdowałam się w środku ciemnego parku, Kastiel po raz kolejny uderzył Kentina, nie reagowali na moje krzyki, chciałam do nich biec, ale moje nogi grzęzły w błocie. Nie mogłam sie poruszyć, nie mogłam krzyczeć, nie mogłam zareagować. Starałam się pomóc, tak bardzo walczyłam. Kastiel zamachnął się, by zadać kolejny, pewnie ostateczny cios. Obudziłam się zdyszana. To był sen, tylko sen. Oddychałam nierównomiernie, moje serce pracowało na najwyższych obrotach, w uszach dudniła krew. Starałam się zasnąć, rozmyślając nad sensem tego snu. Nie wiedząc kiedy, porwał mnie nurt innych, mniej realistycznych snów.
Do szkoły dotarłam przed czasem, usiadłam na ławce, kiedy podszedł do mnie czerwonowłosy. Był inny niż w moim śnie. Tamten Kastiel był pełen agresji, ten realistyczny miał wszystko gdzieś. Jego oczy i uśmiech były ironiczne, nie sprawiał wrażenia zdenerwowanego.
-Ej mała, co jest? - patrzył na mnie, delikatnie przekrzywiając głowę.
-Nic, a nic. Wszystko w normie. - zmusiłam się do uśmiechu.
-Wydajesz się być rozkojarzona. - w tym momencie rozbrzmiał dzwonek, udaliśmy się do klasy. Przywitano nas kartkówką.
Do końca dnia byłam nieobecna, Rozalia opowiadała mi o swoich zakupach, problemach z Leo, a ja? A ja wpatrywałam się na przemian w Kastiela i Kentina. Czy ta dwójka byłaby skłonna, by się pobić? Nie sądzę. Lubią się, to widać. Po ostatniej lekcji, ruszyłam ku wyjściu. Spotkałam tam Nataniela.
-A Ty gdzie się wybierasz? - zapytał zdziwiony.
-Jak to gdzie? Do domu. - burknęłam i spróbowałam go wyminąć.
-Zapomniałaś o zebraniu? - No tak, pomyślałam. Dzisiaj zebranie. Dyrektorka ma ogłosić coś iście ważnego, zrezygnowana ruszyłam w stronę sali gimnastycznej, gdzie czekali już pozostali uczniowie.
Rozpoczęło się przemówienie. Dotyczyło szkolnej wycieczki. Miała się odbyć w środę. Chętne osoby miały zostać przewiezione na kamping, gdzie spałaby w namiotach, paliły ognisko i inne bzdety. Z mojej klasy zgłosili się prawie wszyscy, rownież ja, namówiła mnie do tego Rozalia. Nie mogłam jej zostawić.
Wróciłam do domu, poprosiłam ciocie by przelała pieniądze na szkolne konto. Nie zjadłam nawet obiadu, od razu poszłam do siebie. Siedząc na łożku, zastanawiałam się po raz kolejny nad snem. Nie ma możliwości, by to była prawda, poza tym to tylko sen. Nie jestem wróżbitką Violettą z telewizyjnych wróżb za pieniądze. Moje sny się nie sprawdzają w przeciwnym razie juz dawno spadłabym z dachu jakiegoś budynku, goniła jednorożce. Oczywiście nie powinnam mowić tego głośno, jak nic ktoś życzliwy wsadziłyby mnie do domu wariatów. Tam podobno nie ma nawet klamek. Rozmyślania, uspokoiły mnie na tyle, bym mogła zasnąć i kolejnego dnia nie zajmowałam się juz pierdołami.
W szkole wszyscy byli podekscytowani zbliżając się wycieczką. Las, ognisko i setki komarów, po co jechać do centrum jakiegoś miasta, pozwiedzać, skoro można siedzieć w dziczy i karmić małych krwiopijców. Pod koniec dnia nawet mnie udzielił się nastrój wyczekiwania. W domu spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy i gdybym mogła to chętnie wykąpałabym się w sprayu na komary.
Oczywiście zapraszam do komentowania i pisanie tego, co chcielibyście czytać. Jeśli możecie to napiszcie mi na dole Waszą ulubioną postać z SF :D
niedziela, 22 maja 2016
Rozdział 8
Obudziłam się stosunkowo wcześniej. Biorąc pod uwagę fakt, jak długo trwała impreza, podniesienie się z łóżka o 11 było osiągnięciem. Na dole spotkałam Michaela. Wspólnie przygotowaliśmy jajecznicę.
-A więc, jak impreza? Dobrze się bawiliście? Ile zgonów? - był wyraźnie rozbawiony.
-Ani jednego. - odpowiedziałam triumfalnie.
-Nie wierze! Albo może słabo się bawiliście. - Michael wydawał się coraz bardziej rozbawiony. - Ważne, że ekipa posprzątała. Mogłoby być słabo, jeśli Carmen wróciłaby, a tu taki syf. - podśmiewał się dalej.
-Śmiej się śmiej..- westchnęłam zrezygnowana. Chyba nie za bardzo interesowała go relacja z imprezy, chciał się tylko ponabijać. Był starszy i pewnie nie jednej imprezy nie pamięta, być może to wyznacznik świetnego melanżu.
-Ej, LOL. Rozchmurz się. Żartowałem. Serio. Chyba mi się tu nie popłaczesz. - tym razem wydawał się przerażony.
-Oczywiście, że nie. Mam gdzieś twoje zdanie staruszku. - zaśmiałam się.
Po śniadaniu postanowiłam wyjść na spacer, umówiłam się w parku z Rozalią. Wygladała bardzo dobrze pomimo stanu w jakim opuszczała mój dom.
-Jak tam wszystko posprzątane? - zapytała białowłosa.
-Tak, jest okej. Pogodziłam się wczoraj z Kastielem.
-Coooo?! - jej uczy nagle wydały się większe, ja to jednak potrafię zaskoczyć.
-No...
-Wiedziałam, że w końcu dojdziecie do porozumienia. Takie kłótnie są bezsensu, bezpodstawna nienawiść....-Rozalia chętnie by kontynuowała, ale jej przerwałam.
-Tak, tak. Powinnaś się pogodzić z Amber. - zaśmiałam się.
-Ta tleniona blondyna, to zupełnie inna bajka. -białowłosa wydawała się oburzona.
Przechadzałyśmy się po parku, od czasu do czas wybuchając głośnym śmiechem. Spotkałyśmy po drodze Kentina. Miał dla nas ciekawa propozycję.
-Musicie iść z nami! - był bardzo podekscytowany. - zobaczycie, że będziemy się dobrze bawić.
-Czyja wiem..koncert jakiś oszołomów? - nie byłam zachwycona.
-Idziemy! Do zobaczenia o 20! - krzyknęła Rozalia i pobiegła w stronę domu.
-A tej co odbiło? - Ken był tak samo zdziwiony, jak ja.
-Znasz ją. To Roza. Ona już tak czasem ma. Pewnie pobiegła do Alexego i liczy na pomoc w doborze stroju.
-Hm, możliwe. Chodź odprowadzę Cię do domu.
Kilka minut pózniej byłam już u siebie w pokoju. Założyłam ciepłe skarpetki i postanowiłam napisać maila do taty. Ciekawego, co u niego. Nie mogę się doczekać, aż go zobaczę, tęsknie za nim.. Po moim policzku spłynęło kilka łez. Czekałam na Armina, wczoraj zaproponowałam mu wspólną rozgrywkę. Zjawił się, jak zwykle punktualnie. Pokonałam go w większości meczy w fife, natomiast on zwyciężył w strzelankach.
-Serio, dobrze grasz. Jesteś wszechstronnie uzdolniona. Słyszałem kiedyś, jak śpiewasz. Wow. - patrzył na mnie z uznaniem.
-E tam, ale dziękuje. - przypomniało mi się, jak tata zawsze uczył mnie, by przyjmować komplementy. -Yhm, muszę się przebrać. Poczekasz tutaj? - kiwnął głową, a ja zniknęłam w garderobie.
-Uff, zdjęłaś te nieszczęsne skarpety! - teatralnie odetchnął z ulgą. Rzuciłam w niego poduszką. - mogę ci rozczesać włosy? - tym razem był poważny.
-Jasne. - z uśmiechem podałam mu szczotkę. - Nie wiedziałam, że faceci to lubią.
-Nie wiem jak inni, ale ja zawsze lubiłem czesać włosy mojej mamy. Co prawda, są krótsze niż twoje. - cichutko się zaśmiał.
Po paru minutach oboje byliśmy gotowi do wyjścia. Przejrzałam się jeszcze szybko w lustrze. Ubrałam czarne rurki, czarne botki na szpilce, białą koszulę, której rękawy zawinęłam na 3/4. Moje długie włosy były idealnie rozczesane.
Idąc na miejsce spotkania, śmialiśmy się i trzymaliśmy za rękę, co jakiś czas tańcząc. Dobrze się z nim dogadywałam. W oddali zauważyłam Violę z Kentinem, oni także trzymali się za ręce. Wiedziałam jednak, że nic między nimi nie ma. Grupa naszych znajomych była dziwna. Trzeba to przyznać. Trzymanie się za ręce, spontaniczne buziaki?
Doszliśmy do reszty towarzystwa. Kastiel uważnie nas obserwował, podobnie zresztą, jak Lysander. Przywitaliśmy się ze wszystkimi, po raz kolejny Kentin obdarował mnie buziakiem w policzek. Ruszyliśmy na koncert. Na końcu szłam ja i Rozalia, trzymałyśmy się pod rękę i wesoło śpiewałyśmy. Co jakiś czas Lysander wybuchał śmiechem- Rozalia to nie Whitney Houston.
CDN.
Kochani, dziękuje za wszystkie wyświetlenia, zapraszam do komentowania, możecie dzielić sie ze mną swoimi pomysłami, blog jest tworzony dla Was, dlatego komentarze mają dla mnie tak duże znaczenie. Przepraszam za wszystkie literówki,przed dodatkiem czytam jeszcze raz, ale niestety nie jestem w stanie wszystkiego wyłapać. Dajcie znać w komentarzach jeśli widzicie błąd, od razu go poprawię. Jeszcze raz DZIĘKUJE <3
-A więc, jak impreza? Dobrze się bawiliście? Ile zgonów? - był wyraźnie rozbawiony.
-Ani jednego. - odpowiedziałam triumfalnie.
-Nie wierze! Albo może słabo się bawiliście. - Michael wydawał się coraz bardziej rozbawiony. - Ważne, że ekipa posprzątała. Mogłoby być słabo, jeśli Carmen wróciłaby, a tu taki syf. - podśmiewał się dalej.
-Śmiej się śmiej..- westchnęłam zrezygnowana. Chyba nie za bardzo interesowała go relacja z imprezy, chciał się tylko ponabijać. Był starszy i pewnie nie jednej imprezy nie pamięta, być może to wyznacznik świetnego melanżu.
-Ej, LOL. Rozchmurz się. Żartowałem. Serio. Chyba mi się tu nie popłaczesz. - tym razem wydawał się przerażony.
-Oczywiście, że nie. Mam gdzieś twoje zdanie staruszku. - zaśmiałam się.
Po śniadaniu postanowiłam wyjść na spacer, umówiłam się w parku z Rozalią. Wygladała bardzo dobrze pomimo stanu w jakim opuszczała mój dom.
-Jak tam wszystko posprzątane? - zapytała białowłosa.
-Tak, jest okej. Pogodziłam się wczoraj z Kastielem.
-Coooo?! - jej uczy nagle wydały się większe, ja to jednak potrafię zaskoczyć.
-No...
-Wiedziałam, że w końcu dojdziecie do porozumienia. Takie kłótnie są bezsensu, bezpodstawna nienawiść....-Rozalia chętnie by kontynuowała, ale jej przerwałam.
-Tak, tak. Powinnaś się pogodzić z Amber. - zaśmiałam się.
-Ta tleniona blondyna, to zupełnie inna bajka. -białowłosa wydawała się oburzona.
Przechadzałyśmy się po parku, od czasu do czas wybuchając głośnym śmiechem. Spotkałyśmy po drodze Kentina. Miał dla nas ciekawa propozycję.
-Musicie iść z nami! - był bardzo podekscytowany. - zobaczycie, że będziemy się dobrze bawić.
-Czyja wiem..koncert jakiś oszołomów? - nie byłam zachwycona.
-Idziemy! Do zobaczenia o 20! - krzyknęła Rozalia i pobiegła w stronę domu.
-A tej co odbiło? - Ken był tak samo zdziwiony, jak ja.
-Znasz ją. To Roza. Ona już tak czasem ma. Pewnie pobiegła do Alexego i liczy na pomoc w doborze stroju.
-Hm, możliwe. Chodź odprowadzę Cię do domu.
Kilka minut pózniej byłam już u siebie w pokoju. Założyłam ciepłe skarpetki i postanowiłam napisać maila do taty. Ciekawego, co u niego. Nie mogę się doczekać, aż go zobaczę, tęsknie za nim.. Po moim policzku spłynęło kilka łez. Czekałam na Armina, wczoraj zaproponowałam mu wspólną rozgrywkę. Zjawił się, jak zwykle punktualnie. Pokonałam go w większości meczy w fife, natomiast on zwyciężył w strzelankach.
-Serio, dobrze grasz. Jesteś wszechstronnie uzdolniona. Słyszałem kiedyś, jak śpiewasz. Wow. - patrzył na mnie z uznaniem.
-E tam, ale dziękuje. - przypomniało mi się, jak tata zawsze uczył mnie, by przyjmować komplementy. -Yhm, muszę się przebrać. Poczekasz tutaj? - kiwnął głową, a ja zniknęłam w garderobie.
-Uff, zdjęłaś te nieszczęsne skarpety! - teatralnie odetchnął z ulgą. Rzuciłam w niego poduszką. - mogę ci rozczesać włosy? - tym razem był poważny.
-Jasne. - z uśmiechem podałam mu szczotkę. - Nie wiedziałam, że faceci to lubią.
-Nie wiem jak inni, ale ja zawsze lubiłem czesać włosy mojej mamy. Co prawda, są krótsze niż twoje. - cichutko się zaśmiał.
Po paru minutach oboje byliśmy gotowi do wyjścia. Przejrzałam się jeszcze szybko w lustrze. Ubrałam czarne rurki, czarne botki na szpilce, białą koszulę, której rękawy zawinęłam na 3/4. Moje długie włosy były idealnie rozczesane.
Idąc na miejsce spotkania, śmialiśmy się i trzymaliśmy za rękę, co jakiś czas tańcząc. Dobrze się z nim dogadywałam. W oddali zauważyłam Violę z Kentinem, oni także trzymali się za ręce. Wiedziałam jednak, że nic między nimi nie ma. Grupa naszych znajomych była dziwna. Trzeba to przyznać. Trzymanie się za ręce, spontaniczne buziaki?
Doszliśmy do reszty towarzystwa. Kastiel uważnie nas obserwował, podobnie zresztą, jak Lysander. Przywitaliśmy się ze wszystkimi, po raz kolejny Kentin obdarował mnie buziakiem w policzek. Ruszyliśmy na koncert. Na końcu szłam ja i Rozalia, trzymałyśmy się pod rękę i wesoło śpiewałyśmy. Co jakiś czas Lysander wybuchał śmiechem- Rozalia to nie Whitney Houston.
CDN.
Kochani, dziękuje za wszystkie wyświetlenia, zapraszam do komentowania, możecie dzielić sie ze mną swoimi pomysłami, blog jest tworzony dla Was, dlatego komentarze mają dla mnie tak duże znaczenie. Przepraszam za wszystkie literówki,przed dodatkiem czytam jeszcze raz, ale niestety nie jestem w stanie wszystkiego wyłapać. Dajcie znać w komentarzach jeśli widzicie błąd, od razu go poprawię. Jeszcze raz DZIĘKUJE <3
piątek, 20 maja 2016
Rozdział 7
Nadszedł wyczekiwany dzień imprezy, dosłałam dodatkowe zaproszenie dla Kentina. Po skończonych lekcjach pobiegłam do domu. O 16 miała przyjść Rozalia, a o 19 cała reszta. Wbiegłam do domu, by jeszcze chociaż chwile porozmawiać z ciocią i życzyć jej udanej konferencji.
-Cześć, jest tu ktoś? Ciociuuu???? - chodziłam po domu i krzyczałam, jak głupia.
-LOL, tu jestem! - usłyszałam krzyk z garażu. Szybko tam pobiegłam. Ciocia akurat pakowała swoje rzeczy.
-Kochanie, bądźcie grzeczni. Zaraz przyjdzie pani Emeryll, naszykuje jedzenie. Dlaczego Michael cię nie przywiózł? -ewidentnie skoczyło jej ciśnienie.
-Spoko, miał coś do załatwienia. Nie jestem już mała. Trafiłam do domu.
-Jego obowiązkiem jest cię wozić, gdzie chcesz i kiedy chcesz - prawie krzyczała.
-Ciociu widzę, że się stresujesz, spokojnie, udanej konferencji. - pocałowałam ją w policzek.
Pożegnałyśmy się, a ja usłyszałam dzwonek, do drzwi. Otworzyłam je i zaprosiłam Rozalię do środka. Jej mina mówiła wszystko, nie spodziewała się, że mieszkam w takim miejscu.
-Wooow to się nazywa chata, czemu nic nie mówiłaś?- Rozalia rozglądała się po całym domu.
-To nic takiego, to tylko dom. Jak weszłaś? - byłam zdziwiona, przez bramę nie powinna przejść, chyba że ktoś jej otworzył.
-Jakaś babka mnie wpuściła. Pewnie twoja ciocia. To dziwne, że mieszka tu tak długo, a ja jej nie znam.
-Nie, wyjechała chwilę temu. - wyjrzałam przez okno i zobaczyłam panią Emeryll. Wskazałam na nią i zapytałam białowłosą, czy to ona ją wpuściła. Opowiedziała twierdząco. Wyjaśniłam, że to gospodyni.
-Co? Macie gosposię? Wiedziałam, że jakiś przystojniak cię wozi do szkoły,ale to? Zadziwiające. - Rozalia zaczęła się śmiać. Poszłyśmy na górę.
Rozalia rozglądała się po pokoju i zapytała, jaki kostium wybrałam. Odpowiedziałam, że będę aniołem. Ona natomiast wybrała Julię, a Leo Romea. Zaczęłyśmy się śmiać z własnych pomysłów. Przebrałyśmy się, pomalowałyśmy i zeszłyśmy na dół, po drodze mijając wielkie lustro. Zatrzymałyśmy się przy nim. Rozalia była ode mnie odrobine wyższa, ale obie miałyśmy na sobie szpilki. Ubrana była w blado różową sukienkę z bufiastymi rękawami. Na głowie miała wianek ze stokrotek. Na stopach szpilki w kolorze sukienki. Jej makijaż był delikatny i niewinny. Ja wybrałam białą sukienkę, bez ramion, z tiulem. Na stopach miałam białe szpilki, a na głowie złotą opaskę pełniącą funkcje aureoli. Mój makijaż był bardziej wyzywający i nie pasował do anioła, można było go uznać nawet za seksowny. Włosy miałam rozpuszczone i delikatnie zakręcone. Uśmiechałyśmy się do własnych odbić. Zeszliśmy na dół, gdzie pani Emeryll właśnie zbierała się do wyjścia. Wyjaśniała, że wszystko gotowe i mam się o nic nie martwić, Michael właśnie rozkładał alkohol na stole i zamierzał zawieźć panią Emeryll. Pożegnałam się z nią, życząc miłego wyjazdu.
-Coś jest między wami? - zapytała Rozalia wskazując na plecy Michaela kierującego się do garażu.
-Dobrze się dogadujemy, to wszystko. - odpowiedziałam.
Razem z Rozalią poszłyśmy obejrzeć salon. Zasłony były zasłonięte, więc w pokoju panował półmrok. W rogu stały dwa stoły, na których było ułożone jedzenie i napoje. W rogu stał stolik gdzie ktoś uczynny poustawiał szklanki mi alkohol, na podłodze stały kraty z piwem. Postanowiłyśmy włożyć trochę alkoholu do lodówki, okazało się jednak, że było w niej już go pełno. Punktualnie o 19 rozbrzmiał dzwonek. Podeszłam do domofonu, otwierającego bramę. Wpuściłam do środka kilkoro znajomych. Byli to bliźniacy, Lysander, Leo, Kastiel, Viola, Kim, Peggy, Marcell, Kevin. Niedługo potem dołączył Nataniel i kilka innych osób ze szkoły.
Każdy z nich miał na sobie inny kostium. Viola przebrała się za kobietę kot, Peggy za narzeczoną frankensteina, Kim była wiedźmą. Armin był wilkołakiem, a Alexy wampirem. Nataniel, jak przystało na głównego gospodarza wybrał stonowany kostium- detektywa. Lysander przypominał hrabiego Draculę, a Leo Romea. Najbardziej przykuł moją uwagę Kastiel. Co prawda wybrał kostium pasujący do osobowości, ale będący opozycją mojego- diabeł. Wsród znajomych znalazło się miejsce na czarodziejkę, ducha, baletnicę, króla, królową...
Wszyscy wydawali się zszokowani stanem domu. Nic nie mówili, ale uważnie się rozglądali. Rozalia puściła muzykę i porwała Leo do tańca. Cześć osób popijała piwo, inni drinki. Ja wybrałam piwo i z papierosem wyszłam na balkon. Viola zawołała mnie, bo ktoś dzwonił na domofon, okazało się, że to Kentin. Gdy tylko wszedł do domu mocno mnie uściskał i dał buziaka w policzek. Jego kostium przypominał zombie boya. Szybko zaproponował taniec. Przetańczyliśmy kilka piosenek, wypiliśmy parę kolejek, a mnie zaczynało szumieć w głowie. Usiadłam na kanapie i zaczęłam rozmowę z Natanielem.
-LOL to świetna impreza! - starał się przekrzyczeć muzykę.
-Yhm dzięki! Napijemy się? - zaproponowałam.
-Chyba już nie powinnaś pić. - wydawał się zaniepokojony.
-Nie wiesz, co ja powinnam. - zaśmiałam się.
Wstałam i podeszłam do Rozalii tańczącej z Leo.
-Odbijany! -krzyknęłam.
Pociągnęłam białowłosą za sobą i weszłyśmy na stół.Zaczęłyśmy tańczyć w rytm muzyki. Widziałam zaniepokojone spojrzenie Nataniela. Nie zwracałam na to uwagi, Rozalia chwyciła moją twarz w dłonie i złożyła na moich ustach pocałunek. Obie zaczęłyśmy się śmiać. Po chwili podszedł Leo ściągając dziewczynę ze stołu i zaczął z nią tańczyć. Poczułam ręce na moich biodrach. Ktoś sciągał mnie ze stołu. Poczułam znajomy zapach i wtuliłam się plecami w chłopaka. Obróciłam się i pociągnęłam go za rękę, na parkiet. Podczas tańca jego usta niby przypadkiem musnęły mój policzek. Pod wpływem ruchu, alkohol powoli opuszczał moje ciało. Podniosłam oczy i spojrzałam na białowłosego. Uśmiechnął się.
Zabawa trwała w najlepsze, ale mnie wzywał głód nikotynowy. Wyszłam na papierosa. Oparłam się o mury domu i zaciągnęłam dymem. Zaraz obok mnie pojawił się Kastiel. Zignorowałam go, jak zawsze.
-Zawsze już będziesz udawać, że nie istnieje? - chłopak skierował na mnie swoje czekoladowe oczy.
-Niczego nie udaję. To ty zacząłeś.- odpowiedziałam i poczułam, jak moje oczy robią się wilgotne. Co?! Dlaczego mi przykro?
-Już taki jestem, to nie znaczyło, że cię nie lubię.- wciąż na mnie patrzył. Podchodząc bliżej.
-Mhm. - bąknęłam i wypuściłam dym, by ponownie się zaciągnąć. Kastiel podszedł bliżej i zniżył głowę. Nasze usta dzieliło tylko pare milimetrów. Powoli wypuściłam dym, a on go wciągnął. Uśmiechnęłam się. Na jego twarzy wykwitł tak dobrze mi znany ironiczny uśmieszek.
-Przepraszam, jeśli Cię kiedyś uraziłem. - w jego głosie brzmiała szczerość.
-Wybaczam.- popatrzyłam mu w oczy.
-Nie pasujesz na aniołka. Chociaż dzisiaj się przyciągamy. Mam na myśli przeciwne stroje.- szybko wyjaśnić Kastiel.
-Tylko Ty mogłeś wybrać kostium diabła, pasujesz idealnie. - zaśmiałam się serdecznie.
-Za to ty masz tyle wspólnego z aniołkiem, co ja z modelem Klein'a. - szybko zripostował. Zatkało mnie. Pierwszy raz popatrzyłam na jego twarz, ze szczególną uwagą. Mylił się, miał dużo wspólnego z modelem. Jego wzrost, magnetyczne spojrzenie, rysy twarzy, wyrzeźbione ciało. Zmieszałem się, a na moje policzki wpełzł rumieniec. Postanowiłam zmienić temat.
-Czyli od teraz przyjaciele? - zapytałam z nadzieją. On wydawała mi się dużo bardziej interesujący niż kiedykolwiek.
-Nie przesadzaj. Po prostu spadłaś z pierwszego miejsca na liście wrogów. - zaśmiał się. - Tak, możemy spróbować, ale wiesz, że na razie tylko Lysander ze mną trzyma. - czerwonowłosy wyraźnie się skrzywił.
-Tak, wiem, zobaczymy może i ja dam radę. - uśmiechnęłam się i popatrzyłam w jego czekoladowe oczy. - Chodź, zatańczymy. - pociągnęłam go za rękę.
Kiedy weszliśmy na parkiet oczy wielu osób były skierowane prosto na nas. Wydawali się zaskoczeni. No cóż, w końcu od dzisiaj darzymy się niby sympatią. Po kilku piosenkach poszliśmy się napić. Impreza powoli dobiegała końca, wszyscy zaczęli się rozchodzić do domów. Podziękowałam im za wspólną zabawę i obiecałam w najbliższym czasie zorganizować podobną. W drzwiach stał akurat Kentin, pożegnał mnie buziakiem w policzek. Kastiel i Lysander byli następni, przytuliłam każdego z nich, a białowłosy zaczął dziękować za świetną imprezę. Wychodząc Kastiel krzyknął, że akurat dzisiaj moje szpilki wyglądały pięknie. Zaśmiałam się pod nosem.
Nie musiałam sprzątać, jutro zajmie się tym ekipa sprzątająca, udałam się do łazienki, gdzie wzięłam szybki prysznic i przebrałam w koszulkę i spodenki. Kładąc się do łóżka rozmyślałam nad tym, jak dobrze się złożyło, że ja i Kastiel jednak się dogadamy. Zasnęłam, po raz pierwszy nie zadręczając się sprawami związanymi z przyjaciółmi.
-Cześć, jest tu ktoś? Ciociuuu???? - chodziłam po domu i krzyczałam, jak głupia.
-LOL, tu jestem! - usłyszałam krzyk z garażu. Szybko tam pobiegłam. Ciocia akurat pakowała swoje rzeczy.
-Kochanie, bądźcie grzeczni. Zaraz przyjdzie pani Emeryll, naszykuje jedzenie. Dlaczego Michael cię nie przywiózł? -ewidentnie skoczyło jej ciśnienie.
-Spoko, miał coś do załatwienia. Nie jestem już mała. Trafiłam do domu.
-Jego obowiązkiem jest cię wozić, gdzie chcesz i kiedy chcesz - prawie krzyczała.
-Ciociu widzę, że się stresujesz, spokojnie, udanej konferencji. - pocałowałam ją w policzek.
Pożegnałyśmy się, a ja usłyszałam dzwonek, do drzwi. Otworzyłam je i zaprosiłam Rozalię do środka. Jej mina mówiła wszystko, nie spodziewała się, że mieszkam w takim miejscu.
-Wooow to się nazywa chata, czemu nic nie mówiłaś?- Rozalia rozglądała się po całym domu.
-To nic takiego, to tylko dom. Jak weszłaś? - byłam zdziwiona, przez bramę nie powinna przejść, chyba że ktoś jej otworzył.
-Jakaś babka mnie wpuściła. Pewnie twoja ciocia. To dziwne, że mieszka tu tak długo, a ja jej nie znam.
-Nie, wyjechała chwilę temu. - wyjrzałam przez okno i zobaczyłam panią Emeryll. Wskazałam na nią i zapytałam białowłosą, czy to ona ją wpuściła. Opowiedziała twierdząco. Wyjaśniłam, że to gospodyni.
-Co? Macie gosposię? Wiedziałam, że jakiś przystojniak cię wozi do szkoły,ale to? Zadziwiające. - Rozalia zaczęła się śmiać. Poszłyśmy na górę.
Rozalia rozglądała się po pokoju i zapytała, jaki kostium wybrałam. Odpowiedziałam, że będę aniołem. Ona natomiast wybrała Julię, a Leo Romea. Zaczęłyśmy się śmiać z własnych pomysłów. Przebrałyśmy się, pomalowałyśmy i zeszłyśmy na dół, po drodze mijając wielkie lustro. Zatrzymałyśmy się przy nim. Rozalia była ode mnie odrobine wyższa, ale obie miałyśmy na sobie szpilki. Ubrana była w blado różową sukienkę z bufiastymi rękawami. Na głowie miała wianek ze stokrotek. Na stopach szpilki w kolorze sukienki. Jej makijaż był delikatny i niewinny. Ja wybrałam białą sukienkę, bez ramion, z tiulem. Na stopach miałam białe szpilki, a na głowie złotą opaskę pełniącą funkcje aureoli. Mój makijaż był bardziej wyzywający i nie pasował do anioła, można było go uznać nawet za seksowny. Włosy miałam rozpuszczone i delikatnie zakręcone. Uśmiechałyśmy się do własnych odbić. Zeszliśmy na dół, gdzie pani Emeryll właśnie zbierała się do wyjścia. Wyjaśniała, że wszystko gotowe i mam się o nic nie martwić, Michael właśnie rozkładał alkohol na stole i zamierzał zawieźć panią Emeryll. Pożegnałam się z nią, życząc miłego wyjazdu.
-Coś jest między wami? - zapytała Rozalia wskazując na plecy Michaela kierującego się do garażu.
-Dobrze się dogadujemy, to wszystko. - odpowiedziałam.
Razem z Rozalią poszłyśmy obejrzeć salon. Zasłony były zasłonięte, więc w pokoju panował półmrok. W rogu stały dwa stoły, na których było ułożone jedzenie i napoje. W rogu stał stolik gdzie ktoś uczynny poustawiał szklanki mi alkohol, na podłodze stały kraty z piwem. Postanowiłyśmy włożyć trochę alkoholu do lodówki, okazało się jednak, że było w niej już go pełno. Punktualnie o 19 rozbrzmiał dzwonek. Podeszłam do domofonu, otwierającego bramę. Wpuściłam do środka kilkoro znajomych. Byli to bliźniacy, Lysander, Leo, Kastiel, Viola, Kim, Peggy, Marcell, Kevin. Niedługo potem dołączył Nataniel i kilka innych osób ze szkoły.
Każdy z nich miał na sobie inny kostium. Viola przebrała się za kobietę kot, Peggy za narzeczoną frankensteina, Kim była wiedźmą. Armin był wilkołakiem, a Alexy wampirem. Nataniel, jak przystało na głównego gospodarza wybrał stonowany kostium- detektywa. Lysander przypominał hrabiego Draculę, a Leo Romea. Najbardziej przykuł moją uwagę Kastiel. Co prawda wybrał kostium pasujący do osobowości, ale będący opozycją mojego- diabeł. Wsród znajomych znalazło się miejsce na czarodziejkę, ducha, baletnicę, króla, królową...
Wszyscy wydawali się zszokowani stanem domu. Nic nie mówili, ale uważnie się rozglądali. Rozalia puściła muzykę i porwała Leo do tańca. Cześć osób popijała piwo, inni drinki. Ja wybrałam piwo i z papierosem wyszłam na balkon. Viola zawołała mnie, bo ktoś dzwonił na domofon, okazało się, że to Kentin. Gdy tylko wszedł do domu mocno mnie uściskał i dał buziaka w policzek. Jego kostium przypominał zombie boya. Szybko zaproponował taniec. Przetańczyliśmy kilka piosenek, wypiliśmy parę kolejek, a mnie zaczynało szumieć w głowie. Usiadłam na kanapie i zaczęłam rozmowę z Natanielem.
-LOL to świetna impreza! - starał się przekrzyczeć muzykę.
-Yhm dzięki! Napijemy się? - zaproponowałam.
-Chyba już nie powinnaś pić. - wydawał się zaniepokojony.
-Nie wiesz, co ja powinnam. - zaśmiałam się.
Wstałam i podeszłam do Rozalii tańczącej z Leo.
-Odbijany! -krzyknęłam.
Pociągnęłam białowłosą za sobą i weszłyśmy na stół.Zaczęłyśmy tańczyć w rytm muzyki. Widziałam zaniepokojone spojrzenie Nataniela. Nie zwracałam na to uwagi, Rozalia chwyciła moją twarz w dłonie i złożyła na moich ustach pocałunek. Obie zaczęłyśmy się śmiać. Po chwili podszedł Leo ściągając dziewczynę ze stołu i zaczął z nią tańczyć. Poczułam ręce na moich biodrach. Ktoś sciągał mnie ze stołu. Poczułam znajomy zapach i wtuliłam się plecami w chłopaka. Obróciłam się i pociągnęłam go za rękę, na parkiet. Podczas tańca jego usta niby przypadkiem musnęły mój policzek. Pod wpływem ruchu, alkohol powoli opuszczał moje ciało. Podniosłam oczy i spojrzałam na białowłosego. Uśmiechnął się.
Zabawa trwała w najlepsze, ale mnie wzywał głód nikotynowy. Wyszłam na papierosa. Oparłam się o mury domu i zaciągnęłam dymem. Zaraz obok mnie pojawił się Kastiel. Zignorowałam go, jak zawsze.
-Zawsze już będziesz udawać, że nie istnieje? - chłopak skierował na mnie swoje czekoladowe oczy.
-Niczego nie udaję. To ty zacząłeś.- odpowiedziałam i poczułam, jak moje oczy robią się wilgotne. Co?! Dlaczego mi przykro?
-Już taki jestem, to nie znaczyło, że cię nie lubię.- wciąż na mnie patrzył. Podchodząc bliżej.
-Mhm. - bąknęłam i wypuściłam dym, by ponownie się zaciągnąć. Kastiel podszedł bliżej i zniżył głowę. Nasze usta dzieliło tylko pare milimetrów. Powoli wypuściłam dym, a on go wciągnął. Uśmiechnęłam się. Na jego twarzy wykwitł tak dobrze mi znany ironiczny uśmieszek.
-Przepraszam, jeśli Cię kiedyś uraziłem. - w jego głosie brzmiała szczerość.
-Wybaczam.- popatrzyłam mu w oczy.
-Nie pasujesz na aniołka. Chociaż dzisiaj się przyciągamy. Mam na myśli przeciwne stroje.- szybko wyjaśnić Kastiel.
-Tylko Ty mogłeś wybrać kostium diabła, pasujesz idealnie. - zaśmiałam się serdecznie.
-Za to ty masz tyle wspólnego z aniołkiem, co ja z modelem Klein'a. - szybko zripostował. Zatkało mnie. Pierwszy raz popatrzyłam na jego twarz, ze szczególną uwagą. Mylił się, miał dużo wspólnego z modelem. Jego wzrost, magnetyczne spojrzenie, rysy twarzy, wyrzeźbione ciało. Zmieszałem się, a na moje policzki wpełzł rumieniec. Postanowiłam zmienić temat.
-Czyli od teraz przyjaciele? - zapytałam z nadzieją. On wydawała mi się dużo bardziej interesujący niż kiedykolwiek.
-Nie przesadzaj. Po prostu spadłaś z pierwszego miejsca na liście wrogów. - zaśmiał się. - Tak, możemy spróbować, ale wiesz, że na razie tylko Lysander ze mną trzyma. - czerwonowłosy wyraźnie się skrzywił.
-Tak, wiem, zobaczymy może i ja dam radę. - uśmiechnęłam się i popatrzyłam w jego czekoladowe oczy. - Chodź, zatańczymy. - pociągnęłam go za rękę.
Kiedy weszliśmy na parkiet oczy wielu osób były skierowane prosto na nas. Wydawali się zaskoczeni. No cóż, w końcu od dzisiaj darzymy się niby sympatią. Po kilku piosenkach poszliśmy się napić. Impreza powoli dobiegała końca, wszyscy zaczęli się rozchodzić do domów. Podziękowałam im za wspólną zabawę i obiecałam w najbliższym czasie zorganizować podobną. W drzwiach stał akurat Kentin, pożegnał mnie buziakiem w policzek. Kastiel i Lysander byli następni, przytuliłam każdego z nich, a białowłosy zaczął dziękować za świetną imprezę. Wychodząc Kastiel krzyknął, że akurat dzisiaj moje szpilki wyglądały pięknie. Zaśmiałam się pod nosem.
Nie musiałam sprzątać, jutro zajmie się tym ekipa sprzątająca, udałam się do łazienki, gdzie wzięłam szybki prysznic i przebrałam w koszulkę i spodenki. Kładąc się do łóżka rozmyślałam nad tym, jak dobrze się złożyło, że ja i Kastiel jednak się dogadamy. Zasnęłam, po raz pierwszy nie zadręczając się sprawami związanymi z przyjaciółmi.
czwartek, 19 maja 2016
Rozdział 6
Minęło kilka tygodni od mojego pierwszego dnia w szkole. Szczerze zaprzyjaźniłam się z Rozalią, spędzałam sporo czasu z Natanielem i Alexym. Moje stosunki z Kastielem nie uległy poprawie, ani pogorszeniu. Kilka razy poszłam z Rozalią do butiku jej chłopaka- Leo. Kontakty z ciocią, były coraz lepsze. Prawie każdy wieczór spędzałyśmy razem. Jest piękna i inteligentna, ale zbyt zajęta, by móc się z kimś spotykać.
Spotkałam się także z dawnym znajomym, Kentinem. Zmienił się. Kiedyś mały okularnik, sierota życiowa. Teraz ciacho o zielonych oczach, wysokie ciacho. Czy ja właśnie użyłam określenia ,,ciacho"? Za dużo czasu z Rozalią...
Staliśmy właśnie na korytarzu- ja, Rozalia, Nataniel, Lysander, Kastiel, Violetta i Armin. Dyskutowaliśmy o zbliżającej się imprezie hallowynoweej, organizowanej przeze mnie. Zaprosiłam sporo osób, w tym Kastiela. Skoro Lysander go lubi... Nie mam nic do stracenia. Nagle poczułam delikatne muśnięcie wargami o mój policzek. Zesztywniałam i wpatrywałam się w wielkie oczy Kastiela, Rozalii i Lysandra. Patrzyli na mnie ze zdziwieniem, obróciłam się gwałtownie, gotowa uderzyć tego śmiałka. Zamiast uderzyć chłopaka, rzuciłam mu się na szyję.
-Kentin! Co ty tu robisz?! Zaskoczyłeś mnie!!!- piszczałam, jak mała dziewczynka. Cała reszta patrzyła na nas conajmniej dziwnie. Nie obchodziło mnie to. Właśnie w szkole pojawił się mój przyjaciel. Ktoś, kto dobrze mnie rozumie. Przytulił mnie do siebie i parę razy obrócił w powietrzu. Śmialiśmy się, jak małe dzieci, zachwyceni sobą, nie zwracaliśmy uwagi na nic innego. Ken postawił mnie na ziemi i popatrzył w oczy.
-Tęskniłem za Tobą cały czas. Od teraz nie będę musiał, dołączyłem do Twojej klasy. - powiedział z uśmiechem nie przestając się we mnie wpatrywać.
-To świetnie! Nawet nie wiesz, jak się cieszę. Gdzie zamieszkałeś? Oby blisko...- mówiłabym dalej, ale przerwała mi Rozalia.
-Fajnie to tak? Nie przedstawisz nas? Wstydzisz się? - zapytała z uśmiechem na ustach.
-Przepraszam. Kentin, to moi znajomi. - Wymieniałam ich imiona.
-Witajcie. - grzecznie przywitał się Ken.
Wszyscy dalej byli zszokowani, ale uśmiechnęli się do nowego chłopaka. Przeprosiłam towarzystwo i pociągnęłam Kena za rękę. Poszliśmy zapalić. Po chwili dołączył do nas Kastiel i Lysander. Gadałam, jak najęta. Tak bardzo tęskniłam za Kenem. Niby niedawno się widzieliśmy, ale to nic nie zmieniało, tęskniłam za nim. Zarzuciłam mu ręce na szyję i mocno przytuliłam. Odwzajemnił to, śmiejąc się. Pocałował mnie jeszcze raz w policzek i zażartował, że jesteśmy prawie, jak para. Dawno temu potraktowałbym to poważniej. Kentin był we mnie kiedyś zakochany, ale było, minęło. Lysander patrzył na nas z nieokreślonym wyrazem twarzy, a Kastiel skupiał się na wypuszczaniu domu i tworzeniu z niego kółek.
Po lekcjach wróciłam do domu i zasiadła wspólnie z ciocią do obiadu. Rozmawiałyśmy na temat zbliżającej się imprezy.
-LOL, pamiętaj żeby nikt się nie upił. Nie chcemy problemów. Wiesz, jacy są rodzice. Nie zamierzam się potem tłumaczyć. Bawcie się dobrze, nawet z alkoholem, ale nie przeginajcie. - ciocia była zestresowana, rozumiałam ją.
-Nie martw się, wszystko będzie dobrze, przecież pani Emeryll zostanie w domu.
-Nie, poprosiła, o parę dni wolnego. Naszykuje Wam jedzenie i Michael pojedzie ją zawieźć do rodziny.
-Hm w takim razie musisz mi zaufać. Ale Michael wróci, więc bez nerwów.
-Michael? Opieka? Odpowiedzialność? On sam sobą nie potrafi się zająć..- ciocia zaczynała panikować.
-Ciociu! Przestań. Nic nam nie będzie zobaczysz. - próbowałam ją uspokoić. W końcu mi uwierzyła i dała sobie spokój. Obejrzałyśmy razem Amercian Pie i każda z nas udała się do siebie.
Przed snem napisałam sms'a do Rozalii, że musimy jutro obgadać szczegóły imprezy. Chwilę pózniej zasnęłam.
Spotkałam się także z dawnym znajomym, Kentinem. Zmienił się. Kiedyś mały okularnik, sierota życiowa. Teraz ciacho o zielonych oczach, wysokie ciacho. Czy ja właśnie użyłam określenia ,,ciacho"? Za dużo czasu z Rozalią...
Staliśmy właśnie na korytarzu- ja, Rozalia, Nataniel, Lysander, Kastiel, Violetta i Armin. Dyskutowaliśmy o zbliżającej się imprezie hallowynoweej, organizowanej przeze mnie. Zaprosiłam sporo osób, w tym Kastiela. Skoro Lysander go lubi... Nie mam nic do stracenia. Nagle poczułam delikatne muśnięcie wargami o mój policzek. Zesztywniałam i wpatrywałam się w wielkie oczy Kastiela, Rozalii i Lysandra. Patrzyli na mnie ze zdziwieniem, obróciłam się gwałtownie, gotowa uderzyć tego śmiałka. Zamiast uderzyć chłopaka, rzuciłam mu się na szyję.
-Kentin! Co ty tu robisz?! Zaskoczyłeś mnie!!!- piszczałam, jak mała dziewczynka. Cała reszta patrzyła na nas conajmniej dziwnie. Nie obchodziło mnie to. Właśnie w szkole pojawił się mój przyjaciel. Ktoś, kto dobrze mnie rozumie. Przytulił mnie do siebie i parę razy obrócił w powietrzu. Śmialiśmy się, jak małe dzieci, zachwyceni sobą, nie zwracaliśmy uwagi na nic innego. Ken postawił mnie na ziemi i popatrzył w oczy.
-Tęskniłem za Tobą cały czas. Od teraz nie będę musiał, dołączyłem do Twojej klasy. - powiedział z uśmiechem nie przestając się we mnie wpatrywać.
-To świetnie! Nawet nie wiesz, jak się cieszę. Gdzie zamieszkałeś? Oby blisko...- mówiłabym dalej, ale przerwała mi Rozalia.
-Fajnie to tak? Nie przedstawisz nas? Wstydzisz się? - zapytała z uśmiechem na ustach.
-Przepraszam. Kentin, to moi znajomi. - Wymieniałam ich imiona.
-Witajcie. - grzecznie przywitał się Ken.
Wszyscy dalej byli zszokowani, ale uśmiechnęli się do nowego chłopaka. Przeprosiłam towarzystwo i pociągnęłam Kena za rękę. Poszliśmy zapalić. Po chwili dołączył do nas Kastiel i Lysander. Gadałam, jak najęta. Tak bardzo tęskniłam za Kenem. Niby niedawno się widzieliśmy, ale to nic nie zmieniało, tęskniłam za nim. Zarzuciłam mu ręce na szyję i mocno przytuliłam. Odwzajemnił to, śmiejąc się. Pocałował mnie jeszcze raz w policzek i zażartował, że jesteśmy prawie, jak para. Dawno temu potraktowałbym to poważniej. Kentin był we mnie kiedyś zakochany, ale było, minęło. Lysander patrzył na nas z nieokreślonym wyrazem twarzy, a Kastiel skupiał się na wypuszczaniu domu i tworzeniu z niego kółek.
Po lekcjach wróciłam do domu i zasiadła wspólnie z ciocią do obiadu. Rozmawiałyśmy na temat zbliżającej się imprezy.
-LOL, pamiętaj żeby nikt się nie upił. Nie chcemy problemów. Wiesz, jacy są rodzice. Nie zamierzam się potem tłumaczyć. Bawcie się dobrze, nawet z alkoholem, ale nie przeginajcie. - ciocia była zestresowana, rozumiałam ją.
-Nie martw się, wszystko będzie dobrze, przecież pani Emeryll zostanie w domu.
-Nie, poprosiła, o parę dni wolnego. Naszykuje Wam jedzenie i Michael pojedzie ją zawieźć do rodziny.
-Hm w takim razie musisz mi zaufać. Ale Michael wróci, więc bez nerwów.
-Michael? Opieka? Odpowiedzialność? On sam sobą nie potrafi się zająć..- ciocia zaczynała panikować.
-Ciociu! Przestań. Nic nam nie będzie zobaczysz. - próbowałam ją uspokoić. W końcu mi uwierzyła i dała sobie spokój. Obejrzałyśmy razem Amercian Pie i każda z nas udała się do siebie.
Przed snem napisałam sms'a do Rozalii, że musimy jutro obgadać szczegóły imprezy. Chwilę pózniej zasnęłam.
wtorek, 17 maja 2016
Rozdział 5
Obudziłam się jak zwykle koło 7. Wykonałam wszystkie niezbędne czynności w łazience i wybrałam ubrania. Dzisiaj postawiłam na czarne rurki, czarna bokserkę i krwistoczerwoną marynarkę ze złotymi akcentami na ramionach, do tego czerwone szpilki. Dzień bez obcasów to dzień stracony. Włosy pozostawiłam rozpuszczone, wykonałam delikatny makijaż i udałam się na dół.
Pani Emeryll zrobiła mi śniadania, byłam zaskoczona brakiem cioci, co szybko wyjaśniła gospodyni mówiąc, że Carmen wyszła wcześnie rano. Kiedy już zjadłam śniadanie pojawił się Michael, zaproponował wspólną kawę na mieście. Zgodziłam się. Podjechaliśmy do pobliskiej kawiarni, wzięliśmy dwie kawy na wynos i postanowiliśmy pojechać do parku. Usiedliśmy na ławce, zajęci rozmową. Nagle usłyszałam śmiech. Brzmiał tak, jak śmiech Rozalii. Obróciłam głowę i zobaczyłam ją w towarzystwie kilku chłopców. Wsród nich był Kastiel. Pomachałam do niej i widziałam, że zmierzają w moją stronę.
-Cześć LOL, co Ty tu robisz? - zapytała zdziwiona.
-Hej, chciałam się napić kawy. To Micheal - przedstawiłam towarzysza, wspomagając się ruchem rąk. - A to Rozalia.
-Witaj, śliczna sukienka. - pochwalił Michael. Dziewczyna delikatnie się zarumieniła. Co, jak co, ale Micheal do brzydkich nie należał. Krótkiej scenie przyglądali się towarzysze białowłosej. Postanowiła ich przedstawić.
-Yhmm.. To Armin, Alexy, Kastiela już znasz, Kevin i Marcell. - dziewczyna przedstawiła ich pospiesznie pokazując, który jest który.
-Cześć wszystkim. -przywitałam się, na twarzy każdego z nich widniał serdeczny uśmiech. Każdego, prócz Kastiela. On patrzył na mnie podejrzliwie. Ugh, pomyślałam. Nie ważne, co ten gbur sobie myśli. Nie zależy mi na opinii jakiegoś dziada. Wyciągnęłam z torebki paczkę papierosów i poczęstowałam wszystkich. Okazało się, że każdy z nich pali. Atmosfera była napięta, bardzo napięta. Ciszę przerywała tylko paplanina Rozalii. Kastiel nie spuszczał ze mnie wzroku, a i ja nie pozostawał mu dłużna i śmiało patrzyłam w jego oczy. Nagle odezwał się Michael.
-Mała jeśli nie chcesz się spóźnić to musimy już jechać.
-Tak, już idziemy. - odpowiedziałam. - Do zobaczenia w szkole. - kiwnęłam głowa w stronę reszty i ramię w ramię ruszyłam z Michaelem do samochodu. Nagle objął mnie ramieniem. Odebrałam to, jako przyjacielski gest.
Wysadził mnie pod szkołą, weszłam do budynku, gdzie spotkałam Nataniela. Porozmawialiśmy chwile i umówiliśmy na wieczorny spacer. Coś, może być miło. Wiedziałam, że mu się podobam. Patrzył na mnie, jak pięciolatek na kolorowego lizaka. Szczerze mówiąc, przywykłam do spojrzeń męskiej części społeczeństwa.
Wchodząc do sali z biologii usiadłam na końcu, chwilę po mnie przybyła Roza i Kastiel. Ona dosiadła się do mnie, a on usiadł w drugiej ławce.
-Ale było dziwnie. Co jest nie tak z tobą i Kastielem? Pokłóciliście się? - próbowała zgadnąć białowłosa.
-Co?! To nie możliwie. Znamy się od wczoraj. Nie wiem, o co mu chodzi, chyba nie przypadłam mu do gustu. Nie masz tak czasem, że patrzysz na kogoś i już go nie lubisz? Bo ja mam.- odpowiedziałam jej zirytowana.
-Nie musisz być nie miła. Byłam tylko ciekawa.- dziewczyna wydawała się zirytowana. Wzruszyłam tyko ramionami i rozpoczęła się lekcja.
Na długiej przerwie poszłam na papierosa, gdzie spotkałam Kastiela. Od razu popatrzył na mnie z tym swoimi piekielnie irytującym uśmieszkiem.
-Na co się gapisz? Podziwiasz?- powiedziałam do niego z ironią w głosie.
-Jeszcze żeby było co..Pff. Nóżki cię nie bolą od tych szpileczek?- odpowiedział mi.
-Nie Twój zasmarkany interes. I nie mów z taką pogardą o moich butach.- wściekłam się. Można obrażać moje ubrania, ale nie moje buty. Czy to już obsesja? Nie ważne, nie wolno i już!
-Uważaj, złość piękności szkodzi, a ty nie masz czym szastać. - patrzył na mnie, a na jego ustach gościł ironiczny uśmieszek.
-Nie wszyscy mają tyle samo szczęścia, co Ty. Nie każdy to taki Apollo. - zgasiłam papierosa na ziemi i obróciłam na pięcie.
Do końca lekcji nie patrzyłam w jego stronę. Czemu on mnie nienawidzi? Co ja mu takiego zrobiłam? Znamy się do cholery od wczoraj! Po lekcjach poszłam przeprosić Rozalię za swój ton. Oczywiście wybaczyła i spytała o plany na wieczór. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że jestem umówiona z Natanielem, więc z nią spotkam się następnego dnia. Pożegnałyśmy się i udałam się do samochodu.
W domu porozmawiałam chwilę z ciocią. Chciała mnie wyciągnąć na zakupy w ramach rekompensaty za przykry dzień, ale ja wolałam pobyć sama. Około 19 zeszłam na dół, by poinformować ciocie, że wychodzę.
Skierowałam się parku, gdzie byłam umówiona z Natanielem. Przyszedł punktualnie. Rozmawialiśmy o szkole,o jego rodzicach, siostrze, której jeszcze nie poznałam, planach na przyszłość. Wypytał mnie o znajomych z dawnej szkoły, o ciocię... Gdy tak spacerowaliśmy zobaczyłam ogromnego psa. Wystraszyłam się, ale nie chciałam okazać słabości przy blondynie. Zza rogu wyłonił się Kastiel, zawołał psa i tyle się widzieliśmy, minął nas obojętnie, bez słowa. Nataniel odprowadził mnie do domu. Przytuliłam go i podziękowałam za miły wieczór. To była prawda, poprawił mi humor i gdyby nie spotkanie czerwonowłosego wszystko byłoby idealne.
Wzięłam gorąca i długa kąpiel i położyłam do łóżka. Leżąc rozmyślałam nad Kastielem. Przypomniały się mi się także oczy Lysandra. Podobno ta dwójka się przyjaźni. Nie wiem, jak to możliwe. To dwa inne światy. Postanowiłam ignorować Kastiela i poznać bliżej chłopców przedstawionych mi przez Rozę.
Pani Emeryll zrobiła mi śniadania, byłam zaskoczona brakiem cioci, co szybko wyjaśniła gospodyni mówiąc, że Carmen wyszła wcześnie rano. Kiedy już zjadłam śniadanie pojawił się Michael, zaproponował wspólną kawę na mieście. Zgodziłam się. Podjechaliśmy do pobliskiej kawiarni, wzięliśmy dwie kawy na wynos i postanowiliśmy pojechać do parku. Usiedliśmy na ławce, zajęci rozmową. Nagle usłyszałam śmiech. Brzmiał tak, jak śmiech Rozalii. Obróciłam głowę i zobaczyłam ją w towarzystwie kilku chłopców. Wsród nich był Kastiel. Pomachałam do niej i widziałam, że zmierzają w moją stronę.
-Cześć LOL, co Ty tu robisz? - zapytała zdziwiona.
-Hej, chciałam się napić kawy. To Micheal - przedstawiłam towarzysza, wspomagając się ruchem rąk. - A to Rozalia.
-Witaj, śliczna sukienka. - pochwalił Michael. Dziewczyna delikatnie się zarumieniła. Co, jak co, ale Micheal do brzydkich nie należał. Krótkiej scenie przyglądali się towarzysze białowłosej. Postanowiła ich przedstawić.
-Yhmm.. To Armin, Alexy, Kastiela już znasz, Kevin i Marcell. - dziewczyna przedstawiła ich pospiesznie pokazując, który jest który.
-Cześć wszystkim. -przywitałam się, na twarzy każdego z nich widniał serdeczny uśmiech. Każdego, prócz Kastiela. On patrzył na mnie podejrzliwie. Ugh, pomyślałam. Nie ważne, co ten gbur sobie myśli. Nie zależy mi na opinii jakiegoś dziada. Wyciągnęłam z torebki paczkę papierosów i poczęstowałam wszystkich. Okazało się, że każdy z nich pali. Atmosfera była napięta, bardzo napięta. Ciszę przerywała tylko paplanina Rozalii. Kastiel nie spuszczał ze mnie wzroku, a i ja nie pozostawał mu dłużna i śmiało patrzyłam w jego oczy. Nagle odezwał się Michael.
-Mała jeśli nie chcesz się spóźnić to musimy już jechać.
-Tak, już idziemy. - odpowiedziałam. - Do zobaczenia w szkole. - kiwnęłam głowa w stronę reszty i ramię w ramię ruszyłam z Michaelem do samochodu. Nagle objął mnie ramieniem. Odebrałam to, jako przyjacielski gest.
Wysadził mnie pod szkołą, weszłam do budynku, gdzie spotkałam Nataniela. Porozmawialiśmy chwile i umówiliśmy na wieczorny spacer. Coś, może być miło. Wiedziałam, że mu się podobam. Patrzył na mnie, jak pięciolatek na kolorowego lizaka. Szczerze mówiąc, przywykłam do spojrzeń męskiej części społeczeństwa.
Wchodząc do sali z biologii usiadłam na końcu, chwilę po mnie przybyła Roza i Kastiel. Ona dosiadła się do mnie, a on usiadł w drugiej ławce.
-Ale było dziwnie. Co jest nie tak z tobą i Kastielem? Pokłóciliście się? - próbowała zgadnąć białowłosa.
-Co?! To nie możliwie. Znamy się od wczoraj. Nie wiem, o co mu chodzi, chyba nie przypadłam mu do gustu. Nie masz tak czasem, że patrzysz na kogoś i już go nie lubisz? Bo ja mam.- odpowiedziałam jej zirytowana.
-Nie musisz być nie miła. Byłam tylko ciekawa.- dziewczyna wydawała się zirytowana. Wzruszyłam tyko ramionami i rozpoczęła się lekcja.
Na długiej przerwie poszłam na papierosa, gdzie spotkałam Kastiela. Od razu popatrzył na mnie z tym swoimi piekielnie irytującym uśmieszkiem.
-Na co się gapisz? Podziwiasz?- powiedziałam do niego z ironią w głosie.
-Jeszcze żeby było co..Pff. Nóżki cię nie bolą od tych szpileczek?- odpowiedział mi.
-Nie Twój zasmarkany interes. I nie mów z taką pogardą o moich butach.- wściekłam się. Można obrażać moje ubrania, ale nie moje buty. Czy to już obsesja? Nie ważne, nie wolno i już!
-Uważaj, złość piękności szkodzi, a ty nie masz czym szastać. - patrzył na mnie, a na jego ustach gościł ironiczny uśmieszek.
-Nie wszyscy mają tyle samo szczęścia, co Ty. Nie każdy to taki Apollo. - zgasiłam papierosa na ziemi i obróciłam na pięcie.
Do końca lekcji nie patrzyłam w jego stronę. Czemu on mnie nienawidzi? Co ja mu takiego zrobiłam? Znamy się do cholery od wczoraj! Po lekcjach poszłam przeprosić Rozalię za swój ton. Oczywiście wybaczyła i spytała o plany na wieczór. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że jestem umówiona z Natanielem, więc z nią spotkam się następnego dnia. Pożegnałyśmy się i udałam się do samochodu.
W domu porozmawiałam chwilę z ciocią. Chciała mnie wyciągnąć na zakupy w ramach rekompensaty za przykry dzień, ale ja wolałam pobyć sama. Około 19 zeszłam na dół, by poinformować ciocie, że wychodzę.
Skierowałam się parku, gdzie byłam umówiona z Natanielem. Przyszedł punktualnie. Rozmawialiśmy o szkole,o jego rodzicach, siostrze, której jeszcze nie poznałam, planach na przyszłość. Wypytał mnie o znajomych z dawnej szkoły, o ciocię... Gdy tak spacerowaliśmy zobaczyłam ogromnego psa. Wystraszyłam się, ale nie chciałam okazać słabości przy blondynie. Zza rogu wyłonił się Kastiel, zawołał psa i tyle się widzieliśmy, minął nas obojętnie, bez słowa. Nataniel odprowadził mnie do domu. Przytuliłam go i podziękowałam za miły wieczór. To była prawda, poprawił mi humor i gdyby nie spotkanie czerwonowłosego wszystko byłoby idealne.
Wzięłam gorąca i długa kąpiel i położyłam do łóżka. Leżąc rozmyślałam nad Kastielem. Przypomniały się mi się także oczy Lysandra. Podobno ta dwójka się przyjaźni. Nie wiem, jak to możliwe. To dwa inne światy. Postanowiłam ignorować Kastiela i poznać bliżej chłopców przedstawionych mi przez Rozę.
poniedziałek, 16 maja 2016
Rozdział 4
Weszłam do sali i zatrzymałam przy biurku, aby moc przedstawić się nauczycielowi. Pozostali zajęli swoje miejsca. Pan Smith poprosił mnie, bym zajęła dowolne miejsce. Rzuciłam okiem na salę, wybrałam miejsce w ostatniej ławce. Kilkanaście par oczu śledziło każdy mój ruch. Usiadłam i rozejrzałam się. Przede mną siedział czerwonowłosy chłopak, a obok niego białowłosy. Moją uwagę zwróciła białowłosa dziewczyna, siedząca dwie ławki przede mną. Gdy obróciła głowę na bok, by spojrzeć przez okno mogłam podziwiać jej twarz. Była zachwycająca, nieludzko wręcz piękna. Lekcje minęła szybko, gdy zadzwonił dzwonek, byłam gotowa do wyjścia. Gdy tylko znalazłam się na korytarzu, ktoś złapał mnie od tyłu za rękę.
-Cześć. Potrzebujesz może pomocy? - białowłosa dziewczyna z lekcji biologii wpatrywała się we mnie.
-Hej. Nie, dlaczego pytasz? - zaskoczyła mnie.
-Yhm... Cały czas na mnie patrzyłaś, więc pomyślałam, że chcesz o coś zapytać. - odpowiedziała mi z uśmiechem.
-Eee...nie. Przepraszam, nie chciałam, żebyś poczuła się skrępowana. Jesteś na prawdę piękna.- pewnie pomyśli sobie, że jestem homoseksualna...
-Aaa, dziękuje. W takim razie już pójdę. A tak przy okazji jestem Rozalia.- białowłosa uśmiechała się serdecznie, w jej oczach tańczyły wesołe ogniki, piękne imię i piękna właścicielka. Życie nie jest sprawiedliwe.
-Jestem Loraine, w skrócie LOL. - odwzajemniłam jej uśmiech. Zaczęła się oddalać, a ja podążyłam za nią. Skoro jesteśmy razem w klasie to już wiem, gdzie mam iść na następna lekcje.
Zajęcia minęły mi w ekspresowym tempie. Skończyły się punktualnie o 15. Michael miał przyjechać dopiero o 15:45. Udałam się na dziedziniec, gdzie usiadłam na ławce. Sporo uczniów kłębiło się pod placówką. Śmiali się, umawiali na wieczorne wyjście. Zamknęłam oczy, założyłam słuchawki i rozkoszowałam ciepłymi promieniami słońca rozlewającymi się po mojej twarzy, szyji, dekolcie. Nagle ktoś przesłonił mi źródło ciepła. Otworzyłam oczy i zobaczyłam Rozalię.
-Jak tam pierwszy dzień? Podoba Ci się szkoła? Jak nauczyciele? Daleko mieszkasz? - wyrzucała z siebie pytania z szybkością karabinu maszynowego.
-Szkoła, jak szkoła. Każda jest taka sama. Nauczyciele są mili, uczniowie patrzą na mnie, jak na UFO. Nic nowego. - zaśmiałam się, a ona mi zawtórowała.
-Chodź ze mną. - wstała pociągając mnie za rękę. Udaliśmy się za budynek szkoły i stanęłyśmy za niewielka budką. Rozalia wyciągnęła paczkę fajek.
-Palisz? - zapytała, poddając mi paczkę.
-Tak, ale mam swoje. - wyciągnęłam papierosy z uśmiechem. Jak dobrze, że ktoś tutaj pali.
Zaczęłyśmy rozmowę o tutejszych uczniach. Przerwało nam nadejście dwóch chłopaków. Od razu ich rozpoznałam, siedzieli przede mną na biologii.
-Cześć Rozalia. - czerwonowłosy zbliżył się do niej i delikatnie przytulił.
-Witaj Kastiel, to LOL. - z uśmiechem wskazała na mnie. Chłopak skinął głowa w moją stronę i odpalił papierosa. Ja właśnie kończyłam palić swojego, rzucając niedopałek na ziemię.
-Cześć, jestem Lysander. - białowłosy chłopak podał mi dłoń. Uścisnęłam ją.
-Miło było was poznać, ale muszę już iść. - szybko cmoknęłam Rozalię w policzek. Zawsze robiłam tak z moimi znajomymi, wydawało się to naturalne. Pomachałam chłopakom i ruszyłam przed budynek szkoły. Tam czekał na mnie Michael. Otwierając przede mną drzwi, na jego twarzy błądził uśmiech.
-Uuu pachniesz jak popielniczka, nie ładnie, nie ładnie.- mówiąc to nie przestawał się uśmiechać.
-Ty za to, jak francuskie perfumy.- odpowiedziałam mu również z uśmiechem. On także śmierdział papierosami.
Oboje zaczęliśmy się śmiać. Gdy przybyliśmy do domu, ciocia już na mnie czekała. Ona także wyczuła zapach papierosów, ale oszczędziła sobie pogadanki. Sama była wieloletnią palaczką. Zjadłyśmy razem pyszny obiad. Rozmawiałyśmy o szkole i planach na weekend. Ciocia wypytywała, czy kogoś poznałam.
-Tak, Rozalię. Wydaje się być bardzo miła. Jest prześliczna. - odpowiedziałam zgodnie z prawda, ciągle pamiętając twarz dziewczyny.
-Wiem, o kim mówisz. To prawda, ale muszę przyznać, ze jesteście do siebie podobne.- mówiąc to ciocia uśmiechnęła się do mnie.
Zastanowiłam się nad tym, co powiedziała. To fakt, byłyśmy podobne. Obie miałyśmy białe włosy, ciemne, długie rzęsy. Nasz postury były drobne, ale kształtów nam nie brakowało. Uśmiechnęłam się. Skończywszy posiłek, poszłam na górę. Wzięłam laptopa i postanowiłam napisać do dawnych znajomych. Krótko popisałam z przyjaciółmi i napisałam maila do taty.
Wieczorem ciocia zawołała mnie na dół. Obejrzałyśmy razem film i zajadałyśmy się pizzą. Komedia, była bardzo zabawna, co skutkowało miło spędzonym czasem. Na koniec dałam jej buziaka w policzek i życzyłam dobrej nocy.
Skierowałam się do łazienki, gdzie nalałam wody do wanny. Wrzuciłam musującą kulkę i zanurzyłam w powstałej pianie. Całe obawy dzisiejszego ranka wydawały mi się bezpodstawne. Miałam nadzieje, że i jutro spotkam się z Rozalią. Skończyłam kąpiel i położyłam się do łóżka. Rozmyślałam jeszcze chwilę nad nowymi twarzami. Zasnęłam, mając w głowie obraz białowłosego chłopaka.
-Cześć. Potrzebujesz może pomocy? - białowłosa dziewczyna z lekcji biologii wpatrywała się we mnie.
-Hej. Nie, dlaczego pytasz? - zaskoczyła mnie.
-Yhm... Cały czas na mnie patrzyłaś, więc pomyślałam, że chcesz o coś zapytać. - odpowiedziała mi z uśmiechem.
-Eee...nie. Przepraszam, nie chciałam, żebyś poczuła się skrępowana. Jesteś na prawdę piękna.- pewnie pomyśli sobie, że jestem homoseksualna...
-Aaa, dziękuje. W takim razie już pójdę. A tak przy okazji jestem Rozalia.- białowłosa uśmiechała się serdecznie, w jej oczach tańczyły wesołe ogniki, piękne imię i piękna właścicielka. Życie nie jest sprawiedliwe.
-Jestem Loraine, w skrócie LOL. - odwzajemniłam jej uśmiech. Zaczęła się oddalać, a ja podążyłam za nią. Skoro jesteśmy razem w klasie to już wiem, gdzie mam iść na następna lekcje.
Zajęcia minęły mi w ekspresowym tempie. Skończyły się punktualnie o 15. Michael miał przyjechać dopiero o 15:45. Udałam się na dziedziniec, gdzie usiadłam na ławce. Sporo uczniów kłębiło się pod placówką. Śmiali się, umawiali na wieczorne wyjście. Zamknęłam oczy, założyłam słuchawki i rozkoszowałam ciepłymi promieniami słońca rozlewającymi się po mojej twarzy, szyji, dekolcie. Nagle ktoś przesłonił mi źródło ciepła. Otworzyłam oczy i zobaczyłam Rozalię.
-Jak tam pierwszy dzień? Podoba Ci się szkoła? Jak nauczyciele? Daleko mieszkasz? - wyrzucała z siebie pytania z szybkością karabinu maszynowego.
-Szkoła, jak szkoła. Każda jest taka sama. Nauczyciele są mili, uczniowie patrzą na mnie, jak na UFO. Nic nowego. - zaśmiałam się, a ona mi zawtórowała.
-Chodź ze mną. - wstała pociągając mnie za rękę. Udaliśmy się za budynek szkoły i stanęłyśmy za niewielka budką. Rozalia wyciągnęła paczkę fajek.
-Palisz? - zapytała, poddając mi paczkę.
-Tak, ale mam swoje. - wyciągnęłam papierosy z uśmiechem. Jak dobrze, że ktoś tutaj pali.
Zaczęłyśmy rozmowę o tutejszych uczniach. Przerwało nam nadejście dwóch chłopaków. Od razu ich rozpoznałam, siedzieli przede mną na biologii.
-Cześć Rozalia. - czerwonowłosy zbliżył się do niej i delikatnie przytulił.
-Witaj Kastiel, to LOL. - z uśmiechem wskazała na mnie. Chłopak skinął głowa w moją stronę i odpalił papierosa. Ja właśnie kończyłam palić swojego, rzucając niedopałek na ziemię.
-Cześć, jestem Lysander. - białowłosy chłopak podał mi dłoń. Uścisnęłam ją.
-Miło było was poznać, ale muszę już iść. - szybko cmoknęłam Rozalię w policzek. Zawsze robiłam tak z moimi znajomymi, wydawało się to naturalne. Pomachałam chłopakom i ruszyłam przed budynek szkoły. Tam czekał na mnie Michael. Otwierając przede mną drzwi, na jego twarzy błądził uśmiech.
-Uuu pachniesz jak popielniczka, nie ładnie, nie ładnie.- mówiąc to nie przestawał się uśmiechać.
-Ty za to, jak francuskie perfumy.- odpowiedziałam mu również z uśmiechem. On także śmierdział papierosami.
Oboje zaczęliśmy się śmiać. Gdy przybyliśmy do domu, ciocia już na mnie czekała. Ona także wyczuła zapach papierosów, ale oszczędziła sobie pogadanki. Sama była wieloletnią palaczką. Zjadłyśmy razem pyszny obiad. Rozmawiałyśmy o szkole i planach na weekend. Ciocia wypytywała, czy kogoś poznałam.
-Tak, Rozalię. Wydaje się być bardzo miła. Jest prześliczna. - odpowiedziałam zgodnie z prawda, ciągle pamiętając twarz dziewczyny.
-Wiem, o kim mówisz. To prawda, ale muszę przyznać, ze jesteście do siebie podobne.- mówiąc to ciocia uśmiechnęła się do mnie.
Zastanowiłam się nad tym, co powiedziała. To fakt, byłyśmy podobne. Obie miałyśmy białe włosy, ciemne, długie rzęsy. Nasz postury były drobne, ale kształtów nam nie brakowało. Uśmiechnęłam się. Skończywszy posiłek, poszłam na górę. Wzięłam laptopa i postanowiłam napisać do dawnych znajomych. Krótko popisałam z przyjaciółmi i napisałam maila do taty.
Wieczorem ciocia zawołała mnie na dół. Obejrzałyśmy razem film i zajadałyśmy się pizzą. Komedia, była bardzo zabawna, co skutkowało miło spędzonym czasem. Na koniec dałam jej buziaka w policzek i życzyłam dobrej nocy.
Skierowałam się do łazienki, gdzie nalałam wody do wanny. Wrzuciłam musującą kulkę i zanurzyłam w powstałej pianie. Całe obawy dzisiejszego ranka wydawały mi się bezpodstawne. Miałam nadzieje, że i jutro spotkam się z Rozalią. Skończyłam kąpiel i położyłam się do łóżka. Rozmyślałam jeszcze chwilę nad nowymi twarzami. Zasnęłam, mając w głowie obraz białowłosego chłopaka.
sobota, 14 maja 2016
Rozdział 3
Obudziłam się bardzo wcześnie, to chyba przez te nerwy. Stresowałam się na myśl, jak będzie wyglądał mój pierwszy dzień w szkole. Nigdy nie należałam do outsiderów. W starej szkole wszyscy znali się od dzieciństwa. Każdy nowy miał problem z wbiciem do jakiejś grupki. Spojrzałam na zegar wiszący na ścianie. Wskazywał 6:30. W szkole miałam zjawić się o 9. Niestety nie wiedziałam, jak daleko się znajduje, a spóźnienie było ostatnia rzeczą jakiej pragnęłam. Podniosłam się z łóżka i skierowałam do łazienki.
Weszłam pod prysznic, puściłam gorącą wodę, która chociaż na chwilę pomogła mi się zrelaksować. Użyłam ulubionego malinowego szamponu, który przypomniał mi dom. Nawet nie sądziłam, że ciocia zadba, o wszystko z taką precyzją. Stwierdziłam, że dość już tej kąpieli, czas zmierzyć się z nieznanym. Wychodząc z pod prysznica, wzięłam śnieżnobiały ręcznik, leżący na podgrzewaczu. Był bardzo miękki, ciekawe, jak to możliwe. Podeszłam do blatu, przy którym były dwie umywalki, energicznie wyszczotkowałam zęby, włączyłam suszarkę i przystąpiłam do suszenia włosów. Hałas, jaki z siebie wydawała pozwolił mi poczuć się pewniej, cisza zawsze mnie przerażała. Spojrzałam na siebie w lustrze. Miałam nienaturalnie duże, czarne oczy, pełne czerwone usta, przez co wielokrotnie posądzano mnie o używanie szminki, czego jednak nie robiłam. Moje oczy, zbyt duże w stosunku do twarzy, obramowane były długimi, czarnymi i przede wszystkim gęstymi rzęsami. Miałam białe, długie do pasa włosy. Moja cera w tym świetle wygladała niemal nieskazitelnie, niestety swoim odcieniem nie pasowała do czarnych oczu. Nikt nie był w stanie wyjaśnić tego fenomenu, czarne oczy, blada cera i białe włosy? Oto cała ja.
Udałam się do garderoby w celu wybrania sobie stroju na dziś. Był to mój pierwszy dzień, a więc musiałam wyglądać dobrze,nie było innej możliwości. Wybrałam białą sukienkę, sięgającą połowy ud, na górę założyłam czarna, skórzaną kurtkę, której rękawy podwinęłam. Nie mogąc się powstrzymać ubrałam także czarne, skórzane koturny, co prawda nadające się na sezon letni, ale było jeszcze dosyć ciepło. Nigdy nie chodziłam w butach innych niż obcasy. Dodawały mi wzrostu i modelowały delikatnie sylwetkę. Tak ubrana obejrzałam się w lustrze, szybko dobrałam biżuterie i torebkę i udałam się do kuchni, by zjeść śniadanie.
Wchodząc do kuchni spostrzegłam kobietę. Byłam w szoku. Kim ona jest? Co robi w tym domu? Może to włamywaczka? Może morderczyni? Tak, tak. Na pewno. Moja wyobraźnia dała o sobie znać. Kobieta spostrzegła szok malujący się na mojej twarzy i szybko wyjaśniła sytuacje. Okazało się, że pomaga cioci w gotowaniu. Zapytała o moje alergie, nawyki żywieniowe, preferencje smakowe... Przygotowała mi śniadanie oraz drugie śniadanie do szkoły. Muszę przyznać, ze nigdy nie jadłam tak dobrej jajecznicy. W domu ani ja ani tata nie potrafiliśmy nic ugotować. Nagle do kuchni wszedł wysoki, ciemnowłosy mężczyzna, mógł mieć około trzydziestu lat.
-Witaj, jestem Michael, pracuje dla twojej cioci, zawiozę cię dzisiaj i odbiorę ze szkoły.-miał bardzo ciepły głos, zaskakująco młody.
-Dzień dobry Panu, jestem Loraine. -odpowiedziałam, ciagle się uśmiechając.
-Żaden Pan, jestem Michael, mówiłem ci już. Poza tym nie jestem taki stary.-zaśmiał się serdecznie. Wiedziałam,że się polubimy.
Spojrzałam na zegar na piekarniku, była 8:10. Zapytałam Micheala, jak daleko jest do szkoły, powiedział, że bardzo często są korki i najlepiej gdybyśmy już wyjechali. Skierowaliśmy się do garażu, gdzie czekało na nas ekskluzywne AUDI, nie znałam tego modelu, ale robił wrażenie. Michael otworzył przede mną drzwi samochodu. Kiedy jechaliśmy do szkoły pytał o moje oczekiwania związane z dzisiejszym dniem oraz o to, ile mam lat. Odpowiedziałam, że szesnaście, był tylko 4 lata starszy niż ja. Oczywiście na początku źle oceniłam jego wiek, zastanawiało mnie to, co taka młoda osoba robi u mojej cioci, nie miałam jednak odwagi zapytać. Podjechaliśmy pod szkołę, część ludzi przyjechała rowerami inni szli od strony przystanku. Wzbudziłam niemałe zainteresowanie. Michael podszedł i otworzył mi drzwi, uściskał mnie i życzył powodzenia. Nie miałam watpliwości, że stanie się mi bliski, był bardzo otwarty i serdeczny. Dostałam od cioci sms'a, w którym życzyła mi powodzenia. Wzięłam głęboki oddech i skierowałam się w stronę wejścia do szkoły. Idąc czułam na sobie spojrzenia gapiów. Nie było to dla mnie krępujące, zdawałam sobie sprawę z własnej urody. W poprzedniej szkole należałam do elity popularnych. Nie szczególnie mi to schlebiało, ale taki był fakt. Moje rozpuszczone włosy delikatnie kołysały się na moich plecach, szłam pewnie przed siebie. W pewnym momencie drogę zagrodziła mi starsza kobieta. Okazało się, że to dyrektorka, skierowała mnie do pokoju gospodarzy, gdzie miałam odebrać kod do szafki, plan lekcji i mapę szkoły. Nie miałam problemu z odnalezieniem właściwego pomieszczenia. Na drzwiach widniał napis: pokój gospodarzy.
Weszłam śmiało przez drzwi i ujrzałam dwie dziewczyny, jedna blondynka, która na mój widok zaniemówiła. Uśmiechnęłam się do niej i przedstawiłam. Druga, rudowłosa zaśmiała się, z rekacji koleżanki i podała mi rękę. Wyjaśniłam po co przyszłam, a one powiedziały,że tylko główny gospodarz może mi wręczyć kod do szafki. Nie pozostawało mi nic innego, jak czekać. Usiadłam obok nowo poznanych dziewczyn, wypytywały o szkołę. Opowiadały o tutejszym liceum, gdy nagle otworzyły się drzwi.
-Cześć wszystkim, ale piękna pogoda, prawda? Mamy dzisiaj dużo spraw do załatwienia.- głos chłopaka był ciepły, stonowany i uroczy, jakby należał do małego chochlika. Odwróciłam się by zobaczyć, jak wyglada właściciel tego ujmującego głosu. Oboje zaniemówiliśmy. Był to wysoki blondyn, jego oczy przypominały kolorem płynne złoto, miał delikatną twarz chłopca, nie mężczyzny. On także na mnie patrzył, dodatkowo na jego uroczej twarzy pojawił się rumieniec.
-Cześć, jestem Loraine, ale wszyscy mówią na mnie LOL, to pewnie ty jesteś głównym gospodarzem, miło cię poznać.- mój głos zabrzmiał bardzo pewnie, nie załamał się, mimo tego, że widok chłopaka nie pozwolił mi się skupić na tym, co mówię.
-Witaj, jestem Nataniel. Ciebie także miło mi poznać. Jesteś zapewne nową uczennicą, mam dla ciebie plan, mapę i kod.- zaczął przeszukiwać swoje rzeczy aż w końcu znalazł to czego szukał i podał mi z uśmiechem.
Skierowałam się do wyjścia, jednocześnie dziękując za pomoc, pomachałam nowo poznanym dziewczynom i życzyłam wszystkim miłego dnia. Wychodząc rzuciłam ostatnie spojrzenie Natenielowi, on rownież mi się przyglądał. Znalazłam się na korytarzu, szybko sprawdziłam plan lekcji, odszukałam na mapie odpowiednią salę i udałam się w jej kierunku. Nagle zadzwonił dzwonek oznajmiający lekcje, stałam przed salą, a każdy obecny patrzył na mnie, jakbym była kosmitą. No cóż, pomyślałam. Widocznie rzadko widują nową twarz. Przewróciłam oczami, a nauczyciel od biologii wpuścił nas do sali.
Weszłam pod prysznic, puściłam gorącą wodę, która chociaż na chwilę pomogła mi się zrelaksować. Użyłam ulubionego malinowego szamponu, który przypomniał mi dom. Nawet nie sądziłam, że ciocia zadba, o wszystko z taką precyzją. Stwierdziłam, że dość już tej kąpieli, czas zmierzyć się z nieznanym. Wychodząc z pod prysznica, wzięłam śnieżnobiały ręcznik, leżący na podgrzewaczu. Był bardzo miękki, ciekawe, jak to możliwe. Podeszłam do blatu, przy którym były dwie umywalki, energicznie wyszczotkowałam zęby, włączyłam suszarkę i przystąpiłam do suszenia włosów. Hałas, jaki z siebie wydawała pozwolił mi poczuć się pewniej, cisza zawsze mnie przerażała. Spojrzałam na siebie w lustrze. Miałam nienaturalnie duże, czarne oczy, pełne czerwone usta, przez co wielokrotnie posądzano mnie o używanie szminki, czego jednak nie robiłam. Moje oczy, zbyt duże w stosunku do twarzy, obramowane były długimi, czarnymi i przede wszystkim gęstymi rzęsami. Miałam białe, długie do pasa włosy. Moja cera w tym świetle wygladała niemal nieskazitelnie, niestety swoim odcieniem nie pasowała do czarnych oczu. Nikt nie był w stanie wyjaśnić tego fenomenu, czarne oczy, blada cera i białe włosy? Oto cała ja.
Udałam się do garderoby w celu wybrania sobie stroju na dziś. Był to mój pierwszy dzień, a więc musiałam wyglądać dobrze,nie było innej możliwości. Wybrałam białą sukienkę, sięgającą połowy ud, na górę założyłam czarna, skórzaną kurtkę, której rękawy podwinęłam. Nie mogąc się powstrzymać ubrałam także czarne, skórzane koturny, co prawda nadające się na sezon letni, ale było jeszcze dosyć ciepło. Nigdy nie chodziłam w butach innych niż obcasy. Dodawały mi wzrostu i modelowały delikatnie sylwetkę. Tak ubrana obejrzałam się w lustrze, szybko dobrałam biżuterie i torebkę i udałam się do kuchni, by zjeść śniadanie.
Wchodząc do kuchni spostrzegłam kobietę. Byłam w szoku. Kim ona jest? Co robi w tym domu? Może to włamywaczka? Może morderczyni? Tak, tak. Na pewno. Moja wyobraźnia dała o sobie znać. Kobieta spostrzegła szok malujący się na mojej twarzy i szybko wyjaśniła sytuacje. Okazało się, że pomaga cioci w gotowaniu. Zapytała o moje alergie, nawyki żywieniowe, preferencje smakowe... Przygotowała mi śniadanie oraz drugie śniadanie do szkoły. Muszę przyznać, ze nigdy nie jadłam tak dobrej jajecznicy. W domu ani ja ani tata nie potrafiliśmy nic ugotować. Nagle do kuchni wszedł wysoki, ciemnowłosy mężczyzna, mógł mieć około trzydziestu lat.
-Witaj, jestem Michael, pracuje dla twojej cioci, zawiozę cię dzisiaj i odbiorę ze szkoły.-miał bardzo ciepły głos, zaskakująco młody.
-Dzień dobry Panu, jestem Loraine. -odpowiedziałam, ciagle się uśmiechając.
-Żaden Pan, jestem Michael, mówiłem ci już. Poza tym nie jestem taki stary.-zaśmiał się serdecznie. Wiedziałam,że się polubimy.
Spojrzałam na zegar na piekarniku, była 8:10. Zapytałam Micheala, jak daleko jest do szkoły, powiedział, że bardzo często są korki i najlepiej gdybyśmy już wyjechali. Skierowaliśmy się do garażu, gdzie czekało na nas ekskluzywne AUDI, nie znałam tego modelu, ale robił wrażenie. Michael otworzył przede mną drzwi samochodu. Kiedy jechaliśmy do szkoły pytał o moje oczekiwania związane z dzisiejszym dniem oraz o to, ile mam lat. Odpowiedziałam, że szesnaście, był tylko 4 lata starszy niż ja. Oczywiście na początku źle oceniłam jego wiek, zastanawiało mnie to, co taka młoda osoba robi u mojej cioci, nie miałam jednak odwagi zapytać. Podjechaliśmy pod szkołę, część ludzi przyjechała rowerami inni szli od strony przystanku. Wzbudziłam niemałe zainteresowanie. Michael podszedł i otworzył mi drzwi, uściskał mnie i życzył powodzenia. Nie miałam watpliwości, że stanie się mi bliski, był bardzo otwarty i serdeczny. Dostałam od cioci sms'a, w którym życzyła mi powodzenia. Wzięłam głęboki oddech i skierowałam się w stronę wejścia do szkoły. Idąc czułam na sobie spojrzenia gapiów. Nie było to dla mnie krępujące, zdawałam sobie sprawę z własnej urody. W poprzedniej szkole należałam do elity popularnych. Nie szczególnie mi to schlebiało, ale taki był fakt. Moje rozpuszczone włosy delikatnie kołysały się na moich plecach, szłam pewnie przed siebie. W pewnym momencie drogę zagrodziła mi starsza kobieta. Okazało się, że to dyrektorka, skierowała mnie do pokoju gospodarzy, gdzie miałam odebrać kod do szafki, plan lekcji i mapę szkoły. Nie miałam problemu z odnalezieniem właściwego pomieszczenia. Na drzwiach widniał napis: pokój gospodarzy.
Weszłam śmiało przez drzwi i ujrzałam dwie dziewczyny, jedna blondynka, która na mój widok zaniemówiła. Uśmiechnęłam się do niej i przedstawiłam. Druga, rudowłosa zaśmiała się, z rekacji koleżanki i podała mi rękę. Wyjaśniłam po co przyszłam, a one powiedziały,że tylko główny gospodarz może mi wręczyć kod do szafki. Nie pozostawało mi nic innego, jak czekać. Usiadłam obok nowo poznanych dziewczyn, wypytywały o szkołę. Opowiadały o tutejszym liceum, gdy nagle otworzyły się drzwi.
-Cześć wszystkim, ale piękna pogoda, prawda? Mamy dzisiaj dużo spraw do załatwienia.- głos chłopaka był ciepły, stonowany i uroczy, jakby należał do małego chochlika. Odwróciłam się by zobaczyć, jak wyglada właściciel tego ujmującego głosu. Oboje zaniemówiliśmy. Był to wysoki blondyn, jego oczy przypominały kolorem płynne złoto, miał delikatną twarz chłopca, nie mężczyzny. On także na mnie patrzył, dodatkowo na jego uroczej twarzy pojawił się rumieniec.
-Cześć, jestem Loraine, ale wszyscy mówią na mnie LOL, to pewnie ty jesteś głównym gospodarzem, miło cię poznać.- mój głos zabrzmiał bardzo pewnie, nie załamał się, mimo tego, że widok chłopaka nie pozwolił mi się skupić na tym, co mówię.
-Witaj, jestem Nataniel. Ciebie także miło mi poznać. Jesteś zapewne nową uczennicą, mam dla ciebie plan, mapę i kod.- zaczął przeszukiwać swoje rzeczy aż w końcu znalazł to czego szukał i podał mi z uśmiechem.
Skierowałam się do wyjścia, jednocześnie dziękując za pomoc, pomachałam nowo poznanym dziewczynom i życzyłam wszystkim miłego dnia. Wychodząc rzuciłam ostatnie spojrzenie Natenielowi, on rownież mi się przyglądał. Znalazłam się na korytarzu, szybko sprawdziłam plan lekcji, odszukałam na mapie odpowiednią salę i udałam się w jej kierunku. Nagle zadzwonił dzwonek oznajmiający lekcje, stałam przed salą, a każdy obecny patrzył na mnie, jakbym była kosmitą. No cóż, pomyślałam. Widocznie rzadko widują nową twarz. Przewróciłam oczami, a nauczyciel od biologii wpuścił nas do sali.
Rodział 2
Około północy podjechałyśmy pod dom cioci. Ogromna, kuta brama otworzyła się po wpisaniu przez ciocię kodu. Jechałyśmy długą, wybrukowaną uliczką, wzdłuż niej ciągnęły się wysokie drzewa. Ciocia wjechała do garażu, zgasiła silnik i obróciła twarz w moja stronę. W mroku jej piękne rysy robiły jeszcze większe wrażenie, jej oczy błyszczały, pełne usta zasysały powietrze. Było widać, że ciocia się stresuje. Zdecydowała się jednak zabrać głos.
-Loraine, jesteśmy na miejscu, jutro nie musisz iść do szkoły, gdybyś jednak się zdecydowała, wszystko jest załatwione, Michael zawiezie cię pod szkołę. Powinnaś zapisać sobie jego numer, by w razie potrzeby szybko móc się z nim skontaktować. Zostaw walizki w samochodzie, ktoś się nimi zajmie. Chodź pokaże ci twój pokój.-mówiła bardzo szybko, spazmatyczne łapiąc oddech. Wysiadła z samochodu, w tym samym momencie, co ja. Weszłyśmy do domu.
Na pierwszy rzut oka można by przysiąc, że mieszka tutaj kilkuosobowa rodzina. Jednak moja ciocia, Carmen, była samotna. Nie miała nigdy ani męża ani dzieci. Pochłonięta pracą przegapiła najlepsze chwile na znalezienie partnera. Kierowałyśmy się po schodach do góry, cały dom był urządzony nowocześnie, wszędzie paliły się światła. Nagle ciocia przystanęła przy jednym z pokoi. Prowadziły do niego wysokie,czarne drzwi ze srebrna klamką. Otworzyła je przede mną i powiedziała:
-To twój pokój, mam nadzieje, że ci się spodoba, w dowolnym momencie możesz go zmienić. Jeśli chciałabyś zamieszkać w innej części domu,to po prostu powiedz.- widać było, jak na dłoni, że ciocia pragnie, by wszystko wyglądało, jak najlepiej.
-Dziękuje ciociu, jest przepiękny!- nie potrafiłam się opanować i przytuliłam ją mocno do siebie. Była bardzo zszokowana, ale odwzajemniła moje przytulenie, pocałowała mnie w głowę. Po moich policzkach spłynęły pierwsze łzy. Nie wiedziałam, jak mam sobie poradzić w tym obcy świecie.
-Kochanie, nie płacz. Proszę, obiecuję ci, że postaram się, byś była tutaj szczęśliwa.- głaskała mnie po głowie.
Nie widziałam, co powiedzieć, stałyśmy tak wtulone przez dłuższy czas. Scenę rodzinnej czułości przerwał mój żołądek, najzwyczajniej w świecie zaburczało mi w brzuchu. Obie się zaśmiałyśmy. Ciocia próbowała przekonać mnie bym coś zjadła, ale ja jedyne, czego chciałam to zasnąć.
Weszłam do pokoju, i zamknęłam za sobą drzwi. Ściany miały kolor pudrowego różu, jedna z nich zrobiona była ze szkła, było tam także wyjście na taras. W pokoju znajdowała się toaletka, czarne łóżko i ogromny biały dywan. Podobnie, jak w moim. Podłoga wykonana została z czarnego, połyskującego gresu. Na ścianach wisiały ramki, gotowe aby zapełnić je zdjęciami. Zauważyłam drzwi, nieśmiało je otworzyłam. Moim oczom ukazała się piękna czarno-biała łazienka, ucieszyłam się z tego, że znalazło się miejsce na wannę i prysznic. W zależności od nastroju korzystałam z nich wymiennie. Weszłam z powrotem do pokoju, moim oczom ukazały się kolejne drzwi, tym razem odkryłam garderobę. Była w pełni wyposażona. Zszokował mnie ten widok, ale jednocześnie ucieszył. Przywiozłam ze sobą kilka walizek ubrań, ale perspektywa nowych ciuchów bardzo mnie uradowała.
Zeszłam na chwilę na dół, do cioci, aby powiedzieć jej, że jutro wybieram się do szkoły. Powiedziała, że Michael mnie odwiezie, nie znałam go, zastanawiałam się kim jest. Podziękowałam jej także za garderobę. Oznajmiła, że i tak planowała zabrać mnie na zakupy, tłumacząc się, że niedokładnie zna mój styl. Uśmiechnęłam się i powiedziałam, ze przecież mam swoje ubrania, na co ona odpowiedziała dźwięcznym śmiechem. Życzyłam jej dobrej nocy i weszłam po schodach do swojego pokoju.
Skierowałam się w stronę łazienki, wzięłam szybki prysznic i otulona ręcznikiem wróciłam do pokoju, szybko odszukałam pidżamę, przebrałam się i wskoczyłam pod kołdrę. Rozmyślałam jeszcze chwile nad tym , co czeka mnie jutro. Zmęczona podróżą szybko zasnęłam.
-Loraine, jesteśmy na miejscu, jutro nie musisz iść do szkoły, gdybyś jednak się zdecydowała, wszystko jest załatwione, Michael zawiezie cię pod szkołę. Powinnaś zapisać sobie jego numer, by w razie potrzeby szybko móc się z nim skontaktować. Zostaw walizki w samochodzie, ktoś się nimi zajmie. Chodź pokaże ci twój pokój.-mówiła bardzo szybko, spazmatyczne łapiąc oddech. Wysiadła z samochodu, w tym samym momencie, co ja. Weszłyśmy do domu.
Na pierwszy rzut oka można by przysiąc, że mieszka tutaj kilkuosobowa rodzina. Jednak moja ciocia, Carmen, była samotna. Nie miała nigdy ani męża ani dzieci. Pochłonięta pracą przegapiła najlepsze chwile na znalezienie partnera. Kierowałyśmy się po schodach do góry, cały dom był urządzony nowocześnie, wszędzie paliły się światła. Nagle ciocia przystanęła przy jednym z pokoi. Prowadziły do niego wysokie,czarne drzwi ze srebrna klamką. Otworzyła je przede mną i powiedziała:
-To twój pokój, mam nadzieje, że ci się spodoba, w dowolnym momencie możesz go zmienić. Jeśli chciałabyś zamieszkać w innej części domu,to po prostu powiedz.- widać było, jak na dłoni, że ciocia pragnie, by wszystko wyglądało, jak najlepiej.
-Dziękuje ciociu, jest przepiękny!- nie potrafiłam się opanować i przytuliłam ją mocno do siebie. Była bardzo zszokowana, ale odwzajemniła moje przytulenie, pocałowała mnie w głowę. Po moich policzkach spłynęły pierwsze łzy. Nie wiedziałam, jak mam sobie poradzić w tym obcy świecie.
-Kochanie, nie płacz. Proszę, obiecuję ci, że postaram się, byś była tutaj szczęśliwa.- głaskała mnie po głowie.
Nie widziałam, co powiedzieć, stałyśmy tak wtulone przez dłuższy czas. Scenę rodzinnej czułości przerwał mój żołądek, najzwyczajniej w świecie zaburczało mi w brzuchu. Obie się zaśmiałyśmy. Ciocia próbowała przekonać mnie bym coś zjadła, ale ja jedyne, czego chciałam to zasnąć.
Weszłam do pokoju, i zamknęłam za sobą drzwi. Ściany miały kolor pudrowego różu, jedna z nich zrobiona była ze szkła, było tam także wyjście na taras. W pokoju znajdowała się toaletka, czarne łóżko i ogromny biały dywan. Podobnie, jak w moim. Podłoga wykonana została z czarnego, połyskującego gresu. Na ścianach wisiały ramki, gotowe aby zapełnić je zdjęciami. Zauważyłam drzwi, nieśmiało je otworzyłam. Moim oczom ukazała się piękna czarno-biała łazienka, ucieszyłam się z tego, że znalazło się miejsce na wannę i prysznic. W zależności od nastroju korzystałam z nich wymiennie. Weszłam z powrotem do pokoju, moim oczom ukazały się kolejne drzwi, tym razem odkryłam garderobę. Była w pełni wyposażona. Zszokował mnie ten widok, ale jednocześnie ucieszył. Przywiozłam ze sobą kilka walizek ubrań, ale perspektywa nowych ciuchów bardzo mnie uradowała.
Zeszłam na chwilę na dół, do cioci, aby powiedzieć jej, że jutro wybieram się do szkoły. Powiedziała, że Michael mnie odwiezie, nie znałam go, zastanawiałam się kim jest. Podziękowałam jej także za garderobę. Oznajmiła, że i tak planowała zabrać mnie na zakupy, tłumacząc się, że niedokładnie zna mój styl. Uśmiechnęłam się i powiedziałam, ze przecież mam swoje ubrania, na co ona odpowiedziała dźwięcznym śmiechem. Życzyłam jej dobrej nocy i weszłam po schodach do swojego pokoju.
Skierowałam się w stronę łazienki, wzięłam szybki prysznic i otulona ręcznikiem wróciłam do pokoju, szybko odszukałam pidżamę, przebrałam się i wskoczyłam pod kołdrę. Rozmyślałam jeszcze chwile nad tym , co czeka mnie jutro. Zmęczona podróżą szybko zasnęłam.
Rozdział 1
Deszcz dzwonił o szyby, jego krople odbijały się od parapetu, spadając na ziemie, gdzie tworzyły błoto. Patrząc na ulewę na oknem, usłyszałam wjeżdżający na podjazd samochód. Tak, pomyślałam, oto mój transport na zesłanie. Powoli podniosłam się z krzesła, ustawionego jak najbliżej okna, zabrałam torebkę i skierowałam się w stronę drzwi. Przekraczając próg po raz ostatni rzuciłam okiem, jasno fioletowe ściany, szklane biurko, na którym stał komputer, a obok niego drukarka. Białe drzwi w przeciwległym końcu, prowadzące do garderoby. Miękki, puszysty, biały dywan. Czarna lampa stojąca obok dużego, czarnego łóżka. Tak, zostawiam to wszystko... Z cichym westchnieniem zamknęłam drzwi i zeszłam na dół.
Wtedy ją zobaczyłam, piękna, zadbana, po czterdziestce. Stała w progu, czekając aż zejdę. Umilała sobie czas rozmową z moim ojcem.
-Witaj ciociu, jak zwykle wyglądasz niesamowicie-powiedziałam to neutralnym głosem, a więc kontrast pomiędzy moim tonem, a treścią wypowiedzi był tak duży, że wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem.
-Witaj kochanie, wszystko przygotowane. Możemy jechać.-odpowiedziała mi z uśmiechem.
-Tak, oczywiście, tylko pożegnam się z tata. Podeszłam do ojca, delikatnie go przytulając powiedziałam, że go kocham i będę tęsknić.Kilka słonych łez spłynęło po moich policzkach, resztę planowałam zostawić na pózniej.
-Skarbie, też cię kocham, wiesz o tym, zawsze możesz tutaj wrócić, dzwoń do mnie, jak najcześciej.-mówiąc to w jego oczach wezbrały łzy, przytulił mnie do siebie i pocałował w czubek głowy.
Odsunęliśmy się od siebie, posłałam mu ostatni uśmiech i skierowałam się w stronę samochodu. Na podjeździe stał duży, czarny, terenowy jeep. Moje szpilki grzęzły w błocie. Chciałam znaleźć się we wnętrzu pojazdu, byle tylko nie czuć tej oblepiającej moje włosy mrzawki. Ojciec szedł za mną z walizkami, sprawnie zapakował je do bagażnika. Ciocia zasiadła za kierownicą, a ja usadowiłam się w wygodnym fotelu pasażera. Wnętrze samochodu było piękne-kremowe, skórzane fotele były bardzo wygodne, panoramiczny dach wpuszczał możliwie, jak najwiecej światła, przejrzyste wnętrze sprawiało że kilkugodzinna podróż nie wydawała się taka zła.
Ciocia ruszyła z podjazdu, po kilkunastu minutach opuściłyśmy miasto, kierując się w stronę autostrady. Oparłam wygodnie głowę, założyłam słuchawki i wpatrywałam się w szybę. Zostawiłam swoje dawne życie za sobą. Rozpoczynałam nowy rozdział, nie czułam jednak ekscytacji. Ciocia pokonywała kolejne kilometry, a ja obserwowałam zachodzące słońce, które boleśnie przypominało mi, o tym, że czeka mnie duża zmiana. Nazywam się Loraine, ale wszyscy nazywają mnie LOL.
Wtedy ją zobaczyłam, piękna, zadbana, po czterdziestce. Stała w progu, czekając aż zejdę. Umilała sobie czas rozmową z moim ojcem.
-Witaj ciociu, jak zwykle wyglądasz niesamowicie-powiedziałam to neutralnym głosem, a więc kontrast pomiędzy moim tonem, a treścią wypowiedzi był tak duży, że wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem.
-Witaj kochanie, wszystko przygotowane. Możemy jechać.-odpowiedziała mi z uśmiechem.
-Tak, oczywiście, tylko pożegnam się z tata. Podeszłam do ojca, delikatnie go przytulając powiedziałam, że go kocham i będę tęsknić.Kilka słonych łez spłynęło po moich policzkach, resztę planowałam zostawić na pózniej.
-Skarbie, też cię kocham, wiesz o tym, zawsze możesz tutaj wrócić, dzwoń do mnie, jak najcześciej.-mówiąc to w jego oczach wezbrały łzy, przytulił mnie do siebie i pocałował w czubek głowy.
Odsunęliśmy się od siebie, posłałam mu ostatni uśmiech i skierowałam się w stronę samochodu. Na podjeździe stał duży, czarny, terenowy jeep. Moje szpilki grzęzły w błocie. Chciałam znaleźć się we wnętrzu pojazdu, byle tylko nie czuć tej oblepiającej moje włosy mrzawki. Ojciec szedł za mną z walizkami, sprawnie zapakował je do bagażnika. Ciocia zasiadła za kierownicą, a ja usadowiłam się w wygodnym fotelu pasażera. Wnętrze samochodu było piękne-kremowe, skórzane fotele były bardzo wygodne, panoramiczny dach wpuszczał możliwie, jak najwiecej światła, przejrzyste wnętrze sprawiało że kilkugodzinna podróż nie wydawała się taka zła.
Ciocia ruszyła z podjazdu, po kilkunastu minutach opuściłyśmy miasto, kierując się w stronę autostrady. Oparłam wygodnie głowę, założyłam słuchawki i wpatrywałam się w szybę. Zostawiłam swoje dawne życie za sobą. Rozpoczynałam nowy rozdział, nie czułam jednak ekscytacji. Ciocia pokonywała kolejne kilometry, a ja obserwowałam zachodzące słońce, które boleśnie przypominało mi, o tym, że czeka mnie duża zmiana. Nazywam się Loraine, ale wszyscy nazywają mnie LOL.
Tytułem wstępu..
Witam,
Blog poświęcony opowiadaniom, inspiracją był Słodki Flirt. Bardzo proszę o kulturę wypowiedzi, szacunek do drugiej osoby. Jeśli macie prośby, pytania, cokolwiek, to piszcie w komentarzach. Wasze pomysły pomogą mi w tworzeniu. Zapraszam.~Bee
Subskrybuj:
Posty (Atom)